Ożeż ty ruda małpo, ja ci jeszcze pokażę! – Sandra rzuciła się w stronę płotu oddzielającego nasze posesje, chcąc chwycić swoją siostrę za włosy.
– Albo to wszystko odszczekasz, albo ci nogi z tyłka powyrywam, głupia pindo!
– Spróbuj tylko postawić krok na mojej połowie, a od razu zadzwonię po policję! – Luiza chwyciła się pod boki.
– Radek, sam słyszałeś, że ta krowa mi grozi! – żona spojrzała na mnie, jakby już teraz chciała mnie powołać na świadka w procesie, który wytoczy swojej siostrze.
Była przy tym pewna...
Oczekiwała tego zawsze, gdy wybuchała kolejna bitwa w tej ich wojnie, która ciągnęła się już blisko dwadzieścia lat, od ich pierwszej komunii. Piszę „ich”, bo były z Luizą bliźniaczkami, choć zupełnie do siebie niepodobnymi.
Wtedy, z okazji tego wydarzenia, obie dostały rowery. Luiza była wówczas dużo wyższa, więc otrzymała dorosły sprzęt. Natomiast moja Sandra jedynie taki „rower trzy czwarte”. Bardzo się pokłóciły…
W rezultacie prezent Luizy jakieś piekielne moce potłukły młotkiem, a ten należący do Sandry – zniknął. Dopiero po tygodniu jej siostra przyznała się, że utopiła go w stawie. Został wprawdzie wyciągnięty, ale do niczego się już nie nadawał.
Odtąd między bliźniaczkami nie było już nawet jednego dnia zgody. Niestety, do swojej rywalizacji wciągnęły również rodziców. Ich ojciec stał się stronnikiem Sandry, matka zaś obstawała za Luizą. Cud, że nie skończyło się to rozwodem… Za to najpewniej przyczyniło się do przedwczesnej śmierci obojga.
Mój teść zmarł na zawał w wieku zaledwie pięćdziesięciu lat. Teściową niebawem zabiły powikłania po na pozór niegroźnej grypie. Umarła rok później, dokładnie tego samego dnia co jej mąż.
Siostry od razu zaczęły oskarżać się nawzajem o spowodowanie śmierci rodziców. Sandra wypominała Luizie, że ojciec miał tak bardzo zszargane nerwy właśnie przez nią. Luiza zaś dowodziła, że matka dostała grypy przez Sandrę, bo ta wygoniła ją – gdy matka jeszcze żyła – na cmentarz do ojca w środku zimy.
Miały jeszcze jeden powód do kłótni
Chodziło oczywiście o spadek. Teść był majętnym człowiekiem i Sandra uważała, że należy jej się więcej niż siostrze, bo gdyby tata tak nagle nie odszedł, na pewno chciałby, żeby tak było. Luiza również nie poprzestawała na żądaniu połowy. Bo przecież matka, gdyby miała okazję, zapisałaby jej więcej z tego, co odziedziczyła po mężu. Większość spadku szła więc na procesy.
Cmentarz też bynajmniej nie był miejscem wolnym od kłótni. Sandra nie chciała się bowiem zgodzić, żeby matka leżała razem z ojcem. W zasadzie Luiza także najchętniej pochowałaby matkę gdzie indziej, bo to pozwoliłoby jej unikać przykrych spotkań nad grobem, ale przecież nie mogła ustąpić siostrze.
Dlatego chwilowo rodzice leżeli we wspólnym grobie. A siostry mieszkały razem, w dwóch połówkach domu, który został podzielony ścianą (posesję przegrodzono płotem). Wojna trwała w najlepsze…
Miałem tego wszystkiego serdecznie dość, bo ofiarą ciągłych kłótni padła również moja przyjaźń z Krzyśkiem, mężem Luizy. Sam nie wiem, jak to się stało, że my, kumple z piaskownicy, ożeniliśmy się z kobietami, które najchętniej by się zamordowały. I kiedy już weszliśmy do tej rzeki, nie mogliśmy się nie zmoczyć.
Każdy z nas musiał brać stronę żony, czyli siłą rzeczy występować przeciwko drugiemu. A już o tym, żeby otwarcie jej się sprzeciwić, żaden z nas nie pomyślał. Aż do majowego długiego weekendu. Właśnie wtedy coś we mnie pękło: poczułem się strasznie zmęczony tymi wiecznymi swarami.
Marzyłem tylko o jednym…
– A dajcie wy mi święty spokój! Nie mam zamiaru brać udziału w waszych kłótniach – wrzasnąłem i, odwróciwszy się na pięcie, poszedłem sobie precz.
