„Rzuciłem korporację, żeby odpocząć na wsi. Tam to mnie dopiero wykorzystali! Każdy chciał się dorobić na moim doświadczeniu”

Mój mąż uważa, że każda praca jest poniżej jego godności fot. Adobe Stock, Elenathewise
„Wkrótce bowiem cała okolica wiedziała o tym, a ja zyskałem wyjątkową opinię. Chcieli się ze mną spotkać miejscowi przedsiębiorcy, prosząc o radę lub chcąc się wyżalić, jak niełatwo się tu prowadzi interesy. Wtedy też zostałem zaproszony na rozmowę do wójta. Czułem, że ma to związek z wnioskami, ale nie spodziewałem się takiej propozycji…”.
/ 17.04.2023 08:30
Mój mąż uważa, że każda praca jest poniżej jego godności fot. Adobe Stock, Elenathewise

Wydawało mi się, że jestem królem życia. Od razu po studiach dostałem świetnie płatną pracę w międzynarodowej korporacji, w której błyskawicznie awansowałem. Przez dwa lata pracowałem też za granicą, w Hiszpanii, smakując uroki tego wspaniałego kraju. Nic dziwnego, że uważałem się niemal za wybrańca, któremu los zgotował wspaniałe życie. W pewnym momencie jednak świat zaczął odmieniać przez wszystkie przypadki słowo „kryzys”. Początkowo myślałem, że mnie on ominie, co najwyżej zacznę kupować tańsze buty i garnitury, żeby mnie było stać na spłatę kredytu za mój apartament. Nie wierzyłem bowiem, że ktoś może zwolnić z pracy tak świetnego fachowca jak ja, co najwyżej liczyłem się z tym, że już nie będę dostawał tak wysokich premii.

Gdy szef wręczył mi wypowiedzenie, przeżyłem szok

Po dwóch miesiącach bezowocnych poszukiwań pracy zrozumiałem, że muszę diametralnie zmienić styl swojego życia. I już nie chodziło o kupowanie tańszych butów czy garniturów. Musiałem w ogóle zrezygnować z większości zakupów i nabywać wyłącznie niezbędne rzeczy. Wkrótce i tak zacząłem cienko prząść, bo raty kredytu za apartament plus czynsz za niego, pochłaniały mi co miesiąc kilka tysięcy złotych. A oszczędności nigdy nie miałem za wiele, bo wolałem korzystać z uroków życia. Długo nie musiałem czekać aż na moim koncie pokaże się debet. A na horyzoncie wciąż nie było żadnej oferty pracy. Dlatego jak najszybciej sprzedałem swój niespłacony apartament, sporo na tym tracąc. Na szczęście zostało mi tyle, że stać mnie było na kawalerkę i pół roku życia. Zanim jednak kupiłem sobie nowe lokum, pomyślałem o wyjeździe na krótki odpoczynek. Była późna jesień, nad jeziorami sezon już dawno się skończył. Znalazłem niedrogi pokój w pięknie położonym pensjonacie i zacząłem spacerować po okolicy. Odwiedzając miejscowy sklep, pomyślałem sobie, że jakby takie ceny były w Warszawie, oszczędności nie skończyłyby mi się tak szybko. Później zobaczyłem tablicę z napisem: „dom na sprzedaż” i numer telefonu. To była niewielka chałupka, podobna do tej, jaką miał mój dziadek. Stała pod lasem, niedaleko jeziora. Pomyślałem, że zadzwonię, zapytam. Cena mnie zszokowała. Za dom z kawałkiem ziemi miałem zapłacić ledwie jedną trzecią ceny kawalerki w Warszawie! Niewiele myśląc, umówiłem się, błyskawicznie dokonałem transakcji i po kilku tygodniach już wprowadzałem się do mojej chałupki. W pierwszej chwili byłem po prostu szczęśliwy, wkrótce jednak odczułem, jak idyllicznie ją postrzegałem. Wprawdzie była w niej bieżąca woda i prąd, ale to był koniec cywilizacyjnych udogodnień.

Nie zraziło mnie to jednak

Starałem się jak najlepiej zagospodarować, ściągnąłem trochę mebli ze swojego apartamentowca, które wyglądały dość dziwacznie w tym wnętrzu, ale nadawały mu swoisty urok. Z zapałem rąbałem na opał zakupione drewno. Zacząłem też spotykać się z sąsiadami. Myślałem, że będą mnie traktować jak jakieś dziwadło, ale okazało się, że od kilkunastu lat osiedlali się w okolicy życiowi rozbitkowie, którzy szukali tu miejsca na ziemi. Szczególnie dobry kontakt udało mi się nawiązać z panią Dominiką, nauczycielką z miejscowej podstawówki.

