„Rzuciłam pracę, żeby zająć się wnukami, a synowa wynajęła nianię. Zamontowałam ukrytą kamerę w misiu, żeby się jej pozbyć”

Podglądałam opiekunkę swoich wnuków fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„W tajemnicy przed wszystkimi, bo wiedziałam, że moje obawy trącą paranoją – ale musiałam sprawdzić, czy bliźniakom nic nie grozi. Nie chodziło mi o wywołanie wojny, po prostu chciałam się upewnić, że są w najlepszych rękach. Szybko pożałowałam tej decyzji. Kiedy odtworzyłam nagranie, mało co nie spłonęłam ze wstydu”.
/ 30.08.2022 12:30
Podglądałam opiekunkę swoich wnuków fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

W zeszłym roku synowi i synowej urodziły się bliźnięta. Podwójne szczęście! Tak bardzo się cieszyłam, że gdy synowej kończył się płatny urlop macierzyński, postanowiłam zrezygnować z pracy, by pomóc im w opiece nad dziećmi. W końcu dość się przez te trzydzieści pięć lat narobiłam. A kierownik kuchni coś za często przebąkiwał ostatnio, że ciężkie czasy idą, że wzrosły ceny jedzenia, a on ma związane ręce i nie może podnieść przez najbliższy rok jednostkowej ceny za obiad, że nie pracujemy w kurorcie i jak tak dalej pójdzie, to splajtujemy. Wszystkie na kuchni wiedziałyśmy, że przez takie gadki przygotowuje grunt pod zwolnienia.

Pomyślałam, że go uprzedzę

Jak musi kogoś zwolnić, niech zwolni mnie. Synowa zrobiła wielkie oczy, gdy przedstawiłam jej mój pomysł.

Mam nadzieję, że mama nie rzuciła jeszcze pracy? – zapytała.

– Powiedzmy, że zostałam zwolniona, jestem na zasiłku, za pół roku przejdę na świadczenia. I dobrze. Przecież ty masz na głowie doktorat, twoja matka mieszka daleko, więc lepiej będzie, gdy ja zajmę się wnukami…

Mój syn spotkał Karinę trzy lata temu. Kończyła właśnie studia na germanistyce, zamierzała wrócić do swojego miasteczka na północy Polski, ale wpadli na siebie z Adasiem, zakochali się w sobie i Karina postanowiła zostać w Krakowie. Udało jej się znaleźć pracę na uczelni, zaczęła robić doktorat, a potem tak trochę poza planem zdarzyła się ta podwójna ciąża.

– Szef musiał kogoś poświęcić, ja nie mam małych dzieci na utrzymaniu, samotna też nie jestem, kredytu spłacać nie muszę. Nie mogłabym spać spokojnie, gdyby zwolnił na przykład Jankę, która ma czwórką do wyżywienia i męża niezdatnego do niczego poza płodzeniem dzieci. Gdzie by poszła do roboty? A ja nic nie tracę. Trochę mniej dostanę, ale tyle mi i ojcu wystarczy.

Synowa nie była przekonana.

– Nie rozważaliśmy z Adamem pomocy od mamy… – rzuciła.

– Jak poślesz dzieci do żłobka, to zaraz zaczną chorować.

– Dlatego znaleźliśmy już doskonałą, wykwalifikowaną opiekunkę.

Zabolały mnie jej słowa

Jakbym nie była dość dobra, by zajmować się własnymi wnukami. Syna przecież dobrze wychowałam, co z tego, że nie mam wykształcenia. Nic jednak nie powiedziałam i dopiero w domu wyżaliłam się mężowi.

Nie możesz im się tak narzucać. Mają swoje życie, a ty masz swoje, i wreszcie dość czasu dla siebie. Umów się z koleżankami, pójdźcie gdzieś – powiedział. – Zawsze narzekałaś, że zazdrościsz sąsiadkom, które z kijkami chodzą do parku. Teraz możesz ćwiczyć razem z nimi. W domu kultury też masa różnych zajęć, skorzystaj.

