Tato, odebrałbyś dzisiaj Marlenkę z baletu? Mama Ani zabierze dziewczynki ze szkoły, więc musiałbyś tylko podjechać do domu kultury. Dasz radę?
– Nie ma problemu – ojciec nie wahał się nawet sekundy.
Nie wiem, jak poradziłabym sobie bez niego. Na szczęście mogę liczyć na jego pomoc. To ważne, bo los pozbawił mnie mamy jeszcze we wczesnym dzieciństwie. Tata więc zawsze był dla mnie najważniejszy i wspierał mnie. Nawet teraz, kiedy jestem już dorosła, ale ciężko mi pogodzić obowiązki zawodowe z rodzinnymi, on jest dla mnie podporą. Moja córeczka, Marlenka, ma siedem lat, a Kamilek trzy. Bycie samotną mamą takiej dwójki to nie lada wyzwanie. No, może tylko tymczasowo samotną, bo mój mąż ma wrócić ze Stanów pod koniec przyszłego roku, ale gdy samodzielnie dźwiga się trudy codziennego życia, stanowi to marną pociechę.
Na szczęście jest mój tata. Wozi Marlenkę na zajęcia i siedzi z nią i Kamilem, gdy muszę pilnie gdzieś wyjść.
– Hej! – zadzwoniłam do Olgi, mamy Ani, przyjaciółki mojej córki. – Czy mój tato pojawił się w domu kultury? Bo balet skończył się o osiemnastej, a jeszcze nie wrócił z Marlenką do domu…
– Tak, dziewczynki trochę marudziły przy przebieraniu, ale już wyszliśmy – poinformowała mnie. – Idziemy właśnie wszyscy na lody.
No, to mogłam sobie darować szykowanie kolacji. „Muszę w końcu porozmawiać z tatą o rozpieszczaniu wnuczki” – pomyślałam. Ilekroć ją bowiem skądś odbierał, wracając do domu, zahaczali o cukiernię. Mogłam wtedy jedynie pomarzyć, że mała zje w domu coś konkretnego.
Z poważnej rozmowy jednak nic nie wyszło, bo gdy wrócili, usypiałam Kamilka. Ojciec pomógł Marlence spakować się do szkoły na następny dzień, wyprasował jej spódniczkę i cicho się pożegnał.
Kolejny dzień, jak zresztą każdy powszedni, był zupełnie szalony. Rano z wywieszonym językiem biegłam najpierw do przedszkola, potem do szkoły, w ekspresowym tempie rozbierałam dzieci, całowałam na do widzenia, po czym galopowałam na przystanek, by na dziewiątą zdążyć do biura.
W pracy zwijałam się jak w ukropie, żeby równo o siedemnastej móc wyjść. Gdybym przyszła choćby minutę po wpół do szóstej, pani świetliczanka znowu przypomniałaby mi oschłym tonem, że ona pracuje „w określonych godzinach”. Niestety, pomimo szaleńczego biegu na przystanek, nie zdążyłam złapać autobusu i o siedemnastej dwadzieścia nadal stałam w korku daleko od szkoły.
– Olga, odebrałaś już Anię? – zadzwoniłam do koleżanki.
– Właśnie to robię, jestem w szatni, a co?
– Proszę cię, zabierz do siebie też Marlenkę. Stoję w korku. Odbiorę ją od ciebie za pół godziny, okej?
– Jasne, nie ma sprawy!
Za pół godziny jednak się nie dało, bo na drodze był wypadek i utknęłam w autobusie na dobre. Kolejny telefon wykonałam więc do taty, prosząc, żeby odebrał Kamilka z przedszkola. Tam też patrzono na mnie wilkiem, kiedy zdarzyło mi się spóźnić.
– Wiesz co? – dorzuciłam, widząc, jak karetka z migającym kogutem staje w poprzek skrzyżowania. – Ja, zdaje się, będę w domu za godzinę albo i lepiej. Odebrałbyś Marlenkę od mamy Ani? Wyślę ci adres SMS-em.
Wróciłam do domu dopiero po trzech godzinach
Dzieci były już w łóżkach, ubrania na jutro leżały naszykowane na fotelu, a na stole czekały na mnie kanapki z pomidorem. Przez moment miałam ochotę rozpłakać się ze wzruszenia.
– Co ja bym bez ciebie zrobiła, tato? – przytuliłam się do niego, gdy wychodził. – Ale ty też powinieneś mieć kogoś, kto by o ciebie dbał. Powiedz, umówiłeś się z kimś w ciągu ostatniego roku?
– Pewnie! – uśmiechnął się zawadiacko. – Z kumplami na szczypiorniaka!
– Oj, tatku, przecież wiesz, że chodziło mi o kobietę! – zrobiłam zawiedzioną minę. – Jesteś dopiero po pięćdziesiątce, masz sylwetkę i kondycję dwudziestolatka, no i do twarzy ci z siwizną. Powinieneś kogoś mieć!
