„Samotna sąsiadka ciągle mnie nachodzi. Co mnie interesuje, że jej smutno, nie jestem jej nianią na zastępstwo”

załamana kobieta fot. Adobe Stock, mkitina4
„Jej słowa ciągle brzmiały mi w uszach. I im dłużej myślałam o tym, co powiedziała, tym bardziej robiło mi się żal pani Stefanii. I wstyd, że tak podle ją potraktowałam. Przecież ta kobieta nie zrobiła mi nic złego. Nie czepiała się, nie była złośliwa, nie zatruwała mi życia”.
/ 09.03.2023 14:30
załamana kobieta fot. Adobe Stock, mkitina4

Był piątkowy wieczór. Przed chwilą wróciłam po męczącym dniu z pracy, więc włączyłam ulubioną płytę, żeby się trochę zrelaksować. Właśnie wyciągnęłam się wygodnie na kanapie, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi.

– O matko, to pewnie znowu ta stara baba – mruknęłam pod nosem i poczłapałam, żeby otworzyć. Rzeczywiście w progu stała pani Stefania.

– Dobry wieczór, pani Iwonko, jak to dobrze, że już pani jest – powiedziała na powitanie. – Czy możemy chwilę porozmawiać? – uśmiechała się.

– Nie możemy. Ani dziś, ani jutro, ani nigdy. I niech pani wreszcie przestanie mnie zaczepiać i nachodzić! Mam tego dość! Zrozumiano?! – warknęłam i zanim zdążyła coś odpowiedzieć, zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem. Gdy to zrobiłam, odetchnęłam z ulgą. Miałam nadzieję, że po takim „przemówieniu” więcej już nie zobaczę pani Stefanii.

Kiedy pół roku wcześniej wprowadziłam się na ulicę Marzycieli, byłam najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Mieszkanko było małe, ale przytulne, okolica cicha i bezpieczna. Ale w tej beczce miodu była też niestety łyżka dziegciu.

Była nią właśnie pani Stefania, na oko siedemdziesięcioletnia sąsiadka z mieszkania nade mną. Przyszła mnie poznać, gdy tylko się wprowadziłam, i od tamtej pory nawiedzała mnie praktycznie codziennie. Gdy otwierałam drzwi, pakowała się do środka pod byle pretekstem, rozsiadała się na kanapie i paplała jak najęta o jakichś bzdurach.

Początkowo znosiłam to ze spokojem, bo myślałam, że po kilku dniach te wizyty się jej znudzą. Ale ona rozkręcała się coraz bardziej. Gdy tylko wracałam z pracy, po chwili już stała pod moimi drzwiami i naciskała dzwonek. Spławiałam ją, dawałam do zrozumienia, że jej wizyty mnie męczą i denerwują, ale ona zdawała się tego nie zauważać. Zdesperowana przestałam otwierać, ale to też jej nie zraziło. Zaczajała się na mnie na klatce. W końcu więc nie wytrzymałam i wykrzyczałam jej prosto w twarz, żeby przestała mnie zaczepiać i nachodzić, bo mam już tego serdecznie dość.

Była zawiedziona moją postawą

Tamtego piątkowego wieczoru nie udało mi się do końca wysłuchać ulubionej płyty. Zaraz po tym, jak stanowczo odprawiłam panią Stefanię, zadzwoniła do mnie mama. Mieszkała na drugim końcu Polski, razem z moim bratem i jego rodziną, ale często rozmawiałyśmy przez telefon.

– Co tam u ciebie, córeczko? Wszystko dobrze? – zapytała.

– Znakomicie! Właśnie przed chwilą udało mi się pogonić sąsiadkę. Tak jej nagadałam, że chyba wreszcie się ode mnie odczepi i przestanie tu przyłazić
nie kryłam zadowolenia.

– Zwariowałaś? Z sąsiadkami trzeba się zaprzyjaźniać, a nie kłócić! – oburzyła się.

– Wiem, ale tej ta zasada nie dotyczy. To wyjątkowo wścibska i natrętna stara baba – odparłam i opowiedziałam, jak sąsiadka zalazła mi za skórę. Spodziewałam się, że mama mi pogratuluje, iż udało mi się od namolnej sąsiadki uwolnić. Tymczasem po drugiej stronie zapanowała kompletna cisza.

– Jesteś tam jeszcze? – zapytałam, bo myślałam, że coś nam przerwało.

– Jestem, jestem… A milczę, bo mi mowę odjęło – odparła mama.

– Ale dlaczego?

– Zastanawiam się, czy na pewno rozmawiam z własną córką.

– Słucham? – nie rozumiałam, o co jej chodzi.

– Moja Iwona zawsze była czuła i wrażliwa na potrzeby innych. I nigdy nikogo nie krzywdziła ani nie obrażała. A ty…

– A kogo ja niby skrzywdziłam i obraziłam? – zdenerwowałam się. – Tę natrętną starą babę? Należało się jej!

Byłam zła na mamę

– Nie mów tak! Przecież nawet nie znasz tej kobiety! Nie pomyślałaś, że zachowuje się w ten sposób, bo czuje się samotna i szuka kogoś, z kim mogłaby zamienić chociaż kilka słów?

– Rzeczywiście mieszka sama, bo jej mąż zmarł, a dzieci i wnuki wyjechały w świat. No ale to przecież to nie oznacza, że mam ją niańczyć w ich zastępstwie!

– Wcale ci tego nie każę. Po prostu myślę, że zamiast opędzać się od niej jak od natrętnej muchy, powinnaś okazać jej od czasu do czasu trochę zainteresowania i serca. Zabrać na zakupy samochodem, zaprosić do siebie na pogaduchy… Na pewno będzie szczęśliwa i wdzięczna. I przestanie się narzucać, bo będzie wiedziała, że w tobie bratnią duszę.

– Zwariowałaś? Mowy nie ma! Niech sobie szuka tej bratniej duszy gdzie indziej. Ja nie chcę jej więcej widzieć na oczy! – odburknęłam i się rozłączyłam.

Nie podobało mi się, że prawi mi morały i przypomina, czego mnie uczyła w dzieciństwie. Chciałam więc natychmiast zapomnieć o tamtej rozmowie. Ale nie potrafiłam. Jej słowa ciągle brzmiały mi w uszach. I im dłużej myślałam o tym, co powiedziała, tym bardziej robiło mi się żal pani Stefanii.

I wstyd, że tak podle ją potraktowałam. Przecież ta kobieta nie zrobiła mi nic złego. Nie czepiała się, nie była złośliwa, nie zatruwała mi życia. Chciała tylko porozmawiać. Koniec końców postanowiłam, że następnego dnia postaram się wszystko jakoś odkręcić. Miałam tylko nadzieję, że pani Stefania zapomni o tym, co jej wykrzyczałam w drzwiach, i swoim zwyczajem przyjdzie do mnie pod jakimś pretekstem.

Sama zapukałam do jej drzwi

Minął dzień, potem drugi i trzeci, a sąsiadka się nie pokazywała. Mnie za to męczyły coraz większe wyrzuty sumienia. Wyobrażałam sobie, jak siedzi samotnie w czterech ścianach i nie wie, co ze sobą zrobić. Po tygodniu nie wytrzymałam. Czułam, że jeśli natychmiast do niej nie pójdę i z nią nie porozmawiam, to mnie sumienie zje żywcem. Musiałam tylko wymyślić jakiś pretekst. Nie zastanawiając się długo, złapałam pustą szklankę i poszłam na górę. Pani Stefania otworzyła dopiero po dłuższej chwili. Gdy mnie zobaczyła, to aż się cofnęła przestraszona.

– O co chodzi? – wykrztusiła.

– Czy ma pani pożyczyć trochę cukru? Zaczęłam robić szarlotkę i mi zabrakło… – wyciągnęłam szklankę.

– Naprawdę potrzebuje pani tego cukru? – spytała podejrzliwie

– Nie. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak się w ogóle zabrać do robienia takiego ciasta – przyznałam.

Na twarzy pani Stefanii pojawił się delikatny uśmiech.

To może chce się pani nauczyć? Mój świętej pamięci mąż zawsze twierdził, że piekę najlepszą szarlotkę pod słońcem!

– Bardzo chętnie, choć nie wiem, czy coś z tej nauki wyjdzie. Mam dwie lewe ręce do gotowania – powiedziałam i weszłam do środka.

Tamtego dnia spędziłam z panią Stefanią prawie trzy godziny. Najpierw przygotowywałyśmy ciasto i jabłka, a potem, gdy szarlotka była już w piekarniku, usiadłyśmy przy herbacie i rozmawiałyśmy. Ku mojemu zdziwieniu – bardzo miło. Przez cały czas czekałam, aż mi wypomni to moje piątkowe „przemówienie”, ale ona nawet nie zająknęła się na ten temat. W końcu więc nie wytrzymałam.

– Pani Stefanio, chciałam panią przeprosić za tamto moje wystąpienie. Wcale tak nie myślałam… Byłam zmęczona po pracy… I w ogóle… – plątałam się.

– Nie ma o czym mówić, dziecko… Rozumiem cię… Młodzi ludzie nie mają czasu dla nas, starych. A my tak bardzo potrzebujemy towarzystwa – popatrzyła na mnie smutno.

– Ja znajdę. Może nie codziennie, ale znajdę. Obiecuję – uśmiechnęłam się.

– Naprawdę? Będę ci naprawdę bardzo wdzięczna… – ucieszyła się. – A teraz już znikaj… Masz pewnie swoje sprawy.

Zapakowała mi pół blachy jeszcze gorącej, cudownie pachnącej, szarlotki i prawie siłą wypchnęła mnie za drzwi. Po powrocie do siebie natychmiast zadzwoniłam do mamy. Musiałam jej opowiedzieć o wieczorze spędzonym z panią Stefanią.

– No, teraz już wiem, że rozmawiam z własną córką! Moją Iwonką! – usłyszałam, gdy skończyłam.

Od tamtej pory minęły już dwa lata

Przez ten czas zaprzyjaźniłam się z panią Stefanią. Staram się wpadać do niej jak najczęściej, choćby na kilka minut, lub zapraszam ją do siebie. Wiele się od siebie uczymy. Ona na przykład wprowadza mnie w tajniki gotowania, a to naprawdę nie jest proste, bo zupełnie nie mam zdolności w tym kierunku, ja zaś  pokazuję jej zalety posiadania komputera i internetu.

Gdy podarowałam jej swój trochę już wysłużony, ale sprawny laptop, to bała się go nawet uruchomić. Dziś buszuje w sieci tak sprawnie, jakby robiła to przez całe życie, rozmawia przez internet z ludźmi w swoim wieku. Ma przyjaciół w najdalszych zakątkach świata i już nie czuje się samotna. A ja? Jestem szczęśliwa, że się do tego przyczyniłam. Jeśli możecie, idźcie w moje ślady. Naprawdę warto!

Czytaj także:
„Moja sąsiadka to wiejski monitoring. Komentuje i obserwuje każdy mój krok. Ta jej wścibska natura uratowała mi życie”
„Moja 60-letnia sąsiadka zachowywała się i ubierała jak nastolatka. Tłumy facetów wychodziły od niej nad ranem”
„Sąsiedzi noszą mnie na rękach, bo uratowałam życie sąsiadki. To nie ja jestem bohaterką, tylko oni są żałosnymi tchórzami”

Redakcja poleca

REKLAMA