– A tak w ogóle, to co ma pan zamiar tutaj robić? – zapytała, gdy któregoś dnia wyszliśmy razem ze sklepu.

– Sam nie wiem. Oszczędności, przy tutejszych cenach starczą mi na dwa lata.

– Przechodzić na emeryturę w wieku czterdziestu siedmiu lat to dość wcześnie. A oszczędności się kiedyś skończą.

– Wiem. Ale do końca zimy daję sobie czas na odpoczynek. A potem pomyślę…

– A nie miałby pan ochoty zająć się czymś wcześniej?

– Ma pani coś konkretnego na myśli?

– Wspominał pan, że pracował w finansach. A szkoła stara się o różne środki, unijne i inne. Inaczej ciężko ją będzie utrzymać. Rozumie pan, niż, mało dzieci, mogą nas zlikwidować. Oczywiście musiałby pan społecznie, bo my nie mamy pieniędzy. No chyba, że jak się już panu uda, to od tego coś dostaniemy…

– Tym się proszę nie przejmować. Zrobię to bardzo chętnie w ramach wkupywania się w łaski „tutejszych”. Może w razie czego pomogą mi przetrwać zimę?

Następnego dnia stawiłem się w szkole

Nie byłem wprawdzie specjalistą od pozyskiwania unijnych środków, ale i tak wiedzą na ten temat biłem na głowę wszystkich, którzy się tym dotychczas zajmowali. W ciągu tygodnia wysmażyliśmy dziesięć wniosków, nie tylko zresztą do organów unijnych. Teraz pozostawało czekać na to, jakie przyniosą rezultaty. Gdy skończyłem pisać te wnioski, zacząłem na poważnie zastanawiać się nad tym, co mam robić w tym miejscu, żeby się nie nudzić i ewentualnie zacząć zarabiać. Wciąż myślałem w swoim dawnym tempie, co parę dni zmieniając pomysł na życie. Na początek chciałem postawić na części działki kilka domków dla turystów, ale potem doszedłem do wniosku, że nie nadaję się na hotelarza. Potem postanowiłem, że skoro „śpię na glinie”, a w stodole zachował się warsztat garncarski, powinienem zająć się tym właśnie rzemiosłem. Jednak po kilku próbach pracy z gliną w trakcie nauk pobieranych u jednego z sąsiadów doszedłem do wniosku, że nie dam rady, brak mi talentu i cierpliwości. Potem zastanawiałem się nad prowadzeniem sprzedaży przez internet. Chciałem handlować starymi książkami, bo zorientowałem się, że w wielu miejscowych domach jest mnóstwo starych książek, popakowanych w kartony, poupychanych na strychach. Tylko że samych domów w okolicy było tak niewiele, że nawet jakby w każdym z nich była ciekawa biblioteczka, to po roku znów musiałbym się zastanawiać nad tym, co robić. Tymczasem przyszedł grudzień, pogoda zrobiła się pod psem. Ciągle padał deszcz ze śniegiem. Nic dziwnego, że wkrótce rozchorowałem się i musiałem się udać do miejscowej przychodni.

– Grypka, panie Zbigniewie – zawyrokował starszy sympatyczny lekarz. – Nieciekawie, trzeba będzie poleżeć.

– A ja myślę, że wprost przeciwnie. Wie pan, do tej pory zawsze musiałem po dwóch, trzech dniach wracać do pracy. A teraz będę mógł leżeć do góry brzuchem przez tydzień albo dwa. To będzie dla mnie ciekawe doświadczenie.

– Widzę, że humorek nie opuszcza – uśmiechnął się doktor i zaczął mi wypisywać receptę. – To dobrze. Tylko niech może kto z rodziny do pana przyjedzie, żeby zaopiekować się, zakupy zrobić...

– Nie ma kto. Tata umarł, jak byłem mały, a mama – jak kończyłem studia…

– No to przepraszam. Tu ma pan leki – podał mi receptę – A jakby pan już wyzdrowiał, to ja bym miał małą prośbę…

– Tak, panie doktorze?

Mówiła mi pani Dominika, że pan szkolne papiery o dotacje wypełnił. Ośrodkowi też by się przydało…

– To umówmy się tak. Pan przyjedzie do mnie z wizytą domową i przywiezie co potrzeba, żebym mógł się zająć wypełnianiem wniosków.

– Z nieba nam pan spadł!

