Znowu nadszedł przeklęty weekend! A do tego za oknem lato w pełni. Połowa lipca. Ludzi wokół ogarnęła przedurlopowa radość. Nagle wszyscy zaczęli się do siebie uśmiechać, przepuszczać w drzwiach na klatkę schodową, zagadywać w windzie.
Nawet ci sąsiedzi pode mną, którzy ciągle organizują głośne imprezy, i udają, że nie słyszą mojego stukania szczotką w podłogę, niespodziewanie zaczęli mi mówić „dzień dobry”. To było tak okropnie sztuczne! Brrr...
Miałam ochotę uciec jak najdalej od tych roześmianych ludzi, schować się w mysiej dziurze i tam jakoś dotrwać do jesieni, kiedy to świat znów spłynie deszczem i pogrąży się w szarej depresji. Krótko mówiąc – kiedy otoczenie dopasuje się do mojego stanu ducha.
Ale teraz było sobotnie popołudnie. Od poniedziałku, kiedy będę mogła pobiec wreszcie do pracy i zagłębić się po same uszy w niecierpiące zwłoki, ważne i odpowiedzialne zadania, dzieliło mnie półtora dnia. Przez ten czas musiałam zająć czymś umysł i odgonić ponure myśli.
– Mamo, minął już ponad rok, nie możesz ciągle rozpamiętywać rozstania! – usłyszałam nagle głos swojej córki.
Dlaczego wybrał tamtą kobietę?
Nieprzytomnie rozejrzałam się wokół. Ach tak! Kochana, dobra, wrażliwa Mariolka. Zawsze była moim oczkiem w głowie. Jak to możliwe, że przed chwilą, zanurzona w ponurych rozważaniach, zapomniałam o jej istnieniu?
Straszne, co ta moja zszargana psychika ze mną porobiła! Tak się przecież cieszyłam na jej przyjazd. Córcia studiuje w innym mieście i przyjechała do mnie tylko na parę dni, starałam się więc nie obarczać jej swoimi problemami. Nie miałam pojęcia, że aż tak bardzo po mnie widać smutek, który zamiast przemijać z upływem czasu, z każdym dniem oplatał mnie coraz szczelniejszym kokonem.
– Powinnaś cieszyć się życiem, znaleźć sobie jakąś pasję, grono znajomych… – ciągnęła niezmordowanie córka. – Przecież tata nie zasługuje, żebyś wypłakiwała za nim oczy. Odszedł do innej kobiety!
– Dosyć! Starczy! – warknęłam.
W moim ciasnym, typowym dla wielkiej płyty mieszkaniu zapadła cisza. Mariolka zamilkła, najwyraźniej obrażona moją gwałtowną reakcją, i powróciła do przyrządzania kolacji. A mnie zrobiło się głupio. Czemu się tak na nią denerwuję i podnoszę głos? Przecież dziewczyna ma rację! Wciąż zadręczałam się pytaniami… Dlaczego wybrał tamtą kobietę?
Co ona miała w sobie takiego, że Maciek tak łatwo przekreślił przeszło dwadzieścia lat naszego małżeństwa? Wszystkie piękne chwile, które nas łączyły, a także słowa, gesty, drobne przyzwyczajenia, które były naszym sekretnym szyfrem… Czy do niej też mówi „Kocurku”? Czy i ją całuje wieczorem za uchem i zasypia wtulony „na łyżeczkę”?
Nie, nie kochałam już Maćka. Czułam się jednak przeraźliwie samotna. W dodatku po tym, co mi zrobił – upokorzona, nic niewarta, a nawet, mimo zaledwie czterdziestu lat w metryce – stara…
– Chodźmy na rowery! – rozładowała napięcie Mariolka. – Już nie ma takiego upału, jest bardzo przyjemnie.
– Nie mam roweru – prychnęłam.
– Jak to? A ten błyszczący bolid, który stoi w piwnicy obok mojej starej damki? – mrugnęła okiem Mariolka.
No tak. Zupełnie zapomniałam! Ukochany, wypieszczony, czyszczony wyłącznie irchową ściereczką i szczotką do zębów – rower Maćka… Wciąż jeszcze go nie odebrał! Nowa miłość pochłonęła go widać bez reszty.
W pierwszym odruchu chciałam odrzucić propozycję córki. Jednak na myśl o tym jak śmigam owym rowerem po błocie i kamieniach, po raz pierwszy od dawna się uśmiechnęłam. Dotarcie do roweru nie było łatwe.
Kiedy już udało nam się wytaszczyć to Maćkowe cudo z piwnicy (w ciągu roku urosła na nim piramida zbudowana z niepotrzebnych kartonów, starych ubrań i dwóch skrzynek balkonowych) i jako tako otrzepać z kurzu, stanęłyśmy z córką przed następnym wyzwaniem: obniżyć siodełko i napompować koła.
Na szczęście pompka wciąż tkwiła w specjalnym zaczepie na ramie pod siodełkiem, a regulacja wysokości siedziska nie wymagała użycia klucza. Dałyśmy radę! Tuż przed południem, całe szczęśliwe po tych naszych wszystkich przygodach i dumne, że z wszystkimi przeciwnościami sobie poradziłyśmy, wyjechałyśmy na podbój cyklistycznych szlaków.
