Zdumiałem się na wieść, że spadek po dziadku może mieć taką wartość. Ile ten kupiec powiedział? Osiemdziesiąt tysięcy złotych?! Myślałem, że się przesłyszałem.
W spadku dostaliśmy śmieci
Nie było mnie w kraju, kiedy niespodziewanie umarł dziadek. Razem z moją dziewczyną pracowałem w Holandii przy pomidorach i nawet na pogrzeb nie mogłem przyjechać. A gdy robota się skończyła, nie było już ani dziadka, ani jego domu... To znaczy, dom był, tylko należał już do kogoś innego. Szkoda, bo w głębi duszy liczyłem, że narzeczona i ja będziemy mogli tam zamieszkać. W końcu dziadek Heniek mnie lubił i zawsze obiecywał, że pomoże…
Stało się jednak inaczej. Nieruchomość przeszła w ręce najstarszego syna, czyli mego stryja, a ten w trybie ekspresowym sprzedał dom dzianemu Polakowi mieszkającemu w Niemczech. Ojciec, jako drugi syn, został właścicielem kolekcji staroci, które dziadek gromadził przez całe życie.
Cały nasz garaż został zawalony spróchniałymi meblami, porcelanowymi figurkami, szablami, skorupami i wszelkiego rodzaju szmelcem, który można kupić za grosze na pierwszym lepszym pchlim targu. Na mój samochód nie było już miejsca, więc parkowałem pod chmurką…
Rozżalony spytałem ojca, czym sobie zasłużył na taki spadek, a on uśmiechnął się nieśmiało i powiedział;
– Może to tylko tak źle wygląda? W końcu to antyki, więc mogą być sporo warte.
Pokręciłem głową z powątpiewaniem.
– Skąd dziadek tyle tego naściągał?
– Przez całe życie pracował w Zachodniopomorskiem jako inspektor budowlany. Kiedyś taki urzędnik to był ktoś! Zawsze warto było się mu podlizać. A że ojciec lubił starocie, znosili mu wszelakie wyszabrowane dobro. Tata zachwycał się byle pierdołą i zwoził to wszystko do domu. Taki był zawsze dumny ze swojej kolekcji, a teraz nie wiadomo, co z nią zrobić…
Widziałem, że i on czuł się rozczarowany podziałem majątku, ale robił dobrą minę do złej gry.
– Może tak źle nie będzie – teraz ja starałem się go pocieszyć. – Wystawimy klamoty na aukcję internetową, na pewno ktoś chętny się zgłosi.
Musiałem się tego pozbyć
Strasznie mi się nie chciało do tego zabierać, bo trzeba było każdą rzecz sfotografować, opisać i umieścić w sieci. Potem czekało nas pakowanie paczek i rozsyłanie ich do szczęśliwych nabywców. Roboty kupę, a kasa zapewne prawie żadna.
Okazało się jednak, że zaczęli nas odwiedzać miejscowi kolekcjonerzy, którzy znali dziadka i jego zbiory. Ten wybrał to, inny tamto… Pieniądze, które zostawiali, były większe, niż zakładaliśmy na początku. Doszło do tego, że już od rana pod garażem zbierała się grupka pasjonatów chcących coś sobie wygrzebać ze sterty zalegającej w środku. Przepychali się przy tym, wyrywali sobie z rąk co lepsze przedmioty, ale nie mogłem narzekać – co dzień przynosiłem do domu po parę stówek.
– Nieźle! – cieszył się ojciec. – Tym sposobem będziecie mieli na ślub i wesele, a może i coś zostanie?
Też byłem zadowolony, choć zaczynałem podejrzewać, że i tak sprzedajemy za tanio. Klientów robiło się coraz więcej, a po rejestracjach poznałem, że przyjeżdżają też z sąsiednich województw. Niektórzy byli już parę razy. Wyraźnie szukali czegoś konkretnego, i sądząc po ich zawiedzionych minach, nie znajdowali przedmiotu pożądania. W końcu jeden z nich wziął mnie na bok i zaproponował okrągłą sumkę, która starczyłaby i na dwa wesela. Jeden warunek: chciał kupić całość.
– Mam antykwariat pod W. – mówił – i jestem w stanie wszystko opchnąć. Co się będziesz bawił w detal, puść mi hurtem całe to badziewie i będziesz miał spokój. Oczywiście, sprzedając pojedynczo, jesteś w stanie wynegocjować lepsze warunki, ale i tak się nie znasz i widzę, że cię rąbią po rogach.
Wahałem się, a kupiec kusił:
– Dostaniesz niezłą cenę i jutro będziesz miał pusty garaż. Biorę wszystko, te zaklejone pudła też, nawet nie patrząc, co jest w środku. To co, stoi?
