„Samotnie wychowuje córkę i ledwo zipię finansowo. To chyba widać, bo lokatorka sama z siebie chce płacić mi więcej”

matka, która samotnie wychowuje córkę fot. Adobe Stock, Marcin Orzechowski
„Od tamtego popołudnia Iza często sama zwracała mi uwagę, że nie muszę jeszcze włączać którejś z lamp, pomimo że za oknami pojawiała się już jesienna szarówka. Ze swoimi zabawkami siadała przy oknie, pilnowała też bardzo, żeby w łazience nie zostawiać włączonego światła".
/ 25.01.2023 07:19
matka, która samotnie wychowuje córkę fot. Adobe Stock, Marcin Orzechowski

– Nie włączaj tej lampki, jest jeszcze widno – skarciłam Iwonkę i podeszłam do stolika, na którym stała duża nocna lampa, po czym wyłączyłam ją, mimo że twarzyczka córeczki skrzywiła się do płaczu. – Te puzzle możesz sobie układać na stole przy oknie, nie musisz na podłodze. Tam jeszcze jest dość widno.

– Ale ja wolę tutaj – mała szybko wyciągnęła rączkę i z powrotem przycisnęła wyłącznik lampki.

– Isiu, ty jesteś już dużą dziewczynką i nie możesz robić tego, co się tobie podoba – chciałam znowu wyłączyć lampkę, ale w tym momencie coś przyszło mi do głowy. – Chodź ze mną, pokażę ci takie małe czary…

Wzięłam Izunię za rękę i podeszłyśmy do szafki z licznikiem energii elektrycznej. Otworzyłam go i pokazałam na wirującą dookoła czerwoną kreskę.

– Popatrz, jak lampy są włączone, a także lodówka i telewizor, to ta kreska tańczy coraz szybciej. A jedno takie okrążenie oznacza, że musimy zapłacić dziesięć groszy za prąd. Dziesięć kółek to już jest złotówka – tyle ile kosztuje twój ulubiony lizak…

– Jak to? – zdumiała się mała, patrząc jak zahipnotyzowana na czerwoną, szybko poruszającą się kreskę.

– No tak – roześmiałam się, przyciskając wyłącznik lampy w przedpokoju. – Robisz pstryk, kreseczka kręci się szybciej, a jedno kółko to dziesięć groszy…  Robisz znowu pstryk i lampa gaśnie, a kółko kręci się wolniej…

– A dziesięć kółek to mój lizak? – upewniła się jeszcze mała, uważnie przypatrując się licznikowi.

– No prawie – przytaknęłam. – Trzeba więc oszczędzać prąd, bo wtedy więcej pieniędzy zostanie na twoje lizaki!

Odtąd była bardzo oszczędna

Ha, żeby to tylko o lizaki chodziło… Odkąd zostałyśmy same po tym, jak mój mąż zniknął gdzieś w wielkim świecie i zapomniał, że ma małą córeczkę, było mi ciężko utrzymać dom. Zdecydowałam się wynająć ten duży pokój z kuchnią na pięterku domu młodemu małżeństwu. Nam z Isią musiał wystarczyć dół, czyli dwa małe pokoiki z aneksem kuchennym. Ale i tak wciąż musiałyśmy oszczędzać na wszystkim. Pieniądze, jakie płacili mi ci młodzi ludzie, nie były wielkie.

Właściwie powinnam zażądać od nich wyższej stawki, ale jakoś nie  śmiałam… Wiedziałam, że odkładali każdy grosz na własne mieszkanie.

– To ja już nie muszę włączać tej lampy – z zamyślenia wyrwał mnie głos córki, która wciąż wpatrywała się w licznik energii. – To ja już wolę lizaka…

Roześmiałam się, bo rozbawił mnie spryt córeczki, i obie wróciłyśmy do kuchni. Siadłyśmy przy stole pod oknem, pomogłam jej układać puzzle.

Od tamtego popołudnia Iza często sama zwracała mi uwagę, że nie muszę jeszcze włączać którejś z lamp, pomimo że za oknami pojawiała się już jesienna szarówka. Ze swoimi zabawkami siadała przy oknie, pilnowała też bardzo, żeby w łazience nie zostawiać włączonego światła.

Któregoś wieczoru zeszła do nas do kuchni pani Ewa, moja lokatorka. Przyniosła małej jakieś książeczki, a potem przysiadła przy niej przy stole. Zajęta przygotowywaniem obiadu na jutro i jednocześnie kolacji dla małej, zaproponowałam jej herbatę. Rozmawiałyśmy właściwie tak o wszystkim i o niczym. Ot, takie babskie ploteczki. Dopiero gdy skończyłam robotę przy garnkach i zamierzałam położyć córeczkę spać, pani Ewa westchnęła i popatrzyła na mnie tak jakoś niepewnie…

– Stało się coś? – spytałam.

– Wie pani, nam się tu bardzo dobrze mieszka, tak przytulnie, prawie jak w rodzinie… – zaczęła niepewnie i sięgnęła do kieszeni.

Zdumiona patrzyłam, jak wyjmuje z niej banknot stuzłotowy.

– No i pomyślałam, że może powinniśmy pani więcej płacić, zwłaszcza że mój mąż ma teraz tę fuchę…

Zastanawiałam się tylko przez moment, bo córeczka zaczęła się już prawie kiwać na taborecie… Bałam się, że jeszcze chwila i mała spadnie.

– Jeżeli państwo możecie, to bardzo chętnie – powiedziałam. – Wie pani, nikomu nie jest lekko…

– Właśnie – przytaknęła Ewa, kładąc pieniądze na stole.

Coś tam jeszcze mówiła, ale ja już jej nie słuchałam. Przeprosiłam ją grzecznie, wzięłam Izunię na ręce i zaniosłam do łazienki. Jeszcze chwila i mała usnęłaby mi na rękach.

W sumie na dobre wyszło...

Dopiero kilka dni później, gdy znowu usiadłyśmy razem z Ewą przy herbacie, przyszło mi do głowy, żeby zapytać o tę propozycję podwyżki…

– Widzi pani, ja staram się, jak mogę, żeby w domu wszystko było, jak trzeba – powiedziałam. – Ale i tak nie wystarcza nam na wszystko, chociaż oszczędzam na wszystkim… Może państwu czegoś brakuje?

– Ależ nie, skądże… – Ewa zaprzeczyła gwałtownie.

– A czy to tak widać, że jest mi ciężko? – spytałam ostrożnie.

– Nie, wszystko jest w porządku, tylko… Kiedyś Isia przyszła do mnie na górę, zaprosiłam ją na czekoladę… – Ewa zająknęła się znowu i zamilkła.

– Mam nadzieję, że nie była niegrzeczna? – spytałam z niepokojem.

I wtedy Ewa mi opowiedziała, jak to moja córeczka zaczęła ją uczyć oszczędzania. Powiedziała jej, że dużą lampę trzeba zgasić i włączyć tylko tę małą, a najlepiej, to usiąść sobie pod oknem, bo tam jeszcze jest najwięcej światła. I że taki jeden pstryczek, to jedno kółeczko w liczniku, a dziesięć  kółeczek to jest jej lizak…

– No i wtedy pomyślałam sobie, że pani pewnie jest ciężko, skoro pani oszczędza nawet na prądzie i powinniśmy dopłacić trochę do tego czynszu – Ewa zakończyła opowieść.]

A mnie po prostu zatkało. Nie zdawałam sobie sprawy, że moje żarciki z tym pstryczkiem tak bardzo wpłyną na córkę. I że tak to sobie weźmie do serca, że nawet naszą lokatorkę zacznie uczyć oszczędności. Będę musiała chyba z nią o tym porozmawiać… Ale swoją drogą, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Bo przecież ja pewnie jeszcze długo nie miałabym śmiałości poprosić moich lokatorów o podwyżkę, a Isia załatwiła to za jednym zamachem! Razem z wprowadzeniem przez nich oszczędności, co nam przecież wszystkim wyszło na dobre…

Czytaj także:
„Mnie zdradził mąż, a jego porzuciła żona. Los zesłał nas sobie w nieoczekiwanym momencie i znów uwierzyłam w miłość”
„Po drugim dziecku załamałem się. Uciekałem w pracę, a wszystkie obowiązki zrzuciłem na żonę. Jej romans to moja wina”
„Dla męża byłam inkubatorem, w którym do narodzin ma żyć jego syn. W razie komplikacji chce, by uratować dziecko, nie mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA