Wyjrzałam na balkon i zauważyłam na nim kolejnego peta. Aż się we mnie zagotowało.
– Co za cham! – zaklęłam pod nosem.
Założyłam gumową rękawiczkę, bo chyba bym umarła z obrzydzenia, gdybym miała dotknąć tego świństwa gołą ręką, zabrałam peta i wrzuciłam do foliowej torebki, gdzie dołączył do kilku innych. Kiedyś z każdym pojedynczym latałam do śmietnika, żeby mi nie śmierdział w koszu w kuchni, ale mój sąsiad wyrzucał je przez okno z taką częstotliwością, że nie nadążałam ich zbierać.
Jak można tak postępować?
Od urodzenia mieszkam w bloku, ale u moich rodziców nie było czegoś takiego. Miałam po prostu pecha, wprowadzając się tutaj, że natrafiłam na takiego prymitywa. A wszystko zaczęło się od tego, że zwróciłam mu uwagę, aby nie palił w windzie. Do tej pory wydawało mi się całkiem naturalne, że w zamkniętej puszce metr na metr nikomu nawet nie powinno przyjść do głowy, aby wyciągnąć papierosa. Wystarczy przecież, że wsiądzie jakiś nałogowy palacz w ubraniu przesiąkniętym dymem, a już człowiek ma wrażenie, że się dusi. Ale mój sąsiad nie widział nic dziwnego w tym, że sobie wsiada z zapalonym papierosem, z którego sączy się siwa stróżka dymu. Na moją uwagę burknął tylko, że „przecież się nie zaciąga, tylko sobie trzyma” i rzucił mi groźne spojrzenie. Tamtego dnia na moim balkonie wylądował pierwszy pet. Uznałam to za przypadek, sąsiad-cham często palił wychylony przez okno i zdarzało się, że wyrzucony przez niego niedopałek, spadał na mój parapet.
Zagryzałam tylko wargi i sprzątałam. Wtedy też sprzątnęłam to świństwo z balkonu i sądziłam, że na tym się skończy, ale jeszcze tego samego dnia wylądowało tam kilka następnych. Wiedziałam już, że to nie przypadek… Pozbierałam więc wszystkie do torebki, po czym poszłam piętro wyżej i zadzwoniłam do drzwi. Sąsiad otworzył ubrany w podkoszulek na ramiączkach i gatki…
– Coś pan zgubił! – stwierdziłam i wręczyłam mu torebkę, którą wziął zaskoczony, zanim się zorientował, co to jest.
Kiedy zbiegałam na swoje piętro, dogoniło mnie jego przekleństwo. Ale myliłam się, jeśli sądziłam, że na tym się skończy. Pety nadal spadały jak manna z nieba, a ja wkurzona zbierałam je do torebek i kładłam sąsiadowi na wycieraczce. W końcu stwierdziłam, że dosyć tego i sfotografowałam swój zasyfiony balkon. Ze zdjęciem poszłam najpierw do administracji budynku, ale tam rozłożyli ręce i stwierdzili, że nie mają żadnej możliwości, aby coś z tym zrobić. Zdenerwowana poleciałam więc do straży miejskiej. Tam odnieśli się do mnie z większym zrozumieniem, obiecali nawet, że patrol przyjedzie i pouczy sąsiada, ale…
Ten się do niczego nie przyznał!
Powiedział, że ja sama palę na swoim balkonie, tylko sprzątać mi się nie chce, a że jestem dodatkowo awanturnicą, to postanowiłam mu dokopać i zwalić na niego winę za swoje własne pety.
– Proszę pani, my naprawdę nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć, kto z państwa ma rację – stwierdził strażnik, kiedy usiłowałam go przekonać, że facet kłamie, a ja w życiu nie paliłam papierosów. – Może i pani nie pali, ale może palą pani znajomi… Przecież nie zbadam śliny z tego papierosa, żeby wiedzieć, kto miał go w ustach…
Po czym patrol sobie poszedł, a mój sąsiad dopiero wtedy poczuł się bezkarny! Do tej pory rzucał pety na pusty balkon, a teraz zaczął ciskać nimi, gdy suszyło się na nim pranie. W ten sposób wypalił mi dziurę w ulubionej bluzce i w poszwie na kołdrę. Byłam wściekła! Kiedy go spotkałam na klatce schodowej, zapytałam, czy może się w końcu opanować, ale tylko stwierdził, że nie wie, o czym mówię, i uśmiechnął się do mnie szyderczo. Aż w końcu przyszedł ten tragiczny dzień. Szłam z przystanku, kiedy minęła mnie straż pożarna pędząca na sygnale.
„Gdzieś się pali!” – przemknęło mi przez głowę, kiedy czerwony wóz skręcił pod mój blok, gdzie zebrał się już tłum gapiów i dobiegły mnie głosy.
– To tam! Na dziewiątym piętrze! Balkon się pali!
Zamarłam. To było moje piętro i mój balkon!
– Rany boskie! – puściłam się biegiem do szefa straży.
Całe szczęście, bo strażacy, jak się okazało, już się szykowali do wyważenia drzwi do mojego mieszkania, żeby się dostać na płonący balkon. Okazało się, że od niedopałka, którego jak zwykle rzucił mój sąsiad, zajął się koc, który wyrzuciłam na balkon, aby się przewietrzył. Oczywiście podpalenie to już poważna sprawa i tutaj nie wystarczyły wykręty sąsiada, że „ta babka sama pali!”. Przeprowadzono dochodzenie i okazało się, że niejedna osoba widziała, jak ten idiota zrzuca na mój balkon swoje pety. Ludziom, którzy wcześniej woleli trzymać się z daleka od sąsiedzkich waśni, rozwiązały się języki, kiedy sobie uświadomili, że facet mógł puścić z dymem także ich mieszkania. I tak sąsiad cham odpowie za podpalenie, za co grozi mu kara pieniężna, a nawet więzienie. Poza tym musi pokryć koszty wymiany moich drzwi balkonowych, remontu balkonu i elewacji, które wyniosą ponad 10 tysięcy złotych. Może to nauczy go rozumu.
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”