Propozycja wydawała się zadowalająca
Wyglądał na konkretnego klienta, choć nie budził mojego zaufania. Miał w sobie coś śliskiego, jak polityk przemawiający do wyborców. Gotówkę jednak posiadał, więc nie było co wybrzydzać – w końcu nie proponował mi randki, tylko biznes. Przystałem na propozycję, wyprosiłem innych kupców i pod drzwi zajechał wielki bus na warszawskich numerach.
Załadowaliśmy klamoty, facet uścisnął mi dłoń i odjechał, a ja wróciłem z gotówką do domu. Wiola, moja narzeczona, jak zobaczyła forsę, to mało z krzesła nie spadła. Chwyciła kasę i z wypiekami na twarzy zaczęła przeliczać. Naprawdę nie znałem jej takiej...
Tata był w siódmym niebie. Chyba mu ulżyło, że spadek, który dostał po dziadku okazał się jednak coś wart. Aby wszystko było jak trzeba, zabrałem Wioli banknoty i podałem ojcu, bo w końcu należały do niego, jednak odmówił.
– To dla was – powiedział. – I tak mam wyrzuty sumienia, że nie mogę więcej dołożyć do waszego szczęścia.
Wiola odetchnęła z ulgą, co nie uszło mojej uwadze. Znaliśmy się od dwóch lat i myślałem, że narzeczona jest chodzącym ideałem, a tu nagle na jej wizerunku zaczęły pojawiać się rysy. Nic konkretnego, a i to zaraz minęło, tyle tylko, że postanowiłem uważniej się jej przyglądać.
Kolejne dni uśpiły moją czujność. Cieszyliśmy się z gotówki, którą nas los obdarował, gdy okazało się, że fortuna postanowiła nam dać jeszcze jedną szansę. Do naszych drzwi znów zapukał człowiek, który nabył dziadkową kolekcję. Najpierw się przestraszyłem, że przyjechał unieważnić transakcję, ale nie, chciał się tylko dowiedzieć, czy to na pewno była całość zbiorów. Przytaknąłem, bo o ile mi wiadomo, musieliśmy uprzątnąć dziadkowy dom przed sprzedażą. To go wyraźnie zasmuciło.
– Widzisz – powiedział – kupując te graty, miałem nadzieję, że jest tam kolekcja numizmatyczna twojego dziadka. Oczywiście nie masz się czego obawiać, handel to handel, ja wtopiłem, ty wygrałeś, tak to już jest w życiu. Chciałbym jednak mieć te monety. Dziadek trzymał je w takiej śmiesznej skrzyneczce, może gdzieś się zapodziała? Jestem gotów zapłacić za nią jakieś siedemdziesiąt… A niech tam, osiemdziesiąt tysięcy złotych, co ty na to?
Co ja na to?! Od takiej kwoty zakręciło mi się w głowie. Zapewniłem gościa, że jeśli dziadek nie sprzedał kolekcji, na pewno ją odnajdę. Niech tylko mi da parę dni.
– Odwiedziłem twego dziadka tuż przed jego śmiercią – powiedział mężczyzna – i jestem pewien, że skrzyneczka z numizmatami nie została przez niego sprzedana. Widziałem ją, złożyłem nawet ofertę, ale odmówił.
W takim razie monety musiały zostać gdzieś w dziadkowym domu i teraz trzeba było pomyśleć, jak je odzyskać.
– Przypominam sobie tę szkatułę – powiedział ojciec, kiedy opowiedziałem mu, czego szukam i ile to jest warte. – Dam sobie rękę uciąć, że nie zabieraliśmy jej z domu. Nie było jej w pokoju dziadka, bo inaczej zostałaby spakowana. Zresztą sam obszedłem chałupę ze dwa razy, żeby mieć pewność, że niczego nie zostawiliśmy.
Poszukiwanie zaginionej szkatuły
Ni z tego, ni z owego ojcu przyszedł do głowy się piec chlebowy, który stał
w piwnicy. Dziadek sam go zbudował, ale nigdy nie pozwolił zrobić z niego użytku, bo podobno piec kopcił jak lokomotywa.
– Kiedyś go nakryłem, jak wynosił z piwnicy jakiś pakunek, i nie wyglądało to wcale na koszyk z ziemniakami – wspominał tata. – Teraz mi się to wydaje podejrzane, ale wtedy nie zwróciłem uwagi, bo dziadek często przenosił zbiory z miejsca na miejsce. Myślę, że jeżeli szkatułka jest tak cenna, jak mówisz, to mógł ją schować właśnie w piecu. Może poprosić nowego właściciela, żeby sprawdził?
