„Rutyna zmieniła nas w hieny, które skaczą sobie z mężem do gardeł. Jeszcze chwila i zamieniłabym go na nowszy model”

Kłótnia małżeńska fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro
„Potrafiliśmy się pokłócić o szczoteczkę pozostawianą na zlewie, o źle zaciągnięty ręczny w samochodzie, o ciepłe piwo, które wyjęłam z lodówki Spieraliśmy się o wszystko. Codziennie małe spięcia, rozgoryczenia, drobne pretensje doprowadzały mnie do szału”.
/ 03.06.2022 10:30
Kłótnia małżeńska fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro

Dlaczego zaczęliśmy podróżować? Nie dlatego, że o tym marzyliśmy. O nie! Przez całe życie byliśmy z mężem domatorami, a na urlopy jeździliśmy tylko po to, by zagospodarować wakacje dzieciom.

Nigdy nie śniliśmy o Seszelach, Karaibach, Tunezjach, Tropikach czy wysokich górach. Nie ciągnęły nas Tatry, Mazury, Pomorze. Zaczęliśmy podróżować niedawno, bo chcieliśmy ratować siebie – nasze małżeństwo. Nie przed rozpadem, ale przed przyzwyczajeniem, rutyną. Przed powarkiwaniem na siebie nawzajem.

– Marek, podaj mi miskę z góry! – zawołałam z kuchni męża, który siedział przy stole w salonie i lutował coś w pilocie.

– Jaką miskę? – odpowiedział, nie podnosząc nawet wzroku znad stołu.

– Białą, z góry. Z mebli. Gdybyś chociaż spojrzał w tę stronę, to byś wiedział.

– Muszę tu coś skończyć. Za sekundę…

– Za sekundę będzie za późno. Potrzebuję teraz. Rusz się!

Przyczłapał do kuchni i sięgnął po jedną z misek ustawionych na meblach. Oczywiście, nie tę, o którą go prosiłam.

– Mówiłam, że białą!

– Tę? – pokazał na białą, ale malutką.

– Nie, tę dużą, przecież to na kapustę. Nie widzisz, że kroję?! – złościłam się.

Złość, zniecierpliwienie, poirytowanie

Ku mojemu zdziwieniu nasilały się wraz z upływającymi latami. Kiedyś, kiedy dzieci mieszkały jeszcze z nami, byłam przekonana, że gdy się już wyprowadzą, przeżyjemy drugą młodość.

Wydawało mi się, że powodem naszych codziennych sprzeczek jest zmęczenie, nadmiar obowiązków, stresy przynoszone z pracy. Teraz jednak oboje byliśmy na emeryturze, dzieci poszły na swoje, a my dalej rozmawialiśmy ze sobą jak jakieś dwa dzikusy. Codziennie małe spięcia, rozgoryczenia, drobne pretensje doprowadzały mnie do szału. Dąsy o głupią miskę…

– Co robisz? – podeszłam do niego, gdy zrobiło mi się głupio i dopadły mnie wyrzuty sumienia. Chciałam wykazać zainteresowanie, ale on już był obrażony.

– I tak nie zrozumiesz! Zaraz będziesz dziamgać, że marnuję czas… – odpowiedział rozgoryczony.

– Wiesz co! Być miłym dla ciebie, to strata czasu!

– To go nie trać. Wracaj do kuchni kroić.

Po chwili jednak i on przestawał się dąsać i już gadaliśmy normalnie. Udawaliśmy, że nic się nie stało. Godzinę, dwie, trzy – do czasu kolejnego spięcia. I tak w koło Macieju.

Powodów do sprzeczek było mnóstwo. Bzdur, które podnosiły nam nawzajem ciśnienie. Mąż jest majsterkowiczem i doprowadzało go do szału, że mu te wszystkie śrubki i blaszki wyrzucam, a mnie, że on je wszędzie roznosi po mieszkaniu. Ale były też inne powody.

Głupie małżeńskie przepychanki!

Potrafiliśmy się pokłócić o szczoteczkę pozostawianą na zlewie, o źle zaciągnięty ręczny w samochodzie, o ciepłe piwo, które wyjęłam z lodówki i włożyłam do szafki, bo nie było już miejsca na garnek z zupą. Mnie drażniły jego ubrania rozwieszane po krzesłach, kanapach, fotelach. „Będę w tym jeszcze chodził” – powtarzał zawsze. Jego z kolei irytowały moje włosy zapychające zlew i wannę. „Znowu te kłaki. Lenisz się..?”.

Potrafiliśmy się spierać o wszystko, a repertuar głupich tekstów mieliśmy dość szeroki: „Z tobą to tak zawsze!”, „A nie mówiłam!”, „Kto będzie to sprzątał?!”, „Przecież to kosztuje!”, „Sam się nie ruszysz, wszystko ci trzeba mówić!”, „Czep się kogoś innego!”, „Daj mi już święty spokój!”. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej… Głupie małżeńskie przepychanki.

Ale pewnego dnia przeżyłam szok i od tego się wszystko zaczęło. Przyszedł do nas na wieczór znajomy Marka. Grzegorz, którego znaliśmy od lat, a któremu dekadę temu umarła żona. Teraz znalazł sobie całkiem miłą babkę w naszym wieku.

Od razu, od samego wejścia uderzyło mnie jednak to, jak oni się do siebie odnoszą. Jak się szanują, jak są dla siebie wyrozumiali, jak się o siebie nawzajem troszczą i kulturalnie do siebie zwracają.

Grzesiek zdjął Irenie płaszcz w przedpokoju, a potem zaprowadził do stołu. Tam odsunął jej krzesło. Myślałam, że padnę, jak to zobaczyłam. Gdy rozmawialiśmy, był bardzo uważny, słuchał za każdym razem, gdy coś mówiła i milkł, kiedy czuł, że dopiero ma ochotę coś powiedzieć.

Kiedy my się tak postarzeliśmy?

Nie krytykował jej, nie wchodził w słowo. No i przepraszał milion razy: gdy ją niechcący trącił, kiedy przerwał jej przypadkiem opowieść czy nie zwrócił uwagi, że trzeba jej dolać wody z dzbanka!

Siedziałam tam, patrzyłam na nich i trochę chciało mi się śmiać z tej galanterii, ale jednocześnie żałowałam, że myśmy o niej całkiem zapomnieli. A Irena w pewnym momencie – jakby czytała mi w myślach – sama skomentowała tę przesadnie miłą relację między nimi.

– Wiecie co, długo się wahałam, czy jeszcze sobie kogoś szukać… Jakiegoś faceta – uśmiechnęła się do Grześka. – Raczej bałam się, że człowiek w naszym wieku tak obrasta w przyzwyczajenia, że nie będzie potrafił już żyć z nikim nowym. Inne zwyczaje, inne poglądy, nawyki, inne pomysły na spędzanie czas. A tu się okazało, że nie. Że świetnie wypracowujemy kompromisy… – popatrzyła jeszcze raz na niego.

– Racja. Okazuje się, że wszystko da się pogodzić – przytaknął.

– Ja wybaczam Grzesiowi, że z niego jest bałaganiarz, a on nie denerwuje się, gdy ja wykorzystuję go w kuchni. A przecież na początku znajomości przyznał mi się, że nigdy nie gotował i nie będzie tego robił, bo nienawidzi! A teraz sam przychodzi, żeby pomóc. Zresztą, sami widzicie, jak sobie nadskakujemy… Dla was to musi być chyba śmieszne, a nawet irytujące. Nie, spokojnie, nie musicie zaprzeczać – uniosła dłoń, bo chciałam coś powiedzieć. – Wiemy, że nasze zachowanie pachnie nastoletnią naiwnością. Ale jest nam ze sobą tak dobrze, że trudno powstrzymać te uprzejmości. Co nie, dziubku…?

Posmutniałam przy nich

W towarzystwie trzymałam jednak fason. Dopiero, gdy wyszli, pozwoliłam sobie okazać uczucia. Mój mąż – jaki jest, taki jest – ale nie można mu odmówić wrażliwości na moje nastroje. Zaraz wyczuł, że coś mnie gnębi i zaczął dopytywać.

Jest w takich sytuacjach bardzo uparty, więc męczył mnie tak długo, aż w końcu powiedziałam mu, jakie się moje spostrzeżenia na temat tego, jak się nawzajem traktujemy. Myślałam, że Marek sprawę zbagatelizuje, że zacznie się ze mnie śmiać, zarzucając przesadę. Ale nie.

Zupełnie mnie zaskoczył. Gdy zapytałam go, czy jeszcze się kochamy, on odpowiedział, że „wcale nie mniej niż dwadzieścia lat temu”. Poprosiłam więc, żeby wyjaśnił mi, dlaczego tak się do siebie źle odnosimy.

– Dlaczego nie gadamy ze sobą jak Grzesiek z Ireną? Oni się bardziej kochają? – pytałam.

– A gdzie tam! Po prostu nie są zmęczeni otoczeniem. Rutyną, powtarzalnością…

– Myślisz? – zapytałam zdumiona głębią refleksji mojego małżonka.

– Drażni nas codzienność, a nie my siebie nawzajem. Na przykład gdy słyszę „biała miska”, to mój mózg przełącza się na inne fale. Od razu zaczynam myśleć o czymś innym, bo mam jej już dość. Nie ciebie, ale tej miski!

– To prawda. Jak mam cię o nią prosić, to też mi się flaki przewracają… – przyznałam. – Odpuściłabym ci, ale trudno mi z krzesła tam sięgać… – wyjaśniałam.

– Nie tłumacz się. Nie o to mi chodzi. Chcę raczej powiedzieć, że musimy zmienić otoczenie. Odpocząć od wszystkiego dookoła…

– Nie sugerujesz chyba, że czas na wymianę partnera – uśmiechnęłam się gorzko.

– Nie. Po prostu gdzieś wyjedźmy.

No i tak właśnie się to zaczęło

Przez całą resztę dnia Marek namawiał mnie, żebyśmy zebrali się i za dwa dni wsiedli z plecakami do pociągu. Żeby to była spontaniczna przygoda! Żebyśmy pojechali na Mazury bo nigdy tam jeszcze nie byliśmy!

Już sama rozmowa o możliwości wyjechania była odświeżająca. Przez cały tydzień pobytu na Mazurach ani razu na siebie nie warknęliśmy. To był inny świat, odskocznia, zabawa, przygoda. Byliśmy jak za młody – radośni, mili dla siebie, wyrozumiali.

Prawie jak Grzegorz z Ireną. A po powrocie zrobiliśmy coś jeszcze bardziej szalonego. Kupiliśmy starego kampera. Marek go wyremontował i teraz ciągle gdzieś nas wywiewa. Nie podróżujemy dla wrażeń, przygód i emocji – chociaż te też nas ciągną. Podróżujemy dla naszego małżeństwa. Dla nas! 

Czytaj także:
„Męża sprzątnęła mi przyjaciółka, a nowego kochanka zgarnęła kuzynka. Czy żaden facet nie zagrzeje przy mnie miejsca?”
„Żona zwyzywała mnie od starych dziadów, uciekła do córki, a teraz chce wracać? Spóźniła się, mam już inną na jej miejsce”
„W młodości zawróciła mi w głowie, lecz ta miłość nie była nam dana. Po latach nasze serca odnalazły do siebie drogę”

Redakcja poleca

REKLAMA