Gdy byłam spełniona zawodowo, brakowało mi miłości. Teraz jest na odwrót. Widać nie można mieć wszystkiego.
– Trwamy w zawieszeniu, nasz związek może tego nie przetrwać – stwierdziłam.
Pozornie wszystko było w porządku
Miałam pracę, którą lubiłam, mogłam liczyć na kilku wypróbowanych przyjaciół i mieszkałam z mamą. Ale bywały chwile, kiedy czułam, że życie przecieka mi przez palce. Miałam wtedy trzydzieści trzy lata i mieszkałam w niewielkiej miejscowości w centralnej Polsce. Nie miałam męża, dzieci, ani żadnych zobowiązań, poza pracą.
Prowadziłam spokojne życie singielki, tylko czasami – na ogół po wesołej imprezie, na której moi znajomi pojawiali się w parach – dopadały mnie czarne myśli.
„A może w moim życiu osobistym już nic dobrego się nie wydarzy? Kolejne dni są podobne do siebie jak krople deszczu, więc dlaczego coś miałoby się zmienić?” – myślałam wtedy.
Na szczęście praca sprawiała mi satysfakcję. Z wykształcenia jestem nauczycielką. Pracowałam z niepełnosprawnymi dziećmi. Obowiązki zawodowe zabierały mi mnóstwo czasu, ale moi koledzy, właściwie całe grono pedagogiczne, to byli pasjonaci, którzy wykonywali ten zawód z powołania. Pomagaliśmy niepełnosprawnym maluchom i czerpaliśmy z tego radość.
Po ośmiu latach pracy czułam się zawodowo spełniona, ale w życiu osobistym wciąż nic się nie działo. Nawet moja mama była tym coraz bardziej zaniepokojona.
– Wyszłabyś na jakąś zabawę ze znajomymi, córeczko, może poznasz kogoś sympatycznego i odpowiedzialnego – zwracała się do mnie coraz częściej.
– Spokojnie, mamo, dam sobie radę, nie martw się – odpowiadałam, ale tak naprawdę sama w to nie wierzyłam.
Internetowe znajomości są nie dla mnie…
Prawda była taka, że w moim miasteczku poznanie kogoś fajnego, gotowego na poważny związek, graniczyło z cudem. Większość kolegów w zbliżonym do mnie wieku już dawno porzuciła stan wolny. Mieli żony, dzieci, różnorodne życiowe problemy i kredyty, które będą pewnie spłacać aż do emerytury.
Pozostawały internetowe serwisy matrymonialne, ale takie szukanie kogoś po omacku nie było w moim stylu. Być może bałam się, że trafię na jakiegoś oszusta, który tylko mnie zrani. Czasami rozmawiałam o tym ze swoją przyjaciółką Asią, która przed pięcioma laty wyprowadziła się do Irlandii. Aśka świetnie mnie rozumiała.
– Podzielam twoje obawy, Kamila, ale jakoś musisz je pokonać – stwierdziła w czasie jednej z naszych nocnych internetowych pogawędek. – Zamknęłaś się w bezpiecznej skorupce i boisz się z niej wyjść.
– Łatwo ci powiedzieć, ale nie zamierzam publikować ogłoszenia, w którym będę opisywała swoje zalety i wady, a później oczekiwała, że być może ktoś się łaskawie mną zainteresuje.
– Wiem, wiem, masz rację. Rozumiem, że zniechęca cię ta okropna internetowa anonimowość, ale gdyby udało się jej uniknąć?
– Nie rozumiem, co masz na myśli?
– Nic złego, po prostu zaprzyjaźniliśmy się tutaj z pewnym chłopakiem. Ma na imię Michał i ręczę za niego. Z całą pewnością nie jest oszustem.
I tak poznałam Michała
Na początek „internetowo” i telefonicznie. Po miesiącu czuliśmy się tak, jakbyśmy się znali od wielu lat. Michał okazał się nieco starszym ode mnie mężczyzną po przejściach. Z naszych rozmów wynikało, że po wielu różnorodnych osobistych perypetiach szukał spokoju i marzył o szczęśliwym, stabilnym związku.
Zupełnie tak, jak ja. Michał zaplanował przylot do Polski na święta. Chciał spędzić trochę czasu ze swoimi rodzicami, spotkać się z rodzeństwem i przyjaciółmi. Nie mogliśmy przegapić takiej okazji, przecież znaliśmy się już pół roku! Byłam pierwszą osobą, która witała go na lotnisku.
Widzieliśmy się już za pośrednictwem kamery internetowej, więc nie mieliśmy kłopotu, żeby się rozpoznać. Jednak po raz pierwszy spotkaliśmy się „na żywo”. Gdy zakończyła się odprawa celna i Michał podszedł do mnie, poczułam się jak nastolatka. Nerwowo poprawiłam kosmyk włosów. Zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Cieszę się, że wreszcie jesteś – wykrztusiłam onieśmielona.
– Ja też. Mam nadzieję, że spędzimy ze sobą sporo czasu – powiedział. – I muszę przyznać, że „na żywo” wyglądasz jeszcze piękniej niż na ekranie – dodał, uśmiechając się szeroko.
Michał spędził kilka dni z rodzicami, a później przyjechał do mnie. Wspólnie zwiedzaliśmy okolice, chodziliśmy do kina i spotykaliśmy z moimi przyjaciółmi. Po raz pierwszy w towarzystwie miałam „swojego” chłopaka i świetnie się z tym czułam.
– Ależ on na ciebie patrzy – zazdrościły mi koleżanki.
