Obrażałam się na nich, wykrzykiwałam, że to moje życie, że nieważne są pieniądze, a miłość i tak dalej.
Pod koniec mojego liceum nadszedł jednak moment, w którym tata stracił pracę i zaczęło nam się o wiele gorzej powodzić. Przestało wystarczać na wakacje, na ciuchy sama sobie musiałam oszczędzać i dorabiać. To wtedy zrozumiałam, że pieniądze są w życiu znacznie ważniejsze, niż mi się wydawało.
Faktycznie, wbrew wcześniejszym szczenięcym ideom, zaczęłam się rozglądać za mężczyznami, którzy zapewniliby mi komfort i bezpieczeństwo. Potrafiłam umówić się z facetem, który zupełnie mi się nie podobał, tylko dlatego, że miał pieniądze.
W końcu trafiłam na Emila. Był pierwszym facetem, którego zaakceptowali moi rodzice. Pochodził z rodziny lekarzy, a sam pracował w dużej korporacji jako analityk finansowy.
– Bierz się za niego, córcia, będziesz z nim miała dobrze – namawiała mama. – My ci niczego nie możemy zapewnić teraz. Nie kupimy ci mieszkania, nie ufundujemy wesela. Przepraszam, przykro mi, że tak wyszło, ale może ktoś inny zadba o ciebie lepiej niż my w tej kwestii.
Posłuchałam ich
Rozwijałam swój związek z Emilem, chociaż kilkukrotnie przekroczył granicę, po której czasem kończyłam znajomości z innymi mężczyznami. Oglądał się za innymi dziewczynami, flirtował z moimi koleżankami… Niby nic wielkiego, taki był jego „urok”, ale nie było to przyjemne.
Odpuszczałam jednak, bo nie chciałam wszczynać kłótni. Emil doceniał moją wyrozumiałość.
Wkrótce się zaręczyliśmy, a ja z ulgą przyjęłam wiadomość, że jego rodzice są gotowi sfinansować nam wesele, które mi się wymarzyło. Od dziecka, jak wiele innych dziewczyn, chciałam wystąpić przed gośćmi w pięknej, bogato zdobionej sukni, tańczyć z mężem w eleganckiej restauracji rozświetlonej blaskiem świec i ozdobionej delikatnymi kwiatami. Dzięki teściom i Emilowi to było możliwe. Nie musiałam organizować wesela w remizie.
– Zapewnię ci wygodne życie Jola, nie będziesz się musiała o nic martwić – zapewniał mnie Emil, a ja spijałam z jego ust każde słowo.
Naprawdę uwierzyłam w to, że złapałam Boga za nogi. Emil nie był ideałem, ale był uprzejmy, troskliwy i zabawny. Spełniał o wiele więcej kryteriów niż tylko te finansowe. „Czy to możliwe, że trafił mi się ktoś taki? Akurat mnie? Co on we mnie widzi?”, myślałam czasem.
Pierwsze miesiące po ślubie były naprawdę piękne. Nawet jeśli wcześniej wybrałam męża głównie z przyczyn pragmatycznych, po krótkim czasie naprawdę się w nim zakochałam.
Potrafił oczarować kobietę
Rozpieszczał mnie częstymi prezentami, które cieszyły mnie jak dziecko. Przez tyle lat musiałam sobie wszystkiego odmawiać, że nie potrafiłam nacieszyć się coraz to nowszymi rzeczami i doświadczeniami, które finansował mąż. To chyba częste u ludzi, którzy przez długi czas tkwili w problemach finansowych. Rzuciłam się w wir zakupów i cały czas wynajdowałam kolejne rzeczy, o których „marzyłam”. Ukochany z pobłażaniem spełniał moje zachcianki. Dogadywaliśmy się też w kwestiach domowych, w łóżku także było nam razem dobrze.
Niestety, Emil dość szybko stracił mną zainteresowanie. Już po pierwszym roku małżeństwa zaczął coraz częściej wychodzić beze mnie, wyjeżdżać na tzw. „męskie wyjazdy”. Przeczuwałam, co się na nich może dziać, znałam upodobania do flirtów mojego męża, ale nie miałam żadnych dowodów. Jednak i o te nie musiałam się bardzo starać ani długo czekać.
Po kolejnym roku małżeństwa Emil niemalże przestał się kryć ze swoimi podbojami. Regularnie wyciągałam z jego kieszeni bilety do teatru, do kina czy rachunki z restauracji. Wybór przedstawień, miejsc i dań nie pozostawiał złudzeń: mój mąż regularnie chodził na randki. Co gorsze, nawet nie czuł potrzeby tego przede mną ukrywać, bo nie wierzyłam, że może być aż tak roztargniony.
– Emil, czy ty mnie zdradzasz? – zapytałam bezpośrednio któregoś wieczoru w łóżku.
Mąż odłożył książkę i spojrzał w przestrzeń.
– Jola, wiesz, że to nic nie znaczy. To ty jesteś moją żoną, to o ciebie dbam. A to są tylko atrakcje, taka zabawa… – tłumaczył się spokojnie.
– Zabawa? Ja ci nie wystarczam? – zapytałam napastliwym tonem.
Emil znowu zamilkł.
– Nie – odpowiedział po chwili namysłu.
Do moich oczu napłynęły łzy.
Poczułam się upokorzona, skrzywdzona
– A nie przeszkadza ci to, że mnie ranisz?
– Przeszkadza, ale nie potrafię żyć inaczej, przepraszam. Ja tego potrzebuję. Potrzebuję tego dreszczyku emocji… Ale pamiętaj, że nigdy cię nie zostawię – zapewnił, po czym ucałował mnie w czoło i zgasił lampkę nocną.
„A jeśli ja zostawię ciebie?!”, myślałam ze złością, gdy mąż odwrócił się do mnie plecami. „Nie muszę tego znosić! Przecież mam swoją godność! Dlaczego mam się godzić na takie traktowanie? Jestem wartościową kobietą, dlaczego miałabym się dzielić mężem z jakimiś wywłokami?”. Poszłam spać wściekła i zdeterminowana do odzyskania należnego mi szacunku. Chciałam teatralnie spakować walizki i powiedzieć mężowi, że przysięgał mi miłość i wierność. „Nie przypominam sobie, żebyśmy zawierali umowę na otwarte małżeństwo. Nikt mnie nie pytał o zdanie!”, frustrowałam się w myślach.
Niestety, moja złość i odwaga zaczęły szybko ustępować miejsca lękowi. „Spakuję te walizki i… gdzie pójdę? Do rodziców? Nie ma opcji”, rozmyślałam. Co ze mną będzie? Przecież ja nie mam niczego swojego. Nasz dom jest na Emila, samochody są na Emila, moje konto bankowe jest zupełnie puste, zawsze korzystałam tylko z kart męża, na których zawsze była odliczona kwota, swego rodzaju pensja, którą mogłam wydać.
Wiedziałam, że po rozwodzie nie dostanę niczego, bo wszystko, co do nas należało, Emil nabył lub otrzymał jeszcze przed ślubem, więc nie miałam do tego praw. Rozpłakałam się, gdy uświadomiłam sobie, w jak złej sytuacji jestem. „Czy zawsze będę skazana na fikcyjny, nieszczęśliwy związek? Tylko dlatego, że nie mam własnych pieniędzy?”, rozmyślałam.
Ochłodziłam kontakty z mężem
Zdystansowałam się od Emila, wyniosłam ze wspólnej sypialni. Byłam zbyt przybita, żeby z nim rozmawiać i zbyt zraniona, żeby wyznać komukolwiek swoje problemy. Przez kilka dni nie wychodziłam z łóżka, dręczyły mnie mdłości, byłam osłabiona. Czułam się potwornie. Tak jakby ktoś zamknął mnie w sytuacji bez wyjścia.
Moje samopoczucie tylko się pogarszało. W końcu mąż zaordynował, żebym odwiedziła lekarza. Niechętnie wyszłam z sypialni, ubrałam się i zjawiłam w eleganckim gabinecie prywatnej przychodni. Miałam odebrać kompleksowe wyniki badań i sprawdzić, czy na pewno wszystko ze mną w porządku. „Jak może być wszystko w porządku?!”, sarkałam na męża w myślach.
– Gratuluję, jest pani w ciąży – uśmiechnął się do mnie lekarz, podając mi kopertę z wynikami badań.
– To niemożliwe… – powiedziałam tylko i nagle biały gabinet rozmył mi się przed oczami. Obudziłam się kilka minut później.
– Pani Jolanto? Słyszy mnie pani? Dobrze się pani czuje? – zobaczyłam nad sobą lekarza, który pochylał się i świecił mi latarką w oczy. – To się zdarza, niech się pani nie przejmuje – zaczął mi tłumaczyć, stawiając mnie do pionu i sadzając delikatnie na krześle.
– Tak… Rozumiem… – mamrotałam niezrozumiale.
– Wszystkie badania wyglądają dobrze, jest pani pewnie tylko zmęczona i zaskoczona. Proszę dużo wypoczywać, nie przemęczać się przez najbliższe tygodnie. Niech mąż o panią zadba, musi się teraz pani wysypiać, dobrze odżywiać i unikać stresów – poinformował mnie radosnym głosem.
Podziękowałam niemrawo i wyszłam z gabinetu. Czułam, jak wzbiera we mnie kolejna fala mdłości, tym razem taka, która na pewno nie miała niczego wspólnego z nowym życiem rosnącym w moim ciele. Gdy wróciłam do domu, zamknęłam się na klucz w gościnnej sypialni i zaszyłam pod kołdrą. Mężowi nie powiedziałam jeszcze niczego o dziecku, zapewniłam go tylko, że nic mi nie jest i że wszystkie badania mam w normie.
– Trudno, moje szczęście nie jest już najważniejsze. Zapewnię ci wszystko, czego tylko możesz potrzebować. To mi wystarczy. A tatuś niech sobie robi, co chce – powiedziałam do swojego brzucha i delikatnie pogłaskałam miejsce, w którym rozwijało się właśnie moje dziecko.
Jakoś sobie poradzimy.
Czytaj także:
„Okłamywałam Janka, że chcę mieć dziecko, a pokątnie brałam tabletki. Nie będę babrać się w pieluchach, bo on tak chce”
„W urzędzie zostałam zmieszana z błotem, bo żyję z zasiłków. Państwo daje, to tylko głupi nie korzysta”
„Dla marynarza przeprowadziłam się na drugi koniec Polski. Miał dziewczynę w każdym porcie, a żonę w domu”