Mówiąc szczerze, miałam nadzieję, że będzie padać. Ale gdy wstaliśmy z Edkiem, pogoda była jak dzwon.
– To jak, Jadziu?– mąż odsłonił firankę. – Działeczka? Ja zajmę się kopaniem, a ty złapiesz resztki słonka na leżaczku… Dobry pomysł?
– Znakomity – przyznałam, by za chwilę pozbawić go złudzeń. – Tyle że dziś przyjeżdża na obiad Rafał z rodziną.
– Idę w takim razie ogarnąć w gabinecie, bo znów mi te miglance zdemolują całe zbiory – burknął zrezygnowany.
Poprosiłam, by i w salonie powystawiał wszystkie tłukące się rzeczy na górne półki. Ostatnio syn Renaty potłukł mi pamiątkowe lusterko po babci. Wyjęłam z lodówki kurczaka na rosół i zaczęłam obierać warzywa. Co z makaronem? Zrobić domowy, który Rafał tak lubi, czy pójść na łatwiznę? Zrobię, chłopak jada w tygodniu same gotowce!
Gdzie ten chłopak ma oczy
Jedzenie jest tu najmniejszym problemem. Dużo ważniejszy jest fakt, że wciąż muszę się martwić o syna i jego wybory. W najgorszych snach mi się nie przedstawiało, że Rafał, wykształcony facet, naprawdę dobra partia, zwiąże się z kobietą nie dość, że starszą od siebie, to jeszcze z dwójką dzieci. Przez całe studia mieszkał z licealną sympatią, która była dla nas jak córka i nagle, gdy już planowałam wesele, Zuzanna wyjechała za granicę. Ja płakałam, załamywałam ręce, sen tylko burczał:
– Przestań świrować, mamo. Krzyż jej na drogę. Poradzę sobie z tym.
Długo był sam. Dochodziły mnie czasem słuchy, że widziano go z kimś na mieście, ale to nie było nic poważnego. I nagle się okazało, że na wigilię przyjdzie z gościem…
– Wiesz coś? – przycisnęłam mojego Edka. – Kto to jest?
– Nie mam pojęcia – zaklinał się. – Ale jeśli ją zaprasza, to poważna sprawa.
Taka byłam wtedy przejęta. I pełna dobrej woli, przekonana, że jeżeli tylko syn będzie szczęśliwy, zostanę bez wahania najlepszą teściową świata. Spodziewałam się chyba kogoś podobnego do Zuzanny, wszak mówi się, że każdy mężczyzna ma swój typ kobiety… Mój Edek, na przykład, natychmiast robi maślane oczy do drobnych blondynek z błękitnymi oczami, a jak już czeszą się z przedziałkiem przez środek, to umarł w butach. Zatem spodziewałam się pastelowej blondynki w typie byłej dziewczyny Rafka.
Może dlatego od początku nie traktowałam Renaty serio? Przecież pojawienie się tej dużej, hałaśliwej brunetki było jak kpina ze wszystkich moich oczekiwań! Opowiadała przy stole, jak poznali się z Rafkiem, śmiejąc się na wspomnienie jego towarzyskiej gafy i myślałam: naprawdę pokochałeś kogoś takiego, synu? A potem, gdy zdjęła narzutkę i zobaczyłam na jej ramieniu tandetny tatuaż z delfinkiem w ogóle mnie zatkało. A jeszcze nie wiedziałam, że ma dwoje dzieci, które nie spędzały z nami tej Wigilii tylko dlatego, że ich tatuś akurat przypomniał sobie o ich istnieniu!
– Mam nadzieję, że to nie jest jednak nic poważnego – powiedziałam wtedy Edkowi, gdy już zostaliśmy sami.
– Mnie się bardziej podoba niż ta cała Zuzka z kijem w tyłku.
– To, że zostaniesz dziadkiem dużych dzieci, też ci się podoba?
– Wszyscy moi koledzy już dawno są dziadkami – powiedział. – I chyba wolę większe brzdące, z którymi można już pogadać. Nie martw się, Jadziu – jak zwykle był pełen optymizmu. – Wszystko się jeszcze ułoży, nie bój się…
– Dorosły czy nie, zawsze będzie moim dzieckiem – tłumaczę.
– A ja jestem twoim mężem i czas, żebym także zasłużył na odrobinę uwagi.
Wiem, że ten żart zaprawiony jest goryczą
Zdaję sobie sprawę z tego, że odkąd Rafek jest na świecie, Edek zszedł na drugi plan, ale tak to bywa, prawda? Niech wreszcie chłop przywyknie. Choćbym nie wiem jak się przygotowywała, nigdy nie jestem gotowa na przybycie Renaty i jej dzieci. Wpadli jak zwykle niczym tajfun, przetaczając się przed przedpokój, kuchnię i zatrzymując w salonie, skąd już po chwili rozległ się płacz Marlenki. Zaraz potem usłyszałam Rafała strofującego pięcioletniego Wiktora, by nie dosuwał krzesła do regału, na którym dziadek trzyma swoje skarby.
