„Sama wepchnęłam męża w ręce kochanki. Przez chorobę stałam się zgorzkniała i zimna jak lód. Nie dziwię się, że odszedł”

zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Paolese
„Byłam zrozpaczona, lecz Mariusz twardo stał przy mnie. Z paniką myślałam, że stracę w oczach mężczyzny, którego kochałam do szaleństwa. Tymczasem mąż zapewniał mnie, że nadal pozostanę dla niego piękna”.
/ 15.05.2023 08:30
zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Paolese

Mariusza spotkałam na trzecim roku medycyny. Ja uczyłam się zawodu, a on był już po specjalizacji i dodatkowo miał asystenturę na akademii medycznej.

Początkowo nie zwróciłam na niego uwagi. Chłopcy gubili za mną oczy, dziewczyny zazdrościły mi urody, a ja… nie wyściubiałam nosa z książek. Byłam strasznie ambitną młodą kobietą i chciałam jak najszybciej usłyszeć, jak ktoś mówi do mnie: „Pani doktor”.

Na jednym z egzaminów przepytywał mnie nie kto inny jak właśnie Mariusz. Mimo długich godzin spędzonych na nauce nie za dobrze mi poszło. Prawdę mówiąc, nie potrafiłam odpowiedzieć na większość z zadanych mi pytań.

– I co ja mam z panią zrobić? – Mariusz spojrzał na mnie z uśmiechem.
To był szczególny uśmiech. Miałam wrażenie, że nie chce mnie oblać.

– Może pan wpisać mi dwóję, ale wiem, że nie będzie pan aż tak okrutny – odparłam, patrząc na niego błagalnie.

Westchnął ciężko i pokręcił głową, a potem zmierzył mnie od stóp do głów, czym wywołał rumieniec na mojej twarzy. I znów uśmiechnął się przekornie.

– Postawię pani trzy z minusem i czuję się jutro w południe zaproszony na kawę – powiedział, a ja odetchnęłam z ulgą.

I tak to się zaczęło. Postawiłam mu tę kawę i przegadaliśmy ze sobą ponad godzinę. Powoli docierało do mnie, że Mariusz to bardzo atrakcyjny mężczyzna. Był dużo dojrzalszy od moich kolegów z roku, których interesowały głównie imprezy i przelotne flirty. Pachniał świetną wodą kolońską i miał czarujący uśmiech. 

O tak, tamtego dnia pan doktor zawrócił mi w głowie. Szybko też wyszło na jaw, że ja również nie byłam mu obojętna.

– Zwróciłem już na ciebie uwagę już na pierwszych zajęciach – wyznał mi.
Zaczęliśmy się spotykać. Na początku  robiliśmy to w tajemnicy. Na uczelni nie było dobrze widziane, żeby studentka spotykała się z kimś z kadry naukowej. Nie chcieliśmy, żeby uważano, że w ten sposób załatwiam sobie dobre oceny.

Na miejscu czekała niania

Na czwartym roku, kiedy nie mieliśmy już ze sobą zajęć, oficjalnie zostaliśmy parą. Potem skończyłam studia, Mariusz poprosił mnie o rękę i się pobraliśmy. Zamieszkaliśmy w domu od teściów. Miałam wszystko, co dziewczynie mógł ofiarować łaskawy los: wspaniały zawód, który od dziecka był moją pasją, przystojnego i bogatego męża, zasobnych teściów, kochających rodziców i urodę, której zazdrościły mi kobiety.

Dziś tak sobie myślę, ze ów los ofiarował mi wszystko, co najlepsze, żebym potem wiedziała, jak wiele straciłam. Zaraz po ślubie wyjechaliśmy do Wenecji w podróż poślubną. Czułam się jak księżniczka, przechadzając się po mieście zakochanych w pięknej liliowej sukience, mając u boku przystojnego męża.

Nie odmawialiśmy sobie żadnych przyjemności. Były kolacje przy świecach, nocne wyprawy gondolami po weneckich kanałach, wylegiwanie się do południa i planowanie, jak bardzo będziemy oboje szczęśliwi w dalszym życiu. Właśnie wtedy, w Wenecji, zaszłam w ciążę. Początkowo planowałam mieć dzieci dopiero po trzydziestce, jednak Mariusz przekonał mnie, że lepiej te sprawy załatwiać jak najwcześniej. Nie tylko ze względu na zdrowie, ale też wygodę.

– Jesteś bardzo młoda, ciążę przejdziesz śpiewająco. Potem szybko wrócisz do dawnej formy i zajmiesz się, czym tylko zechcesz. A jeśli chodzi o dziecko, to będą się nią opiekować nasi rodzice.

– Powiedziałeś „nią”, to ma być dziewczynka? – uśmiechnęłam się.

– Może być i chłopak, byle maluch był zdrowy – przytulił mnie i pocałował.

Najpierw na świat wyjrzał chłopiec i kilka minut po nim dziewczynka. Urodziłam bliźnięta, piękne, dorodne i rozwrzeszczane jak nie wiem co.
Kiedy wróciłam do domu, czekała już na mnie niania do dzieci. Moim obowiązkiem było odpoczywanie, wracanie do pełni dawnej kondycji fizycznej oraz karmienie maluchów. Pojawiły się z tym jednak pewne problemy. 

Biopsja wykazała nowotwór. Lekarze zalecili natychmiastową mastektomię.
Kiedy usłyszałam diagnozę, miałam wrażenie, że ziemia rozstąpiła się pod moimi nogami. Zupełnie jakbym nagle usłyszała wyrok, który zmieni całe moje sielankowe życie w koszmar. Nie mogłam się z tym pogodzić, bardzo cierpiałam.

