Poznałam Adama na studiach. Długo byliśmy tylko przyjaciółmi. Wiedziałam, że on chciałby czegoś więcej, ale ja nie byłam zainteresowana. Zanim zrozumiałam, że życie chcę spędzić z Adamem, on musiał cierpliwie przeczekać różne moje związki, romanse, flirty.
Nieraz płakałam mu w ramię, a potem zasypiałam na jego kanapie. Godzinami wysłuchiwał moich opowieści, najpierw o kolejnej fascynacji, potem o tym, jaka jestem szczęśliwa, a na koniec o moim złamanym sercu. To trwało ładnych kilka lat. W końcu do mnie dotarło, że jest tylko jeden mężczyzna na świecie, który mnie rozumie, z którym umiem i mogę rozmawiać o wszystkim. I który jest zawsze przy mnie i do którego zawsze wracam. Adam.
Byliśmy szczęśliwi…
Nie znam umiaru. Zawsze wpadam ze skrajności w skrajność. Taka już jestem. Więc kiedy już zrozumiałam, że Adam to ten jedyny, od razu chciałam z nim brać ślub i rodzić mu dzieci. Tylko wtedy się okazało, że on wcale nie chce się spieszyć.
– Kinga, zaraz, zastopuj, Dopiero co mówiłaś, że jestem dla ciebie jak brat. Rozumiem, że coś się zmieniło, ale ja chciałbym mieć pewność, że to na serio – oświadczył. – Wiem, znamy się lata, ale może chodźmy na pierwszą randkę?
Poszliśmy. I choć Adam bardzo chciał się trochę na mnie odegrać, szybko się poddał. Moi rodzice nie chcieli uwierzyć, że się pobieramy. Mama tyle lat mi powtarzała, że powinnam być z Adamem.
– To jest świetny chłopak, kiedy ty to zauważysz? – powtarzała.
Ale po tylu latach już straciła nadzieję. I teraz uważała, że pewnie ją nabieram.
– Tadek, myślisz, że ona tak serio?
Ale tata jak zawsze tylko wzruszył ramionami. Moje sercowe kłopoty nigdy go nadmiernie nie obchodziły. Powtarzał, że zaakceptuje każdy mój wybór. Jak wreszcie go dokonam… Mama uwierzyła dopiero wtedy, gdy Adam oficjalnie poprosił o moją rękę.
Rok później byliśmy już po ślubie. Wynajęliśmy uroczą kawalerkę w starej kamienicy. Jak wszyscy planowaliśmy trochę odłożyć, wziąć kredyt i kupić własne mieszkanie. Ale zanim nam się udało, pojawiła się Jagoda. A potem Kazik. Mieszkania drożały, wydatki rosły. Uznaliśmy, że na razie możemy wynajmować. Przynajmniej nie będziemy uwiązani.
– A może będziemy chcieli wyjechać w Bieszczady i zacząć hodować owce? – żartował Adam.
Mieliśmy fajne życie. Mnóstwo czasu spędzaliśmy razem. Wieczorem planszówki, w weekendy rowery, biegówki, kino. Każde wakacje spędzaliśmy w kamperze. Objechaliśmy Polskę, potem Słowację, Czechy Litwę, Estonię.
Gdy Jagoda poszła do pierwszej klasy, okazało się, że Adam jest chory. Guz mózgu. Byłam przerażona, ale lekarze dawali mu szansę. Trzymałam się nadziei do ostatniej chwili. Przez chwilę wydawało się, że wygrywamy tę walkę. Ale przegraliśmy. Adam odszedł, trzymając mnie za rękę. Dzieci były wtedy u moich rodziców. Pożegnały się z nim rano. Od kilku tygodni już ich nie okłamywałam. Nie mówiłam, że będzie dobrze. Wiedziały (choć czy rozumiały?), że tatuś niedługo odejdzie.
Kilka godzin siedziałam jeszcze przy łóżku męża. Pielęgniarki powiedziały, że mogę zostać, jak długo chcę. Ale w końcu musiałam wstać, iść do dzieci i powiedzieć im, że teraz mają już tylko mnie i dziadków. I zacząć życie bez Adama. Musiałam. Ale czy chciałam?
Okłamałam przyjaciółkę
Jeszcze miesiąc po śmierci Adama ciągnęłam na adrenalinie. Ciągle było coś do załatwienia, formalności, dokumenty, ktoś dzwonił na jego telefon, pisał maila. Musiałam dopilnować budowy pomnika, sprzedać samochód Adama, pozamykać konta w banku.
Jednocześnie chodziłam do pracy, woziłam dzieci do szkoły i na wszystkie dodatkowe zajęcia, odwiedzałam i pocieszałam teściów. Dzieci często pytały o tatę. Po wizycie na cmentarzu trochę płakały, a już po chwili zaśmiewały się, oglądając kreskówki. One zapomną i jeszcze będą szczęśliwe. Ale ja nie dam rady.
Chodziłam do pracy, spotykałam się ze znajomymi, bawiłam się z dziećmi. Było jednak trudniej i trudniej. Aż w końcu uszło ze mnie powietrze. W jedną z kolejnych sobót rano po prostu nie byłam w stanie wstać z łóżka. W ogóle nic nie mogłam zrobić. Czułam tylko pustkę. A może po prostu nie czułam nic?
Udało mi się resztką sił napisać do przyjaciółki. „Ada, zabierzesz dziś Jagodę i Kazika? Gdziekolwiek… Zoo, kino. Muszę odpocząć”.
Ada przyjechała pół godziny później. Dzieciaki ją uwielbiały. Ledwie mi pomachali na do widzenia i już ich nie było. Odwróciłam się do ściany i zamknęłam oczy. Kilka godzin później zobaczyłam SMS-a od Ady. „Dzieci mogą u mnie zanocować, jeśli chcesz. Zrobimy popcorn i obejrzymy razem jakiś film”. Dałam radę wystukać „OK”. Ada przywiozła dzieci rano. Resztą sił zwlekłam się z łóżka. Usmażyłam parę naleśników.
– Fajnie było z ciocią?
– Super!
– To biegnijcie do salonu się pobawić. My chwilę porozmawiamy.
Nalałam sobie kawy i wzięłam suchego naleśnika. Zbierałam siły, żeby odegrać przed Adą swoją rolę.
– Kinga, trzymasz się jakoś?
Odwróciłam się i nawet udało mi się uśmiechnąć.
– No muszę, kochana, przecież mam dla kogo żyć.
Pogadałyśmy chwilę i Ada poszła do domu. Chyba uwierzyła, że jestem silną kobietą.
Nie byłam. W poniedziałek mailem (to możliwe dzięki pandemii) złożyłam w pracy wypowiedzenie. Szefowa zadzwoniła po chwili. Sprężyłam się. Udało mi się przekonać Aldonę, że to przemyślana decyzja, dla dobra dzieci, że mam pieniądze z polisy Adama (nie miał jej) i spore oszczędności (naprawdę żyliśmy od pensji do pensji).
– Pamiętaj, jak będziesz chciała wrócić, miejsce dla ciebie będzie. Słowo – szefowa była naprawdę bardzo wyrozumiała i chciała pomóc. Zgodziła się, żebym nie musiała już nawet świadczyć pracy.
Podziękowałam. Miałam trzymiesięczny okres wypowiedzenia. Wiedziałam dokładnie, ile pieniędzy jeszcze dostanę. I ile mam w banku. Obliczyłam, że przy naszych wydatkach wystarczy mi jeszcze na czynsz za cztery miesiące. W umowie najmu mieliśmy trzymiesięczne wymówienie. Ale ja już napisałam maila do właścicieli.
Przez 3 miesiące udawałam
Rano odwoziłam dzieci do szkoły. Kolejne godziny spędzałam, leżąc w łóżku i patrząc w sufit. W barze na rogu kupowałam obiad. Przekładałam do garnków i na patelnię i udawałam, że sama go ugotowałam. Któregoś razu Jagoda nawet się zdziwiła, że zaczęłam smacznie gotować. No tak, kucharzem w naszej rodzinie zawsze był Adam…
W niedziele chodziliśmy na obiady – raz do moich rodziców, raz do teściów. Uśmiechałam się, chwaliłam potrawy, opowiadałam o tym, jak idzie dzieciom w szkole i że posadziłam u Adama na grobie nowe kwiaty. I odliczałam czas. Tygodnie ciągnęły się niemiłosiernie. Wtorek, piątek, znowu koszmarny weekend. I od nowa. Aż w końcu minęły cztery miesiące.
– Ada, weźmiesz dziś dzieci na trochę? Muszę pomóc teściowej kupić nowy płaszcz – okłamałam przyjaciółkę.
A kiedy dzieci sobie poszły, spakowałam ich rzeczy do kilku walizek. Książki, ubrania Adama, większość moich, naczynia od dawna powoli wynosiłam. Na śmietnik, do biblioteki, dla biednych. Mieszkanie musiałam zostawić puste. Taką miałam umowę z właścicielami. Jagoda nawet zażartowała, że teraz u nas jest trochę jak w Ikei. Kiedy Ada odprowadziła wieczorem dzieci, nie wpuściłam jej do środka.
– Porządki robię, straszny bałagan. Zadzwonię. Dziękuję – spławiłam ją.
W kopercie były bilety, list i różne ważne dokumenty
– Mamusiu, jedziemy na wakacje? – zawołała Jagoda na widok bagaży.
– Tak jakby… – odpowiedziałam wymijająco.
– Super! Wakacje, Kazik, wakacje! – dzieciaki zaczęły podskakiwać i piszczeć.
Nakarmiłam je i położyłam spać. Wieczorem spakowałam walizki do auta.
– Hej, to jedziemy – obudziłam dzieciaki rano. – Do dziadków na razie. Bo na wakacje pojedziecie z nimi. Fajnie, prawda?
Jagoda trochę zmarkotniała, ale Kazik zaczął klaskać.
– Z babcią i dziadkiem jest fajowo! Oni mi zawsze pozwalają zjeść aż trzy kulki lodów!
– Chyba kupić, nie zjeść – sprostowała jak zwykle rzeczowo Jagoda. – Jedna ląduje zawsze na chodniku, druga na koszulce. A zjadasz najwyżej jedną.
Uwielbiałam te ich przekomarzanki. Wiedziałam, że będę tęsknić. Bardzo. Żeby się nie rozkleić, włożyłam sobie pięść w usta. Mocno się ugryzłam. Pomogło. Nie poryczałam się. Pojechaliśmy na osiedle rodziców. Zaprowadziłam dzieci prawie pod ich mieszkanie.
– Zapomniałam czegoś z auta, biegnijcie do dziadków, a ja zaraz przyjdę. Jagoda, oddaj koniecznie babci tę kopertę. Od razu, żeby się nie zapodziała. Wiesz, tam są bilety.
Wcisnęłam córce do ręki dużą szarą kopertę. Naprawdę były tam bilety na Cypr. Ale też list do rodziców. I różne dokumenty. A w ostatniej chwili wsunęłam też do niej kluczyk do samochodu. Wybiegłam z bloku i ani razu nie obejrzałam się za siebie. Do śmietnika wyrzuciłam starą kartę SIM. Miałam już nową. Zgrałam na nią wszystkie kontakty. Na wszelki wypadek. Ale tego numeru nie znał nikt. W mieszkaniu już czekała na mnie właścicielka. Oddałam jej klucze. Zgodziła się, żeby meble – te, które były nasze – zostały.
– Przydadzą się następnym najemcom, a tam, gdzie jedziemy, nie będą nam potrzebne – powiedziałam.
To akurat nie było kłamstwo… Pani Grażyna uparła się jednak i wcisnęła mi 600 zł w zamian za łóżka dzieci, kanapę i fotele. Pomyślałam, że pieniądze się przydadzą. Wcześniej z konta wyjęłam ostatnie 2000 zł i je zamknęłam. Anulowałam też obie karty kredytowe.
Zabrałam plecak, do którego spakowałam trochę ubrań, kosmetyków, laptopa i album rodzinny. Wyszłyśmy z mieszkania razem z panią Grażyną. Odruchowo sięgnęłam po klucze. Ale już ich nie miałam. To już nie było moje mieszkanie. Ani moje drzwi. A za nimi zostało moje poprzednie życie – życie żony i matki. Teraz byłam wolna.
Moje planowanie zakończyło się w tym punkcie. Nie miałam pojęcia, co dalej. Najprościej byłoby iść na most i skoczyć do rzeki. Dzieci były bezpieczne. Nie byłam im potrzebna. Są małe, szybko zapomną. Będą szczęśliwe. Z dziadkami będzie im lepiej niż z nieszczęśliwą matką.
Wybrałam najwyższy most w mieście. Wyjrzałam przez barierkę. Za moimi plecami jeździły samochody, przechodzili ludzie. A w dole czarna woda. Wystarczyło się podciągnąć, przełożyć nogę… Zabrakło mi odwagi. Oparłam się o balustradę i próbowałam zdecydować, co dalej. I nagle przypomniałam sobie żarty Adama o ucieczce w Bieszczady.
Czemu nie? Nikt mnie tam nie znajdzie
Poszłam na dworzec autobusowy. Najbliższy kurs do Rzeszowa miał być za kilkadziesiąt minut. Kupiłam bilet i usiadłam w poczekalni. Zaczęłam się zastanawiać, co robią moje dzieci. Rodzice na pewno mnie szukali, choć w liście prosiłam, żeby tego nie robili. Ale przecież ich znałam. Miałam tylko nadzieję, że mnie posłuchają i pojadą na ten Cypr.
