„Pracoholizm to cichy demon, który powoli odbierał mi życie. To szef stał na straży i wylał mi kubeł zimnej wody na głowę”

Mężczyzna pracoholik fot. Adobe Stock, baranq
„Czy lekarze mogą tak rozmawiać z pacjentami? To jakaś terapia szokowa? Siedziałem jak sparaliżowany, a serce waliło mi w piersi, jakby chciało wyskoczyć gardłem albo jakbym miał dostać tego wieszczonego zawału. Słuchałem, co ten dziwak gada i nie mogłem uwierzyć”.
/ 09.07.2022 15:15
Mężczyzna pracoholik fot. Adobe Stock, baranq

No i stało się, miałem wypadek w pracy – upuściłem sobie na nogę wykrojnik. Na szczęście nie ostrzami, tylko drewnianym kantem, ale i tak bolało jak cholera. Duży palec mi spuchł i zaczął pulsować, bałem się, że zemdleję i wstydu sobie narobię, więc poszedłem do szefa z prośbą o zwolnienie do końca dnia.

Na SOR jechać nie zamierzałem, ale chętnie do domu bym uciekł i zrobił sobie okład na ten palec, z mrożonego groszku czy coś.

– Panie Dariuszu, niech pan usiądzie – szef wskazał mi krzesło, gdy wkuśtykałem do jego gabinetu. – Co tym razem? – spytał. O dziwo, nie ze zniecierpliwieniem, ale raczej z troską w głosie.

– Wykrojnik spadł mi na nogę.

– Jak to: spadł? Z regału? Sam spadł?

– No… sam nie. Zdejmowałem go i chyba źle złapałem, a to ten duży, do opakowań proszków, więc ciężki jak nieszczęście…

– A pan upuścił go sobie na nogę, tak?

Odniosłem wrażenie, że nasza rozmowa zmierza w złym kierunku, dlatego przyjąłem postawę obronną.

– Musiałem go przymierzyć do maszyny, bo kolory już ustawiłem i chciałem się upewnić, czy pasery będą pasować.

– Przecież my te kartony będziemy drukować dopiero jutro, a montowanie wykrojników nie należy do pana obowiązków.

– Wiem, ale skończyłem wcześniej ustawiać i chciałem sprawdzić, czy wszystko pasuje – powtórzyłem.

– Kiedy ostatnio był pan na urlopie? – zapytał z ciężkim westchnięciem.

Spojrzałem na niego zdumiony

– Przecież ja tu pracuję od niedawna – odparłem, może niezbyt precyzyjnie, ale to było pierwsze, co mi przyszło do głowy.

– Rzeczywiście – zgodził się ze mną. – Zaledwie od… zaraz, ile to? Siedem lat?

– No, coś koło tego.

– I przez siedem lat nie był pan na urlopie ani na zwolnieniu lekarskim…

Rany, nie chciałem, żeby sobie pomyślał, że przyszedłem tutaj wyłudzić to historyczne pierwsze zwolnienie.

– Szefie, tylko na te dwie godziny, które mi zostały do końca zmiany. To chyba nic wielkiego? Maszyna jest ustawiona, wykrojnik cały, przymierzyłem go, zamontowałem, pasuje, więc…

– Moment – szef podniósł dłoń. – Upuścił sobie pan to cholerstwo na nogę przy zdejmowaniu z regału, a potem jeszcze zamontował pan wszystko, żeby sprawdzić, czy pasuje? Dobrze zrozumiałem?

Potaknąłem.

– I wszystko pasuje, prawda?

– Jak ulał – potwierdziłem.

– Bez wizyty u lekarza raczej się nie obędzie – mruknął.

Szef sięgnął po komórkę i wybrał jakiś numer.

– Stasiu? – rzucił. – Mam dla ciebie pacjenta, ciekawy przypadek, dwadzieścia osiem lat i już w zasadzie się kwalifikuje do ciebie. Kiedy masz wolny termin? Za dwie godziny? A to się świetnie składa, najpierw kierowca podjedzie z nim na SOR, a potem podrzuci go do ciebie.

