„Męża sprzątnęła mi przyjaciółka, a nowego kochanka zgarnęła kuzynka. Czy żaden facet nie zagrzeje przy mnie miejsca?”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, missty
„Gdyby jeszcze rok temu ktoś mi powiedział, że się zakocham jak nastolatka, nie tylko bym go wyśmiała, ale jeszcze uznała za wroga. No bo przepraszam, jeśli 59 letniej, no prawie, kobiecie życzy się miłości, to są albo kpiny, albo jakiś podstęp… Tak wtedy myślałam”.
/ 31.05.2022 21:00
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, missty

Mówi się, że jeśli ktoś ma szczęście w jednym, nie ma go w drugim. W życiu tak już jest – rzadko kiedy jest tak, że komuś udaje się na różnych polach. Byłoby zbyt pięknie, gdyby wszystko szło jak z płatka, nie na darmo przysłowie powiada: „Tu się polepszy, tam się po… popsuje!”.

U mnie było podobnie. Na przykład nigdy nie miałam problemów z pracą zawodową. Kiedy zmieniałam stanowisko albo firmę, to zawsze na lepsze. Miałam dobrych szefów, niezłe zarobki, ciekawe obowiązki, więc nie narzekałam i nie tęskniłam za emeryturą. Tym bardziej że kiedy się rozwiodłam, a dzieci poszły na swoje, miałam dużo wolnego czasu i bez roboty po prostu zanudziłabym się na śmierć!

Rozwód był z winy męża: znalazł sobie inną panią, a że to była moja najlepsza wówczas koleżanka, za jednym zamachem straciłam dwie bliskie mi osoby oraz wiarę w ludzi. W siebie też przestałam wierzyć. Cóż, kiedy kobietę spotka taki cios, zaczyna się zastanawiać, co jest z nią nie tak, skoro się ją zamienia na grubszą, brzydszą i wcale nie młodszą kochankę.

U mnie tak właśnie było…

Ta moja koleżanka zawsze wyglądała przy mnie jak uboga krewna i to z głębokiej prowincji, a jednak były mąż mnie dla niej zostawił. To mnie wpędziło w straszne kompleksy, z których długo nie mogłam się podnieść. Na długo straciłam pewność siebie.

Musiało minąć wiele lat, zanim się pozbierałam. Rozwód był długi i okropny, bo najpierw ja im utrudniałam, a potem on wytoczył działa.

Strasznie się nastawił przeciwko mnie i kłamał, że dom był dla mnie zawsze na drugim miejscu, więc kiedy spotkał taką, która go postawiła w centrum swojego świata, nie miał wątpliwości, że małżeństwo ze mną było pomyłką. W sądzie powtarzał, że dopiero z tamtą chce mu się żyć!

Ale, cholera, naprawdę nie miał racji! Nie twierdzę, że go jakoś szaleńczo kochałam, bo to nieprawda, ale byłam dobrą i uczciwą żoną. Nawet niespecjalnie się kłóciliśmy, bo nie było o co. Wszystko się nam nieźle układało, dzieci rosły zdrowo, mieszkaliśmy wygodnie w fajnym mieszkaniu, spędzaliśmy fajnie urlopy, no jednym słowem – sielanka!

Może w życiu intymnym nie iskrzyło, ale po piętnastu latach spania pod jedną kołdrą trudno wymagać ognia. Wystarczało mi, że regularnie się kochamy, chociaż on mi potem wykrzyczał, że to nie było żadne kochanie, tylko nudny obowiązek, i że dopiero przy tej następnej zrozumiał, czym jest prawdziwy seks! To też mnie bardzo ubodło!

Sanatoryjny romans? O nie!

Kiedy jakiś czas po rozwodzie poznałam pewnego pana i on zaczął mnie przekonywać, żebyśmy się lepiej i bliżej poznali, wpadłam w panikę! Wyobraziłam sobie, że i on się mną rozczaruje, bo skoro własny mąż twierdził, że jestem zimna i do niczego, to taki obcy, który mnie nie zna, tym bardziej się zawiedzie. Nie pozwoliłam mu więc na nic.

Znajomość się szybko skończyła i z każdą następną było tak samo, aż do pobytu w pewnym sanatorium, gdzie straciłam głowę dla turnusowego uwodziciela i pozwoliłam mu się poderwać. Było sporo alkoholu, czułe słówka, pieszczoty i wreszcie gorąca wspólna noc.

Ale co z tego, skoro na drugi dzień on już się oglądał za innymi kuracjuszkami, a na moją uwagę, że postępuje nieładnie i nieuczciwie, wyznał szczerze:

– A ty się czego spodziewałaś? Jesteśmy dorośli. Wiedziałaś, po co do mnie idziesz, sama tego chciałaś i było całkiem miło. Ale ja przyjeżdżam tutaj, żeby się zabawić, wszyscy o tym wiedzą… moja żona także! Więc nie marudź i bierz ze mnie przykład. Zobacz, ilu tu samotnych panów. Zainteresuj się którymś…

Żaden z tych sezonowych uwodzicieli na tyle mi się nie podobał, żeby się wdawać w jakiś krótki romans. Nawet przyśpieszyłam powrót do domu, żałując, że mnie poniosło. Piszę o tym wszystkim po to, aby udowodnić, że nie jestem typem imprezowiczki, i niełatwo się wdaję w uczuciowe awantury.

