Gdy wyprowadziłam się z domu, miałam tylko 18 lat. Tak bardzo kochałam Łukasza, że rzuciłam szkołę rok przed maturą. Spakowałam walizkę, zostawiłam rodzicom lakoniczną informację „Wyprowadzam się do Łukasza. Nie szukajcie mnie, nie wrócę. Jestem już dorosła” i zwyczajnie uciekłam, kiedy byli w pracy. Fakt, byłam wtedy pełnoletnia, ale nie wiem, czy dorosła, a już na pewno nie dojrzała. Byłam głupia i naiwna.
Wprowadziłam się do domu, w którym mój ukochany mieszkał z rodzicami. Dlaczego jego rodzice się na to zgodzili? Wtedy się nad tym nie zastanawiałam. Dziś myślę, że mieli we mnie darmową pomoc domową. Zresztą nawet mnie chyba trochę lubili, odnosili się do mnie z sympatią. Może już wtedy wiedzieli, że żadna normalna, myśląca dziewczyna nie zwiąże się z ich synem nierobem.
Był próżniakiem na utrzymaniu rodziców
Po kilku dniach od mojej wyprowadzki niespodziewanie, choć właściwie powinnam się była tego spodziewać, przyjechała moja mama. Powiedziała, że ojciec jest na mnie wściekły, że zabronił jej się ze mną kontaktować, ale ona musiała przyjechać.
– Ojciec ci wybaczy, córciu – tłumaczyła mi jak dziecku. – Przeprosisz go, wrócisz do szkoły i wszystko się unormuje.
– Nikogo nie będę przepraszać – upierałam się. – Nie mam za co, nic nie zrobiłam. Jestem dorosła i mogę sama o sobie decydować.
– Julka, na litość, co ty pleciesz, dziecko drogie? Rzuciłaś szkołę, co będziesz teraz robić? Ulice pójdziesz zamiatać? Albo supermarket sprzątać? Wróć do szkoły, proszę cię.
– Nie, mamo. Dam sobie radę, nie musisz się o mnie martwić.
Uparłam się i postawiłam na swoim. Zostałam z Łukaszem. Przyszła teściowa załatwiła mi pracę w kuchni w pobliskiej szkole. Musiałam być bardzo głupia albo bardzo zakochana, bo ani przez moment nie zastanowiłam się, dlaczego załatwiła pracę mnie, a nie Łukaszowi. Ja zrywałam się codziennie rano i biegłam do pracy na siódmą, a mój ukochany spał do południa, a potem oglądał sobie telewizję, umawiał się z kolegami albo… Właściwie tak naprawdę nie wiem, co robił, bo byłam w pracy.
Popołudnia, kiedy wracałam do domu, spędzaliśmy razem na spacerach, wycieczkach rowerowych albo wypadach do kina. Kochaliśmy się, Łukasz był dla mnie dobry, czuły i troskliwy. Miał właściwie tylko jedną wadę – nie pracował ani się nie uczył. Był próżniakiem na utrzymaniu rodziców. Ja natomiast byłam zapatrzoną w niego, zakochaną smarkulą przekonaną o doskonałości ukochanego.
Rodzice Łukasza byli bardzo dobrze sytuowanymi ludźmi. Ojciec pracował w największej w naszym mieście firmie na kierowniczym stanowisku. Zarabiał dużo pieniędzy. Mama zaś była księgową i również nieźle zarabiała. Jak to się stało, że tacy ludzie wychowali takiego błękitnego ptaka? Chyba tak jak ja zbyt mocno byli w niego zapatrzeni.
Widywałam się od czasu do czasu z mamą, ale ojciec nie chciał mi wybaczyć. Powiedział, że spotka się ze mną dopiero, jak zmądrzeję, przeproszę go i wrócę do szkoły, żeby zdać maturę. Teraz musiałabym już powtarzać cały rok, ale nie było to przecież niemożliwe.
Nienawidziłam swojej pracy
Tylko że ja nie chciałam. Żadne z tłumaczeń mamy do mnie nie trafiało.
– Julka, przecież wszyscy wiedzą, że ten Łukasz ani szkoły nie skończył, ani nie pracuje. Dorosły chłop i siedzi na utrzymaniu rodziców. Jaka przyszłość cię z nim czeka, dziecko?