Może bym się z nim zgodziła, ale akurat pokazali w telewizji historię matki podejrzewającej opiekunkę o znęcanie się nad jej dzieckiem. Skoro takie rzeczy się zdarzają, gdzie pewność, że i moich wnuków nie będzie dręczyć jakaś zła kobieta? Postanowiłam to sprawdzić. W tajemnicy przed wszystkimi, bo wiedziałam, że moje obawy trącą paranoją – ale musiałam sprawdzić, czy bliźniakom nic nie grozi. Nie chodziło mi o wywołanie wojny, po prostu chciałam się upewnić, że są w najlepszych rękach.

Poczytałam w internecie na temat montowania kamer w pluszowych zabawkach i znalazłam coś, co idealnie pasowało: urokliwego misia z maciupką kamerką w oku. Od razu zamówiłam dwie sztuki, bo planowałam po tygodniu zamienić misie – szpiegowskiego na zwyczajnego. „Normalny” miś został w domu, a na wizytę do wnusiów wzięłam pluszaka z kamerką. Nie miałam wyrzutów sumienia ani poczucia, że robię coś niemoralnego.

To było dla ich dobra

– I jak się sprawuje opiekunka? – zapytałam syna przy kawie.

Uśmiechnął się szeroko.

Zdaje się, że ją uwielbiają, i całe szczęście – rzekł. – Znajomi musieli trzy razy zmieniać nianię, zanim dzieciakom przypasowała.

– Synku, no przecież mogliście skorzystać z mojej pomocy – nie darowałam sobie tej uwagi.

Spojrzał na mnie z zakłopotaniem.

– Wiem, mamo, i wiem, że gdybym poprosił, chętnie byś się zgodziła. Ale nie o to chodzi, żebyśmy się tobą wyręczali. Już swoje dziecko odchowałaś. I świetnie się spisałaś, dziękuję – skłonił się żartobliwie. – Spójrz na to tak: masz teraz więcej czasu na rozwijanie swoich zainteresowań. Na dzieciach i wnukach świat się nie kończy.

– Zmówiliście się obaj z ojcem czy co? On też każe mi się skupić na sobie. A jeśli wolałabym się skupiać na wnukach, to co?

Syn znów się uśmiechnął, tym razem przepraszająco. Podjęli decyzję. Ja też. Po tygodniu zamieniłam miśki i przejrzałam nagranie. Pokazało, że opiekunka rzeczywiście dobrze zajmuje się bliźniakami. Zdziwiło mnie tylko to, że cały czas mówiła do nich po niemiecku. Do takich maluchów! W moich uszach to szwargotanie brzmiało okropnie, jednak dzieci nie były uprzedzone i wyglądało na to, że faktycznie lubią swoją nianię. Na nagraniu zarejestrowała się też rozmowa mojego syna z żoną.

Podsłuchałam ją, skoro była okazja

– Może to jeszcze przemyślisz, skarbie? Mamie chyba jest bardzo przykro...

– Przecież nie robię jej na złość. Przypominam, że razem tak ustaliliśmy. Pani Kazia nie dość, że ma kwalifikacje jako niania, to jeszcze biegle mówi po niemiecku. To cud, że udało się nam ją znaleźć i że była wolna. A twojej mamie wcale nie bronię kontaktu z wnukami. Przecież może do nich przychodzić, kiedy chce. Jak podrosną, może zabierać je na plac zabaw, do kina czy gdzie tam będą chcieli. Poza tym nawet niezawodna pani Kazia też kiedyś musi odpoczywać. Może też zachorować. I wtedy na scenę wkroczy mama. Lepiej mieć ją w odwodzie niż eksploatować nadmiernie… Nie rób takiej miny. Wiesz, co mam na myśli. Mama nie jest już najmłodsza, a opieka nad bliźniakami to ciężka robota, również fizyczna. Pani Kazia to silna babka, ma kwalifikacje, wie, jak sobie radzić z humorami maluchów, no i zna język.

– Ale mama tak kocha bliźniaki…

To cudownie! Niech je kocha, ile wlezie. Od tego są babcie, żeby bezwarunkowo kochać swojej wnuki. A my jesteśmy od tego, by je także wychowywać i myśleć o ich przyszłości. Dlatego zatrudniliśmy panią Kazię. Zgodziłeś się przecież na ten mój edukacyjny eksperyment. Chcę, żeby były dwujęzyczne od początku. Pani Kazia mnie w tym wspiera...

Wyłączyłam nagranie. Czułam się okropnie zawstydzona. Podglądałam opiekunkę, podsłuchiwałam własną rodzinę. Dobre intencje mnie nie tłumaczyły. Słusznie mnie pokarało… poznaniem prawdy. Co gorsza, nie mogłam ich przeprosić, bo przecież wydałoby się, co zrobiłam. Nie byłam gotowa na taką szczerość.

Nagle mój świat stał się… większy

Długo się zastanawiałam, jak im to wynagrodzić, bo jakoś musiałam, żeby nie czuć się tak strasznie podle. Wreszcie wymyśliłam. Nauczę się niemieckiego. Dla wnuków! Próbowałam wciągnąć w swój plan którąś z koleżanek, ale wszystkie odmówiły. A mnie próbowały zniechęcić, dowodząc, że po co mi to, że za stara już jestem, że teraz pora na byczenie się, a nie zgrywanie studentki, że pamięć już nie taka i tym podobne. Nie zniechęciły mnie jednak, wręcz przeciwnie. Postanowiłam pokazać tym marudom, że można i warto coś zmienić w swoim życiu, nawet w dojrzałym wieku.

Poprzeglądałam lokalne dzienniki, te drukowane i te internetowe. Wreszcie znalazłam to, czego szukałam. Szkoła językowa oferowała kursy dla dorosłych, od podstaw. Miła pani w informacji doradziła mi, żebym zapisała się na poziom senior. Skrzywiłam się bezwiednie. Nawet tutaj musieli mi lata wypominać…

– Nie chodzi tylko o wiek – wyjaśniła szybko sekretarka – ale o tempo nauki, stosowne dla osób, które dawno niczego nowego się nie uczyły. Część naszych kursantów rezygnowała ze względu na zbyt szybkie tempo nauki. Dlatego szefostwo wprowadziło poziom senior, mniej intensywny, i wszyscy są zadowoleni.

Pomyślałam sobie, że nie ma co unosić się dumą czy zgrywać ambitnej. Wszak chodziło o efekty. I tak stałam się uczennicą-seniorką. W absolutnej tajemnicy przed rodziną. Mężowi mówiłam, że uprawiam nordic walking, nawet zaopatrzyłam się w strój sportowy, kijki i odpowiednie buty. Zajęcia odbywały się rano, raz w tygodniu, więc niczego nie podejrzewał. W pozostałe dni zabierałam ze sobą materiały i wychodziłam z domu, żeby się uczyć. Po miesiącu chodzenia na kurs zaczęłam odczuwać niedosyt. Nauka szła mi tak świetnie, że chciałam więcej i więcej. Chyba jednak, nieskromnie mówiąc, wykraczałam poza poziom seniorski. Mój mózg wcale nie działał wolno, z pamięcią też było nieźle. Aż się sama dziwiłam. Może była to kwestia nastawienia, motywacji tudzież samozaparcia, a może – szok i niespodzianka! – wrodzonego talentu.