– Proszę nie cieszyć się przedwcześnie. Droga do pieniędzy jest daleka, nie wiadomo nawet, czy szkoła coś dostanie…

Okazało się, że podstawówka dostała pierwsze środki

Powiadomiła mnie o tym pani Dominika, która dowiedziała się od doktora o mojej chorobie i przyszła zapytać o zdrowie i czy mi czegoś nie potrzeba. A ponieważ gadatliwy lekarz poinformował ją również, że nie ma kto się mną w chorobie opiekować, zadeklarowała, że będzie codziennie przynosić mi obiady i robić zakupy.

Ale pani Dominiko, przecież ja obcy właściwie jestem...

– Przecież kupił pan dom…

– Tylko ja nie wiem, czy ja zawinąłem do tego portu na stałe, nie umiem powiedzieć, czy gdzieś nie popłynę dalej.

– Aha… – wyglądała na zmartwioną. – Ale pomaga pan miejscowym, chcielibyśmy się jakoś odwdzięczyć…

– No chyba, że tak, pani Dominiko.

I może tak byśmy przeszli… na ty?

Zgodziłem się chętnie. Tymczasem podstawówka dostała kolejne dofinansowanie. Również jeden z wniosków napisanych dla ośrodka zdrowia został zaakceptowany i wkrótce miał się w nim pojawić nowoczesny ultrasonograf. Wtedy też zostałem zaproszony na rozmowę do wójta. Czułem, że ma to związek z wnioskami, ale nie spodziewałem się takiej propozycji...

– Mam zostać pana zastępcą? – spojrzałem na mojego rozmówcę kompletnie zszokowany.

– Dokładnie tak.

– Ale przecież pan mnie nie zna…

– Trochę o panu zasięgnąłem informacji. Zna pan kilka języków, był pan menadżerem w dużej korporacji. No i włącza się pan w życie społeczne...

– Ale ja się nie znam na polityce. I nawet nie mam ochoty w niej uczestniczyć.

– Panie Zbyszku, polityka to jest w Warszawie. Tu mamy konkretne problemy. A pan to skarb. Mnie przed chwilą uciekł do miasta specjalista od unijnych finansów. No gdzie ja drugiego znajdę?

– Panie wójcie, proszę się nie gniewać, ale nie czuję się na siłach objąć takiej funkcji. A przy tych dotacjach, to ja chętnie pomogę, za jakiś kawałek etatu. Tak żeby mieć ZUS opłacony i dużo czasu dla siebie. Bo ja tu przyjechałem odpoczywać od harówki. Może jak odpocznę, za rok, dwa, to wtedy pomyślę o czymś na stałe.

Wójt chętnie przystał na moją propozycję

Dostałem pół etatu w gminie. Pomagałem we wnioskach i porządkowałem gminne finanse. A ponieważ ja sam nikomu nie wspominałem o tym, że nie chciałem zostać zastępcą wójta, to musiał chyba o tym powiedzieć on sam. Wkrótce bowiem cała okolica wiedziała o tym, a ja zyskałem wyjątkową opinię. Chcieli się ze mną spotkać miejscowi przedsiębiorcy, prosząc o radę lub chcąc się wyżalić, jak niełatwo się tu prowadzi interesy. Musiałem też urosnąć w oczach Dominiki, ale z tego specjalnie się nie cieszyłem. Dawniej nasze stosunki były serdeczne, bezpośrednie. Teraz jednak jakby wyrósł między nami mur. Jakby bała się ze mną porozmawiać ot tak po prostu, uważając, że się czymś ośmieszy. Kiedy już wrosłem w okolicę, zaskoczył mnie telefon od starego kolegi. Proponował mi trzyletni kontrakt menadżerski za świetne pieniądze. Nie chciałem opuszczać mojej chatynki, ale pomyślałem, że jak pomęczę się przez trzy lata w mieście, to do końca życia będę mógł tu pracować na ten ułamek etatu, nie przejmując się pieniędzmi. Zacząłem sam siebie przekonywać, ale miałem wątpliwości. Dlatego postanowiłem pogadać z Dominiką.

Tego się obawiałam, że stąd wyjedziesz… – spojrzała na mnie badawczo, nie będąc pewną, jak zareaguję.

Przytuliłem ją i pocałowałem. Nie broniła się. A ja już wiedziałem, że nie wyjadę stąd nigdy. Tu jest moje miejsce na ziemi. Nie musiałem też zastanawiać się, co będę tu robił. W ciągu kilku miesięcy mieli odejść na emeryturę dyrektor Ośrodka Zdrowia i podstawówki. Dostałem propozycję ich zastąpienia. Wziąłem obie posady na pół etatu. Wróciłem więc na wysokie stanowiska i choć pracuje sporo, to wciąż mam wrażenie, że w porównaniu z dawną pracą, jestem na wakacjach. Bo tutaj czas płynie inaczej... 

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA