Czasami miałam serdecznie dosyć swojej pracy. Szczególnie kiedy zbliżały się święta albo okres składania wniosków na zasiłki. Roboty po kokardę, pełno dokumentów do wypełnienia i zero zrozumienia u petentów. Wielu naprawdę miało ciężką sytuację i szczerze im współczułam, co nie zmienia faktu, że obowiązywały nas przepisy. Może bezduszne, ale bez nich zapanowałby chaos.
Tylko wytłumacz szlochającej matce czwórki dzieci, że nie dostanie zasiłku, bo nie załatwiła jakiegoś papierka. Łzy, prośby, błagania, ale też krzyki, przekleństwa, groźby – to była nasza codzienność.
– Taki mamy zawód, jak wam się nie podoba, możecie go zmienić – kwitowała wszelkie nasze żale Mariola.
– I wylądować po drugiej stronie biurka jako petent… – westchnęłam.
– Właśnie… – Ania wyraźnie posmutniała.
Miała z nas najkrótszy staż i najbardziej przeżywała poszczególne sytuacje.
– Może faktycznie powinnam zrezygnować… Nie przechodzimy szkoleń z zakresu psychologii, a ja się czasem czuję jak policyjny mediator, który styka się w pracy i z terrorystami, i z samobójcami.
Mariola spojrzała na nią z nieodgadnioną miną, która mogła wyrażać zarówno pochwałę, jak i dezaprobatę.
– No to następnym razem, zanim pozwolisz biorącej cię na litość petentce donieść później kilka zaświadczeń, przypomnij sobie, że z terrorystami się nie negocjuje. Ania spuściła wzrok.
– Bardziej się boję tego, że ktoś mógłby… – nie dokończyła, ale wiedziałam, czego się boi.
Mało to się słyszy, do czego są zdolni desperaci?
Na twarzy Marioli nie drgnął ani jeden mięsień.
– Dlatego właśnie są przepisy – odparła spokojnie. – Chronią nas i pomagają uniknąć błędów w ocenie sytuacji. Petent powinien wykazać, że pomoc mu się należy, zamiast żerować na cudzym dobrym sercu. To naprawdę nie twoja wina, że ktoś ma w życiu pod górkę, że nie ma pracy, pieniędzy, za to w domu gromadkę dzieci albo męża pijaka.
Zazdrościłam Marioli tej pewności i braku wahania. Co nie znaczy, że potrafiłabym być taką bezkompromisową służbistką jak ona. Petenci mieli jej za złe sztywne trzymanie się przepisów. Za to przełożeni nie mogli się Marioli nachwalić: sumienna, rzetelna, odpowiedzialna. Każda teczka, która przeszła przez jej ręce, zawierała wszystkie potrzebne dokumenty. Nie było mowy, żeby Mariola popełniła jakiś błąd czy coś przeoczyła.
Podziwiałam ją, choć przez tę swoją nieskazitelność wydawała się niemal nieludzka
Ja i Anka czasem przymykałyśmy oko i szłyśmy petentom na rękę, zgadzając się, by donieśli później jakiś papierek. Tyle że potem…
– Pani Krysiu – głos przełożonej, która weszła do pokoju, zabrzmiał groźnie – znowu teczka Makowskiej jest niekompletna. – I położyła dokumenty na… biurku Marioli.
– Petentka nie zdążyła… – zaczęłam tłumaczyć.
– Nie obchodzi mnie to – ucięła krótko szefowa. – Pani też nie powinno. Jak pojawią się problemy i trzeba będzie zwracać przyznane pieniądze, dopiero się bałagan narobi, dopiero będę pretensje – szefowa pokręciła głową niezadowolona.– Pani Mariolko, zajmie się pani tą sprawą?
Po wyjściu przełożonej Mariola wzięła teczkę, ale nie darowała sobie komentarza.
– Nie jesteśmy instytucją charytatywną. Miękkie serce zachowaj dla rodziny i przyjaciół.
Mariola otworzyła teczkę, odszukała numer kontaktowy do petentki i sięgnęła po telefon.
– Dzień dobry, mówi Mariola Kunowska, pracownik socjalny – przedstawiła się. – Nie dostarczyła pani zaświadczenia o zarejestrowaniu w urzędzie pracy, zatem… – chwilę wyjaśniała sprawę.
Potem lekko się skrzywiła i odsunęła słuchawkę, skąd dobiegał podniesiony kobiecy głos. Gdy zamilkł, Mariola kontynuowała z godnością królowej angielskiej:
– Zrobi pani, jak zechce. Ja mam związane ręce. Dopóki wniosek nie będzie kompletny, nie może zostać przekazany do rozpatrzenia – powtórzyła. – Przypomnę też, że za dwa dni mija termin ważności pozostałych zaświadczeń. Jeśli jutro pani nie dostarczy tego jednego brakującego, niestety trzeba będzie składać wniosek od nowa, już z kolejną datą, czyli z nowego miesiąca, i od nowa kompletować dokumenty.