– Już facet odda, akurat! – powątpiewała Wiola, gdy zostaliśmy sami. – Byłby chyba głupi. Nawet nie próbuj tak załatwiać! Trzeba się włamać i wziąć, co nasze. W końcu facet kupił dom, a nie naszą kolekcję! Nawet nie masz się co zastanawiać, tyle kasy, człowieku! Nie zawiedź mnie, Kuba, to nasza szansa, i jak jej nie wykorzystasz to… No nie wiem, co zrobię!
Podjechałem więc na drugi dzień pod dom dziadka. Zaparkowałem tak, żebym mógł widzieć, co dzieje się w całym obejściu, ale nie za blisko, by mnie nikt nie dostrzegł. Przez cały dzień kręciła się tam ekipa remontowa złożona z dwóch pijaczków i poganiana przez mężczyznę w garniturze, pewnie nowego właściciela. Późnym popołudniem trunkowi oddalili się chwiejnym krokiem w stronę miasta, a gość pozamykał okna i drzwi, wsiadł do terenówki i odjechał.
Na drugi i trzeci dzień historia się powtórzyła. W nocy, jak wynikło z moich obserwacji, dom stał pusty. Wiola naciskała i oczekiwała konkretnych działań, więc kolejnej nocy postanowiłem się włamać do dziadkowej piwnicy. Na tyłach domu znajdowała się stara spiżarnia, w której babcia przechowywała konfitury i inne smakołyki, chętnie przeze mnie w czasach dzieciństwa podkradane. Uśmiechnąłem się na to wspomnienie…
Ruszyłem na akcję
Pod sufitem spiżarni znajdowało się okienko, służące do regulowania temperatury. Miało ono tę zaletę, że można je było wyjąć razem z zawiasami. Kiedyś często wykorzystywałem tę drogę ewakuacji. Teraz zamierzałem zrobić podobnie. Miałem nadzieję, że nie stałem się zbyt gruby.
Nie było źle – musiałem tylko ściągnąć z siebie kurtkę, która się klinowała. Dostałem się ośrodka i zapaliłem małą latarkę. Znałem ten dom i niepotrzebne mi było mocne oświetlenie, które mogło zwrócić czyjąś uwagę. Chciałem się uwinąć z robotą jak najszybciej, ale nie mogłem sobie odmówić rozejrzenia się wokół – byłem ciekaw, co też zmienił tu nowy właściciel.
Wyglądało na to, że na razie robił tylko demolkę. Deski podłogowe w większości były pozrywane i musiałem cholernie uważać, żeby nie złamać nogi w dziurach ziejących czernią. Tynk został poodbijany jakby
w poszukiwaniu przewodów elektrycznych. Miałem nieodparte wrażenie, że ktoś szuka tu czegoś innego. Jeżeli naszej kolekcji, to mogła być warta więcej, niż mi zaproponował antykwariusz z Warszawy...
Zrobiło mi się gorąco z emocji: mogę stać się właścicielem fortuny, a poza tym właśnie próbuję ją ukraść facetowi, który myśli, że ta fortuna należy do niego. Nie było czasu do stracenia: odnalazłem schody i zszedłem do piwnicy. Piec chlebowy stał w kącie pomieszczenia, tuż przy ścianie z przewodem kominowym. Odetchnąłem głęboko, próbując się uspokoić, a potem otworzyłem żeliwne, półokrągłe drzwiczki i zajrzałem do wnętrza.
Promień światła z latarki oświetlił pustą komorę. Nogi zrobiły się miękkie jak z gumy i musiałem przykucnąć. Nic?! Tylko dlaczego ta komora jest taka mała, skoro piec jest dużo większy? Wsunąłem głowę, żeby się lepiej przyjrzeć tylnej ściance. No jasne – ściana, która zasłaniała część paleniska, została wykonana ze sklejki, na którą naklejono imitację cegły. Drżąc z podniecenia, wcisnąłem palce w szczelinę pod sklejką i pociągnąłem do siebie. Bez większego trudu przeszkoda dała się wyjąć. Za nią zobaczyłem… szkatułę! Nie robiła wrażenia.
Zrobiona była dosyć topornie, z porowatej masy jak w kości, oprawionej w pasy mosiężnej blachy. Otworzyłem wieko – na dnie spoczywało pięć albumów numizmatycznych. Przekartkowałem szybko foliowe stronice.
W każdej, w specjalnych kieszonkach, tkwiły różnej wielkości monety. Bingo!