– Cześć, dziewczyny! Daleko jedziecie? – spytał jakiś facet, który dogonił nas na ścieżce rowerowej jakiś kwadrans później.
Obrzuciłam natręta chłodnym spojrzeniem. Ciasny, wielobarwny i opatrzony napisami kolarski strój opinał całkiem młodzieńczą figurę, ale drobne zmarszczki na czole i wokół ust zdradzały prawdę: był w moim wieku. Pewnie wpadła mu w oko Mariolka. Niedoczekanie! Nie pozwolę temu amatorowi kwaśnych jabłek migdalić się do mojego dziecka! Postanowiłam zbyć impertynenta milczeniem.
I wtedy usłyszałam wesoły głos córki:
– Jedziemy na drugą stronę rzeki.
– Super! Ja też – zgodnie z moimi obawami odparł natręt. – Jestem Paweł. Często tu jeżdżę, ale was widzę chyba pierwszy raz. Bo na pewno bym zapamiętał…
– Mariola – przedstawiła się w odpowiedzi moja naiwna córka.
– A twoja siostra? – zapytał Paweł, szczerząc zębiska do mnie.
No, tego to już za wiele!
Postanowiłam dać cwaniakowi reprymendę
– Niech mnie pan nie próbuje łapać na tandetne komplementy! – burknęłam. – Jestem matką Marioli. I wie pan co? To wstyd, żeby czterdziestolatek zaczepiał dziewczynę dwa razy od siebie młodszą!
Facetowi aż opadła szczęka. Zrobił kierownicą jakiś mimowolny ruch, wpadł na krawężnik i omal się nie wywrócił.
– Ale ja… – zająknął się, kiedy już opanował rower. – Naprawdę myślałem, że pani jest starszą siostrą Marioli...
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Starsza siostra? Akurat! Przecież dobrze wiem, że jestem stara i brzydka.
– Przysięgam, że ani mi do głowy przyszło, żeby poderwać pani córkę! – ciągnął mężczyzna. – Chciałem zapoznać się z…
W ostatniej chwili ugryzł się w język, a ja poczułam, że oblewa mnie rumieniec.
– Chyba przestała mi działać przerzutka. Wracam do domu. Cześć! – zawołała nagle Mariola i zanim zdążyłam powiedzieć choć słowo, zniknęła za zakrętem. Nieco zdezorientowana nieśmiało zerknęłam na faceta. A to skubany! Już się otrząsnął po mojej buńczucznej odpowiedzi i znów szczerzył do mnie zęby.
– Nie chciałbym się narzucać – odezwał się głosem, który sugerował coś wręcz przeciwnego – jednak skoro córka ma przymusową przerwę techniczną, chętnie zaproponuję pani swoje towarzystwo. Po drugiej stronie mostu jest bardzo fajna ścieżka rowerowa, a potem można wrócić na ten brzeg specjalnym promem. Kursuje tylko w lecie. To zaledwie parę kilometrów, ale zapewniam, że widoki
i różnorodność trasy…
– No dobrze, jedźmy – westchnęłam, jęcząc w duchu: „w co ja się pakuję?!”.
Wbrew obawom to był cudowny dzień
Paweł okazał się bardzo ciekawym mężczyzną. Jego subtelne komplementy i inteligentne poczucie humoru sprawiły, że znów, po raz pierwszy od dawna, poczułam się prawdziwą kobietą. Najbliższych kilka godzin zleciało mi jak jedna chwila. I, szczerze mówiąc, nie była to specjalnie zasługa pięknych widoków czy różnorodności pokonanej przez nas trasy... Paweł, urodzony optymista, wręcz zarażał swoim entuzjazmem i pozytywnym podejściem do życia.
A przecież, podobnie jak ja, niespecjalnie miał się z czego cieszyć. Kiedy wracaliśmy, opowiedział mi, jak dwa lata temu dostał udaru mózgu. Na szczęście okazał się niewielki, paraliż połowy ciała i kłopoty z mówieniem cofnęły się już po kilku tygodniach, ale… jego małżeństwo nie wytrzymało tej próby. Żona odeszła, Paweł został sam.
Muszę przyznać, że go polubiłam. Super się nam gadało i choć dawał mi wyraźnie do zrozumienia, że jest mną zainteresowany, nie narzucał mi się. Kiedy więc pod drzwiami mojego bloku spytał, czy znów się spotkamy, bez wahania podałam mu numer swojej komórki. A co! Czas zacząć wszystko od nowa.
Czytaj także:
„Nie wierzyłam w żadne duchy czy nawiedzone domy. Swoją ignorancję prawie przypłaciłam życiem”
„Ja urabiałem sobie ręce po łokcie, narzeczona - nowych kochasiów. Przyprawiała mi rogi z pierwszym lepszym”
„Nigdy nie brałam zwolnienia, do urlopu mnie zmuszano. Żyłam jak robot, bo panicznie bałam się złości przełożonych”