Miłość matki do dziecka to najsilniejsze uczucie, jakie istnieje na świecie. Niestety, czasami potrafi zasłonić oczy. Żadna matka nie dopuszcza do siebie myśli, że jej dziecko mogłoby zrobić coś naprawdę złego, popełnić niewybaczalne błędy. Tak właśnie było ze mną.
Zawsze bardzo rozpieszczałam moją córkę Anię. Chciałam, żeby miała beztroskie dzieciństwo. Tym bardziej że wychowywała się bez ojca, który umarł, kiedy poszła do czwartej klasy. Może dlatego pozwalałam jej na więcej, niż powinnam. Pamiętam, że już w wieku 14 lat Ania potrafiła pójść na dyskotekę z podrabianą legitymacją. Wiedziałam o tym doskonale, ale uznałam, że musi się wyszaleć.
Jednak niepokoiło mnie to, że nie uczy się najlepiej. Byłam w szkole Ani częstym gościem i z przykrością wysłuchiwałam nieprzychylnych uwag nauczycieli na jej temat. Już zaczęłam się mocno zastanawiać, czy ja jej aby źle nie wychowuję, kiedy znienacka wszystko się zmieniło.
Kłopoty skończyły się jak ręką odjął
Pewnego dnia Bóg zesłał mi na pomoc dobrego człowieka. Był nim ksiądz Marek, który zastąpił w naszym kościele starego proboszcza. Nowy ksiądz miał 35 lat i mnóstwo energii oraz nowych pomysłów. Od samego początku zdobył sympatię parafian. Kiedy założył przykościelną oazę, chętnych nie brakowało. Co najważniejsze, zapisała się do niej także moja Ania! Poparłam to z całego serca. Czułam, że teraz wszystko się zmieni, a źli ludzie przestaną ją wreszcie brać na języki, że jest, jak i inne nastolatki, „niedobrym dziewuszyskiem”, a nawet „małą lafiryndą”.
Mijały tygodnie. Ania na moich oczach przemieniała się w całkiem inne dziecko! Przestała chodzić na dyskoteki. Sama stwierdziła, że jest na to jeszcze za młoda. W szkole poprawiła oceny. Zaczęła się inaczej ubierać: z chłopczycy stała się dziewczyną. Poza tym dla mnie była o wiele milsza. Sama nawet zaczęła mi pomagać w sprzątaniu i gotowaniu!
– Ten ksiądz to prawdziwy cudotwórca – zachwycała się moja sąsiadka. – Dzieci nam całkowicie pozmieniał! Łobuzy do mszy służą jako ministranci… Wyobraża to sobie pani, Lucynko?
– Rzeczywiście – uśmiechnęłam się. – Grzeczni się porobili.
– A dziewczyny jakie inne! – mówiła dalej z coraz większym entuzjazmem. – Co niedziela w pierwszych ławkach w kościele siedzą. Pani córka to jak prawdziwy anioł psalmy śpiewa!
Moja sąsiadka była najgorszą plotkarą z całej wsi. Ucieszyłam się więc, że tak dobrze mówi o mojej Ani. Zaraz wszyscy to samo zaczną powtarzać. Córka od dziecka miała piękny głos. Kiedyś nawet śpiewała w szkolnym chórze, ale po śmierci męża nie chciała tego ciągnąć. Coś w niej pękło i koniec. Dlatego tym bardziej się wzruszyłam, gdy na niedzielnej mszy zaśpiewała psalm, a potem trzy kolejne pieśni. Zrobiła to tak pięknie, że aż łzy popłynęły mi po policzkach. Od tej pory śpiewała w kościele co tydzień, a także na wszystkich nabożeństwach z okazji świąt.
Spotkania oazy odbywały się dwa razy w tygodniu
Młodzież czytała i interpretowała Pismo Święte. Jednak nie siedzieli tylko na plebani. Jeździli na wycieczki rowerowe, organizowali mecze piłki nożnej i różne ogniska. Pewnego dnia ksiądz Marek wymyślił dwutygodniowy wypad w góry. Były wakacje, więc nikt z dorosłych nie miał nic przeciwko. Dzieci bardzo się cieszyły na tę wyprawę. Ania skakała z radości, jakby miała pięć lat. Kiedy pojechała, nie mogłam doczekać się jej powrotu. Już wyobrażałam sobie chwilę, gdy Ania usiądzie ze mną w kuchni i zacznie opowiadać, jak było. Uwielbiałam patrzeć na jej uśmiechniętą buzię.
Kiedy pod kościół podjechał autokar, ze środka wysypała się rozkrzyczana, radosna gromada młodzieży. Na końcu wysiadła Ania. Zobaczyłam jej minę i już wiedziałam: coś było nie tak. Ksiądz Marek nie chciał nic powiedzieć
– Co się stało, kochanie? – zapytałam, gdy do mnie podeszła.
