„Samotna wyprawa na kajak omal nie zakończyła się tragicznie. Tylko cudem wyszedłem z tego cało”

mężczyzna, który był o krok od śmierci fot. iStock by Getty Images, Vitalalp
„Machałem nogami, starając się płynąć. Niestety, nie wiedziałem, gdzie jest brzeg. Dygotałem na całym ciele, drętwiały mi dłonie. Straciłem poczucie czasu. Nie widziałem, jak długo jestem w wodzie i ile jeszcze wytrzymam. Szczękałem zębami z zimna”.
/ 09.08.2023 11:15
mężczyzna, który był o krok od śmierci fot. iStock by Getty Images, Vitalalp

Ukryłem się w szuwarach. Zawsze gdy chciałem mieć trochę spokoju, uciekałem kajakiem na jezioro, płynąłem do niewielkiej zatoczki i ukrywałem się wśród trzciny. Tam, otoczony przyrodą, miałem ciszę i spokój. Zwiałem przed niespodziewanymi gośćmi.

Nie po to uciekałem z miasta do domu nad jeziorem, w miejscu, gdzie nie ma zasięgu, by teraz znosić towarzystwo Marioli, przyjaciółki mojej żony, i tego jej bufona Włodka. Kiedy Gośka powiedziała, że całkiem przypadkowo są w pobliżu i postanowili nas odwiedzić, od razu powiedziałem, że jestem umówiony na ryby. Ona już będzie wiedziała, jak wytłumaczyć moją nieobecność.

Prawdę powiedziawszy, nie wędkuję, uważam, że jest to zajęcie niegodne mężczyzny. Siedzenie godzinami nad wodą, wśród komarów i gzów, i obserwowanie, czy zanurza się kawałek kolorowego korka, to nic podniecającego. Uwielbiam za to wypoczywać na wodzie. Pasjami lubię snuć się kajakiem po jeziorze, rozmyślać i obserwować ptactwo. Z wody wszystko wygląda inaczej, tajemniczo i ciekawie.

Pojawił się wiatr, a kajak zaczął się bujać

Wpływając między trzciny, gdzie zawsze się ukrywałem, zauważyłem, że pojawiło się gniazdo perkozów. One były u siebie, ja natomiast byłem intruzem, dlatego musiałem poszukać sobie innego miejsca. Popłynąłem kawałek dalej, ustawiłem kajak tyłem do brzegu i odłożyłem wiosło. Przymknąłem oczy i spod zmrużonych powiek obserwowałem jezioro. Żaden powiew wiatru nie mącił tafli. Po prostu pięknie! Słońce grzało, a błękitne niebo nadawało wodzie piękny kolor.

Układałem w głowie plan opowiadania. Najważniejsze myśli nagrywałem na dyktafon w telefonie. To miał być kryminał. Mój bohater – mężczyzna zbliżający się do trzydziestki – przyjechał na kilka dni na Mazury. Od wielu lat znał rodzinę, u której się zatrzymał. Przyjeżdżał tu od dzieciństwa. Starzy gospodarze już nie żyli. Teraz rządził ich syn, Hubert. Mój bohater – nazwijmy go roboczo Roman – był z nim kiedyś zaprzyjaźniony, ale bardzo dawno się nie widzieli. Nie wiedział, co tu zastanie.

„To będzie zderzenie przeszłości z teraźniejszością – pomyślałem.

– Roman będzie musiał poznać i zrozumieć zmiany, które zaszły w tej miejscowości. Przy okazji wyjdzie na jaw, że jego dawny kolega prowadzi lewe interesy. Bohater zostanie wplątany w aferę kryminalną”.

– Afera kryminalna – nagrałem na dyktafon – przestępcy odkrywają, że Roman słyszał ich naradę. Roman ucieka łodzią na jezioro. Niebezpieczny pościg, łódź się wywraca, Roman wpada do wody. Walka o życie – powiedziałem.

Moje opowiadanie powoli nabierało kształtów. Nie zauważyłem, kiedy pojawił się wiatr, kajak delikatnie kiwał się na wodzie. Zamyślony, nie zwracałem na to uwagi. W wyobraźni widziałem, jak Roman rozpaczliwie trzyma się łodzi, która odwrócona do góry dnem powoli zanurza się w jeziorze.

Silniejszy podmuch wiatru przywrócił mnie do rzeczywistości. Mój kajak już nie cumował w szuwarach, wręcz przeciwnie. Pochłonięty swoimi myślami zupełnie tego nie zauważyłem. Nie zauważyłem także, że całkowicie zmieniła się pogoda. Zniknęło słońce, niebo zasnuły ołowiane chmury i wiał coraz silniejszy wiatr.

– Muszę wracać – powiedziałem do siebie i sięgnąłem po wiosło, ale… wiosła nie było! Prawdopodobnie wpadło do wody, a ja tego nie zauważyłem.

– Jasna cholera! – zakląłem na głos. – Jak to możliwe?!

Tymczasem na jeziorze pojawiła się fala. Zrobiło się niebezpiecznie!

– Zachowaj spokój! – nakazałem sobie.

Nie mogę umrzeć! 

Kajak dryfował na środek jeziora. Wiatr i fale rzucały nim jak łupinką orzecha. Przestraszyłem się. Zdałem sobie sprawę, że bez wiosła, rozgarniając wodę rękami, nie mam szans na dotarcie do brzegu. Wiało coraz silniej. Musiałem trzymać się burty, by nie wypaść. Do brzegu miałem jakieś 200 metrów. Wiatr spychał moją łupinę, coraz dalej i dalej, w głąb jeziora.

– Ratunku! Pomocy! Ra-tun-ku! – w te okrzyki włożyłem wszystkie siły, na jakie było mnie stać.

Daremnie! Na brzegu nie było żywej duszy. Zresztą wiatr i tak zagłuszał wszystko. Byłem zdany na własne siły, a właściwie na los. Wszystko wskazywało na to, że szanse na szczęście miałem niewielkie.

– Żadnych gwałtownych ruchów, bo wypadniesz. Zachowuj się racjonalnie!– ze strachu zacząłem mówić na głos.

– Czyli jak? – spytałem siebie. – Co to w tej sytuacji znaczy?! Przecież nie wiem, co robić!

Lunął deszcz, to było prawdziwe oberwanie chmury. W życiu nie widziałem takiej ulewy.

Mój kajak powoli napełniał się wodą. Widoczność była coraz gorsza. Już nie widziałem brzegu, całkowicie straciłem orientację. Nie miałem pojęcia, gdzie znajduje się mój dom. Nie wiedziałem, jak się ratować. Siedziałem w wodzie prawie do pasa, kajak tonął, a ja razem z nim.

– Nie chcę umierać! – wrzasnąłem. – Jeszcze nie teraz, przecież muszę napisać opowiadanie!

„Trudno o bardziej idiotyczny powód” – pomyślałem w przebłysku samokrytyki.

W rzeczywistości nie było mi do śmiechu, na domiar złego słabo pływam, więc nawet przy dobrej pogodzie miałbym problem, by dostać się do brzegu. Teraz przy dużej fali, huraganowym wietrze i nieznanej odległości do przepłynięcia…

Sytuacja była beznadziejna

„Trzeba by mieć nadprzyrodzone umiejętności, by się uratować!” – ta myśl wcale mnie nie pocieszyła.

Temperatura powietrza musiała spaść o co najmniej 10 stopni. Było mi naprawdę zimno! Gwałtowny podmuch wywrócił kajak. Gdy wpadłem do wody, poczułem, jak komórka, na której nagrywałem plan opowiadania, wysuwa mi się z kieszeni koszuli. „Drobiazg – pomyślałem – Najważniejsze jest moje życie!”.