– Mam przecież was! – cmoknął mnie w czoło i wyszedł.
Dawno już przestałam swatać ojca. Po kilku wpadkach z samotnymi paniami po pięćdziesiątce z mojej pracy dałam sobie spokój. Ojciec twierdził, że dla niego już za późno na nowy związek i – pomimo intensywnych zabiegów przynajmniej dwóch z owych kobiet – nie zamierzał zmieniać swojego statusu singla.
Cóż, miałam dość własnych, codziennych problemów... Właśnie zbliżał się piknik rodzinny w przedszkolu Kamilka i zgłosiłam się do pomocy przy stoisku z domowymi ciastami.
– Muszę tam być dwie godziny przed rozpoczęciem – powiedziałam do Olgi. – Mogę ci przyprowadzić dzieci? Potem byśmy wszyscy spotkali się na pikniku…
Z Olgą miałam idealny układ. Jej córka przychodziła do nas raz w tygodniu, kiedy Olga chodziła na fitness, a Marlenka i Kamil przebywali pod jej opieką, kiedy mój tato nie mógł ich popilnować.
– A w ogóle, to co u ciebie? – zapytałam Olgę, gdy już ustaliłyśmy szczegóły. – Dalej spotykasz się z tym policjantem?
– Już nie – westchnęła. – Samotnej matce trudno jest znaleźć porządnego faceta. Wiesz, jak to jest, jeśli facet nie zauważa twojej córki, to źle, bo nie nadaje się na ojca; jeśli okazuje jej dużo zainteresowania, podejrzewasz, że to coś niezdrowego.
– Na pewno znajdziesz kogoś, kto po prostu lubi dzieci, a przy tym jest zupełnie normalny – zapewniłam ją. – Tylko nie pozwól mu wtedy wyjechać na dwa lata za granicę – dodałam z goryczą. – Czasem mam wrażenie, że ślub z Markiem tylko mi się przyśnił, a tak naprawdę jestem samotną matką dwójki dzieci…
– Nie bój się! – parsknęła śmiechem. – Jak już poznam właściwego faceta, nie wypuszczę go z rąk!
Piknik udał się znakomicie. Pogoda była piękna, dzieci zachwycone dmuchaną zjeżdżalnią, a pani dyrektor zadowolona z wpływów za domowe ciasta. Zza stolika patrzyłam, jak mój tato bierze udział w jakichś zawodach sportowych, gdzie drużyny składające się z dzieci z różnych grup i ich rodziców grały przeciwko sobie. Roześmiałam się, kiedy w wyścigu na trzy nogi padł jak długi, ciągnąc za sobą Olgę.
Ich związane szarfą kostki przez chwilę celowały w niebo, a oni leżeli na trawie, krzycząc, że dalej nie pobiegną, choćby mieli umrzeć na tym trawniku. Dopiero doping grupy przedszkolaków zmusił ich do dalszej walki o medal z ziemniaka.
Jakieś dwa tygodnie po pikniku koleżanka z pracy oddała mi zaproszenie na koncert, bo jej mąż się rozchorował. Grał mój ulubiony zespół i bardzo się ucieszyłam, że będę mogła posłuchać go na żywo.
– Jak ty nie pójdziesz, to ja też nie idę – oświadczyła koleżanka. – Sama się włóczyć po koncertach nie będę.
I tak zyskałam dodatkową motywację, by załatwić opiekę do dzieci na piątkowy wieczór.
– Tato, błagam cię! – jęczałam, gdy po raz pierwszy od lat mi odmówił. – To wyjątkowa okazja! Muszę iść na ten koncert!
– Rozumiem, skarbie, ale akurat w ten piątek naprawdę nie mogę… Zresztą i tak musimy porozmawiać o czymś ważnym.
Pomyślałam ze strachem, że chce mi powiedzieć, iż za bardzo go wykorzystuję do opieki nad dziećmi i rzuciłam coś niesprecyzowanego na temat tej „poważnej rozmowy”, byle odwlec ją w czasie.
Następną i, niestety, ostatnią kandydaturą na niańkę była Olga.
– Kochana, naprawdę chętnie bym ci pomogła, ale nie w ten piątek. Przykro mi.
– A co? Masz randkę? – zainteresowałam się nagle.
– Tak. I wszystko ci opowiem, ale nie przez telefon, okej? Wolałabym, żebyśmy mogły o tym spokojnie pogadać.
Zostałam sama z problemem
Nie miałam odwagi powiedzieć koleżance z pracy, że nie pójdę z nią na ten koncert, więc chwyciłam się ostatniej deski ratunku.
– Przywiozę dzieci zaraz po pracy i odbiorę w sobotę rano. Proszę, to dla mnie ważne – jakoś udało mi się przekonać teściów mieszkających sto kilometrów od nas, żeby zaprosili swoje dawno niewidziane wnuki na nocowanie.
