Byliśmy zadowoleni, gdy do pustego domu obok wprowadzili się nowi lokatorzy. Zawsze to bezpieczniej mieć sąsiadów. Renata i Bogdan okazali się przemiłymi ludźmi. Ona była nauczycielką, on emerytowanym wojskowym.
Oboje z Jurkiem, moim mężem, od razu poczuliśmy do nich sympatię. Byliśmy pewni, że zostaną naszymi przyjaciółmi. Bogdan był majsterkowiczem, umiał zrobić wszystko. Sporą część garażu zajmował jego bogato wyposażony warsztat. Gdy trzeba było naprawić zamek, wymienić kran, zreperować płot, zawsze chętnie pomagał. Jego żona miała wielki talent kulinarny i też chętnie doradzała i pomagała sąsiadkom.
Druga twarz sąsiada
Z czasem ten sielankowy obrazek zakłócił nieco sam Bogdan. Otóż okazało się, że jest nieznoszącym sprzeciwu pedantem, który wszystko wie najlepiej. Rzeczywiście miał obszerną wiedzę. Można wręcz powiedzieć, że w wielu dziedzinach był erudytą. Rzecz w tym, nie umiał lub nie chciał słuchać innych. Był natomiast zachwycony i czuł się jak ryba w wodzie, gdy słuchano jego.
Bogdan brał udział w wielu misjach wojskowych. Był w Iraku, Libanie, w Afganistanie, a także w Bośni i w Kosowie. Poznał mieszkańców tych krajów, ich historię i obyczaje. Umiał o tym opowiadać. Gdy jednak ktoś ze słuchaczy nie zgadzał się z jego opinią lub wątpił w ocenę sytuacji, stawał się nieprzyjemny. Stanowczo podkreślał, że wie, o czym mówi, bo tam był i wszystko widział. Zdarzało się, że dochodziło do towarzysko niezręcznych sytuacji.
Początkowo fakt, że Bogdan jest apodyktyczny, że nie znosi sprzeciwu, nikomu nie przeszkadzał. Ba, nawet go rozumieliśmy. Żołnierz, w dodatku oficer, był przyzwyczajony do posłuszeństwa! Takiemu człowiekowi trudno pojąć, że ktoś może podawać w wątpliwość jego słowa.
Renata, która doskonale znała charakter męża, wiedziała, jak pokierować rozmową, by nie doszło do towarzyskiego konfliktu. Gdy jednak jej przy nim nie było, zaczynało iskrzyć. Jednak w pierwszych latach znajomości udało się uniknąć poważniejszych spięć.
Nasz sąsiad był perfekcjonistą. Wszystko w jego otoczeniu musiało być wyczyszczone na połysk, poukładane według jego zasad. Trawnik miał zawsze wystrzyżony „na jeża” niczym łeb rekruta. Płot pomalowany, furtka naoliwiona, wszystko dookoła wysprzątane. Rzecz jasna, nikomu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, sąsiedzi starali się brać z niego przykład.
Nie umieliśmy go pocieszyć
Renata zmarła po jedenastu latach od chwili, gdy sprowadzili się do naszej miejscowości. To był straszny cios dla Bogdana. Mimo swoich wad był bardzo lubiany. Wszyscy mu bardzo współczuli. Żegnaliśmy Renatę z wielkim żalem.
Następnego dnia po pogrzebie zaprosiłam Bogusia na kolację. Nie chciałam, by siedział sam i rozpamiętywał swoje nieszczęście. Tym bardziej że sprawiał wrażenie kompletnie załamanego. Siedział przy stole i się nie odzywał. Ten twardy żołnierz, który widział najokrutniejsze sceny, jakie niesie ze sobą wojna, miał oczy pełne łez po stracie żony. Nie umieliśmy go pocieszyć.
To była ostatnia wizyta Bogdana w naszym domu. Nigdy więcej do nas nie przyszedł. Od tej pory zmienił się całkowicie. Zamknął się w sobie, przestał rozmawiać z sąsiadami, ledwie odpowiadał na „dzień dobry”. Stał się ponury i opryskliwy. Wszyscy to rozumieli i obchodzili się z nim jak ze zgniłym jajkiem. Po jakimś czasie zaczął się dziwnie zachowywać.