Patrzyłam na koleżankę z podziwem. Olimpijski spokój, takt i opanowanie. Choć jej rozmówczyni najwyraźniej nie przebierała w słowach, wyrażając swoje oburzenie.
– Tak, oczywiście, że nie dostanie pani pieniędzy. Do wi… – Mariola odłożyła słuchawkę – …dzenia.
– I co? – spytałam zaciekawiona.
Znałam Makowską i jeszcze nigdy nie dostarczyła kompletu dokumentów w terminie. Czemu to tolerowałam? Sama nie wiem. Bo było mi jej żal, bo była nerwowa, bo skoro raz jej odpuściłam, to potem dalej liczyła na taryfę ulgową, a mnie było głupio nagle zacząć od niej wymagać, żeby przynosiła wszystkie dokumenty w terminie.
– Nic – odparła Mariola. – Rozłączyła się.
– Naprawdę nie możesz poczekać tych kilku dni? Obiecała mi, że doniesie…
Koleżanka zmierzyła mnie wzrokiem.
– Za każdym razem ci to obiecuje i nigdy nie dotrzymuje słowa. Mnie obrażała i niczego nie obiecywała. Sprawa jest prosta: jeśli jutro nie przyniesie zaświadczenia, będę musiała cofnąć jej wniosek.
Pokiwałam głową. Gdybym wcześniej nakreśliła granice, teraz nie byłoby problemu
Pani Makowska nie zjawiła się ani następnego dnia, ani kolejnego. Przyszła na początku nowego miesiąca i od razu skierowała się do mnie.
– Mam to zaświadczenie – oznajmiła radośnie, kładąc je na moim biurku.
– Przykro mi, ale aktualnie tą sprawą zajmuje się moja koleżanka – wskazałam Makowskiej biurko Marioli.
Uśmiech petentki zniknął jak zdmuchnięty. Czyżby słyszała plotki o tym, że z tą urzędniczką nie ma lekko?
– Proszę je pokazać – powiedziała Mariola z łagodną zachętą.
Aż mnie ciarki przeszły. Petentka spojrzała na mnie krzywo, jakby z pretensją, wzięła dokument i podała Marioli.
– Miałam donieść, to doniosłam – burknęła mało grzecznie. Mariola obejrzała dokładnie zaświadczenie, a potem przeniosła wzrok na Makowską.
– Pismo nosi dzisiejszą datę. Pozostałe dokumenty w teczce mają datę z zeszłego miesiąca. Należy zatem zebrać je ponownie, tak aby były datowane na obecny miesiąc.
Twarz Makowskiej stężała w grymasie gniewu.
– Chyba pani zgłupiała! – podniosła głos. – Miałam dostarczyć tylko to jedno zaświadczenie! – Owszem, ale w wyznaczonym czasie. Mówiłam, że musi pani zdążyć przed końcem miesiąca.
– Nie zamierzać znowu biegać po jakieś durne zaświadczenia!
– Nikt pani nie każe – odparła spokojnie Mariola. – To pani decyzja, czy składa pani wniosek o zasiłek, czy nie.
Makowska zaczęła krzyczeć i złorzeczyć Marioli, do reszty tracąc maniery, albo raczej pokazując swe prawdziwe oblicze. Ale wyzwiska zdawały się spływać po naszej niewzruszonej koleżance jak woda po kaczce.
– Kolejny raz powtarzam, że jeśli chce pani dostać pieniądze, musi pani złożyć wniosek w danym miesiącu, wraz z kompletem aktualnych dokumentów. Tak uchwalono w ustawie i takie przepisy nas obowiązują – tłumaczyła cierpliwie. Petentka zaklęła i wyszła, trzaskając drzwiami.
– Nie wzięła nowego wniosku – zauważyłam. – Pewnie po niego wróci i znowu będzie afera.
Mariola uśmiechnęła się w sposób, który zwiastował Makowskiej poważne problemy.
– Niech próbuje. Obejrzałam sobie profil tej pani na Facebooku. Szlachta nie pracuje. Mówi wam to coś?
Pokiwałyśmy głowami. Tacy specjaliści od nicnierobienia najgłośniej się awanturowali o zasiłki. Ci naprawdę potrzebujący zazwyczaj czuli się dużo bardziej skrępowani. Nie sądziłam tylko, że pani Makowska zalicza się do tej pierwszej grupy.
– Kiedy ci ludzie się nauczą, że urzędnik też potrafi korzystać z portali społecznościowych? Makowska będzie musiała teraz trochę popracować, żeby zebrać komplet dokumentów. Skoro wcześniej nie miała czasu.
– No wiesz… może dziecko jej zachorowało? – mimo wszystko próbowałam tłumaczyć petentkę.
– Krysiu, przestań być w końcu naiwna. Na swojej tablicy biedna pani Makowska umieściła zdjęcia z kilkudniowej wycieczki na Słowację. Zamiast zająć się rzetelnym uzupełnieniem dokumentacji do wniosku, wolała balować w górach. Zresztą kto by nie chciał? Nie wolałybyście wyskoczyć na narty, niż siedzieć tutaj i użerać się z petentami?
– Narty to trochę drogi sport – wtrąciła Ania.
– Serio? – Mariola udała zdumienie. – No popatrz. Ty pracujesz, twój mąż pracuje i nie stać was na taki kilkudniowy wyjazd, a samotną, bezrobotną matkę stać. No to w tym miesiącu nie będzie sobie dogadzać za pieniądze przeznaczone dla dziecka.
– Może zabrała małą ze sobą na wycieczkę? – wciąż starałam się jakoś usprawiedliwić Makowską.
– Popatrz sobie. Widzisz tu gdzieś dziecko? – spytała Mariola, obracając monitor w moją stronę.
Kobieta zataiła prawdę we wniosku
Zobaczyłam zadowoloną Makowską w objęciach jakiegoś mężczyzny. „Mój luby wrócił z Anglii. Wreszcie razem” – głosił podpis obok zdjęcia.
– Poczytaj komentarze. – Mariola pokazała palcem: „bachory u dziadków”. – To tylko jeden z nich. Dalej będziesz jej bronić?
– Nie będę. Masz rację, jak zawsze. Nie będę robić z siebie większej idiotki, niż ustawa przewiduje.
– Pobiega za dokumentami w tym miesiącu, pobiega w następnym, a potem się zobaczy – Mariola przeglądała profil petentki.
– Jak pozbiera w tym, to już nie będzie musiała w kolejnym.
– Oj, Krysiu… – koleżanka spojrzała na mnie pobłażliwie. – Makowska ma konkubenta, a nie zgłosiła jego dochodów. Zapytam o to, kiedy już pozbiera wszystkie dokumenty. Pewnie zdąży dopiero pod koniec miesiąca. Przyjdzie, pochwali się kompletem papierów, a ja wtedy zapytam o dodatkowe finanse. Te od konkubenta. Czy powinna wpisywać go jako członka rodziny? Trochę zajmie wyjaśnianie sprawy, przeprowadzenie wywiadu, pisanie oświadczeń, a tymczasem zebrane papiery znowu stracą ważność i znowu trzeba będzie je zbierać.
– Nie chciałabym ci się narazić – mruknęła Anka, spoglądając na Mariolę z respektem.
– Nie ma obaw, póki nie zaczniesz oszukiwać. Makowska przegięła. Dlatego będę też zmuszona poinformować przełożoną, że akurat ta samotna matka wcale nie jest taka samotna.
– Oj, oj – użaliłam się nieszczerze – szefowa lubi dokładnie prześwietlać takie przypadki.
– Bo nie znosi krętaczy tak samo jak ja. Jest tyle osób, które naprawdę potrzebują pomocy, więc nie zamierzam mieć litości dla jakiejś bezczelnej naciągaczki – podsumowała Mariola.
Jak było do przewidzenia, pani Makowska przyniosła dokumenty dopiero pod koniec miesiąca
Gdy Mariola zapytała ją o dochody konkubenta, momentalnie zaczęła pokrzykiwać i się odgrażać. Nic jej to nie dało; sprawa przeciągnęła się na kolejny miesiąc. Wtedy jednak Mariola znalazła nieścisłość w oświadczeniu Makowskiej.
– Nie pamięta pani? Spotkałyśmy się w markecie. Była pani ze starszym panem. Płacił za pani zakupy, a pani twierdzi, że nikt jej nie pomaga.
– Mój ojciec kupił jedzenie dla swoich wnuków. Nie wolno mu?
– Jaki był koszt zakupów? – dociekała koleżanka, uśmiechając się jak kot do myszy.
Następnie doliczyła te zakupy do dochodów petentki. Wzięła pod uwagę też kilka innych rzeczy, którymi Makowska niezbyt rozważnie chwaliła się na fejsie. Decyzja o przyznaniu zasiłku była odmowna. Makowska po jej otrzymaniu wpadła do naszego biura jak bomba, krzycząc, że się odwoła. Mariola niespiesznie odszukała w teczce oświadczenie, w którym petentka wymieniła, co dostała i od kogo.
– Sama pani podała te przedmioty i usługi jako dochód. A to jest pani podpis, prawda? Ale oczywiście może się pani odwołać.
Makowska wyszła jak niepyszna, na do widzenia trzaskając drzwiami, aż futryna zadrżała.
– Tak się załatwia roszczeniowych – skwitowała Mariola na zakończenie tej lekcji poglądowej. – A teraz idę w teren. Dzisiaj mam zaplanowany wywiad u pani Oli Marek. Rodzina tej kobiety naprawdę potrzebuje pomocy, a ja tu muszę tracić czas na takie gwiazdy jak Makowska, na cwaniary, którym się wydaje, że przepisy można naciągać jak gumę do majtek.
Już nie dodała litościwie, że to ja sprowokowałam całą tę sytuację, kiedy pierwszy raz poszłam Makowskiej na rękę. A ja jakoś nigdy wcześniej nie pomyślałam, że służbistość Marioli może służyć wyższym celom.
Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii