„Rzuciłam habit, aby móc zacząć życie na nowo. Moim rodzicom to się nie spodobało, a po mieście zaczęły krążyć plotki”

smutna kobieta w domu fot. Adobe Stock, KMPZZZ
„Moi rodzice długo na mnie czekali. Oboje byli już po czterdziestce, kiedy urodziłam się ja – ich jedyne i wyczekiwane dziecko. Każdego dnia w modlitwie dziękowali Bogu za swoje szczęście, mocno angażowali się w sprawy parafii, a ksiądz często wpadał z wizytą do mojego rodzinnego domu”.
/ 24.05.2023 08:30
smutna kobieta w domu fot. Adobe Stock, KMPZZZ

– A teraz ogłoszenia duszpasterskie… – głos proboszcza odbijał się echem od wysokich ścian kościoła. – Oto pierwsza zapowiedź chęci zawarcia związku małżeńskiego przez Bogusławę i Macieja. Ktokolwiek wie o przeszkodach, dla których ta para nie może zostać małżeństwem, niech zgłosi się do mnie albo tajemnicę zachowa na wieki.

Po zgromadzonych przeszedł szmer

Maciej mocniej chwycił moją dłoń, pokazując mi tym samym, że nie mamy się czego obawiać. Wcale nie byłam tego taka pewna.

Nagle jak kamień uderzył mnie w plecy czyjś przepełniony nienawiścią głos:

– Niewierna zołza! Bezbożnica!

Zabolało. Bardzo. Choć przecież z całej licznej parafii to chyba właśnie ja byłam w najlepszym kontakcie z Bogiem…

Plan na życie miałam gotowy już pod koniec szkoły podstawowej. Uczyłam się bardzo dobrze, jednak nigdy jakoś nie potrafiłam nawiązać kontaktu z rówieśnikami. Może dlatego, że wychowywałam się pomiędzy dorosłymi?

Moi rodzice długo na mnie czekali. Oboje byli już po czterdziestce, kiedy urodziłam się ja – ich jedyne i wyczekiwane dziecko. Każdego dnia w modlitwie dziękowali Bogu za swoje szczęście, mocno angażowali się w sprawy parafii, a ksiądz często wpadał z wizytą do mojego rodzinnego domu.

Nic więc dziwnego, że mając piętnaście lat, oczyma wyobraźni widziałam siebie w zakonnych szatach. Chciałam nieść bliźnim miłość, pomagać potrzebującym, propagować pokój. Nie rozumiałam fascynacji koleżanek, które rozmawiały o gwiazdorach filmowych i piosenkarzach albo wymieniały się plotkami na temat chłopaków.

Ubierały się wyzywająco i robiły mocny makijaż

Nie miałam z nimi wspólnego języka, dlatego z żadną nie nawiązałam bliższej więzi. Ukojenie znajdowałam jedynie w modlitwie.

W każdej wolnej chwili biegłam do kościoła, aby swoje myśli i uczucia ofiarować Bogu. Miałam wrażenie, że On wyciąga do mnie ręce, że z radością przyjmie moją ofiarę.

W końcu dostąpiłam łaski przekroczenia klasztornego progu. Zakonnice przyjęły mnie życzliwie, siostra przełożona otoczyła iście matczyną opieką. Studiowałam teologię, jednocześnie opiekując się ludźmi chorymi i potrzebującymi.

Odwiedzałam szpitale, oddziały onkologiczne, codziennie przychodziłam do hospicjum, wreszcie komuś potrzebna i doceniana. Często byłam wykończona fizycznie, lecz uczucia szczęścia, które temu towarzyszyło, nie dałoby się porównać z żadnym innym. Życie zakonne, mimo że każdego dnia praktycznie wykonywałam to samo, okazało się dla mnie spełnieniem marzeń.

Tak minęło parę lat…

Do naszej parafii dołączył nowy ksiądz. Często spotykałam go na mszy. Po pewnym czasie zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw na tematy związane z kościołem i wiernymi. Z czasem zaczęliśmy wymieniać poglądy dotyczące książek, polityki, historii.

– Nigdy jeszcze nie spotkałem tak oczytanej kobiety – ksiądz Jeremiasz powtarzał te słowa niemal przy każdym spotkaniu.

Nie zakonnicy, tylko – kobiety! Kobiety, istoty uśpionej pod ciemnymi szatami, zamkniętej w domu modlitwy.

Moją duszą zaczął targać dziwny niepokój. Niezrozumiały. Jakbym tęskniła za czymś i ta tęsknota rozsadzała moje wnętrze. Spowiedź nie dawała ukojenia. A moim spowiednikiem był ksiądz Jeremiasz. Doradzał mi, tłumaczył, modlił się za mnie.

Nie pomagało nic. Niepokój narastał

Choć Jeremiasz nie wysyłał mi żadnych sygnałów, nie dał najmniejszej nadziei na to, by kiedykolwiek mogło dojść do czegokolwiek między nami, to ja… tego pragnęłam.

Dotarło do mnie, że idąc do zakonu, straciłam szansę na bycie matką, żoną, a przede wszystkim – kobietą. Taką zwyczajną, jakie widywałam na co dzień. Podobały mi się wszystkie – otoczone dziećmi, trzymające pod rękę mężów, z kiepską trwałą lub w źle dobranym płaszczu.

Wyobrażałam sobie siebie na ich miejscu, biegającą po mieszkaniu w rozciągniętym dresie, podlewającą kwiaty, tulącą dziecko do snu, smażącą naleśniki… Bardzo pragnęłam takiego życia!

Nagle wszystko, co do tej pory robiłam, straciło cały sens. Zdecydowałam się na rozmowę z matką przełożoną.

– Co mam dalej robić? – pytałam ją ze łzami w oczach.

– Drogie dziecko – zaczęła, wysłuchawszy mnie uważnie. – Decyzję musisz podjąć sama. I w zgodzie z własnym sumieniem. Wyślę cię na parę tygodni w odludne miejsce, abyś wszystko jeszcze raz przemyślała.

Wyjechałam do małej parafii na Białoruś

Chodziłam na msze, modliłam się, spowiadałam – niepokój mnie jednak nie opuszczał. Kochałam Boga, lecz nie czułam się na siłach poświęcać mu całego swojego życia.

Po powrocie powiedziałam matce przełożonej o tym, co postanowiłam.

– Dziecko, myślę, że podjęłaś słuszną decyzję. Służba Bogu to ciężkie i pełne wyrzeczeń wyzwanie. Jeżeli nie możesz mu sprostać, to z serca daję ci błogosławieństwo na dalsze, już świeckie życie – pożegnała mnie.

Zgromadzenie zakonne opuściłam następnego dnia. Choć poświęciłam mu aż dziewięć lat, cały mój dorobek zmieścił się w jednej małej torbie. Wróciłam do rodzinnego domu. Nie zostałam jednak przyjęta z otwartymi ramionami.

– Taki wstyd… – powtarzała mama.

– Jak my się teraz w kościele pokażemy! – wtórował jej ojciec.

Na nic zdały się moje tłumaczenia, że nie potrafię oszukiwać Boga i prowadzić dalej zakonnego życia. Rodzice prawie ze mną nie rozmawiali. Zawiodłam ich.

Następnego dnia po przyjeździe poszłam do fryzjera

Obcięłam włosy i je ufarbowałam. Kupiłam sobie kilka par dżinsów i podkoszulków. Znajomi nie posiadali się ze zdumienia, widząc mnie ubraną tak zwyczajnie. Moja nowa osobowość smagała ich jak bicz.

W miasteczku zaczęły pojawiać się plotki na mój temat. Słyszałam, że wyrzucono mnie ze zgromadzenia za kłótliwy charakter. Inni nazywali mnie zdzirą, która zbałamuciła księdza. Ktoś posunął się nawet do sugestii, że zaszłam z nim w ciążę i tylko patrzeć, kiedy brzuch mi urośnie.

Uciekłam. Wyprowadziłam się na drugi koniec Polski. Udało mi się znaleźć pracę katechetki w szkole, zamieszkać na stancji.

Zaczęłam zachłystywać się światem. Niekiedy nie wychodziło mi to na dobre i musiałam leczyć się z ran psychicznych, zadawanych mi przez mężczyzn. Ale ja tak bardzo  chciałam zostać żoną i matką…
W końcu Bóg postawił na mojej drodze Macieja.

Poznaliśmy się na obozie oazowym, na którym oboje byliśmy opiekunami młodzieży. Nie połączyła nas miłość od pierwszego wejrzenia – raczej przyjaźń, która z czasem przerodziła się w silne uczucie.
Razem przyjechaliśmy do moich rodziców, by poinformować ich o ślubie. Przyjęli nas chłodno, dodając, że nie są pewni, czy przyjdą na kościelną uroczystość. Trudno.

Ja nie zrobiłam nic złego. Zawsze postępowałam w zgodzie z własnym sumieniem, w zamian zaś dostałam Macieja i jego piękną, szczerą miłość. Mam do niej prawo.

Czytaj także:
„Syn stwierdził, że nienawidzi swojej pracy i odchodzi. Podsunęłam synowej, żeby narobiła mu długów i pokrzyżowała plany”
„Przeżyłam z nim pierwszy raz, a on zaraz potem mnie porzucił. Długo rozpaczałam, ale po żałobie przyszedł czas na zemstę”
„Ponad 50 lat temu poznałam faceta i uciekłam dla niego z domu. Miał być tym jedynym, ale porzucił mnie jak stary płaszcz”

Redakcja poleca

REKLAMA