To był cudowny czas. Z żalem żegnałam Michała na tym samym lotnisku, na którym dwa tygodnie wcześniej go przywitałam. Znowu powróciliśmy do naszych internetowych randek, ale obydwoje czuliśmy, że chcielibyśmy czegoś więcej.
Wiedzieliśmy, że łączy nas silna więź i w końcu wyznaliśmy sobie miłość. Przez kolejnych kilka miesięcy dojrzewaliśmy do podjęcia ważnych, życiowych decyzji. Nie było to łatwe. Michał miał w Irlandii ustabilizowane życie – z zawodu był elektrykiem, w pracy miał świetną opinię, niedawno kupił dom na raty.
Z kolei ja miałam w Polsce pracę, którą uwielbiałam, i w której czułam się spełniona. Mimo to zaczęliśmy się zastanawiać nad moim wyjazdem do Irlandii.
– Nie możemy tracić czasu, Kamilko, nie mamy już dwudziestu lat, żeby na siebie czekać i marzyć, że kiedyś tam będziemy razem. Chciałbym, żebyśmy jak najszybciej zamieszkali razem – przekonywał Michał.
– Też tego chcę, kochany, ale co ja tam będę robić? Nie znam języka, w Irlandii będę czuła się wyobcowana – odpowiadałam.
– Nie martw się, zadbam o ciebie – odparł Michał. – Zarabiam wystarczająco dużo, żeby nas utrzymać. Pójdziesz do szkoły, nauczysz się języka, a później podejmiesz decyzję. Jeżeli będziesz chciała pracować, nie będę ci zabraniał. Nie zamknę cię w domu. Chcę, żebyś była szczęśliwa.
Na podjęcie decyzji dałam sobie pół roku
W końcu uznałam, że nie mogę dłużej przeciągać sprawy.
„Trwamy z Michałem w zawieszeniu, nasz związek na odległość może tego nie przetrwać ” stwierdziłam w końcu i… postawiłam wszystko na jedną kartę. Z żalem złożyłam wymówienie z pracy. Grono pedagogiczne i moje kochane dzieciaki żegnały mnie ze łzami w oczach. Dostałam w prezencie album fotograficzny ze zdjęciami dzieci, kolegów i koleżanek z pracy.
Zdecydowaliśmy z Michałem, że pobierzemy się w Polsce, jeszcze przed moim wylotem do Irlandii. Po skromnym ślubie zostałam jeszcze w kraju przez kilka tygodni, żeby załatwić różne formalności. I oto stałam na tym samym lotnisku, na którym kiedyś po raz pierwszy czekałam na Michała. Teraz jednak to ja wylatywałam z kraju, decydując się na nieznane życie.
Odprowadzał mnie brat, który obiecał, że będzie opiekował się mamą i zadba, żeby nie czuła się samotna. W Irlandii, na lotnisku czekał na mnie Michał. W dłoniach trzymał ogromny bukiet czerwonych róż…
Pierwsze miesiące poza krajem okazały się dla mnie koszmarem. Chodziłam do szkoły językowej dla obcokrajowców i moja znajomość angielskiego poprawiała się, ale ja nie umiałam się przełamać i nie mogłam odważyć się, by zagadnąć do kogoś nieznanego. Wstydziłam się tego, że mówię niezdarnie i popełniam błędy.
– Nie przejmuj się błędami, najważniejsze, że rozmówca cię rozumie, te nieścisłości językowe z czasem znikną – pocieszał mnie Michał.
Rok po moim przyjeździe do Irlandii urodziła nam się córeczka Ania, która stała się oczkiem w głowie całej rodziny. W miarę możliwości odwiedzali nas teściowie, a raz na przelot odważyła się nawet moja mama. Dwa razy do roku przyjeżdżam do Polski. Całym sercem czułam, że to właśnie tutaj chciałabym mieszkać i ciągle żyłam jakąś niewypowiedzianą, cichą nadzieją, że tak się stanie.
W Polsce wszystko wydawało mi się oczywiste i znane, Irlandia niemal codziennie mnie zaskakuje. Michał jednak nie rozważa powrotu do kraju. Ma świetną pracę, znakomitą zawodową opinię, piękny domek z ogródkiem i garażem, spłaca kredyt.
Trudno byłoby mu zaczynać w kraju od zera
Serce mi pęka, ale rozumiem go; decydując się na emigrację, godziłam się z tym, że będę dzieliła z nim życie w Irlandii, na dobre i na złe. Jednak tęsknota za krajem uporczywie do mnie wraca.
„Czy kiedyś będę się tutaj czuła jak w domu?”, myślę, patrząc na bajkowe krajobrazy zielonej wyspy. Moją największą nadzieją na przełom językowy jest Ania. W tym roku zaczyna przedszkole. Mówi już pierwsze słowa po polsku i po angielsku.
Mam nadzieję, że rozmawiając z nią po angielsku przełamię językowe bariery. Bardzo brakuje mi mojej pracy. W tym roku po dłuższej przerwie udało mi się znaleźć zajęcie w Irlandii. Na razie sprzątam biura. Daje mi to co prawda poczucie pewnej niezależności finansowej, ale nie daje satysfakcji.
W Polsce czułam się spełniona zawodowo, jednak nie byłam zadowolona ze swojego życia osobistego. Tutaj sytuacja się odwróciła. Ale nie załamuję rąk.
„Już niedługo będę gotowa i rozpocznę pracę w miejscowym ośrodku zajmującym się opieką nad seniorami”, powtarzam sobie.
Taka praca byłaby zgodna z moimi kwalifikacjami zawodowymi.
„Nie mogę wiecznie żyć nadziejami, muszę walczyć o siebie na miejscu”.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”