Przyjaźń zaczęła się od rosołu
– Dzień dobry, panienko. Jest mama? – spytał, pochylając się lekko.
Była, odsypiała nocną zmianę. Nie zamierzałam jej budzić.
– Nie – odparłam.
Na rękach trzymałam wiercącego się brata Jacka, który miał pół roku i najpaskudniejszy charakter świata, co mu pozostało do dziś. Mały wygiął się do tyłu i zawrzeszczał.
– A ty gotować umiesz? – spytał sąsiad, pochylił się nad niemowlakiem i wydał z siebie jakiś dźwięk, a Jacek znieruchomiał i zamilkł. – Rosół. Mam straszną ochotę, a nie potrafię nawet herbaty porządnie zaparzyć. Zapłacę. I mam wszystkie składniki. Wezmę talerz, a reszta będzie dla was.
Gotowałam, od kiedy potrafiłam zapamiętać wskazówki babci, która zanim zmarła w wieku sześćdziesięciu pięciu lat, opiekowała się całą rodziną i uznała, że ja przejmę po niej pałeczkę. Mama się nie nadawała.
– Nie mogę zostawić brata – powiedziałam.
– Ja się nim zajmę – zaofiarował się pan Romuald ochoczo, podał mi torbę ze składnikami do zupy, wziął na ręce Jacka i tak zaczęła się nasza znajomość.
Sąsiad mieszkał sam w pokoju z kuchnią. Odmalował pomieszczenia, wymienił rozpadające się sprzęty po poprzedniej lokatorce i na tle reszty mieszkań jego jawiło się jako luksusowe. Choć, jak twierdził, swoje meble dostał od ludzi, którzy już ich nie potrzebowali, bo wymieniali na nowe. Dał mi nawet adres miejsca, gdzie można to zrobić. Powiedziałam o tym mamie.
– Nie będę używała jakichś obsranych sprzętów po innych. Nie jestem dziadówą! – stwierdziła.
– Ale ciuchy to bierzesz po koleżankach – odparłam nieopatrznie.
Dostałam w twarz za pyskowanie i zrozumiałam, że dyskusja się skończyła.
Od tamtej pory czasami gotowałam sąsiadowi. Kiedy się zorientowałam, że ma trudności w poruszaniu się i bolesny artretyzm w rękach, wpadałam do niego posprzątać. Dawał mi wtedy kilka złotych. Ale nie przychodziłam dla pieniędzy, tylko dla jego opowieści. W jego mieszkaniu pełno było książek, a on je chyba wszystkie przeczytał. Ja strasznie lubiłam wszelkie historie, ale nie miałam czasu na czytanie. Sąsiad streszczał mi powieści, opowiadał o świecie, o roślinach, zwierzętach, kosmosie.
Mijały lata. Po technikum gastronomicznym poszłam do pracy w barze. Mama wtedy już prawie nie pracowała, było coraz mniej chętnych na jej wdzięki. No tak, nie wspomniałam, że zarabiała jako, powiedzmy, dama do towarzystwa. Ciężkie życie, stres i alkohol sprawiły, że w wieku czterdziestu lat wyglądała gorzej niż babcia przed śmiercią. Zmarła, mając lat pięćdziesiąt osiem.
Ale wróćmy do pana Romualda. Kiedyś spytałam go, dlaczego jest samotny.
– Ty jesteś moją przyjaciółką i to mi wystarcza – odparł.
Kiedy milczałam, patrząc na niego wymownie, dodał niechętnie:
– Mam syna… Widzisz, po śmierci żony załamałem się. Tęsknota i żal sprawiły, że zachorowałem. To było tak, jakby ona zabrała ze sobą moją odporność. Kiedyś byłem zdrowy, silny jak tur. Ja opiekowałem się wszystkimi. Potem sam potrzebowałem opieki i okazało się, że mój syn nie jest do tego przygotowany. „Nie pisałem się na to – powiedział. – Mam swoje życie, swoją rodzinę, muszę zadbać o karierę. Ty dasz radę”. Zostawiłem więc ich w domu, w którym przeżyłem całe życie z Zosią i przeniosłem się tutaj. Syn nigdy mnie tu nie odwiedził, choć zna adres.
A potem pan Romuald uśmiechnął się do mnie czule, jak zawsze, i dodał:
– Nie mam syna, ale znalazłem córkę.
W tamtym momencie ciepło zalało moje serce. Ja nigdy swojego ojca nie znałam, mama chyba nawet nie wie, kim on był. Ci faceci, którzy pomieszkiwali z nami przez te lata i odchodzili, zostawiając „prezenty” w postaci kolejnego dziecka, nawet nie próbowali być dla mnie ojcami. Dopiero ten mężczyzna… Tak, wtedy poczułam, że już od dawna umościł sobie gniazdko w głębi mojego serca. W miejscu pewnie zarezerwowanym dla ojca.
Opiekowałam się nim w każdej wolnej chwili
Przez kolejne lata pomagałam sąsiadowi, kiedy tylko mogłam. Gdy już nie wychodził, robiłam mu zakupy; pielęgnowałam, kiedy dopadło go przeziębienie. On w zamian był mi psychicznym wsparciem w kłopotach z rodzeństwem, wspierał, gdy szukałam pracy. Choć nie chciałam, to wsuwał mi do kieszeni kilka banknotów za pomoc. Nie oddawałam, bo tak naprawdę każdy grosz się przydawał.
Moje życie nie było lekkie, nawet kiedy wyszłam za mąż. Nie trafiłam dobrze i w końcu zostałam sama z dzieckiem. Ale, jak powiedziałam panu Romualdowi, przynajmniej córka wie, kto jest jej ojcem. A to w życiu dużo zmienia, co wiedziałam z mojego doświadczenia. Powiedział wtedy, że „bieda jest dziedziczna” i miał rację. Dodał też, że życie ma to do siebie, że potrafi zaskoczyć i odmienić się w mgnieniu oka. Cóż, taki stary, niby taki mądry, oczytany, a wciąż wierzy w bajki – pomyślałam wtedy.
Umarł w wieku osiemdziesięciu dwóch lat, w szpitalu, na niespodziewane i gwałtowne zapalenie płuc. Zanim karetka go zabrała, dał mi notesik z adresami i poprosił, bym zawiadomiła jego syna. Zadzwoniłam.
– Dzięki – powiedział po drugiej stronie linii męski głos. – Jaki szpital?
Udzieliłam wszystkich niezbędnych informacji nieznajomemu mężczyźnie.
– Okej. – stuknęła odkładana słuchawka.
W szpitalu nikt się nie pojawił – wiem, bo byłam tam w każdej wolnej chwili. Pan Romuald po trzech dniach zmarł. Byłam rozbita bardziej, niż kiedy umarła moja mama. Faktycznie czułam się, jakbym straciła ojca.
Nie mogłam go pożegnać
Dwa dni później w mieszkaniu sąsiada jacyś ludzie zaczęli pakować i wyrzucać jego dobytek. Zapytałam ich czy nie wiedzą, gdzie i kiedy odbędzie pogrzeb, ale nie wiedzieli. Zadzwoniłam więc do syna pana Romualda z tym pytaniem.
– Pogrzeb tylko dla rodziny – usłyszałam.
– Był dla mnie jak ojciec – odparłam. – Chciałabym go pożegnać.
– Dla prawdziwej rodziny, powiedziałem. Czego pani nie rozumie? – ponownie usłyszałam dźwięk odkładanej słuchawki.
Pan Romuald kiedyś powiedział, że pogrzeby są dla żywych, którzy potrzebują rytuałów. Zmarłym potrzebna jest tylko pamięć. Pamiętałam o nim, rozmawiałam z nim przed snem i radziłam się go jak kiedyś, gdy żył. Miałam dziwne wrażenie, że te mądre słowa, które przychodzą mi do głowy, jednak nie są moje.
Duch sąsiada walczył o prawdę
Zaczął się nowy rok i zapowiadał się na jeszcze gorszy niż poprzedni. Moja córeczka chorowała, mnie wyrzucono z pracy, bo brałam zwolnienia i nie mogłam znaleźć innej posady. Nie miałam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Nawet nie mogłam liczyć na młodsze siostry w opiece nad małą, bo one jak i brat, „żyły własnym życiem”. Moja rodzina właściwie już nie istniała. Strasznie tęskniłam za panem Romualdem.