„Obiecałam im. Koniecznie kupcie Kazikowi trzy kulki lodów. Nawet jeśli połowa wyląduje na chodniku. Marzy o tym” – napisałam.
Noc spędziłam na dworcu w Rzeszowie. Odjeżdżały kolejne autobusy, a ja zastanawiałam się, w który wsiąść. A kiedy zaczęło świtać, po prostu wsiadłam w pierwszy, jaki podjechał. Pojechałam do Lutowisk, potem dalej. Spodobała mi się nazwa Stuposiany. Wysiadłam. Znalazłam jakąś tanią agroturystykę i wynajęłam pokój na kilka dni.
Spędziłam je, chodząc po gospodarstwach i pytając, czy nie potrzebują kogoś do pracy. Wszyscy mnie zbywali. A na koniec, kiedy już straciłam nadzieję, okazało się, że właścicielka agroturystyki ma też elegancki pensjonat i szuka kogoś do sprzątania. A jak się zgodzę pilnować nocą recepcji – to mogę na miejscu zamieszkać. Dużo pracowałam. Bardzo mi to odpowiadało. Nie miałam kiedy myśleć.
Wiedziałam z internetu, że mnie szukają. Nie wiem, czy we wsi ktoś widział moje zdjęcie. Jeżeli tak, to nic nie powiedział. To było takie miejsce, w którym ludzie nie interesują się tym, co robią inni, dopóki im nie wejdą w drogę. Ja nie wchodziłam.
Jak nie pracowałam, to chodziłam na długie spacery. Do lokalnego baru nie weszłam ani razu. Do sklepu tylko, gdy musiałam. Wieczorami oglądałam zdjęcia w albumie. I te w laptopie. I filmy z lepszych, szczęśliwych czasów, gdy wszyscy byliśmy razem. To były jedyne chwile, kiedy pozwalałam sobie na płacz. Cały dzień byłam uprzejma i uśmiechnięta.
Miałam gorsze chwile. Łapałam za telefon i chciałam dzwonić do rodziców. Ale zawsze rozum brał górę. Beze mnie dzieciom będzie im lepiej, przecież wiedziałam. Po co im mama, która jest pusta w środku? Która już nie umie się niczym cieszyć i nic nie może im dać?
Już nie byłam pewna niczego
Na sylwestra do pensjonatu zjechało mnóstwo ludzi. Miałam ręce pełne roboty. Pod dwójką zamieszkała rodzina, mieli dzieci w podobnym wieku co Jagoda i Kazik. Na ich widok coś ścisnęło mnie za gardło. Sięgnęłam po telefon, jednak jakoś się opanowałam.
Ale w noc sylwestrową dzieciaki się strasznie nudziły. Co chwilę przychodziły do recepcji i zaczepiały mnie.
– Proszę pani, a wie pani, że moja siostra nie ma wyrostka? – zagadywał chłopiec.
– Proszę go nie słuchać, on jest głupi! – przekrzykiwała go siostra.
Zagadywałam dzieciaki, częstowałam sokiem pomarańczowym, uczyłam grać w kółko i krzyżyk… Było fajnie. A ja nagle odkryłam, jak bardzo, bardzo tęsknię. Już nie byłam pewna niczego. A szczególnie mojej decyzji. Przecież Jagoda i Kazik tęsknią. Straciły tatę, a teraz porzuciła je mama. Jak mogłam im to zrobić? No jak? Po skończeniu zmiany płakałam do rana. A potem zadzwoniłam do Ady.
– To ja. Nic mi nie jest. Uciekłam, sama. Myślałam, że Jagodzie i Kazikowi będzie lepiej beze mnie. Bo pewnie by było. Ale ja nie umiem bez nich żyć. I nie umiem… nie umiem nie żyć. Wrócę. Niedługo. Ale muszę sobie wszystko jeszcze poukładać. Powiedz moim rodzicom, że nic mi nie jest. I że kocham ich i dzieci. Bardzo mocno. Ale nie dawaj im mojego numeru, proszę. Nie mogę jeszcze z nimi rozmawiać. I ty też nie dzwoń. Odezwę, się jak będę gotowa. Niedługo, obiecuję.
Czytaj także:
„Po śmierci męża czułam się bardzo samotna. Jeździłam tramwajami od pętli do pętli, byle nie wracać do pustego mieszkania”
„Po śmierci męża pogodziłam się z tym, że jesień życia spędzę sama. Jednak przystojniak z sanatorium miał na mnie inny plan”
„Po śmierci męża wychodziłam z domu tylko po chleb. Nie miałam na nic siły, ale los sam zesłał mi motywację do życia”