„Ryzykowna pasja wnuka spędzała mi sen z powiek, ale nie mogłam nic zrobić. Stracił rodziców i to jedyne, co mu pozostało”

Chłopak, który stracił rodziców fot. Adobe Stock, motortion
„Wnuk miał 5 lat, kiedy przejęliśmy nad nim opiekę po odebraniu praw rodzicielskich jego mamie, naszej córce. Ojciec Wiktora dosłownie nas o to błagał, ale to od zawsze był palant. Zostawił Ewę i Wiktorka, kiedy mały miał 2 latka, założył nową rodzinę”.
/ 18.07.2022 13:15
Chłopak, który stracił rodziców fot. Adobe Stock, motortion

Spieszyłam się, żeby dać Wiktorowi zupę, zanim wyjdzie. Wiedziałam, że nie lubił się najadać przed treningiem, ale było zimno i chciałam, żeby się rozgrzał.

– Może na łyżwy byś poszedł? – usłyszałam, jak mąż woła do naszego wnuka. – Zima w końcu jest, to skorzystaj, że lodowisko otwarte!

– Eee, nie! – odpowiedź Wiktora była dokładnie taka, jaką przewidziałam. – Idę do skateparku, póki śniegu nie ma. Babciu, mało tej zupy mi nalej, dobrze? Obiecuję, że zjem więcej, jak wrócę!

Wnuk miał pięć lat, kiedy przejęliśmy nad nim opiekę po odebraniu praw rodzicielskich jego mamie, naszej córce. Ojciec Wiktora dosłownie nas o to błagał, ale to od zawsze był palant. Zostawił Ewę i Wiktorka, kiedy mały miał dwa latka, założył nową rodzinę.

Kiedy Ewie odebrano prawa rodzicielskie z powodu jej problemów psychicznych i zaniedbywania dziecka, były zięć zjawił się tylko po to, żeby upewnić się, że zajmiemy się Wikusiem i on ani jego nowa żona nie będą mieli problemu.

Oczywiście adoptowaliśmy wnuka, a jego biologiczny ojciec ograniczał się jedynie do przelewania pieniędzy w ramach alimentów i wysyłania synowi prezentów na urodziny czy święta.

Wiedzieliśmy, że nie wiodło mu się najlepiej, stracił pracę, miał trójkę kolejnych dzieci i również niepracującą żonę, dlatego zdziwiłam się tym prezentem na ostatnie święta. Wydał na niego kilkaset złotych, do tego nie sądziłam, że tak dobrze wiedział, czego potrzebował Wiktor.

Wiktor był zachwycony kaskiem

A jednak tuż przed Wigilią kurier zostawił na progu naszego domu pakunek. Nadawcą był „Święty Mikołaj” i nie rozumiałam, jakim cudem firma kurierska przyjęła paczkę z takim adresem zwrotnym. W środku był kask. Ale nie taki, jaki my mu kupiliśmy. Ten nasz kosztował kilkadziesiąt złotych, nie mieliśmy pieniędzy na droższy.

Wiktor bardzo się cieszył . Kask był jakiś markowy, do tego spersonalizowany.

– Patrz, babciu – pokazał mi czarny, nowoczesny kształt wyglądający całkiem inaczej niż „orzeszek”, który my mu kupiliśmy. – To supermarka. A tu jest moje imię.

Faktycznie, na czarnym tworzywie wypisane było srebrnymi literami „Vic” i dodany był symbol skrzydeł. Uśmiechnęłam się. Cieszyłam się, że wnuk będzie bardziej bezpieczny, uprawiając sport, a do tego przypomniało mi się, że Ewa tak na niego mówiła. „Wik”, nigdy „Wiktor”.

Wnuk zjadł pospiesznie zupę, porwał z przedpokoju torbę z piciem i ochraniaczami, krótkim kopnięciem podrzucił deskorolkę, tak że wylądowała mu w rękach, i… już go nie było. Na początku nie chcieliśmy mu pozwolić na uprawianie skatingu.

Cierpła mi skóra, kiedy widziałam, co te dzieciaki wyprawiają na deskach. Te rampy, podjazdy, pochylnie, barierki! Przecież tam się można było zabić sto razy w ciągu godziny!

Ale Wik to kochał. Miał wtedy dwanaście lat, a już potrafił robić takie ewolucje jak dużo starsi koledzy. To Jurek przekonał mnie, że nie możemy mu zabraniać jeździć na desce.

– Wiem, że się o niego boisz – mówił mąż. – Ale on tego potrzebuje. Zobacz, jego matka go opuściła, nie wiadomo, gdzie jest i czy w ogóle o nim pamięta, ojciec go nie chce w swoim życiu… A jednak nie jest załamany, nie ma depresji. Wiesz dlaczego? Bo robi coś, co pozwala mu zapomnieć i w czym jest dobry. To jego życie i nie możemy mu tego zabronić.

Był w tym dobry i kochał to całym sercem

– Ale przecież to niebezpieczne! Straciliśmy już córkę! – miałam na myśli to, że Ewa nie kontaktowała się z nami, od kiedy sąd przekazał nam Wiktora. – Mamy ryzykować, że stracimy i wnuka?! Przecież jak on pechowo upadnie, może sobie złamać kręgosłup albo… albo…

– Nie wolno ci tak myśleć! – Jerzy mnie przytulił. – Chłopak jest naprawdę niezły. Jasne, wypadki się zdarzają, ale przecież i na ulicy można wpaść pod samochód, prawda?

Na szczęście, przez cztery kolejne lata Wiktor miał tylko jedną poważną kontuzję. Pechowo upadł i złamał sobie rękę. Nie powstrzymało go to jednak przed powrotem do sportu. Mąż miał rację: on był w tym dobry i kochał to całym sercem.

Nie zdziwiło nas kiedy poinformował nas, że wystartuje w zawodach. Potem zawody stały się normalnością. Wnuk czasami wygrywał, na regale przybywało statuetek, czasami nie dostawał się nawet do finału i to go tylko motywowało do jeszcze bardziej wytężonych treningów.

Oczywiście przy każdej okazji dostawał życzenia „samych wygranych”. Tak było i podczas ostatniej Wigilii, kiedy dosłownie każda z kilkunastu osób, które zaprosiliśmy, życzyła mu sukcesów w sporcie z dwóch okazji: w ramach życzeń świątecznych oraz jego szesnastych urodzin, które obchodził dzień później.

Tego wieczoru czułam obecność Ewy…

To była piękna Wigilia. Zaprosiłam jego babcię z drugiej strony i byłam wzruszona, że przyjęła zaproszenie, przyjechał nasz syn z żoną i córeczkami, także moja bratanica z mężem i matka chrzestna Wiktora, przyjaciółka naszej Ewy.

Pod choinką piętrzyły się prezenty, przy stole był gwar i śmiech i miałam uczucie, że czuję obecność mojej córki. Nie wiedziałam, co się z nią działo. Miała zaburzenia psychiczne, ale odmawiała leczenia. Nie nadawała się na matkę, Wiktora zabrano jej, kiedy odkryto, że zostawiła go samego na cztery dni.

Miał pięć lat, został zamknięty w domu z pustą lodówką. Kiedy policja wyważyła drzwi, wnuka zabrała opieka społeczna. Okazało się, że był niedożywiony, odwodniony, miał odparzenia na skórze z powodu braku higieny…

To wtedy dowiedzieliśmy się od policji, gdzie mieszkała nasza córka, bo po rozwodzie nas unikała i nie chciała żadnych kontaktów. Oczywiście wzięliśmy Wika do siebie, a ona… odeszła. Nie chciała terapii ani leków. Chciała żyć po swojemu, cokolwiek to oznaczało w jej biednej, chorej głowie.

Nie mieliśmy z nią żadnego kontaktu

Ale ja nigdy nie zwątpiłam, że Ewa kochała syna. Była chora, żyła w innym świecie, nie umiała zadbać nawet o samą siebie, ale na pewno byłaby szczęśliwa, widząc, że jej syn ma dużą, kochającą rodzinę, że tylu ludziom na nim zależy. Przez moment miałam nawet przywidzenie – zobaczyłam jej sylwetkę na tarasie.

Wyraźnie widziałam, jak stoi za szybą i patrzy na Wiktora przy stole. Poczułam, jak oczy mnie pieką, bo miałam świadomość, że to tylko gra świateł i mojej wyobraźni. Ewa pewnie była bezdomna, może żyła z jakimś mężczyzną, który ją wykorzystywał.

Może była uzależniona od narkotyków, a może nawet martwa. Tyle razy szukałam jej po schroniskach dla bezdomnych, dworcach… Ale miewała i lepsze okresy. Kiedy jej schizofrenia była w remisji, Ewa była zupełnie normalna.

Dostawała pracę, ludzie ją lubili. Bałam się nawet, że w którymś momencie wróci i przekona sąd, że powinien z powrotem powierzyć jej syna. Mogłaby to zrobić, ale wierzyłam, że kochała swoje dziecko na tyle, by nie mieszać w jego życiu.

Za kilka tygodni Wiktor miał zawody we Francji i wszyscy jednogłośnie życzyli mu wygranej. To, że klub go tam wysyłał i opłacił mu samolot i pobyt, było przeogromnym osiągnięciem. Mój wnuk przez całe życie trenował w skateparku i tam, gdzie akurat miał możliwość, ale niedawno ktoś go zauważył i zaproponował mu udział w tych mistrzostwach. To ogromny sukces, przecież on ma dopiero 15 lat.

Nawet nie marzyłam, że je wygra, cieszył mnie sam fakt, że pojedzie do Paryża i że zdobył to własną ciężką pracą.

Na zawody mogło pojechać tylko jedno z nas, ze względy na koszty. Pojechałam ja. Byłam zdumiona tym, jak fantastycznie Francuzi przygotowali to wydarzenie. Skating we Francji to poważny sport, przyszła masa fanów, niektórzy dopingowali swoich faworytów okrzykami, inni mieli koszulki z ich imionami i podobiznami.

Bardzo profesjonalnie przygotowana była też rampa do skoków i ewolucji. Cieszyłam się, że były zięć przysłał ten kask Wiktorowi. Nie tylko dlatego, że zapewniał mu większe bezpieczeństwo. Wnuk wyglądał profesjonalnie i widziałam, że dobrze się czuje w tym ekwipunku.

Pierwsza część zawodów przebiegła w ogromnych emocjach. To, co robili zawodnicy i zawodniczki, przyprawiało o ciarki. Akrobacje jak w cyrku! Dosłownie latali!

Biegłam do wnuka, czując, że to koniec

Publiczność ciepło powitała debiutującego zawodnika z Polski. Wiktor stanął na desce i odbił się od podłoża. Wstrzymałam oddech. Nie wiem, co się stało. Może to był jego błąd, może coś się stało z jego deską, w każdym razie podczas kolejnej ewolucji nie zdołał przekręcić ciała w powietrzu i na oczach publiczności… spadł głową w dół.

Pamiętam, jak przedzierałam się przez tłum zszokowanych widzów, jak biegłam do mojego leżącego nieruchomo wnuka, czując, że to koniec… Podbiegli ratownicy z noszami. Ktoś mnie odepchnął, nic nie rozumiałam, mnie też nikt nie rozumiał…

Pomogła mi inna zawodniczka. Była w połowie Polką, wytłumaczyła organizatorom, że jestem opiekunką prawną Wiktora. Zawieźli mnie do szpitala, Louise była przy mnie, wszystko tłumaczyła.

– Nic mu nie będzie – powiedziała, kiedy lekarka skończyła mówić. – Ma wstrząśnienie mózgu i musi tu zostać do jutra, ale nie uszkodził sobie kręgosłupa ani nic nie złamał. Ona mówi, że to … yyy… miracle… Nie wiem, jak to jest po polsku.

Dostałam kiedyś takie perfumy. Sprawdziłam to słowo. Wiem, że „miracle” znaczy „cud”.

– Ona mówi – wskazała na lekarkę – że Wiktor miał dobry kask. Że ten kask uratował mu życie. Bo inaczej zabiłby sobie głowę – przetłumaczyła pokracznie. – Umarłby. Na śmierć. Ale jutro wyjdzie ze szpitala.

Ten kask uratował mu życie! Nie straciłam ukochanego wnuka! Zadzwoniłam do Jurka, a zaraz potem do byłego zięcia. Czułam, że powinnam mu podziękować za prezent, który ocalił życie Wiktorowi.

Rozpłakałam się z ulgi i szczęścia

– Nie wiem, o co pani chodzi – mruknął w odpowiedzi. – Ja nie przysłałam mu w tym roku prezentu. Nie mam pieniędzy.

Pomyślałam więc, że to kto inny. Zadzwoniłam do wszystkich, którzy mogli przysłać ten kask. Do drugiej babci, krewnych, matki chrzestnej Wiktora. Nikt nie wiedział, o co mi chodzi. Nikt nie wysłał wartego kilkaset złotych kasku, który właśnie uratował życie Wikowi. Wik. Vic.

Srebrny napis z rysunkiem skrzydeł… Ewa miała tatuaż ze skrzydłami na plecach, dopiero teraz to skojarzyłam… Ewa, którą widziałam niewyraźnie przez szybę podczas wigilijnej kolacji…

Kiedy sobie to uświadomiłam, zalała mnie fala ciepła. Ewa musiała być w dobrym stanie, skoro kupiła i przywiozła ten prezent. To tłumaczyło etykietkę z napisem „Święty Mikołaj” w polu nadawcy. To nie kurier dostarczył pakunek, zrobiła to osobiście Ewa.

Była u nas na ganku, pewnie też nie powstrzymała się i zajrzała wtedy przez okno podczas rodzinnej Wigilii. A to oznaczało, że czuła się dobrze, pewnie miała pracę. Musiała też obserwować syna, wiedziała, czego potrzebował.

A mimo to nie wkroczyła nagle do jego życia i nie wykrzyknęła: „Jestem twoją mamą, chcę cię z powrotem!”. Poczułam łzy pod powiekami, bo dla mnie to właśnie był największy dowód jej miłości do syna: że trzymała się od niego z daleka i nie mąciła w jego życiu.

Strasznie za nią tęsknię i chciałabym, żeby się z nami skontaktowała, ale wiem, że to może nigdy nie nastąpić. Jej choroba jest niszcząca i Ewa wycierpiała z jej powodu tak wiele, że zapewne rozumie, co by znaczyło dla Wiktora życie z nią.

– Kocham cię, Ewuniu – szepnęłam. – Uratowałaś swojego synka. Jest cały i zdrowy. Będę się nim dalej opiekować…

Czytaj także:
„Kumpel w tajemnicy wyprowadzał pieniądze z naszej spółki. Jemu wszystko uszło płazem, ja zostałem goły jak święty turecki”
„Sąsiedzi śmiali się, że kobieta-sołtys nic nie wywalczy dla naszej wsi. Postanowiłam udowodnić niedowiarkom, że się mylą”
„Pracoholizm to cichy demon, który powoli odbierał mi życie. To szef stał na straży i wylał mi kubeł zimnej wody na głowę”

Redakcja poleca

REKLAMA