Tym bardziej to, co mi się ostatnio przydarzyło, wydaje się poważne i zaskakująco nowe. Chyba po raz pierwszy z życiu przekonałam się, czym może być prawdziwa, wielka miłość. Mój pech polega na tym, że i on, i ja niedługo przekroczymy sześćdziesiątkę, a to zdecydowanie nie jest wiek na takie przeżycia. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie…

Opowiem, jak się wszystko zaczęło

Któregoś dnia dostałam namiary na podobno świetnego masażystę. Miał opinię cudotwórcy, bo po zabiegach u niego pacjenci czuli się jak nowo narodzeni. Był dosyć drogi, no ale czego się nie robi dla zdrowia, tym bardziej że ja od dziecka mam problemy z kręgosłupem i tylko masaże stawiają mnie na nogi.

Od razu mi powiedziano, że on źle widzi, więc kiedy otworzył drzwi, widok ciemnych okularów na twarzy mężczyzny wcale mnie nie zaskoczył. Zresztą masażyści często miewają kłopoty ze wzrokiem.

Miał bardzo czysty, profesjonalnie urządzony gabinet. Uważnie wysłuchał historii mojej choroby i poprosił, żebym się położyła na specjalnym łóżku. Potem rozpoczął wstępny masaż, żeby się zorientować, co się da dla mnie zrobić.

Kiedy pierwszy raz mnie dotknął, poczułam taki dreszcz, że aż podskoczyłam z wrażenia. Dłonie miał ciepłe, miłe i pomimo siły, delikatne i prawie czułe. Uprzedzał, że na chwilę zaboli, ale zaraz jego dotyk przynosił ulgę i rozluźniał spięte mięśnie.

Od razu wiedziałam, że trafiłam na fachowca, ale po dwóch kwadransach uznałam, że ten fachowiec jest jednocześnie czarodziejem. Wyciągał ze mnie wszystkie złe emocje, całe napięcie, stres, złość i gniew, zostawiając łagodny spokój i wyciszenie.

– Chce mi się spać – powiedziałam.

– Bardzo dobrze. Proszę poleżeć przez chwilę. Może się pani zdrzemnąć. Przykryję panią. Zaraz wracam…

Mogłabym tak leżeć do końca świata, ale czekali następni pacjenci. Po paru chwilach relaksu umówiłam się na kolejne zabiegi i wyszłam.

Pierwszy raz coś takiego przeżyłam

Wszystko wydawało mi się inne, milsze, bardziej kolorowe. Autobus nie przyjeżdżał, a ja byłam z tego bardzo zadowolona, bo mogłam jeszcze parę minut być blisko czarodzieja, tak mi się wydawało…

Wysiadłam przystanek wcześniej niż zwykle i zrobiłam sobie spacer przez zielony skwerek pachnący późnym bzem. Znowu czułam zapachy, nie byłam zmęczona, nigdzie się nie śpieszyłam, nie czułam głodu ani pragnienia, chciało mi się żyć!

To wydaje się nieprawdopodobne, ale naprawdę od wielu lat nie było mi tak dobrze i lekko. Ktoś może stwierdzić, że pewnie dobry masaż pobudził krążenie i wyzwolił endorfiny, ale według mnie to było o wiele więcej. Od razu pojęłam, że spadło na mnie coś, o czym tylko słyszałam, albo co oglądałam w kinie: spotkałam mężczyznę, który spodobał mi się jak dotąd żaden inny!

Dziwne, lecz nie umiałabym wtedy go opisać. Był dosyć wysoki, miał mocno siwiejące, krótko ostrzyżone włosy, delikatne dłonie. No i ładnie pachniał. Tyle pamiętałam. Skąd to zauroczenie?

Przecież pewnie nawet bym go nie poznała, gdyby nagle pojawił się przede mną bez seledynowego kitla i w innym otoczeniu! Nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie, ale byłam pewna, że zaczyna się coś, czego nie wolno mi przegapić.

Teraz już wiedziałam, czym jest miłość

To nieustanna obecność w naszych myślach tego kogoś nawet wówczas, kiedy jesteśmy zajęci czymś innym. To pierwsza myśl o nim po przebudzeniu i ostatnia przed zaśnięciem, to radość przed kolejnym spotkaniem i tęsknota, kiedy to spotkanie się kończy. I nadzieja, że on czuje to samo, i strach, że może się łudzimy niepotrzebnie…

Gdybym to wcześniej znała, byłabym może odporniejsza i bardziej przygotowana, ale wszystko na mnie spadło tak nagle… Straciłam grunt pod nogami. Teraz czas się liczył tylko od jednego masażu do drugiego.

Było ich dziesięć, czyli podstawowa seria. Chciałam oczywiście więcej, ale masażysta powiedział, że trzeba zrobić przerwę i że nadmiarem też można sobie zaszkodzić. Najgorsze było to, że nasza znajomość nie wykroczyła poza ramy: terapeuta – pacjentka. Ani na milimetr nie posunęłam się do przodu.

Wszystko odbywało się w moich marzeniach i wyobrażeniach, bo on nigdy nie tworzył żadnego klimatu do zbliżenia się, a ja byłam kompletnie sparaliżowana myślą, że jeśli spróbuję przekroczyć tę barierę, to się nie tylko wygłupię i skompromituję, ale jeszcze on nie będzie chciał mnie więcej widzieć!

Siostrzyczka była bardzo sprytna

To było takie wielkie, cudowne uczucie „do poduszki”. W snach spełniały się najskrytsze pragnienia, na jawie bałam się cokolwiek zrobić, żeby ich nie spłoszyć. Nawet nie wiecie, co i jak kombinowałam, żeby móc go widywać.

W końcu namówiłam swoją cioteczną siostrę, żeby także zafundowała sobie cykl masaży. Przy jej nawracającej rwie kulszowej było to wręcz konieczne, więc zaprowadziłam ją do jego gabinetu, a potem pod pozorem opieki nad prawie inwalidką towarzyszyłam siostrze jak anioł stróż!

O dziwo jej masażysta przedłużył cykl spotkań do piętnastu, a potem do jeszcze pięciu, co drugi dzień! Od niej przyjął faktycznie pyszne, własnoręcznie upieczone, owsiane ciasteczka i słoik miodu. Do niej się uśmiechał i zagadywał. Jej przedłużał masaże o pięć minut, chociaż przy mnie był punktualny jak szwajcarski czasomierz!

Zanim się zorientowałam, co się święci, było po wszystkim. Moja krewna – starsza ode mnie o półtora roku i mocno przeciętnej urody – promieniała szczęściem, pokazując wszystkim pierścionek zaręczynowy, co mi się wydawało przesadą. Niezbyt młoda wdowa powinna się zachowywać bardziej powściągliwie, prawda?

Pierścionek też mi się nie spodobał; zwyczajna cyrkonia w białym złocie, nic nadzwyczajnego. A jednak to ona go dostała, chociaż gdyby na świecie była sprawiedliwość, ja byłabym jego właścicielką!

Kiedyś powiedziała:

– Justa, jestem ci bardzo wdzięczna, że mnie poznałaś z Damianem, chociaż wtedy myślałam, że służę ci tylko za przykrywkę, i wcale nie chciało mi się tam chodzić. Ale to się szybko zmieniło… Przyznaj się, zależało ci na nim?

– A gdyby nawet, to co? – mruknęłam.

– Nic. Trzeba było powiedzieć, co czujesz, a nie udawać i kłamać, że tylko mi pomagasz. Uwierzyłam ci i stało się, co się miało stać. Na przyszłość – bądź szczera, Justa, dobrze ci radzę. Ludzie nie muszą się domyślać tego, co czujesz. Zresztą takie domysły zawsze się źle kończą.

Podobno tak mu zawróciła w głowie, że jesienią szykuje się ich ślub. Pewnie mnie zaproszą i prawdopodobnie nie odmówię, bo inaczej mogliby się domyślić, co naprawdę się we mnie dzieje.
A jestem nieszczęśliwa.

Jestem zła, czuję się zraniona, oszukana

Mam burzę w sercu. Teraz, kiedy tylko zamknę oczy, natychmiast widzę ich oboje. Są uśmiechnięci i zadowoleni. Obejmują się i całują. Żebym nie wiem jak chciała ten obraz wymazać, on wraca każdej nocy. I to nie jest miłość do poduszki, tylko koszmar do poduszki!

Ty głupia – mówię do siebie. – A czegoś się spodziewała? Baby takie są, że jak zobaczą cukierek, to go zjedzą, choćby wypadł z twojej kieszeni. Trzeba było pilnować, skoro ci zależało. Sama jesteś sobie winna!

Gdybym jeszcze mogła mieć nadzieję, że to, czego się nauczyłam, w przyszłości mi się przyda, ale ja już nie wierzę w żaden cud! Bo tylko cudem mogłabym jeszcze raz się zakochać. A przecież – cudów nie ma, prawda?! 

Czytaj także:
„Ledwo przeszłam na emeryturę, a synowa zatrudniła mnie jako darmową nianię. Chciała mnie wykorzystać, to niech płaci”
„Sławek przywrócił mi wiarę w miłość, ale jest pewien problem. Mój 18-letni syn nie chce słyszeć o nowym facecie w domu”
„Los odebrał nam szansę na zostanie prawdziwą rodziną, ale nie poddaliśmy się. Może dzieci nie mamy, ale wnuczka już tak”

Redakcja poleca

REKLAMA