Pewnego wieczoru do drzwi zapukał gość. Od razu poznałam kim jest, gdy tylko zobaczyłam go w progu. Syn pana Romualda. Wyglądał jak jego młodsza wersja. Tyle że był chudy, miał żółtą cerę i trzęsące się dłonie.
Usiadł przy stole i popijając herbatę opowiedział mi dziwną historię. Otóż, pan Romuald był bogaty. Miał dom, w którym mieszkał jego syn z rodziną, zabytkowy luksusowy samochód, a także sporo akcji i gotówki.
– Nie wiedzieliśmy o tym – mówił jego syn Tadeusz. – Sądziliśmy, że przegrał wszystko w kasynie po śmierci mamy. Tak nam powiedział. Chciał… chciał, żebym go utrzymywał. „Teraz twoja kolej” – powiedział. Ale był wciąż młody, dlaczego miałbym… – Tadeusz wzruszył ramionami w próbie samousprawiedliwienia się. – W dodatku pozbawił mnie i wnuki tego, co się nam należało.
– Wyrzucił go pan z domu – powiedziałam.
– Zaraz wyrzucił… Sam poszedł. I z Bogiem, pomyślałem. Ma, na co zasłużył. Ale kiedy umarł, okazało się, że nic nie stracił, wszystko było na kontach i zdeponowane u adwokata. Taki, kurwa, test zrobił. Stary cwaniak.
Kręcił głową w zdumieniu nad sposobem myślenia swojego ojca. Widziałam, że był czymś głęboko dotknięty.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego przyszedł pan do mnie – odezwałam się.
Spojrzał na mnie wrogo.
– Zostawił testament. W dokumentach, które odnaleźliśmy w jego biurku. Uznałem, że ojciec był niespełna rozumu, bo chciał większość kasy oddać obcej osobie, więc spaliłem te dokumenty. Z mocy prawa wszystko przeszło na mnie. I od tamtej pory mamy przerąbane. On ciągle jest w domu! Słyszymy jego ciężkie kroki, postukiwanie laski. Jego kaszel. Chce nas z torbami puścić. Zakręcamy wodę, a potem ona i tak leje się cały czas do kibla, wanny, z kranów. Zalewa podłogi, wszystko przegniłe. Lampy włączają się i świecą cały czas. Korki wykręcamy wychodząc, a gdy wracamy one znów są na miejscu. Kuchenka elektryczna się grzeje. W lecie ogrzewanie. Pani wie, jakie to są rachunki?
Poprawił kołnierz koszuli, ręce mu się trzęsły.
– Boże, ja z nerwów nie mogę jeść, bo wątroba mi wysiada. Nigdy nie miałem problemów ze snem, teraz dopadła mnie bezsenność. Żona poszła do wróżki, a ta stwierdziła, że mam oddać to, co ojciec przepisał pani, bo nie da nam spokoju i w końcu się powieszę.
Tadeusz położył na stole jakieś papiery.
Pan Romuald miał rację nawet wtedy, kiedy mówił, że życie może się nagle obrócić o sto osiemdziesiąt stopni. Tylko że żadna zmiana – w tę czy w inną stronę – nie przychodzi sama z siebie. Trzeba na nią zapracować.
Mój pan Romuald zamienił się w straszącego rodzinę ducha? Chyba w to wierzę. Pismo potwierdzone przez notariusza wprawiło mnie w osłupienie. A więc jednak może być lepiej…
Czytaj także:
„Sąsiadka miała tylko nas, a w spadku zostawiła nam figę z makiem. Poczułam łzy pod powiekami, gdy czytałam testament”
„Sąsiad stracił rodzinę, a teraz zniknął jego pies. Wiedziałam, co się z nim stało, ale nie miałam odwagi wyznać prawdy...”
„Nowy sąsiad uratował mnie przed włamywaczem. To mężczyzna z krwi i kości, nie to co mój mąż, nudziarz i ponurak"