„Wymyślona kochanka z nocnych fantazji, została moją żoną. Wczoraj była muzą, a dziś nosi nasze dziecko”

zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„Od początku oboje wiedzieliśmy, że nasz związek nie jest na zawsze. Nigdy nie powiedziałem Ewie, że ją kocham, ona też nie deklarowała głębszych uczuć do mnie. Nie snuliśmy planów na przyszłość”.
/ 09.05.2023 22:30
zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Dobrze pamiętam dzień, kiedy porzuciłem myśl o zdawaniu na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie i złożyłem dokumenty na politechnikę.

– Szkoda, masz talent… – ubolewał tata, który sam ma artystyczną duszę i pewnie oczami wyobraźni widział już moje dzieła w największych galeriach świata.

– Bardzo dobrze – stwierdziła mama, która naszej rodzinie była głową i szyją, i zawsze mocno stąpała po ziemi. – Teraz liczy się konkretny zawód, fach w ręku – poklepała mnie po ramieniu.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czy na pewno dobrze robię. Walczyły we mnie dwie natury. Geny odziedziczone po ojcu powodowały, że czasem chodziłem z głową w chmurach i nawet na wykładach z programowania miałem pod ręką szkicownik. Pragmatyczne podejście do spraw doczesnych przekazane mi przez mamę kazało zaś zaliczać kolejne kolokwia i egzaminy na informatyce.

Pierwszego dnia na uczelni poznałem Ewę. Na tle pozostałych studentek była całkiem wyjątkowa. Niesforna burza ciemnych kręconych włosów zasłaniała co prawda połowę jej twarzy, ale i tak od razu dostrzegłem jej piękne, harmonijne rysy.

Spojrzała na mnie spod mocno zarysowanych brwi, posłała mi delikatny uśmiech – i tak to się zaczęło. Nasze wzajemne zauroczenie trwało najwyżej rok. Potem po prostu byliśmy razem.

Wiedzieliśmy, że to nie jest na zawsze

Po pierwszym roku studiów przeniosłem się do mieszkania po babci, a Ewa któregoś wieczoru po prostu nie wróciła do akademika. Jesienią już oficjalnie prowadziliśmy wspólne gospodarstwo.

– Chcesz pomidorową czy rosół? – pytała, a ja jak zwykle nie miałem zdania.

Ewa przyzwyczaiła się do tego, że na co dzień nie przywiązuję wagi do jedzenia. Wypominała mi czasem, że w ogóle jestem życiowym abnegatem: nie tylko jest mi obojętne, co jem, ale też nie przywiązuję żadnej wagi do ubrania, wyglądu, tego, co jest wokół mnie. Raz czy dwa wytknęła mi, że nawet seks mógłby dla mnie nie istnieć. Twierdziła, że gdyby sama nie inicjowała naszych zbliżeń, prawdopodobnie żylibyśmy jak w zakonie.

– Ale nie ma zakonów męsko-damskich! Na dodatek ze wspólnymi sypialniami – droczyłem się z nią.

Od początku oboje wiedzieliśmy, że nasz związek nie jest na zawsze. Nigdy nie powiedziałem Ewie, że ją kocham, ona też nie deklarowała głębszych uczuć do mnie. Nie snuliśmy planów na przyszłość. Zdaniem Ewy ja w ogóle nie dbałem o to, co będzie w przyszłości. Jedyne, co poza nauką się dla mnie liczyło, to dobre ołówki i szkicownik pod ręką. W końcu zaczęło się między nami psuć.

Pewnej nocy bolał mnie ząb, więc wstałem, żeby wziąć jakiś proszek. Usiadłem w kuchni i przy świetle latarni stojącej na wprost okna zacząłem rysować. Obraz dziewczyny, którą rysowałem, od jakiegoś czasu pojawiał się w mojej głowie. Nie znałem jej, chociaż być może kiedyś przelotnie ją spotkałem. Nie byłem tego jednak pewien.

