Czasem mam wrażenie, że straciłam swoje życie gdzieś między macierzyństwem i powinnościami wobec rodziny a marzeniami. Istotną częścią tego straconego życia jest Marek – mój mąż. Od dawna jest mi obcy, tak niepodobny do tamtego wesołego chłopca, który kiedyś spacerował ze mną po parku, trzymając mnie za rękę, który z czułością odsuwał kosmyk włosów z mojego czoła i mówił, że jestem piękna.
Tamtego życia nie ma. I tamtego Marka też nie, zniknął krótko po ślubie. Dziś jest ponurym facetem, który z miną skazańca solidnie wykonuje obowiązki domowe, który zapewnia rodzinie bezpieczny byt, lecz dla którego stałam się czymś w rodzaju powietrza. Nie rozmawia ze mną, jeśli to nie jest naprawdę niezbędne; nie śmieje się ze mną, nawet na mnie nie patrzy, gdy mijamy się w mieszkaniu. W naszym domu rozpanoszyło się milczenie. Najpierw ciężkie, niewiarygodnie smutne, potem już tylko wrogie.
Nie rozmawialiśmy ze sobą, bo i po co?
Może jestem niepoprawną romantyczką, może rzeczywistość jest inna, niż ją sobie wyobrażałam. Jednak, na przekór wszystkiemu, wciąż pielęgnuję w sobie marzenie o przyjaźni w związku, o mężu – najlepszym przyjacielu, z którym idę przez życie, a on trzyma mnie za rękę, o pięknej, niezniszczalnej miłości. Cóż, te marzenia z Markiem nie miały szans się spełnić.
Niezaprzeczalnie jedyną radość sprawia mi myśl o mojej pięknej, mądrej córce, która powoli zmienia się w młodą kobietę. Jestem nią zachwycona tak samo jak w dniu jej narodzin…
Jeszcze do niedawna mogłam liczyć na wsparcie i dobre słowo moich najbliższych sąsiadów. Niestety, zdecydowali się na zamianę mieszkania na większe i wyprowadzili się na drugi koniec miasta wiosną tego roku. Zamiast nich miał zamieszkać „samotny starszy pan” (jak go określiła sąsiadka), dla którego cztery ogromne pokoje w dziewiętnastowiecznej kamienicy to było zbyt dużo, a dwa w bloku z lat 60. – w sam raz.
Miałam nadzieję, że nowy sąsiad nie będzie w żaden sposób uciążliwy. Do tej pory mieszkało mi się tutaj dobrze i spokojnie. Sprowadził się już jakiś czas temu, ale nigdy go nie spotkałam, nic o nim nie wiedziałam i, szczerze mówiąc, było mi to obojętne. W sumie, przyznam, cieszyło mnie jego sąsiedztwo, ponieważ poza ledwie słyszalną muzyką, głównie klasyczną, którą zresztą sama uwielbiam, z jego mieszkania nie wydobywały się żadne dźwięki.
Spotkaliśmy się pierwszy raz dopiero pod koniec lata, oczywiście pod drzwiami naszych mieszkań, gmerając kluczami w zamkach. Spojrzał na mnie, na jego twarzy pojawił się leciusieńki uśmiech, właściwie cień uśmiechu, powiedział „Dzień dobry” i zaraz zniknął za drzwiami. „Starszy pan? – zdziwiłam się. – Przecież jest niewiele starszy ode mnie! ”.
Cóż, dla mojej młodej sąsiadki pięćdziesięciolatek mógł istotnie wydać się starszym panem, zwłaszcza że miał mocno przerzedzone, posiwiałe włosy, które dodawały mu lat. Natomiast cała reszta prezentowała się znakomicie. „Piękny mężczyzna” – pomyślałam o sąsiedzie i poczułam do niego coś na kształt sympatii.
Spotkania przy drzwiach zdarzały nam się sporadycznie i zawsze ograniczały do wypowiedzenia „Dzień dobry”, po czym zgrzyt kluczy w zamkach wszystko kończył. Mijały miesiące, zbliżało się kolejne lato, a w naszych sąsiedzkich relacjach nic się nie zmieniało…
Każdego roku Marek odwiedza swoją matkę, która mieszka trzysta kilometrów od nas, i poświęca na to jeden tydzień swojego urlopu. Tego roku również wyjechał. Wyjechała też nasza córka na wakacyjny obóz językowy. Zostałam sama w domu.
Dwa dni później o świcie obudził mnie potężny atak migreny. Nic nadzwyczajnego, od pewnego czasu to mi się zdarzało.
– To ze smutku i samotności – autorytatywnie twierdziła moja wszystkowiedząca przyjaciółka i pewnie miała rację.
Tamtego dnia zatelefonowałam do pracy i poprosiłam o dzień urlopu, bo nie byłabym w stanie tam się doczołgać. Zostałam w domu, łykając leki w nadziei, że któryś z nich ukoi ból.
– Miało cię tutaj nie być! – warknął
Dopiero koło jedenastej wreszcie poczułam się trochę lepiej, jednak wciąż byłam bardzo osłabiona bólem i struta tabletkami.