Skończył rozmowę i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem spaniela.

– Umówiłem pana na wizytę do znajomego lekarza. Wizyta jest prywatna, ale firma pokryje koszty. Jacek pana zawiezie. Ale najpierw do szpitala, niech obejrzą ten palec…

Dokąd on mnie przywiózł?

W szpitalu na oddziale ratunkowym tłumów nie było. Wzięto mnie na rentgen i usłyszałem, że palec złamany nie jest. No, mówiłem, że niepotrzebnie tyle zachodu.

Pielęgniarka założyła mi opatrunek, dała coś przeciwbólowego, przepisała jakieś tabletki do rozpuszczania w wodzie, żebym sobie robił okłady, i dodała, że paznokieć może schodzić, więc gdyby palec zsiniał, mam natychmiast się meldować.

Potem kierowca zawiózł mnie do tego drugiego lekarza. Chyba dobrze znał drogę, bo cały czas pytlował coś o ostatnim meczu towarzyskim Polska–Rosja w piłkę kopaną. Nie bardzo mam czas, żeby się zajmować sportem, ale przynajmniej coś do mnie gadało i zmuszało do uwagi, bo środki przeciwbólowe zaczynały działać i trochę odpływałem.

Dopiero kiedy Jacek wprowadził mnie do gabinetu, mieszczącego się w podmiejskiej willi, nieco się ocknąłem. Wylądowałem na miękkiej kanapie, a przede mną siedział siwiejący facet z modnie przystrzyżoną bródką. Kompletnie nie wyglądał mi na lekarza. Prędzej na… chochlika.
Chochlika? Oj, coś mocne te prochy…

– Gdzie ja jestem? – spytałem.

Psychiatra zaśmiał się w odpowiedzi.

– W dobrych rękach.

Przez godzinę mnie maglował

Pytał o tak przedziwne rzeczy, że z zaskoczenia odpowiadałem szczerze, bo żadnego kłamstwa nie byłem w stanie wymyślić tak na poczekaniu. Ciągle coś notował, kiwał głową i znów pytał. Wreszcie skończyliśmy i mogłem odetchnąć z ulgą. Niestety, wtedy usłyszałem coś, co mnie zmroziło.

– Jest źle, ale jeszcze nie beznadziejnie. Choruje pan na dość ciężką odmianę pracoholizmu, na to nakłada się stres, zmęczenie pracą, napięcie spowodowane poczuciem odpowiedzialności, brak umiejętności wypoczywania… Sporo się tego nazbierało.

Patrzyłem na niego, jakby się urwał z choinki.

– Panie doktorze, ale przecież ja jestem zdrów jak ryba! – upierałem się. – No, pomijając uszkodzony palec u nogi – zaśmiałem się nerwowo.

– Cóż, nie do końca – odparł bez uśmiechu. Potem zerknął w swoje notatki i kontynuował dobijanie mnie: – Powtórzył pan kilka razy, że na zmęczenie w pracy pomaga panu kawa, baton proteinowy, ewentualnie napój energetyzujący. Te używki pobudzają organizm, ale na chwilę. Usuwają czasowo symptomy przemęczenia, a nie przemęczenie jako takie.

– No ale mimo wszystko pomagają, więc…

Lekarz pokręcił głową jak nad dzieckiem

– Opiera się pan jak każdy nałogowiec. I oszukuje sam siebie. Nie pomaga, tylko maskuje symptomy. W rzeczywistości szkodzi, i to bardzo. Proszę pomyśleć. Po wypadku z tym… – zerknął w swoje notatki – wykrojnikiem uszkodził pan sobie palec u nogi. Obyło się bez złamania, ale dostał pan środki przeciwbólowe. Niezbyt silne, jak przypuszczam. Teraz niech pan sobie wyobrazi taką sytuację: palec jest złamany, a pan dostaje taką końską dawkę leków przeciwbólowych, że w ogóle pan tego nie czuje, więc chodzi pan normalnie, acz cały czas na prochach. Jak pan sądzi, co by na to powiedział pana palec? Raczej by panu nie podziękował. A gdyby nagle odstawić te piguły? Wyłby z bólu. Zgadza się?