Zatrzasnąłem kuferek i podniosłem do góry. Nie dość, że był nadspodziewanie ciężki, to do tego strasznie nieporęczny. Zwątpiłem, czy w ogóle zmieści się w małym okienku, przez które się włamałem. Bohatersko doniosłem go jednak do samej spiżarki, by tam stwierdzić, że żadnym sposobem nie przecisnę go przez otwór. No cóż, mnie i tak chodziło tylko o zawartość, więc nie widziałem sensu, żeby się z tym szarpać do rana.
Myślałem, że będę bogaty
Wyjąłem klasery, owinąłem w koszulę i wyrzuciłem tobołek na zewnątrz. Potem sam wyszedłem, podniosłem mój skarb i kurtkę, którą wcześniej zostawiłem i pognałem do samochodu. Byłem bogaty! Jeszcze tej samej nocy wysłałem SMS-a do kupca, że mam to, czego szukał. Kiedy wstałem, Wiola razem z tatą oglądali zdobyte przeze mnie monety.
– Tyle pieniędzy za coś takiego? – mruczał ojciec pod nosem. – Nigdy bym nie przypuszczał... I wciąż mam wątpliwości, czy dobrze postąpiłeś, Kubusiu.
Nie ukrywałem przed ojcem, jak zdobyłem monety. Jeszcze w nocy opowiedziałem mu o swojej wyprawie. Wiola nie miała podobnych rozterek. Podbiegła i zarzuciła mi ramiona na szyję.
– Mój bohater– wyszeptała namiętnie.
Pod wieczór zjawił się antykwariusz z Warszawy. Pogratulowałem mu szybkości, z jaką pokonał trasę, ale nie był skłonny do rozmowy, chciał jak najszybciej zobaczyć kolekcję. Wskazałem na stół, na którym leżały klasery z monetami, lecz wcale się nimi nie zainteresował.
– Gdzie jest kordu... szkatuła? – spytał.
– Nie byłem w stanie jej zabrać – odpowiedziałem. – Ale wyjąłem wszystko, co było w środku. Komplecik.
Antykwariusz prychnął pogardliwie.
– Tym to się możesz wypchać! Mówiłem wyraźnie, że chodzi o szkatułę,
w której jest kolekcja! To ona jest cenna! Monety możesz zatrzymać albo porozdawać detalistom, którzy się kręcili w garażu. Na pewno będą zachwyceni. Dasz radę odzyskać ten kuferek czy nie?
Powiedziałem, że tak, chociaż miałem duże wątpliwości, czy mi się uda. Byłem naprawdę zły na gościa, że od razu nie powiedział, o co chodzi, tylko kręcił, żeby zamydlić mi oczy. Postanowiłem, że jak odzyskam skrzynkę, to znajdę fachowca, który mi ją wyceni, bo najwyraźniej antykwariusz nadal coś kombinował.
Gdy zapadła noc, znów znalazłem się przy domu dziadka. Bałem się potwornie. Ryzyko było większe niż poprzednio, bo jeżeli nowy właściciel zorientował się, że było włamanie, to mógł pilnować obejścia. Dom okazał się jednak pusty. Nawet okienko, przez które się wczoraj włamałem, nie było wstawione. Zajrzałem do spiżarki – szkatuły nie było… Aby mieć pewność, że zniknęła, musiałem sprawdzić wszystkie pomieszczenia. Wśliznąłem się więc do środka i szukałem zguby. Bezskutecznie.
Myślę, że nowy właściciel znalazł to, czego z takim zapałem szukał po całym domu. Sprawiłem mu nie byle jaki prezent. W każdym razie facet zaniechał wszelkich remontów, zamknął dom na kłódkę i na razie nikt tam się nie pokazuje. A ja – cóż, przełknąłem gorycz porażki, bo co mogłem innego zrobić?
Kolekcja numizmatów, którą wzgardził antykwariusz, przyniosła mi całkiem pokaźną sumkę na otarcie łez, jednak nie ukoiła żalu mojej dziewczyny. Jak na razie Wiola wstrzymała przygotowania weselne i wygląda na to, że poważnie się zastanawia nad związkiem z nieudacznikiem.
Czytaj także:
„Przyjaciółka wydawała fortunę wyłącznie na wygląd. Zamieniała się w lalkę i była coraz bardziej nieszczęśliwa”
„Kupiłam ciuchy w lumpeksie za 6 zł, a w nich ukryta była fortuna! Odkryłam w tym sposób na życie”
„Mąż pakuje fortunę w swoją nową rodzinę, a naszej córce rzuca jakieś ochłapy. Na swoje wydatki Misia musi ciężko harować”