Obie siostrzyczki wyglądały na bardzo zdziwione moim sprzeciwem. Jak się potem okazało, nie tylko one. Kiedy następnego dnia wyjeżdżałem do pracy, kilkaset metrów od domu stał przy aucie Krzysiek i dawał mi znaki, żebym się zatrzymał.
– Co jest, popsuło ci się coś? – zapytałem, wysiadając z samochodu.
– Całe życie mam popsute przez te cholery – splunął wściekły. – Ta ich dwudziestoletnia wojna mnie wykończyła!
– Mnie to mówisz? – westchnąłem.
Wtedy Krzysiek podszedł bliżej, położył mi rękę na ramieniu i oświadczył:
– Te baby zniszczyły naszą przyjaźń. Ja to nawet myślę, że Luiza, jak się dowiedziała, żeś się zaręczył z Sandrą, to specjalnie na mnie sidła zastawiła…
– Może być. Ale co my na to poradzimy? – mruknąłem zniechęcony. – Chyba żebyśmy… neutralność ogłosili.
– Żartujesz?! Nie pozwolą nam na to – kumpel pokręcił głową. – Ale ja wymyśliłem… Masz może jeszcze tę aparaturę, co nią winiak pędziłeś parę lat temu?
– Tak, schowałem ją w drewutni, bo Sandra by ją najchętniej w drobny mak rozniosła. A po co ci ona?
Krzysiek szybko wtajemniczył mnie w swój plan
Był niezły. Uznałem więc, że może się nam to udać. Następnego dnia wynieśliśmy aparaturę do lasu w miejsce znane tylko nam i zaczęliśmy pędzenie „ziemniakówki”. Po trzech tygodniach mieliśmy już całkiem dobry efekt.
Rozlaliśmy alkohol do kilku butelek, po czym „ukryliśmy” je w różnych częściach domu. Zaczęliśmy też regularnie znikać po południu, a następnie wracać po kieliszku czy dwóch.
Oczywiście żony od razu zauważyły zmiany w naszym zachowaniu. Choć na razie nie łączyły ich ze sobą, bo w tym celu musiałyby przecież porozmawiać.
– Gdzieżeś to świństwo wyniósł?! – zaatakowała mnie w końcu Sandra.
– O co ci chodzi? – udałem głupiego.
– Myślisz, że nie wiem, gdzieś tę swoją maszynę schował?! – wydarła się. – Specjalnie ci jej nie rozwaliłam, żeby wiedzieć, kiedy znów będziesz wódkę pędził!
– Nie wiem, o czym mówisz – szedłem w zaparte. – A aparaturę wyrzuciłem, bo miejsca potrzebowałem w drewutni.
Oczywiście Sandra nie uwierzyła w moje zapewnienia i zrobiła mi dziką awanturę. Bardzo mnie to ucieszyło.
Dzięki temu o sprawie dowiedziała się Luiza
Dwa dni po tych wydarzeniach, gdy Krzysiek i ja wracaliśmy z lasu, zobaczyliśmy, jak siostry rozmawiają przy płocie. Nie słyszeliśmy, o czym mówiły, ale już sam fakt, że na siebie nie krzyczały, dobrze wróżył.
I faktycznie w ciągu kolejnego tygodnia pokłóciły się najwyżej dwa razy, a dawniej taką średnią osiągały nawet jednego dnia. Przestały też wspominać o nowych pozwach do sądu.
– Miałeś rację, Krzysiu – poklepałem szwagra po plecach. – Nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg. Teraz całą energię przeznaczają na zgodne poszukiwanie miejsca, gdzie pędzimy to „świństwo” – wskazałem na stojącą w krzakach aparaturę. – Tylko co to będzie, jak ją w końcu znajdą? – zaniepokoiłem się.
– Wtedy zainwestujemy w następny aparat i ukryjemy gdzie indziej. Grunt, że odkryliśmy receptę na święty spokój.
Dzięki tej recepcie od dwóch lat w wojnie prowadzonej przez nasze żony panuje zgodne zawieszenie broni, z rzadka tylko naruszane przez którąś ze stron. I nie ma obawy, że walka rozgorzeje na nowo, dopóki będziemy z Krzyśkiem działać wspólnie i utrzymywać nasze kłótliwe kobiety w przekonaniu, że istnieje jakiś bardzo groźny wspólny wróg.
Czytaj także:
„Żona ciosała mi kołki na głowie, bo odrzuciłem spadek po bracie. Znałem go lepiej niż ona i czułem, że jeszcze mi podziękuje”
„Wymyślona kochanka z nocnych fantazji, została moją żoną. Wczoraj była muzą, a dziś nosi nasze dziecko”
„Wpadłam w szał, gdy sąsiedzi kazali nam przypiąć psy na łańcuch, żeby nie niszczyły trawnika. Ogród nie jest od wyglądania”