– Co to za laska? – spytała rano Ewa, patrząc na kilka wersji tej samej twarzy.

Nie zrozumiałem, o co pyta. Byłem mocno zaspany. W nocy zażyłem dwie tabletki przeciwbólowe i kiedy skończyłem rysować, wróciłem do łóżka.

– Nie wiem – odpowiedziałem szczerze.

– No, nie wydaje mi się… Już raz widziałam, jak ją rysujesz. Na ćwiczeniach z projektowania sieci. Nie udawaj, że nie pamiętasz! Już wtedy pytałam, kto to  jest – mówiła obrażona.

Tamtego ranka nie zjedliśmy razem

– Daj spokój, Ewka. W życiu jej nie widziałem. Ta twarz po prostu powstała
w mojej wyobraźni – broniłem się.

Coraz intensywniej jednak próbowałem sobie przypomnieć, czy aby na pewno nie znam kogoś podobnego do dziewczyny z rysunku. Nie dawało mi to spokoju jeszcze długo potem. Ilekroć bowiem siadałem do szkicowania z zamiarem narysowania kogoś innego, zawsze powstawał portret tej samej kobiety.

Tamtego ranka nie zjedliśmy razem śniadania. Ewa wróciła dopiero wieczorem, cały dzień spędziła u przyjaciółki. Od czasu tamtej nieprzyjemnej rozmowy pilnowałem, żeby moje szkice nie dostały się w ręce Ewy.

Większość rysunków wyniosłem do rodziców, a kilka pierwszych szkiców pięknej nieznajomej schowałem do plecaka i nie rozstawałem się z nimi.
Minęły cztery lata. Przyszedł czas na obronę dyplomu. Ewa już od dawna spała w małym pokoiku, a nie ze mną.

– Tak będzie nam wygodniej. Oboje uczymy się po nocach, każde chodzi spać o innej porze – przekonywała.

Nie miałem nic przeciwko takiemu układowi. Już nic nas nie łączyło. Wiele razy myślałem o rozstaniu, ale wciąż nie miałem odwagi zrobić pierwszego kroku.

– Jakieś ciekawe plany na wakacje? – zapytał mnie promotor, gratulując projektu i udanej obrony dyplomu.

– Nie myślałem o tym – przyznałem i w tym momencie przypomniałem sobie, że mój kumpel proponował mi spędzenie z nim kilku dni na działce jego rodziców. Zaproponowałem Ewie, że ją też do niego zabiorę.

– Nie, już nie będziemy razem spędzać wakacji, Krzysiu. Wiesz, nie gniewaj się. Czekałam z tym do twojej obrony, żeby cię nie denerwować przed egzaminem… Wyprowadzam się dzisiaj.

– Masz kogoś? – spytałem zaskoczony, ale jednocześnie poczułem ulgę.

– Nie, ale tak będzie lepiej – powiedziała, a ja postanowiłem jej nie zatrzymywać, chociaż było mi smutno, bo w końcu pędziliśmy razem prawie pięć lat.

Wyprowadziła się i zostałem sam. Wieczorem zadzwoniłem do Jacka.

– Cześć. Wybacz, nie będę ściemniał. Ewka mnie zostawiła, jestem sam, nie mam pomysłu, co dalej. Czy twoje zaproszenie na działkę jest nadal aktualne?

I tak już następnego dnia, wczesnym popołudniem, rozpakowywałem torbę w domku na Mazurach. Był upał. Jezioro kusiło przyjemnym chłodem. Promienie słońca załamywały na tafli wody, rozpraszając wokół miliony refleksów. Widok był tak piękny, że nie mogłem się powstrzymać przed uwiecznieniem go. Usiadłem na pomoście i z plecaka wyjąłem szkicownik.
Jacek pokiwał głową z politowaniem.

– No, chłopie, to ty sobie tutaj rysuj, a ja idę się wykąpać – powiedział i skoczył do wody.