Z płaczem wspominałam szczęśliwe, beztroskie chwile sprzed kilku miesięcy, kiedy to myślałam, że cały świat leży u moich stóp… Pamiętam, jak we Włoszech zaczepił mnie na plaży facet, który przedstawił się jako fotograf jednej ze znanych agencji reklamowych. Twierdził, że mam cudowne piersi, które doskonale nadają się do reklamowania staników światowej marki. Sprawdziliśmy faceta, nie kłamał. Nawet wstępnie się zgodziłam na zdjęcia próbne. Byłam piękna, doceniona przez najlepszych...

I co, teraz miałam iść pod nóż?!

Moi teściowie mieli znajomości, więc przeszłam powtórne badania u najlepszych lekarzy. Niestety, ci tylko potwierdzili wcześniejszą diagnozę. Byłam zrozpaczona, lecz Mariusz twardo stał przy mnie. Z paniką myślałam, że operacja oszpeci mnie na całe życie w oczach mężczyzny, którego kochałam do szaleństwa. Tymczasem mąż zapewniał mnie, że nadal pozostanę dla niego piękna.

– Dzisiejsi chirurdzy plastyczni czynią cuda – przekonywał. – Po wszystkim nawet nie będziesz pamiętała, że zachorowałaś.

Nie do końca mnie przekonał, ale co mogłam zrobić? Przeszłam operację. Dziećmi w tym czasie zajmowały się troskliwie mama, teściowa i niania. Kiedy wróciłam ze szpitala, wszyscy skakali przy mnie jak przy dziecku.
Coś się jednak zmieniło. Dawny kolorowy świat, który mnie dotąd otaczał, nabrał ciemniejszych i posępniejszych barw. W dodatku w trakcie badań sprawdzających, kiedy – jak się spodziewałam – usłyszę, że wszystko, co najgorsze, mam już za sobą, okazało się, że wykryto przerzut do drugiej piersi. Nie miałam wyboru, musiałam znowu iść pod nóż.

Po pierwszej operacji czułam się, kiepsko, po drugiej zupełnie posypałam się psychicznie. Przestałam się uśmiechać, kontakt z dziećmi wprawiał mnie w rozdrażnienie. Leżałam w zaciemnionym pokoju i z nikim nie chciałam się widzieć.

Czułam się bardzo samotna. Zamknęłam się na wszystko i wszystkich, bo nie potrafiłam inaczej. Może gdyby mój mąż próbował o mnie walczyć... Jednak wtedy wspierała mnie już tylko moja mama. Mariusz oczywiście nadal zapewniał, że mnie kocha, ale miał swoją karierę, pacjentów, habilitację. Nie mógł i chyba nie chciał poświęcać mi całego czasu. Nic dziwnego – byłam naprawdę nieznośna.

Nie kochaliśmy się ze sobą miesiącami. Początkowo on nalegał, żebyśmy nadal spali w jednym łóżku, lecz ja powiedziałam stanowcze: „Nie!”. Chyba sama pchnęłam męża w ramiona kochanki. Dowiedziałam się o niej przypadkowo. W komórce Mariusza odezwał się sygnał nadejścia esemesa. Podniosłam telefon i odruchowo spojrzałam na ekran. Resztę możecie sobie dośpiewać sami.

Mariusz był nieswój i unikał mojego wzroku. Wtedy zrozumiałam, że to moja wina. Że to ja zepsułam nasze szczęście swoim zachowaniem. I dlatego on szukał pocieszenia gdzie indziej. Przeprosiłam go i powiedziałam, że jestem gotowa mu wszystko wybaczyć.

Spojrzał na mnie bezradnie

– Już za późno – odpowiedział bez cienia złości, jedynie ze smutkiem. – Kocham ją. Najlepiej, jeśli się rozstaniemy...

I znowu poczułam, jakby ziemia usunęła mi się spod stóp. Jak wówczas, kiedy pierwszy raz usłyszałam o chorobie. Nie próbowałam walczyć, zgodziłam się na rozwód. Byłam bardzo zmęczona i zrezygnowana. Dzień wcześniej, na kliszy prześwietlenia płuc pojawił się niepokojący cień.

Wiedziałam, że to może być kolejny przerzut. Lekarz zarządził powtórne badanie, tym razem na tomografie komputerowym. Nim nadszedł ten esemes od kochanki Mariusza, chciałam mu o tym powiedzieć. Nie zdążyłam.

Siłę do walki o siebie dały mi dopiero dzieci. Na szczęście po tamtym badaniu tomografem okazało się, że cień na kliszy rentgenowskiej był wynikiem wadliwego materiału. Ja byłam zdrowa. I choć moje życie się posypało, postanowiłam zbudować na gruzach coś nowego.

Mówią, że rak to nie wyrok. Dla mnie stał się wyrokiem przede wszystkim na moje małżeństwo. Być może sama go zresztą wydałam, bo przecież zamknęłam się na wszelkie wysiłki męża. Ale może tak właśnie musiało być?

Czytaj także:
„Myślałam, że córka woli kościół od dyskoteki. Tak naprawdę zakochała się w księdzu i chciała wrobić go w dziecko”
„Chciałam, żeby ojciec sobie kogoś znalazł, ale nie sądziłam, że zakocha się w dużo młodszej kobiecie. Mojej przyjaciółce”
„Zakochałam się w kuzynie, którego nie widziałam całe dekady. Chcemy być razem, choć rodzina jest przeciwna”

Redakcja poleca

REKLAMA