– No, może…

– Na pewno. Nie da się wyleczyć złamania przez maskowanie bólu. Robiąc tak, tylko pogarsza się sytuację. Ze zmęczeniem jest podobnie. Nie da się go usunąć poprzez pobudzanie organizmu energetykami czy kofeiną. Będzie działać przez jakiś czas, ale w końcu trzeba będzie to wszystko odchorować, odespać, dać ciału i umysłowi porządnie odpocząć. Inaczej wcześniej czy później się zbuntuje.

– Proszę mi zatem wypisać dzień zwolnienia. Mam wolną chwilę akurat. Maszyna ustawiona perfekcyjnie, jutro dadzą sobie radę w drukarni beze mnie. W razie czego będę pod telefonem albo nawet podjadę, bo mieszkam niedaleko.

Przecież to tylko zmęczenie…

Lekarz rozłożył ręce i uniósł wysoko brwi – wcielenie niedowierzania.

– Panie Dariuszu, czy pan siebie słyszy? Chyba nie, bo nadal nic pan nie rozumie. Pracoholizm to choroba śmiertelna, jeśli nie jest leczona. Dzień zwolnienia, bo ma pan akurat kilka wolnych godzin? Kiedy mówię o odpoczynku, to mam na myśli urlop, minimum dwa tygodnie latem i tydzień zimą, bez żadnych komórek, dzwonienia do pracy i sprawdzania, jak tam sobie bez pana radzą. Musi pan czasami wyjść z tej pracy, bo pan w niej nadal siedzi. Nawet kiedy pan opuszcza firmę, to dalej jest pan pod komórką, w trybie czuwania i w stanie napięcia. Długo pan tak nie pociągnie…

– Na razie daję radę.

– Śmiem się nie zgodzić – powiedział twardo. – Nie daje pan rady, jedzie na rezerwie i zaraz dojdzie do poważnej awarii, poważniejszej niż wypadek z palcem. W najlepszym razie skończy pan w szpitalu z zawałem. W najlepszym! – podkreślił z naciskiem.

– A w najgorszym?

– Cmentarze pełne są ludzi niezastąpionych. Pan też jest na prostej drodze do zaharowania się na śmierć. Załatwi się pan na amen, psychicznie i fizycznie. Zacznie pan szukać czegoś mocniejszego na pobudzenie, może sięgnie po narkotyki, dopalacze, i to będzie gwóźdź do trumny. Nie pierwszy, ale prawdopodobnie ostatni.

Normalnie wbiło mnie w tę miękką kanapę

Czy lekarze mogą tak rozmawiać z pacjentami? To jakaś terapia szokowa? Siedziałem jak sparaliżowany, a serce waliło mi w piersi, jakby chciało wyskoczyć gardłem albo jakbym miał dostać tego wieszczonego zawału. No ale może tak trzeba, może inaczej się nie da z takimi opornymi egzemplarzami jak ja?

Wziąłem kilka głębokich oddechów i powoli zacząłem się uspokajać.

– No to co z tym zrobimy? – zapytałem.

Uśmiechnął się.

– Jakoś sobie poradzimy. Właśnie zrobił pan pierwszy, najtrudniejszy krok. Dostrzegł pan problem, a ja się specjalizuję w rozwiązywaniu takich problemów. Przede wszystkim przepiszę panu coś lekkiego na sen i oczywiście dostanie pan zwolnienie na tydzień. Niech pan wyłączy komórkę, wyśpi się porządnie i postara się nie myśleć o pracy. I widzimy się za tydzień…

Czytaj także:
„Szukam kobiety na podobieństwo żony. Ma być uległa, cicha i zadbana. Zostawiłem nawet ubrania po Zosi dla następczyni”
„Poświęciłam 12 lat życia alkoholikowi, który na koniec jeszcze mnie okradł. Przypłaciłam to małżeństwo traumą”
„Mąż popadł w sportową obsesję. Zamiast zająć się ciężarną żoną w potrzebie, biegał po osiedlu i robił z siebie pajaca”

Redakcja poleca

REKLAMA