Szkicowanie szło mi opornie. Męczyłem się okropnie, żeby w szarym ołówku oddać tę niesamowitą grę światła. W pewnej chwili usłyszałem za plecami charakterystyczny plusk. Byłem pewien, że to Jacek wynurza się z jeziora.

Odwróciłem się i zobaczyłem… JĄ!

Z dużą zwinnością wdrapała się na pomost, przechyliła głowę na bok, rękami wycisnęła z długich, jasnych włosów wodę z jeziora, a potem schyliła się po ręcznik…

– To ty?! – usłyszałem swój własny głos. – Jesteś jakąś nimfą albo syreną?
– spytałem idiotycznie.

Dziewczyna popatrzyła na mnie z politowaniem i uśmiechnęła się kpiąco.

– No, jak na podryw to mało oryginalnie. Zająłeś moje miejsce – stwierdziła.

Dopiero wtedy zauważyłem leżące obok mnie klapki i jakieś ubranie. Nie zwracałem jednak na nie większej uwagi.

– Ty naprawdę istniejesz! – wciąż nie mogłem uwierzyć w to, co widzę.

– No skąd? Jestem syreną… Chyba widać, nie?  – zaśmiała się trochę szyderczo, niemniej w tonie jej głosu wyczułem raczej przyjazne nastawienie.

– Ja cię wymyśliłem! Już dawno… Zobacz – zacząłem bez sensu i sięgnąłem do plecaka po moje stare szkice.

Dziewczyna wcale mnie nie słuchała i nie chciała patrzeć. Usiadła obok, spuściła nogi do wody i machając nimi beztrosko, wycierała ręcznikiem głowę.

– Urodziłam się w Olsztynie, ojciec Tadeusz, matka Barbara… Z tego, co wiem, zostałam poczęta metodą naturalną, przyszłam na świat o czasie, ciąża przebiegała prawidłowo – mówiła rzeczowo.

– Nie sądzę, abym była twoim dzieckiem.

– Ale ja naprawdę cię wymyśliłem! Tylko spójrz. Zacząłem cię rysować już kilka lat temu... – nie przejmując się tą ironią, trzęsącymi się rękami podałem jej kartki.

Od kilku tygodni nic nie rysuję

Patrzyła na szkice w milczeniu. Przekładała jeden po drugim, aż w końcu spytała:

– Masz lusterko?

Pokręciłem głową. Wstała, odeszła na drugi koniec pomostu. Stanęła, pochylając twarz nad wodą. Patrzyła w dół długą chwilę. Wreszcie powiedziała głośno.

– Masz rację, to ja. Na sto procent. Czy my się przypadkiem nie znamy?

Opowiedziałem Melanii (fantastyczne imię!), kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ją oczami wyobraźni. Początkowo uważała, że fantazjuję. Może widziałem ją wcześniej na Mazurach, kiedy przyjeżdżała do babci, spodobała mi się i dlatego to wszystko... Tak naprawdę nigdy wcześniej nie byłem na Mazurach, ale dopiero, kiedy poznała mnie bliżej, uwierzyła, że mogłem ją sobie wymyślić.

Teraz praktycznie nic nie rysuję, bo nie mam na to czasu. Po raz pierwszy w życiu myślę o przyszłości. Melania zresztą też. Myślimy razem… w sumie to w trójkę. Z małym Antosiem w jej brzuchu  

Czytaj także:
„Zakochaliśmy się w sobie, rozmawiając o… swoich małżonkach. Miłość przyszła zupełnie znienacka i to na emeryturze”
„Sąsiedzi wyzywali mnie od bezwstydnych i rozwiązłych, bo miałam czelność zakochać się po 50-tce. Paskudni obłudnicy”
„Mam ponad 50 lat, a zakochałam się na wakacjach jak nastolatka! Czy to w ogóle wypada w tym wieku?”

Redakcja poleca

REKLAMA