– My się kochamy, mamo – powtarzałam.
– To dobrze, że się kochacie – wzdychała.– Tylko że sama miłość na życie nie wystarczy.
– Czepiasz się, mamo. Nam wystarczy…
– Wiesz co, Julka, coś ci powiem.
– Co? – mruknęłam niezadowolona. Najchętniej już bym sobie poszła, ale nie chciałam pokłócić się z mamą.
– Bądź przynajmniej na tyle mądra, córeczko, i nie pozwól zrobić sobie dziecka.
– No wiesz co, mamo! – krzyknęłam oburzona. – Jak ty możesz? Inni rodzice to chcą mieć wnuki, a ty takie rzeczy mi mówisz!
– Ja też chcę mieć wnuki, córeczko, ale jesteś jeszcze bardzo młoda. Zdążysz mieć dzieci. Teraz powinnaś chodzić do szkoły.
– A ty ciągle swoje. Mam dość, mamo, muszę już iść.
Nie chciałam więcej słuchać dobrych rad mamy. Ja właściwie chciałam zajść w ciążę. Może wtedy Łukasz by mi się oświadczył. Wzięlibyśmy ślub i nie musiałabym się martwić, że zostawi mnie dla innej. Był taki przystojny, wszystkie dziewczyny ślepiły się za nim, mało im oczy nie wylazły. A gdybym była jego żoną? I w dodatku żoną w ciąży, to co innego. Nosiłby na palcu obrączkę i wszystkie wiedziałyby, że jest zajęty, że jest mój.
W ciążę jednak nie zachodziłam i właściwie dzisiaj losowi za to dziękuję, ale wtedy nie byłam zadowolona. Po kilku miesiącach stwierdziłam, że praca w kuchni to nie jest coś, co chciałabym robić. To jest raczej to, czego nie cierpię. Tym razem już bez pomocy teściowej załatwiłam sobie pracę w sklepie z dodatkami dla domu. To było zupełnie co innego. Zamiast obierać marchewkę i ziemniaki, pakowałam klientom malowane ręcznie kubeczki, talerze, wazony, haftowane serwety i inne cudeńka. W naszym sklepie były naprawdę ładne rzeczy. Wtedy też po raz pierwszy zapytałam Łukasza, czy nie sądzi, że powinien poszukać sobie pracy.
– Może i tak – wzruszył ramionami. – Ale nie bardzo wiem, co chciałbym robić.
– Nie sądzisz, że pora się zastanowić?
– Zastanowię się – odparł zgodnie.
Łukasz w ogóle nie był kłótliwy, raczej lekceważący. Z wieloma sprawami, o których mu mówiłam, po prostu się zgadzał i nic z tego nie wynikało. Prosiłam na przykład o naprawienie zawiasu w drzwiach szafy, odpowiadał: „dobrze” i zawias nadal był popsuty. Prosiłam o wyjęcie prania z pralki, mówił: „zaraz” i nadal gapił się w telewizor. Dziś myślę, że musiałam chyba mieć w tym okresie coś z głową, że to wszystko znosiłam. I nawet chyba nie zauważałam, że coś jest nie tak.
Dopiero po ślubie zauważyłam jego wady
Zmieniło się tylko tyle, że pracowałam teraz w sklepie, nie w kuchni. Wychodziłam do pracy później i wracałam również później. Czasem pracowałam także w soboty. Łukasz nadal miał wieczne wakacje. W ten sposób, sama nie wiem kiedy, upłynęły dwa lata. Byliśmy już jak stare, dobre małżeństwo, chociaż Łukasz nadal nie wspominał o ślubie.
Pewnego wieczoru teść niespodziewanie oznajmił, że ma niespodziankę. Otóż oboje z żoną kupili dla nas mieszkanie. Dostaniemy je aktem darowizny w chwili, kiedy będziemy małżeństwem. Jako prezent ślubny. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Czyżby moi teściowie mieli nas już dość? Dziś myślę, że chcieli pozbyć się z domu niepracującego syna i niech synowa się martwi, skoro tak bardzo go kocha, że żadnych jego wad nie widzi. A może nie? Może po prostu mnie lubili i chcieli, żebym w końcu została pełnoprawną żoną Łukasza?
Miesiąc później mój chłopak się oświadczył. Dostałam piękny pierścionek z białego złota z małymi szafirkami. Był cudny, ale najprawdopodobniej zapłacił za niego teść. No bo skąd Łukasz miałby pieniądze?
Zaprosiłam rodziców na ślub, na świadkową poprosiłam koleżankę ze sklepu. Moje dawne kumpelki z liceum nie były już moimi koleżankami. Poszły na studia, żyły zupełnie innym życiem niż ja. Nie wiem, jakim sposobem mama namówiła ojca, żeby przyszedł na ślub, ale dokonała tego. Przyszedł, choć nie krył swojego niezadowolenia.
– Nie takiego męża chciałem dla córki – powiedział Łukaszowi zamiast ślubnych życzeń. Było mi przykro, przecież stałam obok i słyszałam. Zresztą po chwili mnie powtórzył to samo: – Nie takiego męża chciałem dla ciebie, córeńko. Ale cóż, sama go sobie wybrałaś, nikogo nie chciałaś słuchać.
Kiedy po ślubie zamieszkaliśmy we własnym mieszkaniu, niby nic się nie zmieniło. Niby nic, a jednak. Nadal chodziłam do pracy, wracałam z pracy, a Łukasz nie robił nic. Tylko że ja nagle zaczęłam to zauważać, zaczęło mi to po prostu przeszkadzać. Może dlatego, że kiedy mieszkaliśmy z teściami, nie musiałam robić zakupów, nie musiałam gotować obiadów. Tym zajmowała się teściowa. Teraz wracałam z pracy, a mój leżący przed telewizorem mąż pytał:
– Co będzie na obiad?
– Przecież dopiero weszłam do mieszkania. Mogłeś coś zrobić.
– Ja? – patrzył na mnie, jakbym mu kazała co najmniej lecieć w kosmos. – Nie mam pojęcia o gotowaniu.
– To przynajmniej zakupy mógłbyś zrobić – złościłam się, bo nie miałam z czego zrobić obiadu.
Łukasz wzruszał ramionami.
– Nic nie mówiłaś, że mam coś kupić – odpowiadał niechętnie.
Miałam wrażenie, że mój mąż nie tylko nic nie robi, ale nawet myśleć nie potrafi.
Nic do niego nie docierało
Po dwóch tygodniach nie wytrzymałam.
– Już nie mogę patrzeć, jak wciąż leżysz na tej kanapie! – wybuchnęłam.
– Czego się czepiasz? – spojrzał zdziwiony.
– Poszukaj sobie jakiejś pracy! Normalny człowiek nie powinien, nie może tak żyć.
– Dotąd ci to nie przeszkadzało – mruknął.
– Ale teraz przeszkadza! Co ty jesteś, Ferdynand Kiepski czy co?
Wzruszył ramionami i zachichotał. Byłam tak wściekła, że trzasnęłam drzwiami i wyszłam. Najchętniej poszłabym do rodziców, ale wstydziłam się. Mama zaraz zorientuje się, że coś jest nie tak, a ojciec będzie mierzył mnie surowym spojrzeniem, jakby chciał powiedzieć: „A nie mówiłem, córka?”. Mówiłeś tato, mówiłeś – pomyślałam i poszłam na spacer do parku.
Wieczorem zapowiedziałam Łukaszowi, że ma jak najszybciej znaleźć pracę, że nie chcę go więcej oglądać przed telewizorem na kanapie.
– Dobrze – usłyszałam w odpowiedzi i następnego dnia zastałam go w tym samym miejscu co zawsze.
Nie wiedziałam już, czy mam krzyczeć, czy czymś w niego rzucić, czy zwyczajnie siąść i płakać. Przecież do tego człowieka kompletnie nic nie docierało, on mnie całkowicie lekceważył. Chciał przeżyć życie, leżąc na kanapie, bo tak mu było dobrze. Czy ja byłam ślepa, że tego dotychczas nie widziałam? Miałam ochotę uciec, czułam, że nie jestem już tak zakochana w Łukaszu jak dawniej, byłam nim coraz bardziej zmęczona.
