„Sądziłem, że dobra żona należy mi się jak psu buda. Musiałem otrzeć się o śmierć, by dostrzec, że traktuję Tosię jak mebel”

Załamany mąż fot. Adobe Stock, New Africa
„Kiedy pomyślę o tych wszystkich okazjach, gdy mogłem przynajmniej symboliczni wynagrodzić jej wszystkie trudy i poświęcenie, a nie zrobiłem nic. Co za żałosny burak ze mnie był! Chciałem to wszystko naprawić, póki jest jeszcze na to czas”.
/ 31.05.2022 12:15
Załamany mąż fot. Adobe Stock, New Africa

Zeszłoroczny zawał był grubą krechą, która podzieliła moje życie na dwie części. Nagle zdałem sobie sprawę z własnej śmiertelności, wszystko stało się poważne i zobowiązujące, bo kto wie, czy nie ostatnie…

Niektórzy twierdzą, że człowiek po śmierci przebywa jeszcze jakiś czas blisko swojego ciała i po prostu przygląda się gdzieś z góry sobie i swoim bliskim. Nie przeżyłem śmierci klinicznej, ale z całą pewnością nabrałem dystansu i potrafiłem spojrzeć na siebie i relacje z bliskimi z perspektywy dalszej niż koniec własnego nosa.

Taka Tosia, moja żona, na przykład…

Szalałem za nią na studiach, jakby mi kompletnie rozum odjęło. A potem całe lata traktowałem ją jak mebel kuchenny, jak to się w ogóle mogło stać? Kiedyż to uznałem, że ta cudowna kobieta jest czymś, co należy mi się od losu jak psu buda, bo pracuję, łożę na rodzinę, a do tego nawet nie piję?

Kiedy pomyślę o tych wszystkich okazjach, gdy mogłem przynajmniej symboliczni  wynagrodzić jej wszystkie trudy i poświęcenie, a nie zrobiłem nic – bo kwiaty i kolację w knajpie uważałem za bzdety, a na coś ekstra nigdy nie było czasu ani pieniędzy
– mam ochotę zapaść się pod ziemię. Co za żałosny burak ze mnie był!

Ale już koniec, teraz wszystko się zmieniło. Na przypadającą w tym roku 35. rocznicę ślubu postanowiłem zrobić Tośce taki prezent, żeby go wspominała do końca życia.

Obiecałem sobie to już w szpitalu, gdy ocknąłem się wśród tych wszystkich rurek i przewodów i zobaczyłem żonę z zapuchniętymi oczami przy swoim łóżku – byłem taki wdzięczny, że tam siedzi i czeka na mój powrót!

Zanim znów odpłynąłem, przypomniałem sobie, że zawsze zapominam o jej urodzinach, w ostatniej chwili lecąc po jakiś kwiatek, byle co… Raz nawet, gdy już wszystko było pozamykane, wyżebrałem floksy od sąsiadki wracającej z działki – ta nawet zapłaty nie chciała, tylko spojrzała na mnie z niesmakiem i mruknęła coś o czarnej męskiej niewdzięczności.

Najbardziej dobijające było to, że nawet nie wiedziałem, czego Tosia może pragnąć, w końcu zapytałem córkę, może ona ma pojęcie.

– Mama? – Asia nie myślała długo. – Pewnie chciałaby się wybrać do Portugalii… Wiesz przecież, że uwielbia tę ich muzykę, fado. Nawet zaczęła się uczyć języka, żeby rozumieć teksty, ale akurat wtedy dostałeś zawału i odpuściła. Znasz mamę – zawsze jest coś ważniejszego!

Fado? Pierwszy raz słyszę – pomyślałem, ale na szczęście nie powiedziałem tego na głos, bo i czym tu się chwalić? To córa wie, chociaż odkąd ma dziecko, bywa w domu raz na ruski rok, a ja nie zdążyłem zauważyć.

Sprawdziłem w internecie, co to takiego – niby jakiś ichni blues. Smuty okrutne, gdzie oni tam bluesa słyszą, to ja nie wiem, raczej mi się z tangiem kojarzyło, tyle że takim cmentarnym, bo zawodzenie okrutne.

Gdzie twoja ułańska fantazja, gdzie gest?

Ale gitarki ładnie w tym chodzą i w sumie nawet mi się zaczęło podobać. A kiedy już złapałem klimat, pomyślałem, czy nie byłoby super zaprosić Tosię do Lizbony, wsiąść raniutko do sławnego tramwaju nr 28 z całodziennym biletem i przejechać całą trasę, wysiadając na przystankach, by obejrzeć zabytki, a dzień zakończyć w miłej knajpce przy talerzu açorda i dźwiękach fado?

Tak się wkręciłem, że jeszcze trochę i mógłbym startować jako przewodnik po portugalskiej stolicy. Naprawdę, żeby przez cale życie jeździć co roku najpierw pod namiot na Mazury, a potem do agroturystyki w okolice Międzyzdrojów i jeszcze robić miny jak udzielny książę, który się poświęca dla dobra rodziny! Wstydź się, Mietek, ty stary buraku.

Tym razem dałem z siebie wszystko: zrobiłem solidny research, a potem zabukowałem bilety na samolot i miejsca w hotelu. Czekał na nas romantyczny weekend w Lizbonie i nikt nawet nie miał prawa bąknąć, że obciążam budżet domowy, ponieważ sprzedałem fragment swojej numizmatycznej kolekcji, by wszystko sfinansować.

Nigdy nie sądziłem, że robienie prezentów to taka frajda, gdybym wiedział, zacząłbym dużo wcześniej, słowo daję. Dla większego wrażenia postanowiłem wszystko trzymać w tajemnicy do ostatniej chwili – wiadomo, że nic nie cieszy tak jak porządna niespodzianka!

Już w lipcu córka zapytała, czy planujemy jakąś imprezę, bo, wiadomo, okrągła rocznica, było nie było – 35 wspólnie spędzonych lat. Może by salę wynająć, zaprosić bliskich i znajomych z tej okazji? Nasz Jacek, stwierdziła, powinien wiedzieć wcześniej, nie przyleci przecież z Dublina z dnia na dzień.

– Rodzice Malwiny robili jubileusz w Teatralnej, tato – powiedziała. – Podobno było super.

– A co wy oboje macie właściwie do naszej rocznicy ślubu? – żachnąłem się, bo aż mnie zmierziło, że ktoś mógłby podejrzewać mnie o zorganizowanie takiej nędznej pokazówki. – Przecież was nawet wtedy jeszcze nie było na świecie, Asiu. To was nie dotyczy.

– Jak uważasz, tato – wzruszyła ramionami. – Pamiętaj tylko, że mamie będzie przykro, gdy znowu zapomnisz.

Bezczelna smarkata. Ja zapomnę?

O, jeszcze wam gały wyjdą z orbit! Im bliżej było rocznicy, tym Tośka robiła się smutniejsza, pewnie myślała, że znów dam ciała… Już, już miałem jej powiedzieć, ale znienacka zrobiła się zmierzła: najpierw urządziła awanturę, że nikt oprócz niej nie opróżnia zmywarki, potem jej nie pasowało coś z praniem, wreszcie dochrzaniła się mnie o łuszczący sufit.

No a w czwartek rano wyjęła z pawlacza drabinę, włożyła łachy robocze i stwierdziła, że bierze się za malowanie, bo na moją łaskę się nie doczeka. Patrzyłem na nią z lekkim rozbawieniem, oczyma wyobraźni widząc już, jak z wrażenia jej pędzel z rąk wypada.

I jak potem ona sama wpada w moje ramiona. Szczęśliwa i strasznie wzruszona moim rocznicowym prezentem…

No więc kiedy tak machała pędzlem, podszedłem do niej, wspiąłem się na szczebelek i wsunąłem jej bilety samolotowe do tylnej kieszonki dżinsów.

– Co mi tu z łapami! – warknęła. – Jak do pomocy, to nikogo nie ma, ale do przeszkadzania zawsze jesteś pierwszy! Zmykaj, ale już!

– Zaraz tam „do przeszkadzania” – uśmiechnąłem się, już ciesząc się na jej minę. – Prezent ci dałem, Tosieńko. Na naszą rocznicę. Podziękować ci chciałem za wspólne lata.

– A co ja, striptizerka jestem, żebyś mi pieniądze do majtek wpychał?! – wydarła się, mało nie spadłem z drabiny. – Coś ci się nie pomyliło czasem?!

– Kochana moja – na wszelki wypadek zszedłem na podłogę. – Zajrzyj może, zobacz, co masz w kieszeni. Tylko łapki umyj najpierw, bo szkoda byłoby zepsuć.

Zeszła z drabiny i ruszyła do łazienki, cały czas patrząc na mnie podejrzliwie. No cóż, całe lata pracowałem na tę nieufność, trzeba było wziąć na klatę, nie?

Czekałem, kiedy wyjdzie i rozpromieniona rzuci mi się na szyję, ale doczekałem się tylko głośnego „jasna cholera!”, huknięcia drzwiami i już żonka stała przede mną wściekła niczym walkiria.

Hej, tak się nie robi! 

– Jaja sobie robisz, Janek? – zamachała mi biletami przed nosem. – Portugalia? Jutro wieczorem?!

– Chyba dobrze, nie? Myślałem, że marzysz o…

– Jutro, głąbie? Jutro? – wydarła się.

– Porąbało cię całkiem?

– O co ci chodzi, dziewczyno? To niespodzianka, to kiedy ci miałem powiedzieć? – zacząłem się tłumaczyć.

– A kto ci powiedział, że lubię niespodzianki?! Nienawidzę ich! Ale skąd niby miałbyś wiedzieć, skoro przez całe lata miałeś gdzieś moje uczucia – zaśmiała się złowieszczo. – Nie mam co na siebie włożyć, włosy mam niezrobione, paznokcie w rozsypce! Nawet walizki do samolotu nie mamy, bo skąd… Ech, ty ciężki idioto – rzuciła we mnie biletami. – Wszystko potrafisz spieprzyć.

Złapała kurtkę i wyleciała z domu. Hej, tak się nie robi! Sklepy jeszcze otwarte, możemy jechać na zakupy, do fryzjera też… Ech, cokolwiek zrobię, zawsze źle. Nikt nie docenia moich starań, nikt nie zauważa, że próbuję stać się lepszy... Nie dogodzi!

Czytaj także:
„Pozwalałam synowi godzinami grać na komputerze. Wychowałam samoluba ze skłonnością do agresji. A może ma to po ojcu?”
„Mnie i Jacka połączyła przed laty miłość, ale nie dane nam było zostać rodzicami. Doczekaliśmy się za to... wspólnego wnuka”
„Krzysztof zawrócił mi w głowie. Kłamał, że dla mnie odejdzie od żony. O mało nie wypuściłam z rąk prawdziwej miłości”

Redakcja poleca

REKLAMA