Nieoczekiwanie usłyszałam zgrzyt klucza w zamku, który trwał i trwał… Najpierw się zdziwiłam, dlaczego ktoś z mojej rodziny już wraca, potem – dlaczego nie radzi sobie z zamkiem u drzwi. Gdy zgrzyt się przedłużał, trochę się zaniepokoiłam, bo coś było nie tak. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Ujrzałam młodego mężczyznę w cienkiej bluzie i czapce. Sprawiał wrażenie bardzo zaskoczonego.
– Co pan robi? – spytałam.
Przez moment patrzył na mnie z głupawym wyrazem twarzy, potem bez przekonania wybełkotał:
– Chyba pomyliłem piętra…
Rozejrzał się wokół siebie. Brak przejawów jakiegokolwiek życia na klatce schodowej na tyle go ośmielił, że pomimo niespodziewanego obrotu sprawy postanowił jednak zrobić to, po co przyszedł. Wsunął swoją stopę między próg a drzwi i z całej siły zaczął mnie popychać w głąb mieszkania.
– Miało cię tu, k…a, nie być! – warknął wulgarnie.
Na ułamek sekundy ogarnął mnie taki strach, że aż poczułam go w środku. Adrenalina jednak robiła swoje, bo bez chwili namysłu stawiłam mu opór. Ale zabrakło mi sił, żeby walczyć z silnym, młodym mężczyzną. Zresztą gdybym była całkiem zdrowa, też nie miałabym szans.
Instynktownie zaczęłam krzyczeć ze wszystkich sił, wzywając pomocy, choć wiedziałam, że to na próżno, bo sąsiedzi albo wyjechali na urlop, albo są w pracy. Nagle, ku mojemu zaskoczeniu, napastnik odpuścił. Gdy dotarło do mnie, co się dzieje, leżał już z zakrwawionym nosem na posadzce klatki schodowej, a na nim okrakiem siedział mój sąsiad.
– Proszę dzwonić po policję! – zawołał do mnie, a do leżącego: – Zachciało ci się, łobuzie, napadać na kobiety, co?!
Siedział tak na nim, dopóki nie zjawili się policjanci, a trzeba przyznać, że – o dziwo – zjawili się błyskawicznie. Stałam cała rozdygotana i, co tu gadać, ledwo utrzymywałam się na nogach. Jak na jeden poranek przeżyłam zbyt wiele.
Konrad nieświadomie zmienił moje życie
Gdy policjanci zabrali włamywacza i z nim odjechali, sąsiad podszedł do mnie.
– Jak się pani czuje? – spytał. – Bo źle pani wygląda.
– Muszę ochłonąć.
– Zostanę chwilę, jeśli pani pozwoli, aż poczuje się pani lepiej. Jest pani blada i wygląda tak, jakby się miała za chwilę przewrócić. Może zrobię pani kawy?
– Dziękuję, to naprawdę miło z pana strony. Chętnie napiję się z panem kawy. I przepraszam, jeśli przeze mnie…
– Nie musi pani przepraszać – przerwał mi. – Cieszę się, że byłem akurat w domu i mogłem pomóc. Bo ja pracuję w domu… Zresztą nic ważnego nie robiłem. W końcu jest okres urlopowy, więc trochę sobie odpuszczam.
Siedzieliśmy u mnie w pokoju i piliśmy kawę. Powoli uspokajałam się. Mimo szoku, który przeżyłam, zauważyłam, że sąsiad jest wyjątkowym mężczyzną – bardzo inteligentnym, miłym, nawet opiekuńczym. No a poza tym okazał się moim wybawcą, bohaterem, który obronił mnie przed włamywaczem. Wciąż wirowało mi w głowie, ale nie byłam pewna czy to z wrażenia, że oto siedzi obok mnie taki wspaniały facet, czy z powodu migreny, która jeszcze do końca nie minęła.
To zdarzenie na klatce schodowej zmieniło stosunki między nami, stało się początkiem sąsiedzkiej przyjaźni, wyrażającej się w codziennych spotkaniach, które są miłe dla wszystkich.
Mój mąż docenił gest sąsiada i wdzięczny za pomoc, jaką okazał jego żonie, zaoferował mu darmowe naprawy samochodu w swoim warsztacie. Ja natomiast dostrzegłam w Konradzie nie tylko uczynnego sąsiada, lecz także interesującego człowieka i błyskotliwego erudytę, z którym świetnie się rozmawia. Przekonałam się także, że pierwsze wrażenie mnie nie myliło – sąsiad poza wszystkim jest bardzo sympatyczny. I nie ukrywam, zmienił moje życie. Dzięki codziennym spotkaniom i długim, interesującym rozmowom nie cierpię już tak bardzo z powodu domowego milczenia. Moje szare życie trochę pojaśniało. I mam nadzieję, że nasza przyjaźń wiele znaczy również dla niego.
Czytaj także:
„Nowy sąsiad wyglądał na kryminalistę i nie miał najlepszych manier. Wkrótce przekonałam się, że nie taki diabeł straszny...”
„Byłam w kropce i nie wiedziałam, co zrobić. Sąsiad chwiał dać mi pomocną dłoń, lecz najpierw ja miałam >>dać<< mu coś innego”
„Miałam sąsiadów za ponuraków i bandę gburów. To bagno, w którym się razem znaleźliśmy, sprawiło, że zmieniłam zdanie”