Mogłam odetchnąć z ulgą.
– Uwielbiam ten zespół! Grają od trzydziestu lat, a ciągle są w formie! – ekscytowałam się przed wejściem do hali widowiskowej. – Słuchają ich chyba wszystkie pokolenia!
Kiedy zgasły światła, a na suficie i ścianach zatańczyły kolorowe lasery, czułam się, jakby cofnął się czas i znowu byłam młodą dziewczyną szalejącą na koncertach z narzeczonym. Dałam się porwać muzyce i pod koniec szalałam pod sceną, machając rękoma i śpiewając ze wszystkimi refren kultowej piosenki.
Nagle nastrój się zmienił i wokalista zapowiedział, że teraz będzie coś dla zakochanych.
– Sam odnalazłem ostatnio miłość, więc to wam dedykuję ten kawałek! – zawołał z estrady. – Hej! Wszyscy, którzy przyszli tu ze swoją drugą połówką chodźcie pod scenę! Ten utwór jest dla was!
Wycofałam się, a na moje miejsce szybko wepchnęła się jakaś parka o maślanym spojrzeniu.
Poczułam się nieco niekomfortowo wśród tych wszystkich tulących się do siebie ludzi i już miałam wrócić na swoje miejsce, kiedy usłyszałam znajomy śmiech. Przede mną obejmowała się jakaś para. Facet w skórzanej, rockowej kurtce i poprzecieranych spodniach przytulał kobietę z burzą różowych włosów. „Fajna peruka”, pomyślałam, spoglądając na błyszczące pasemka na głowie dziewczyny, gdy ta nagle odwróciła się i…
Mój ojciec i moja przyjaciółka?
– Olga? – ryknęłam, przekrzykując gitarową solówkę. – Co tu robisz?
W oczach mojej przyjaciółki przez moment zamigotała panika.
– Gosia! Hej! – zauważyłam, że wymieniając moje imię, trąciła mocno swojego partnera w bok, a on pochylił nerwowo głowę.
Ja jednak już zachodziłam ich łukiem, jak najszybciej pragnąc poznać jej nowego chłopaka.
– Tato..?! – stanęłam jak wryta na widok mojego ojca, wciąż nie zdejmującego ramienia z pleców Olgi.
Piosenka skończyła się i ze sceny popłynęły jakieś przerywane brawami i okrzykami słowa pożegnania.
– No, więc właśnie tak to jest… – ojciec poprawił kołnierz swojej rockowej kurtki i odchrząknął. – Chcieliśmy ci powiedzieć, ale jakoś nie było kiedy…
Patrzyłam na nich zdębiała i nagle wybuchłam śmiechem. Ojciec miał sześćdziesiąt lat, Olga trzydzieści pięć, a wyglądali jak para nastolatków przyłapana przez matkę któregoś z nich. A przecież oboje mogli spotykać się, z kim chcieli!
– Wy tak od dawna? – odzyskałam w końcu głos.
– W zasadzie od miesiąca – Olga aż promieniała szczęściem. – Ale w sumie to nosiliśmy się z tym już od dłuższego czasu.
– To fakt – ojciec pocałował ją w policzek. – Właściwie to wpadliśmy sobie w oko już na początku roku szkolnego, no a potem ty ciągle mnie wysyłałaś do Olgi po Marlenkę, albo spotykaliśmy się pod salą baletową i tak się jakoś potoczyło…
– Czyli… zaraz... – policzyłam szybko w pamięci. – Na tym pikniku już byliście parą? I to ukrywaliście? – przypomniałam sobie te ich wygłupy na trawie.
Oboje mieli miny winowajców. Bardzo zadowolonych z siebie winowajców.
– Naprawdę mieliśmy ci powiedzieć – powtórzył ojciec. – Pamiętasz, mówiłem, że mam ważną sprawę.
– Ja też! – wtrąciła Olga, przywierając do jego ramienia. – No to już wiesz, jaka to sprawa. Nie masz… yyy… nic przeciwko temu?
– Nie – pokręciłam energicznie głową. – Każde z was zasługuje na kogoś wyjątkowego i zdaje się, że właśnie spotkaliście te osoby! Ale wiecie co? Dla dziewczynek to może być szok.
– Widzisz… – ojciec uśmiechnął się.– to właśnie te dwie małe szczebiotki nas wyswatały. Zdaje się, że zaplanowały to dużo wcześniej, niż my na to wpadliśmy!
Czytaj także:
„Dla bezpłodnego męża w tajemnicy zaszła w ciążę z innym, by ten poczuł się prawdziwym mężczyzną. Prawda wyszła na jaw”
„Nie mogłam przebaczyć mojemu ojcu wszystkich krzywd, nawet na łożu śmierci. Zniszczył mnie i teraz muszę z tym żyć”
„Moja siostra oddała matkę do domu starców i sprzedała jej mieszkanie. Latami kłamała, że dobrze się nią opiekuje”