Chciałam więcej

Tak czy siak, jak dla mnie na kursie uczyliśmy się mówić zbyt wolno, za mało było nowych słów, za mało ćwiczeń. Grupa nie była zbyt liczna, ale bardziej nastawiona na zabawę niż naukę, na dodatek żyjąca wyjazdem na Oktoberfest do Monachium. Mało kto zamierzał tak jak ja naprawdę używać niemieckiego. Potrzebowałam przyśpieszenia, bo chciałam efektów już, a nie za dziesięć lat. Znalazłam kursy na YouTubie, które trochę mi pomogły. Po jakimś czasie zaczęłam oglądać proste bajki w języku niemieckim. W księgarni znalazłam niemieckie gazety. Pół roku po rozpoczęciu nauki szkoła zaoferowała mi w specjalnej cenie intensywny kurs dla zaawansowanych, kończący się certyfikatem językowym. Nie wahałam się ani chwili.

– Podziwiam panią, że się pani chce – powiedziała mi sekretarka, gdy oddawałam jej wypełnione dokumenty. – Mam nadzieję, że na emeryturze będę taka jak pani, a niej jak moja mama, która tylko narzeka, że młodość minęła, siedzi w domu i jęczy. Brrr...

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Może faktycznie byłam wyjątkowa, nie mnie to oceniać. W każdym razie lubiłam siebie taką i to, co zyskiwałam dzięki nauce. Bo im dłużej się uczyłam, tym więcej fascynujących rzeczy odkrywałam. Przede wszystkim przepisy kulinarne, filmy kryminalne i romantyczne, które już też próbowałam oglądać. Świat się dla mnie rozszerzył dzięki poznaniu języka naszych sąsiadów. Teraz uczyłam się niemieckiego dla siebie, nie tylko dla wnuków. Koleżanki chodziły na warsztaty z robienia mydła, sałatek, bezcukrowych batonów i broszek filcowych, a ja wkuwałam słówka i zwroty. Codziennie.

Odkąd przeszłam na kurs zaawansowany, czasu wolnego miałam naprawdę niewiele. Musiałam sporo nadrobić, jeśli chciałam równo z grupą przystąpić do egzaminu. Syn zaczął narzekać, że zaniedbuję wnuki. Mąż marudził, że wciąż jemy bigos i krupnik. Ale nie przejmowałam się ich gadaniem.

– Kochany, uwielbiam twoje kotlety – mówiłam do męża, gdy zrzędził nad talerzem. – A pamiętasz tę sałatkę jarzynową, którą ostatnio zrobiłeś? Pyszna była! Zrobisz znowu?

Wtedy on przejmował dowodzenie w kuchni, a ja mogłam wrócić do wkuwania, choć coraz trudniej było mi się kryć przed małżonkiem. Na szczęście chodził do pracy, czasem dodatkowa robota mu się trafiała, no i raczej nie podejrzewał, że mam jakiś sekret – więc dawałam radę.

Aż wreszcie nadszedł dzień egzaminu

Szkoła go organizowała, więc nie trzeba było nigdzie jechać. Stresowałam się okropnie, bo ostatni egzamin zdawałam jako osiemnastolatka, w szkole zawodowej. Pytania sprawiły mi ogromny kłopot. No, niestety. Spodziewałam się, że lekko nie będzie, ale myślałam, że po tym, czego się nauczyłam, pójdzie mi nieco łatwiej. Jako ostatnia oddawałam arkusz części pisemnej, a na egzaminie ustnym miny komisji po moich odpowiedziach nie dawały mi większej nadziei na powodzenie. Chyba tylko ja miałam takie trudności, ale czemu się dziwić.

Reszta uczyła się od kilku lat, umysły mieli świeższe i lepiej wytrenowane. Na wyniki musiałam poczekać aż do uroczystej gali. Podobno ich ogłaszanie odbywało się co roku z wielką pompą, jak zapewniała mnie podekscytowana sekretarka. Oprócz certyfikatów dla tych, którzy zdali, dyplomów oraz nagród dla najlepszych – w programie przewidziano także koncert. Nadal całą rodzinę trzymałam w niewiedzy. No i w przeddzień gali odebrałam telefon od syna.

Mamo, czy nie zostałabyś z dzieciakami jutro po południu? – zapytał cokolwiek niepewnym tonem. – Wypadła nam większa uroczystość i oboje z Martą musimy wyjść. To poniekąd wchodzi w zakres jej obowiązków zawodowych, więc rozumiesz, odmówić nie może… Pomożesz?