– Nic. Daj mi spokój. Chodźmy do domu – odburknęła.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła, nie żegnając się ze znajomymi ani z księdzem Markiem. Całą drogę milczała. Próbowałam ją jakoś zagadywać. Pytałam, jak było na wycieczce, czy pogoda dopisała, co ciekawego robili, ale w ogóle nie chciała ze mną rozmawiać. Kiedy wróciłyśmy do domu, Ania zamknęła się u siebie. Zdenerwowana zadzwoniłam do jej koleżanki. Też była na wycieczce. Ola zdradziła mi, że mniej więcej w połowie wyjazdu Ania zrobiła się dziwna. Podobno była bardzo cicha i nie chciała uczestniczyć w żadnych grupowych zabawach. Pokłóciła się z księdzem Markiem i omijała go potem szerokim łukiem.
Podziękowałam Oli i jeszcze tego samego dnia poszłam porozmawiać z księdzem. Miałam zamiar przeprosić go za niegrzeczne zachowanie córki. Nasz młody proboszcz wyraźnie się zmieszał na mój widok.
– Szczęść Boże – powitałam go. – Chciałabym zamienić słowo.
– Szczęść Boże. W czym mogę pani pomóc? – zapytał niepewnie, nie patrząc mi w oczy.
– Chodzi o moją córkę...
Nie zdążyłam dokończyć.
– To wszystko moja wina – przerwał mi ksiądz Marek. – Nie wiem, jak do tego doszło. Ja naprawdę nie sądziłem, że Ania tak odczyta moje intencje...
– Ale o czym ksiądz mówi? – zdziwiłam się. – Myślałam, że Ania obraziła księdza i chciałam za to przeprosić. Sama nie chce mi powiedzieć, co się stało…
Wydało mi się, że ksiądz Marek odetchnął z ulgą.
– Więc Ania nic pani nie mówiła... W takim razie ja także nie mogę. Dałem jej słowo.
Nie drążyłam dłużej tej sprawy. Pomyślałam, że będę musiała inaczej dociec prawdy.
Domyśliłam się wszystkiego sama
Zachodziłam w głowę, co się mogło stać. Próbowałam podpytywać koleżanki Ani, niczego mi nie powiedziały. Ona wciąż milczała. Przestała chodzić do kościoła, zrezygnowała z oazy. Wszystko to trwało jakieś dwa miesiące. W końcu… sama się wszystkiego domyśliłam. Ania była w ciąży! Pewnego ranka dotarło do mnie, że wymiotuje w łazience, i spytałam ją o to wprost. Potwierdziła.
Nogi się pode mną ugięły. Moja Ania? W ciąży?! Przecież to jeszcze dziecko! A ciąża to nie jest coś, co może się ot, tak sobie „przytrafić”… Tysiące pytań kłębiło mi się w głowie. Najważniejsze: kto jest ojcem?
Po wielkiej awanturze wydusiłam z niej odpowiedź.
– To Marek – oznajmiła Anusia spokojnie. – Ksiądz Marek.
Osłupiałam.
– Chyba żartujesz?! – wyrwało mi się. – Jak to się stało?
– Na wycieczce... – Ania spuściła wzrok. – Teraz on nie chce mnie znać. Mówi, że przez to zniszczę mu życie.
Ksiądz Marek? Nie mogłam uwierzyć. Ten święty ksiądz?! Jak on mógł zrobić coś takiego mojemu dziecku?! Ja tego nie puszczę płazem! Bez namysłu poderwałam się, narzuciłam płaszcz i popędziłam do tego drania. W drzwi plebani waliłam tak mocno, że prawie je wyważyłam. Byłam w furii. Gdy mi otworzył, zamiast powitania wymierzyłam mu siarczysty policzek i zaczęłam wyzywać od najgorszych.
W piątkowe wieczory na plebanii spotykało się kółko różańcowe, dlatego świadkami całego zdarzenia były najbardziej zagorzałe katoliczki z naszej parafii, które właśnie wychodziły. Wlepiły w nas ciekawskie spojrzenia i zaczęły szeptać między sobą.
Ksiądz zrobił się purpurowy na twarzy. Jąkając się ze zdenerwowania, zaczął mi tłumaczyć:
– Pppani Lucyno… Ttto… jakaś… straszszna pomyłka! Nnnie… ośmieliłbym się tknąć Ani nawet palcem! Na wycieczce wyznała mi, że mnie kocha…Próbowałem jej wyjaśnić, że jestem księdzem… Moją powinnością jest służyć Bogu…
– W takim razie jak to się stało, że ona jest w ciąży?! Może to było niepokalane poczęcie? – wrzasnęłam szyderczo.
