„Po śmierci męża pogodziłam się z tym, że jesień życia spędzę sama. Jednak przystojniak z sanatorium miał na mnie inny plan”

Zakochana para fot. Adobe Stock, CameraCraft
„Było mi źle, miewałam napady płaczu, czasami nie chciało mi się wstać z łóżka, całymi dniami nie wychodziłam z domu. Mąż odszedł w najbardziej niedogodnym momencie, jeśli w ogóle o jakiejś >>dogodności<< można mówić w odniesieniu do śmierci. Nie zdążyliśmy nacieszyć się starością”.
/ 24.08.2022 19:15
Zakochana para fot. Adobe Stock, CameraCraft

Skierowanie do sanatorium przyszło rok po śmierci męża. Ja od lat narzekałam na kręgosłup, on po wypadku miał endoprotezę kolana, planowaliśmy się oboje rehabilitować, a przy okazji trochę odpocząć.

Los chciał inaczej…

Po śmierci męża byłam na granicy depresji, niewiele brakowało, żebym wylądowała u psychiatry. Kiedy dowiedziałam się, że w końcu przyznano mi to wyczekiwane sanatorium, nie chciałam słyszeć o wyjeździe. Bez męża?! Nie ma mowy!

– Mamo, albo zapisuję cię do psychiatry, albo zawożę cię do Żegiestowa-Zdroju – powiedziała kategorycznie moja córka, co wywołało kolejną falę łez i nieuzasadnione pretensje. Głównie do losu, nie do Gosi. – Moja koleżanka od dwóch lat chodzi do psychiatry i widzi poprawę. Więc wybieraj…

Zwykle dla świętego spokoju na wszystko się godziłam, ale nie tym razem. Nie chciałam też przenieść się do niej, chociaż proponowała to rozwiązanie wielokrotnie. Zresztą przed południem i tak byłabym sama, córka i zięć pracowali, a wnuczek chodził do przedszkola. Już wolałam pustkę czterech ścian u siebie.

Było mi źle, miewałam napady płaczu, czasami nie chciało mi się wstać z łóżka, całymi dniami nie wychodziłam z domu. Mąż odszedł w najbardziej niedogodnym momencie, jeśli w ogóle o jakiejś „dogodności” można mówić w odniesieniu do śmierci. Nie zdążyliśmy nacieszyć się jesienią życia. Olek był na emeryturze od roku, ja dołączyłam do niego w styczniu. Może gdybym pracowała, łatwiej przechodziłabym ten trudny czas.

– Mamo, proszę, weź się wreszcie w garść – błagała Gosia.

Szybko zatęskniłam za nowym znajomym

Wpadała bez zapowiedzi i złościła się, że nie słucham jej rad. A ja złościłam się, że nie daje mi spokoju, choć wiedziałam, że robi to z dobrego serca.

– Daj mi trochę czasu – zbywałam ją.

– Nie, mamo. Zaufaj mi. Może na początek spróbujemy z sanatorium. Tam będziesz miała zorganizowany czas, zabiegi. Podratujesz trochę i zdrowie, i duszę. A potem zobaczymy.

W końcu uległam. Uparłam się tylko, żeby mnie nie odwoziła. Pociąg z Krakowa dojeżdżał do samego Żegiestowa-Zdroju. Dawno nie byłam w tych stronach, to też było swego rodzaju zachętą do wyjazdu. Gosia zawiozła mnie na PKP, udzieliła kilku rad i ruszyłam.

Gdybym wiedziała, że dworzec w Żegiestowie-Zdroju (śliczny, bardzo stary) znajduje się dwa kilometry od sanatorium, a wokół nie będzie żywej duszy ani postoju taksówek, pewnie bym się nie odważyła na taką podróż. Ale nie wiedziałam…

Wszyscy pasażerowie jechali do Krynicy, w Żegiestowie-Zdroju wysiadłam tylko ja i mężczyzna w średnim wieku, który również, jak się okazało, zmierzał do sanatorium, zresztą jedynego w miejscowości. Pogoda była śliczna, słońce przygrzewało, w dole szumiał Poprad, góry pochylały się nad nim malowniczo, jednak ja tego nie dostrzegałam. Miałam ochotę rozpłakać się na środku peronu, gdy przechodząca obok kobieta poinformowała nas, jak daleko jeszcze do celu naszej podróży.

– Razem raźniej – uśmiechnął się mój towarzysz podróży. – Sprawdźmy, może jeżdżą tu jakieś busy.

Bus jechał, owszem, ale za dwie godziny, więc, chcąc nie chcąc, ruszyliśmy w stronę sanatorium. Po drodze cały czas rozmawialiśmy. Pan Zenek okazał się wdowcem, żonę stracił mniej więcej w tym samym czasie, co ja męża. Opowiedział mi o jej dramatycznej walce z rakiem.

Czy można zaprzyjaźnić się w ciągu 2 godzin?

Okazuje się, że można. Kiedy dotarliśmy na miejsce, czuliśmy się jak starzy znajomi. Choć miałam w pokoju bardzo miłą koleżankę, i tak najwięcej czasu spędzałam z panem Zenkiem. Odpoczywałam i – jak mówi Gosia – ładowałam akumulatory. Nie sądziłam, że jeszcze odnajdę w jakimś mężczyźnie bratnią duszę. Okazało się, że wiele nas łączy, od bolesnych doświadczeń związanych z utratą najbliższych począwszy, na poglądach politycznych kończąc.

Trzy tygodnie minęły błyskawicznie. Gdy wyjeżdżaliśmy, liście na drzewach powoli zaczęły się przebarwiać.
Po powrocie stwierdziłam, że brakuje mi wspólnych spacerów i rozmów. Dlatego postanowiłam zadzwonić.

– Czekałem na ten telefon – usłyszałam. – Jesień bez ciebie nie ma uroku.

Kiedy ostatnio słyszałam takie słowa? Pewnie z pół wieku temu. Nie wiem, co będzie dalej. Czas pokaże. Za tydzień spotkamy się na krakowskich Plantach. Powoli, ku radości Gosi, staję na nogi. Na razie nie powiedziałam jej wszystkiego…

Czytaj także:
„Ukochany podle mnie wykorzystał. Zawrócił mi w głowie, rozkochał i okręcił wokół paluszka, a potem zniszczył karierę”
„Gdy mój facet odkrył, że miałam bujne życie łóżkowe, zamienił się w tyrana. Jak szukał świętej, to mógł iść do zakonu”
„Przyjaciółka podrzucała mi swojego syna jak kukułcze jajo. Ona bawiła się w kinie, a ja niańczyłam rozwrzeszczane dzieci”

Redakcja poleca

REKLAMA