Szukał powodu do kłótni
Miałam wrażenie, że Bogdan wręcz szuka zwady. Całymi dniami wysiadywał w oknie i obserwował, co się dzieje. Wystarczyło, żeby ktoś szybciej przejechał drogą wzdłuż jego płotu, a już wszczynał awanturę. Każdy powód był dobry. Jeśli czyjś pies nasikał na jego ogrodzenie podczas spaceru, natychmiast wybiegał z krzykiem do właściciela. Ludzie zaczęli omijać go szerokim łukiem.
Próby czasu nie wytrzymała także nasza przyjaźń. Bogdan stał się wobec nas agresywny. Zaczęły się kłótnie i pretensje o wszystko. A to że liście z kasztana rosnącego na naszej posesji zaśmiecają jego trawnik, a to że nasz pies podkopał się pod jego płotem. Nie podobało mu się, gdy Jurek pomalował płot na zielono, bo jego płot był brązowy i on uważał, że to my powinniśmy się dostosować.
Dojazd do naszych domów był z tyłu posesji. Każdy z właścicieli oddał na drogę kilka metrów swojego terenu. Wszystko zostało załatwione urzędowo, gdy powstawało osiedle. Aby dojechać do nas, musieliśmy przejechać obok działki Bogdana. Tymczasem on zaczął nam utrudniać dojazd. Twierdził, że ten kawałek drogi należy wyłącznie do niego, a on nie życzy sobie, abyśmy jeździli po jego działce.
Awantury powtarzały się coraz częściej
Nie można się było z nim dogadać. Każdy przyjazd do domu kończył się sąsiedzką awanturą. Pewnego dnia Bogdan postawił szlaban i nie chciał nas przepuścić. Przyjechała policja. Byłam zrozpaczona, bo zanosiło się na to, że konflikt się nie skończy, wręcz przeciwnie, będzie się nasilał.
Próbowałam rozmawiać z Bogdanem. Poszłam do niego, ale nazwał mnie czarownicą i wyrzucił z posesji. Było jasne, że się nie dogadamy. Aby uniknąć awantur, musielibyśmy zbudować nową drogę dojazdową od frontu. Miałam dziwne wrażenie, że to też nie zakończyłoby konfliktu. Bogdan zionął nienawiścią. Sąsiedzi patrzyli na naszą wojnę z rosnącym zdziwieniem. Gdy któryś się wtrącił, natychmiast dostawał za swoje, więc nikt się nie mieszał.
O mały włos nie doszło do rękoczynów pomiędzy Jurkiem a Bogdanem, gdy pewnego wieczoru, dojeżdżając do domu, na „jego” kawałku drogi przebiliśmy dwie opony. W obu kołach siedziały odpowiednio zakrzywione duże gwoździe. Mój mąż tak się zdenerwował, że pobiegł do Bogdana, ale ten powitał go w progu stertą wyzwisk.
Tego było już za wiele
Bogdan nie odpuszczał. Kiedy wyjechaliśmy na dwa dni, wykopał na „swoim” kawałku rów w poprzek drogi, a następnie go zamaskował. Było ciemno, gdy podjeżdżaliśmy. Nagle auto przednimi kołami wpadło do dołu. Jurek uderzył piersią w kierownicę, a ja głową w deskę rozdzielczą. Wściekła wyskoczyłam z auta i podbiegłam do sąsiada, który stał przy swojej bramie i wszystko filmował.
– Chciałeś nas zabić?! – krzyknęłam do niego.
– Precz mi z oczu, czarownico! – krzyknął do mnie i uderzył w twarz. Upadłam, a wtedy z pięściami doskoczył do niego Jurek. Bogdan był przygotowany na atak i uderzył go. Mój mąż upadł na ziemię i stracił przytomność. Z rany w głowie zaczęła lecieć mu krew. Ktoś zawiadomił pogotowie i policję.
Bogdana aresztowano, ale na drugi dzień wrócił. Nie próbowałam się dowiedzieć, dlaczego tak bardzo znienawidził ludzi. Zaszył się w swoim domu i prawie z niego nie wychodzi. Z wroga stał się pogrążonym w rozpaczy odludkiem. Nawet mi go żal, ale nie podam mu ręki, dopóki sam nie przyjdzie z przeprosinami.
Czytaj także: „Przymykam oko na romanse męża, bo on wydziela mi kasę. Świetnie się dobraliśmy, bo oboje mamy zwichnięty kompas moralny”
„Na cmentarzu spotkałam miłość z podstawówki. Rozpacz po stracie małżonków nas rozpaliła i zaprowadziła do łóżka”
„Mąż był pełen życia, a stał się szarą kukiełką w szpitalnym łóżku. Zamiast czułych słów, słyszę mechaniczne pikanie”