Postanowiłam, że to ja zniszczę mu życie
Ksiądz nie krzyczał ani mnie nie obrażał. Stał cicho ze spuszczoną głową. Czyli się przyznał! Był winny!!! A te baby to widziały! Później wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Wybuchł skandal. Parafianie się podzielili. Jedni bronili księdza, a moją córkę obrzucali wyzwiskami, których tu nawet nie powtórzę. Inni współczuli Ani, niewinnemu dziecku. Biskup szybko przeniósł księdza Marka do innej parafii. Do nas powrócił stary proboszcz.
Minęło kilka miesięcy. Pewne sprawy wciąż nie dawały mi spokoju. Niepokoiło mnie na przykład, że Ania za żadne skarby nie chciała złożyć zeznań na policji. Ale to jeszcze byłam w stanie zrozumieć. Niezbyt przyjemne jest opowiadać obcym ludziom o swoim nieszczęściu. Mogą nie zrozumieć, potępić, przeinaczyć prawdę. A poza tym to wstyd!
Zauważyłam jednak, że moja córka plącze się w zeznaniach. Raz mówiła, że ksiądz wymusił na niej stosunek, później, że sama tego chciała, a jeszcze kiedy indziej, że była pijana i nic nie pamięta. Zaczęło mnie to coraz bardziej zastanawiać... Zapewne nie poznałabym prawdy do dziś, gdyby nie to, że Maciuś, mój ukochany wnuczek, urodził się przedwcześnie. Podczas porodu wynikły komplikacje i trzeba było przeprowadzić cesarskie cięcie. Dali jej więc znieczulenie ogólne, takie, jak podczas normalnej operacji.
Kiedy było po wszystkim i maleńki Maciuś był już na świecie, poszłam sprawdzić, jak czuje się moja Ania. Wybudzili ją już z narkozy, ale jak to w takich wypadkach bywa, była jeszcze trochę ogłupiała.
– Jak się czujesz, Anusiu? – spytałam, patrząc na nią z troską. – Maciuś jest taki śliczny!
– Nie chcę go – wymamrotała. – Nie chcę dziecka Piotrka...
Każdego dnia będę się modlić za księdza
Nagle zrozumiałam wszystko. Moje wątpliwości i przeczucia ułożyły się w spójną całość. Teraz już wiedziałam na pewno, że córka mnie okłamała. Piotrek był kolegą Ani z oazy. Kiedy już doszła do siebie, wydusiłam z niej całą prawdę. Córka wyznała miłość księdzu, a on ją odrzucił. Piotrek był wraz z nią na wycieczce i to w jego ramionach szukała pocieszenia. Po wpadce razem uzgodnili, że wrobią w to księdza Marka. Rodzice tego gówniarza sprawili mu potem niezłe lanie. Piotrek uznał w końcu Maciusia, utrzymuje z Anią kontakt. O ślubie nie ma mowy, żadne z nich do tego nie dorosło. I poza dzieckiem nic ich nie łączy.
Kiedy minął pierwszy szok, poczułam się strasznie. No bo co ja zrobiłam temu księdzu? Zniszczyłam mu życie! Mówił prawdę, a ja go nie słuchałam. Rzuciłam na niego straszne oskarżenie! I ludzie uwierzyli! Serce pękało mi z bólu. Tyle zła wyrządziłam dobremu, niewinnemu człowiekowi! Musiałam się z nim zobaczyć.
– Nie wiem, gdzie mam oczy podziać… – zaczęłam cicho, gdy stanęłam z nim twarzą w twarz. – Tak strasznie mi przykro! Czy ksiądz mi kiedyś wybaczy?… Zrobię wszystko, żeby naprawić swój błąd – ciągnęłam coraz szybciej, wyrzucając z siebie potok słów. – Pójdę do księdza biskupa! Powiem wszystkim, jaka była prawda… Proszę do nas wrócić! Potrzebujemy księdza!
Ale on tylko pokręcił głową i uśmiechnął się smutno.
– Nie trzeba, pani Lucyno – odezwał się spokojnie. – Już tam nie wrócę. Co ze mnie za ksiądz, skoro nie potrafiłem przekonać wiernych do siebie? I nie umiałem powstrzymać tej biednej dziewczyny… Gdyby nie ja, nie narobiłaby głupstw…
Po tym wszystkim nie jestem już taka sama jak kiedyś. W sercu do końca życia pozostanie mi rana, którą zadała moja własna córka. Nigdy już jej nie zaufam do końca. I co dzień modlę się za księdza Marka. Może w ten sposób odkupię winę moją i mojego dziecka.
Czytaj także:
„W zestawie z mężem dostałam jego bezczelną eksmałżonkę. Jędza podrzuca nam ich synka, a sama buja się z facetami”
„Babcia to nie darmowa agencja usługowa. Mam dość ciągłej opieki nad wnukami i bycia prywatną jadłodajnią”
„Aby zaciągnąć go do ołtarza, zaszłam w ciążę. Powiedziałam mu, że to wpadka, a ja wszystko zaplanowałam”