Pierwszy raz od narodzin bliźniaków poprosił mnie o pomoc. Tym ciężej było mi odmówić.

– Synku, przepraszam, ale naprawdę nie mogę. Nie ma szans, żebym jutro została z dziećmi. Musicie sobie poradzić jakoś beze mnie i taty. Nam też wypadło coś ważnego.

– Skoro tak… – mruknął syn, wyraźnie zawiedziony.

Było mi przykro, miałam nadzieję, że się nie obrazi, ale zbyt ciężko pracowałam, żeby odmówić sobie tej imprezy. Zanim zaczęłam się uczyć, pewnie odwołałabym wszystko, ale teraz byłam innym człowiekiem. Bardziej skupionym na sobie i swoich potrzebach. Przecież tego dla mnie chcieli czyż nie? Mój mąż nie mógł zrozumieć, co robimy na uroczystości organizowanej przez szkołę językową. Cieszyłam się jednak, że tak łatwo dał się namówić na wyjście. Pewnie dlatego, że dawno nigdzie razem nie byliśmy. O godzinie 18.30 oboje elegancko ubrani zasiedliśmy na widowni.

To moje nazwisko wyczytał?!

Certyfikaty przydzielano na kilku różnych poziomach i małżonek aż usta otworzył ze zdumienia, gdy wywołano moje imię i nazwisko. Nie jestem w stanie opisać tej radości, tej dumy, z jaką szłam po odbiór dyplomu.

– Mama…? – tuż przed sceną usłyszałam znajomy głos.

Odwróciłam się i zobaczyłam syna z synową. Ich miny? Bezcenne!

– Wiesz, kochanie, żony zazwyczaj zdradzają mężów z chłopami, ale żeby z książkami, to nie słyszałem. Myślałem, że już mnie nie kochasz tak jak dawniej, bo przestałaś gotować. Głupi byłem – szeptał mąż, gdy na powrót zajęłam miejsce obok niego. – Za to ty jesteś mądra, zdolna i piękna.

Nie zdążyłam się dobrze nacieszyć swoim sukcesem i jego pochwałami, gdy na scenie została ogłoszona kolejna kategoria. Tym razem nagrody za najlepsze osiągnięcia.

W tym roku postanowiliśmy przyznać tylko jedną nagrodę – zaczął dyrektor szkoły. – Dla najbardziej niezwykłej uczennicy, pani, która wyprzedziła wszystkich, choć nikt nie dawał jej większych szans na powodzenie. Przyznam, że odkąd uruchomiliśmy naszą szkołę, nie spotkałem nikogo, kto by pałał taką żądzą nauki i kto wbrew utartym stereotypom osiągnąłby tak wiele. Przedstawiam państwu naszą fenomenalną panią Jolantę!

To ja! Dyrektor mówił o mnie! Nie mogłam w to uwierzyć. Aż mnie mąż musiał szturchnąć.

– Idź, to ciebie wołają. Idź, prymusko!

A potem wstał i zaczął bić brawo. Nie wiem, jak dotarłam na scenę, bo przez łzy mało co widziałam. Dyrektor wręczył mi medal i piękne pióro z wygrawerowaną dedykacją oraz szarmancko pocałował mnie w dłoń.

– Mam nadzieję, że zgodzi się pani zostać naszą ambasadorką? – zapytał.

W odpowiedzi jedynie kiwnęłam głową, bo naprawdę nie byłam w stanie wydusić żadnego słowa. Mąż zaprosił mnie, syna i synową na kolację do knajpy, wszyscy wznosili toasty na moją cześć i czułam się jak prawdziwa gwiazda. A uwieńczeniem tego cudnego dnia było pytanie synowej:

– Mamo, może wpadniesz do nas czasem i poczytasz dzieciom Czerwonego Kapturka po niemiecku? 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA