„Pozwalałam synowi godzinami grać na komputerze. Wychowałam samoluba ze skłonnością do agresji. A może ma to po ojcu?”

nastolatek, który za dużo gra na komputerze fot. Adobe Stock, motortion
„Nigdy nie widziałam mojego dziecka w takim stanie! Kiedy upierałam się, że nie oddam kabli, rzucił się na mnie i, drapiąc i gryząc na oślep, wyrwał mi je! Miałam wrażenie, że byłby w stanie mnie udusić, gdyby od tego zależał dostęp do jego ukochanego laptopa”.
/ 30.05.2022 10:15
nastolatek, który za dużo gra na komputerze fot. Adobe Stock, motortion

Nie miałam w życiu łatwo. Zawsze było, jak to się mówi, pod górkę. Wcześnie wyszłam za mąż – nie kochałam Mariusza do szaleństwa, nic z tych rzeczy, po prostu bardzo chciałam wyrwać się z domu, gdzie się nie przelewało, a rodzice siedzenie nad książką uważali za zbytek, który w prawdziwym życiu nic dobrego nie przyniesie.

Cała rodzina była szczęśliwa, gdy Mariusz się mną zainteresował! Starszy ode mnie, z niewielkim warsztatem samochodowym jawił się im jako prawdziwy ideał biznesmena! A ja? Nie miałam nic do gadania. Zresztą, nie wierzyłam w siebie ani w to, że jeszcze trafi mi się ktoś lepszy. I tak, w wieku zaledwie dziewiętnastu lat wyszłam za Mariusza.

Mąż traktował mnie jak swoją własność. Często wyzywał i poniżał. Zabraniał mi pracować zawodowo, bo chyba zdawał sobie sprawę, że jak pójdę między ludzi, to do niego już nie wrócę. Sprawił, że stałam się strzępkiem nerwów. Byłam zrozpaczona i bezsilna. Wydawało mi się, że wpadam w czarną dziurę, że tak już będzie zawsze, że taki jest po prostu los kobiety. Do tej pory nie wiem, skąd wzięłam siłę, by o siebie zawalczyć.

Był moim oczkiem w głowie

Pamiętam doskonale tę pierwszą myśl, żeby odejść od męża. Byłam już wtedy w ciąży, dość zaawansowanej, ale i zagrożonej. Codziennie modliłam się, żeby nie stracić tego maleństwa, oszczędzałam się, na ile to było możliwe, nie dźwigałam, wszelkie nerwy odkładałam na bok.

Tamtego dnia Mariusz wrócił bardzo późno z pracy i od progu zaczął się awanturować:

– Co to za dom! – krzyczał. – Normalna baba czekałaby z gorącą herbatą, jak mąż z pracy wraca, a ty co, po tapczanach się tylko wylegujesz! Co cały dzień robiłaś, leniwa krowo?!

I wtedy mnie popchnął. Muszę uczciwie przyznać, że to nie było mocne pchnięcie. Jednak tak niefartowne, że zatoczyłam się aż na ścianę. Serce podskoczyło mi do gardła. Pierwsza myśl: „Dziecko! Czy wszystko z nim w porządku?” A potem postanowiłam: „Moje maleństwo zasługuje na lepsze życie niż to, które zafunduje mu Mariusz. Muszę je chronić!”.

Dwa dni później spakowałam kilka ubrań, pieniądze, dowód osobisty i pojechałam do Katowic. To było pierwsze duże miasto, które przyszło mi do głowy.

Kilka pierwszych dni przenocowałam w domu samotnej matki. Stres związany z odejściem od męża odbił się, niestety, na mojej ciąży i trafiłam do szpitala. Spędziłam tam miesiąc, miałam więc czas, żeby wszystko sobie przemyśleć i postanowić, co dalej. Los się do mnie uśmiechnął. Na tej samej sali leżała dziewczyna, której schorowana matka potrzebowała kogoś, kto by się nią zajął. Znalazłam więc pracę i to z mieszkaniem… Kilka tygodni później na świat przyszedł mój synek, Antoś.

Nie było łatwo, bo pracowałam na dwa etaty. W dzień opiekowałam się starszą panią, a w nocy sprzątałam jeszcze sklepy. Ale jaka ja byłam wtedy szczęśliwa! Mogłam godzinami patrzeć jak synek się uśmiecha, jak raczkuje, stawia pierwsze kroki… Antoś był wyjątkowo spokojnym maluchem. Bez problemu zostawał z obcymi sobie paniami, nie grymasił przy jedzeniu… Od pierwszych chwil byłam w synku zakochana po uszy! I stan ten, trochę wstyd się przyznać, trwa do dziś, chociaż Antoś w zeszłym roku skończył piętnaście lat.

Zawsze byliśmy ze sobą bardzo zżyci i świetnie się rozumieliśmy. Byłam z tego powodu szczęśliwa. W końca miałam tylko jego. Starałam się też, na miarę swoich możliwości, to moje jedyne dziecko rozpieszczać. Zauważyłam, że Antek interesuje się komputerami i grami. Kupowałam mu więc te gry w ilościach niemalże hurtowych. Z jakimi wypiekami na twarzy rozdzierał opakowanie. Która matka nie chciałaby widzieć takiego entuzjazmu na twarzy swojego dziecka?! Teraz myślę, że tak to się chyba zaczęło.

Nie zauważyłam, że ma problem

Antek nigdy nie miał kolegów, nikogo nie zapraszał do domu. Wydawało mi się naturalne, że skoro jest tak zżyty ze mną, to wystarcza mu moje towarzystwo. Ba, cieszyłam się, że jako samotnik ma mniejsze szanse uwikłania się w kłopoty. Odkąd pamiętam, syn spędzał całe dnie w domu. Wracał ze szkoły, rzucał plecak w kąt i biegł do swojego pokoju, gdzie zasiadał przy komputerze.

Kiedy przypominam sobie obrazy z jego wczesnej młodości, słyszę dobiegające z pokoju syna odgłosy klikania. Czy wtedy mnie to nie niepokoiło? Czy nie miałam potrzeby, aby wejść do pokoju Antka i porozmawiać o tym, co w szkole albo na podwórku? Wstyd się przyznać, ale nie myślałam o tym. Nie miałam czasu ani siły na takie rozmowy. Pracowałam na dwóch etatach, do domu wracałam skonana. Jedyne, o czym marzyłam, to łóżko. Cichy, nie narzucający się syn był mi na rękę. Pytałam tylko:

– Wszystko w porządku? Nie masz jakichś kłopotów w szkole?

– Nie, wszystko dobrze, jeszcze chwilkę pogram – odpowiadał.

Nie zwracałam uwagi, że światło u mojego nastoletniego syna pali się o wiele za długo. Antek już w podstawówce grał nałogowo na komputerze. Potrafił iść spać o czwartej nad ranem, a pierwsza była normą. Bomba wybuchła nagle.

Pewnego dnia zostałam wezwana do szkoły mojego syna. Szłam tam zdumiona, nie potrafiąc sobie wyobrazić, o co może chodzić. „Może jakieś niezapłacone składki?” zachodziłam w głowę. Wiadomość, jaką usłyszałam, była dla mnie prawdziwym szokiem.

Pani syn od trzech tygodni nie chodzi do szkoły. Czy coś się dzieje, czy choruje?

– Nie, ależ skąd – wyjąkałam. – Ja… on normalnie wychodzi…

A tak naprawdę to ja nawet nie wiedziałam, czy Antek wychodzi do szkoły! Kiedy ja zamykałam drzwi mieszkania, syn jeszcze spał. Kiedy wracałam… siedział w swoim pokoju.

W domu od razu przeprowadziłam śledztwo. Antek jakby nie widział problemu:

– Och, mamo, co się wielkiego stało? – lekceważył sprawę. – Raz czy dwa zaspałem po nocnej sesji, to się nie powtórzy – mówił.

– Po jakiej nocnej sesji?! – usiłowałam dociec.

– I tak nie zrozumiesz – Antek machnął ręką – To co, załatwione? Mogę wrócić do gry?

Gdybym mogła cofnąć czas...

Wtedy jeszcze nie podejrzewałam, że Antek jest uzależniony od komputera. Zaczęło jednak do mnie docierać, że straciłam kontakt ze swoim dzieckiem. I usiłowałam go odzyskać.

W sobotę wstałam wcześniej. Zajrzałam do pokoju Antka. Jeszcze spał, jak zwykle ostatnio.

– Synku, wstawaj, jedziemy na wycieczkę – usiłowałam go dobudzić, ale odpowiedzią był tylko jęk rozpaczy:

– Mamo, zlituj się, ja zasnąłem o piątej dwadzieścia...

Nie miałam sumienia go budzić. Tego dnia nigdzie nie pojechaliśmy. Zaczęło do mnie docierać, że mamy poważny problem. Wydawało mi się jednak, że wystarczy zlikwidować jego źródło – komputer. Kiedy Antek wstał, czekałam z kablami w dłoniach:

– Dość tego wysiadywania po nocach – powiedziałam stanowczo. – Ja będę ci dawkować komputer. Dziś – zero gier!

– Ty chyba żartujesz! – Antek zrobił się aż czerwony ze złości. – Na dziś mam ustawioną ważną walkę. Oddaj mi te kable!

Nigdy nie widziałam mojego dziecka w takim stanie! Kiedy upierałam się, że nie oddam kabli, rzucił się na mnie i, drapiąc i gryząc na oślep, wyrwał mi je! Miałam wrażenie, że byłby w stanie mnie udusić, gdyby od tego zależał dostęp do jego ukochanego laptopa.

Kilka tygodni temu Antek powiedział mi, że nie będzie chodził do szkoły, bo to strata czasu. Siedzi w piżamie przed komputerem i gra w jakieś pełne agresji i przemocy gry. Nie sprząta pokoju, do minimum ograniczył nawet jedzenie! Ile razy zaglądam do pokoju, widzę go przy tym przeklętym ekranie!

Ostatnio czytałam o chłopaku, który zmarł z wycieńczenia po wielodniowej sesji komputerowej. Dotarło do mnie, że moje dziecko też może czekać taki los, jeśli nie wezmę spraw w swoje ręce i nie zmuszę go do leczenia. Tylko jak to zrobić? I czy nie jest już za późno?! Ile bym dała, żeby cofnąć czas... Interesowałabym się tym, co mój syn robi sam całymi godzinami w swoim pokoju – wtedy, gdy się tak cieszyłam, że się grzeczniutko i bezpiecznie bawi. Ależ ja byłam głupia i naiwna!

Czytaj także:
„Na własnej piersi wychowałam malkontentkę. 5-letnia córka marudziła i dyrygowała nami, jak kukłami w teatrze”
„Myślałam, że mój szef to samolubny drań, który zdradza żonę z głupoty czy dla rozrywki. Ale on to robi, bo... ma powód”
„Nawyki synowej doprowadzały mnie do szału. Gderałam jej nad głową jak katarynka. Na szczęście w porę się opamiętałam”

Redakcja poleca

REKLAMA