– Pomóc mamie w czymś? – Renata zajrzała do kuchni, jakby opieka nad własnymi dziećmi nie była jej obowiązkiem.
– Nie, nie, już kończę – uśmiechnęłam się z przymusem, bo ta „mama” działa na mnie za każdym razem jak płachta na byka. – Zajmij się maluchami.
– Rafek z nimi jest – wzruszyła beztrosko ramionami. – O, rosół – zajrzała do wazy. – Z domowym makaronem! Że też się mamie chce zagniatać, podziwiam. O, zapomniałam! – pacnęła się dłonią w czoło. – Kupiliśmy po drodze pączki na deser.
Zniknęła, by przynieść te nieszczęsne pączki, a ja po raz kolejny ze smutkiem pomyślałam, jak obojętne jest dla tej kobiety zdrowie domowników. Pączki?!
– Na drugi raz, jeśli już kupujesz, to weź raczej owoce – poradziłam, na co prychnęła, że dzieci nie lubią.
Jak mają lubić, skoro nikt nie zada sobie trudu, by im wyjaśnić, że to zdrowe i pyszne? Marlenka już ma nadwagę, a Wiktor jest wyraźnie nadpobudliwy – zmniejszenie ilości cukru z pewnością mogłoby obojgu tylko pomóc.
– Babciu, mogę pączka? – Marlena już wyczuła szóstym zmysłem łakocie. – Jestem głodna.
– Zanieś na stół sztućce – podałam jej tackę. – Potrafisz ułożyć, prawda?
– A dostanę potem pączka? – próbowała się targować.
– Tak, po obiedzie – obiecałam.
Dziwnie się czuję z tym, że dzieci mówią do mnie „babciu”. Gdybym znała je od małego, zdążyłabym pewnie przywyknąć. Edek twierdzi, że po prostu czuję się wciąż wewnętrznie młoda. Nie wiem, może.
Teraz też wodził się z tymi maluchami Renaty jak kura z kurczętami. Nakrywali stół, rozkładali talerze, dosuwali krzesła. Rafek przyszedł, by pomóc mi nosić jedzenie, tylko Renata rozsiadła się jak księżniczka i przeglądała prasę. Tym razem obyło się bez wpadek. Żadnych plam na obrusie, histerii przy makaronie…
– Ależ te dzieciaki rosną – rozczuliłam się z wdzięczności, że dzień nie skończy się wywabianiem plam z obrusa i szorowaniem dywanu. Stałyśmy z Renatą w kuchni, wkładając gary do zmywarki.
– Niech rosną, pomogą przy najmłodszym – uśmiechnęła się.
Dopiero po chwili do mnie dotarło i spojrzałam na nią zszokowana.
Wzruszyłam ramionami: muszę się cieszyć?
– Żartujesz, prawda? – zapytałam. – Ty ledwo radzisz sobie z tą dwójką!
– Nie cieszy się mama, że zostanie prawdziwą babcią? – zapytała. – Rafek twierdził, że mama oszaleje z radości!
– Wiktor ma pięć lat, Marlenka trzy i pół… – myślałam na głos. – Dziewczyno, zupełnie wypadniesz z rynku pracy!
– Hej, co to za konferencje? – Rafał zajrzał do kuchni.
– Właśnie powiedziałam twojej mamie, że będziemy mieli dziecko – wyjaśniła. – Uważa, że sobie nie poradzę z trójką i wieszczy mi przyszłość kury domowej.
Syn patrzył na mnie, jakbym okazała się właśnie odnalezionym po latach zbrodniarzem hitlerowskim. Wzruszyłam ramionami: muszę się cieszyć? Inaczej sobie wyobrażałam życie jedynaka – jakąś karierę, uznanie. I to wszystko mógłby osiągnąć, tyle że przy ambitnej kobiecie, a nie prostaczce nastawionej na prokreację i siedzenie w domu latami jak przedwojenny kocmołuch.
– Mama po prostu jest w szoku – wyjaśnił Edek, szybko orientując się w sytuacji. – Tak ją zaskoczyliście!
Jasne… Jutro, kiedy „dobra nowina” do mnie dotrze, oszaleję ze szczęścia! Ewentualnie, skoczę z mostu albo rzucę się pod pierwszą lepszą ciężarówkę. Ale kogo to obchodzi?
Czytaj także:
„Byłem takim samym mężem, jak mój ojciec. Przynosiłem pieniądze i tyle. Rodzina mnie nie interesowała, tylko imprezy i kochanki”
„Przyjaciele uwierzyli w durną plotkę i zmieszali mnie z błotem. To stado baranów jeszcze będzie błagać mnie o przebaczenie"
„Po latach harówy pozbyli się mnie z pracy, jak niepotrzebnego śmiecia. Byłam pewna, że wygryzła mnie ta biuściasta małolata”