Kajak nie zatonął, wciąż dryfował, tyle że do góry dnem, mogłem więc kurczowo trzymać się burty. Z wody wystawała mi tylko głowa.

Machałem nogami, starając się płynąć. Niestety, nie wiedziałem, gdzie jest brzeg. Dygotałem na całym ciele, drętwiały mi dłonie. Straciłem poczucie czasu. Nie widziałem, jak długo jestem w wodzie i ile jeszcze wytrzymam. Szczękałem zębami z zimna. To był koszmar. Traciłem nadzieję, że wyjdę z tej sytuacji cało.

– Gdzie jest brzeg do ciężkiej cholery?! – wrzasnąłem i… zakrztusiłem się wodą.

Kaszlałem przez dłuższą chwilę. Pomyślałem wtedy, że to już koniec, że puszczę ten cholerny kajak, a potem niech się dzieje, co chce. Byłem potwornie zmęczony, paraliżował mnie strach i kompletnie nie miałem pomysłu na ratunek. Trzymałem się kajaka chyba tylko siłą woli. Nie czułem już rąk, były całkowicie zdrętwiałe.

„Jak u trupa… – błysnęła mi durna myśl. – Zostanę w tym jeziorze” – przeleciało mi przez głowę i jeszcze bardziej się przestraszyłem. Wcale nie chciałem utonąć! Miałem tysiąc innych pomysłów na własną śmierć. W żadnym z tych scenariuszy nie byłem oślizłym topielcem. Naprawdę takie głupie myśli snuły mi się po głowie.

Tymczasem kajak nagle przestał dryfować, chyba o coś zaczepił. Przesunąłem się do przodu i poczułem, że coś owija się wokół moich nóg. Nie wierzę w potwory żyjące w głębinach, ale tym razem… Coś obrzydliwie śliskiego ciągnęło mnie w dół. Próbowałem uwolnić nogi, ale bez skutku. Nie miałem już siły dalej walczyć. Uścisk tego czegoś był coraz silniejszy.

Zacząłem się modlić. Tak, ja – wojujący ateista – po raz pierwszy w życiu poprosiłem Boga o pomoc. Ale przecież Boga nie ma!

Czyżby sam Bóg się do mnie odezwał

– Boże, pozwól mi żyć! – nie wiedziałem, co mam powiedzieć, przecież nie umiem się modlić. – Nie chcę umierać! Jeszcze nie teraz, proszę!

Czułem, że tracę świadomość. Moje nogi i ten okropny ból…

– Halo! Czy pan mnie słyszy?! – zobaczyłem brodę i jasne światło wokół twarzy.

„Czyżby sam Bóg się do mnie odezwał?” – pomyślałem.

Jak się pan nazywa? – nie, to nie On, Bóg nie zadaje takich pytań.

– He… He … Henryk – wystękałem z trudem, pokonując ból gardła.

– Kochany, nareszcie! Już myślałam, że to koniec – usłyszałem głos Gośki. – Znaleźliśmy cię rano w szuwarach nieprzytomnego i przemarzniętego, ale teraz będzie już tylko lepiej!

Pięć dni później wysłałem opowiadanie do redakcji. Wieczorem zadzwoniła szefowa.

– Fajny kawałek wreszcie napisałeś – powiedziała. – Szczególnie podobał mi się opis, jak bohater tonie!

Czytaj także:
„Przez kilka lat dręczył mnie sen o mojej śmierci. Traktowałem to jak bzdurę, dopóki ledwo uszedłem z życiem”
„Żyję dzięki ukochanemu, który wyciągnął mnie z leśnej pułapki. Do dziś drżę na myśl o tym dniu”
„Tamtego dnia byłam zaledwie o krok od śmierci. Tajemniczy wybawca wyrwał mnie z jej szponów w ostatniej chwili”

Redakcja poleca

REKLAMA