Próbowałam poszukać pomocy u teściowej, ale nic z tego nie wyszło. Była tak zapatrzona w synka, że nie docierało do niej nic, co mówiłam. Prosiłam, żeby wpłynęła na Łukasza, nakłoniła go do szukania pracy, a ona pytała mnie, czy brakuje nam pieniędzy, i twierdziła, że jeśli tak, to ona mi da.
– Zawsze możesz liczyć na moją pomoc, kochanie. Ja wiem, że Łukasz jest trochę niedojrzały i nie rwie się do pracy, ale przecież macie z czego żyć, a ja będę wam pomagać finansowo.
– Mamo, przecież to zupełnie nie o to chodzi. Nic nie rozumiesz.
– Co tu rozumieć? Chcesz, żeby Łukasz zaczął zarabiać.
– To też, ale przede wszystkim chcę, żeby zaczął się zachowywać jak dorosły facet, jak mąż, a nie jak gówniarz.
– Chyba trochę przesadzasz.
Miałam tego wszystkiego serdecznie dość
Byłam już zła. Do teściowej też nic nie docierało, była tak samo betonowa jak Łukasz, pewnie miał to po niej. Stwierdziłam, że ona mi nie pomoże, muszę sama załatwić to z mężem. Nie mam dziecka, ale najwyraźniej muszę wychowywać męża.
Starałam się, naprawdę się starałam, ale Łukasza nie dało się wychować. On był już wychowany, ale jakoś niezbyt dobrze, przynajmniej według mnie. Po trzech miesiącach nie miałam już do niego siły, bo nic się nie zmieniło. Żadne moje tłumaczenia, prośby ani groźby nie działały. Wszystko jak grochem o ścianę… Właściwie zmieniło się tylko tyle, że zaczęliśmy się kłócić, coraz częściej i coraz głośniej. W końcu powiedziałam dość.
– Wyprowadzam się – oznajmiłam mężowi.
Wzruszył lekceważąco ramionami.
– Ciekawe dokąd…
– Nie interesuj się – warknęłam ze złością, bo tak naprawdę sama nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić.
Nie chciałam wracać do rodzinnego domu. Po tym wszystkim nie mogłam znowu zostać dziewczynką chodzącą do szkoły, będącą pod kuratelą rodziców. To było bez sensu, byłam dorosłą kobietą, żoną, dobrze, że nie matką. Mama miała rację, Łukasz nie był odpowiednim kandydatem na ojca. Na męża zresztą też nie. Chyba w ogóle nie był jeszcze dorosłym facetem, mimo że był starszy ode mnie. Potrafił być tylko chłopczykiem, synkiem, którym powinna się opiekować mamusia. Ja jednak nie chciałam być taką właśnie mamusią. Miałam dość.
Kilka nocy przenocowałam jednak u rodziców. Stanęli na wysokości zadania i żadne nie powiedziało „A nie mówiłem?”. Jednak nie chciałam u nich zostać, chciałam być samodzielna. Wynajęłam sobie małą kawalerkę i żeby się nie wycofać, natychmiast złożyłam pozew o rozwód. Teściowa mnie odwiedziła, próbując namówić do zmiany zdania, ale teraz ja udawałam głuchą. Podjęłam już decyzję i nie zamierzałam jej zmienić.
Oboje rodzice namawiają mnie, żebym wróciła do szkoły i – póki nie jest za późno, to znaczy, dopóki jeszcze jestem młoda – zrobiła przynajmniej maturę. Odzwyczaiłam się od szkoły i na pewno nie byłoby mi łatwo, ale chyba mają rację. Myślę, że jak już się rozwiodę i trochę pozbieram, to spróbuję. Matura zawsze może się przydać. Kiedyś, przed poznaniem Łukasza, chciałam nawet studiować. Kto wie, może do tych planów też jeszcze wrócę.
Czytaj także:
„Rozstałam się z mężem, bo nie sprzątał w domu i wszystko było na mojej głowie. Po rozwodzie zmienił się o 180 stopni”
„Rzuciłam znienawidzoną pracę i zamiast wsparcia, mąż zrobił mi awanturę. Według niego skazałam rodzinę na głodówkę”
„Trwałam przy mężu, dla którego nie liczyło się nic, poza imprezami. Obsługiwałam go jak służba, a dzieci wychowałam sama”