Zatrzasnęły się za nim drzwi. Najpierw poczułam rozpaczliwy żal, a potem… wstręt do siebie. Bo znów to zrobiłam. Jak można się tak nie szanować?! Zaledwie kilka godzin wcześniej wróciłam z mojej kliniki kosmetologicznej, którą sama od podstaw stworzyłam, zaparkowałam wóz w podziemnym garażu, wjechałam windą do swego stumetrowego apartamentu.
Wzięłam prysznic, następnie weszłam do garderoby i wybrałam elegancki zestaw na wieczór. Szłam na randkę z Jackiem. Fantastyczny facet – adwokat, właściciel kancelarii. Wysoki, przystojny, wysportowany. Chyba bardzo mu na mnie zależy – dziś przysłał do mojej kliniki bukiet czerwonych róż. Naprawdę cieszyłam się na to spotkanie.
Kończyłam już robić makijaż, kiedy zadzwonił Bogdan. Nie słyszałam go ponad miesiąc – od czasu, kiedy wyszedł ode mnie, trzaskając drzwiami, wściekły, że nie mam w barku już whisky. Tym razem też był pijany – dało się wyczuć nawet przez telefon. Powiedział krótko, żebym na niego czekała z kolacją, bo jest głodny i mocno napalony.
Zwykły cham, zapijaczony prostak, którego nie powinnam wpuszczać nawet na klatkę schodową. On nie miał nic poza kryminalną przeszłością oraz skłonnością do przemocy i alkoholu. Ja miałam wszystko. Czterdziestoletnia, zadbana i chyba niebrzydka kobieta sukcesu. Mężczyźni – i to porządni – ustawiali się do mnie w kolejce.
A Bogdan, który nie dorastał im nawet do pięt, mnie nie szanował. Przychodził brudny, nieogolony i – w zależności od kaprysu – albo rozwalał się w moim nowym skórzanym fotelu, żądając drinka, albo od razu zabierał mnie do sypialni i robił ze mną, co chciał. A mimo to na dźwięk jego głosu serce aż podskoczyło mi ze szczęścia. Natychmiast odwołałam spotkanie z Jackiem i poleciałam do kuchni, żeby przygotować kolację.
Bogdan w ogóle się ze mną nie liczył
Przyszedł chmurny i małomówny jak zwykle. Kwiaty? Bombonierka? Chyba nie wiedział nawet, co znaczą te słowa. Żarłocznie rzucił się na usmażone przeze mnie steki, wydudlał duszkiem pół butelki dobrego, francuskiego wina, a potem pchnął mnie na stół.
Nasz seks przypominał bardziej gwałt niż miłość. Bogdan w ogóle nie zwracał uwagi na mnie, na moje potrzeby.
A mimo to było mi lepiej niż z którymkolwiek z tych facetów, którzy obsypywali mnie kwiatami, komplementowali, wyznawali miłość. A kiedy skończył i dopił wino… po prostu wyszedł, trzaskając drzwiami.
Nie było jeszcze późno, dochodziła dwudziesta druga. Siedziałam sama w kuchni, która wyglądała jak pobojowisko. Szkło z rozbitej butelki na podłodze zmieszane z resztkami jedzenia, przewrócony stołek, w powietrzu zapach smażonych steków i naszego seksu.
Powoli wstałam i poszłam do łazienki. Moje ciało drżało jeszcze na wspomnienie tego, co robiliśmy z Bogdanem. Do głowy jednak już wsączała się świadomość, że znów pozwoliłam się poniżyć. Dlaczego taka jestem? Czemu, jak inne normalne kobiety, nie angażuję się w związek z porządnym facetem?
Zmyłam resztki makijażu, wzięłam prysznic i owinęłam się szlafrokiem. Co teraz? Wiedziałam, że jeśli położę się do łóżka, poczucie winy i wstyd i tak nie pozwolą mi zasnąć. Zadzwonić do Jacka? Zły pomysł! Dziś bardzo zraniłam jego uczucia i raczej wątpliwe było, czy nasz rodzący się dopiero związek przetrwa taką próbę. Więc co?
Wzięli mnie za prostytutkę!
Zrozumiałam, że nie chcę spędzić tego wieczoru w domu. W swoim wygodnym apartamencie czułam się jak zwierzę w klatce. Musiałam wyjść, zaczerpnąć powietrza. Otrząsnąć się z poczucia upodlenia, uciec przed pytaniem „dlaczego aż tak się nie szanujesz, kobieto?”.
Wciągnęłam dżinsy, adidasy i jakiś szary sweter. Potargane włosy ściągnęłam w kitkę. Nałożyłam zwyczajną kurtkę z kapturem. Zjechałam windą na parking i wyjechałam w rozedrgany, wielobarwny mrok miasta. Długo krążyłam bez celu wyludniającymi się ulicami, aż wreszcie zatrzymałam się przy jakimś podrzędnym hoteliku na przedmieściach. Nie znałam go, nigdy przecież nie bywam w podobnych miejscach.
Tym razem jednak śmiało wkroczyłam do nocnego barku. Lokal był prawie wyludniony. Tylko przy jednym ze stolików piło wódkę paru brzuchatych facetów, w kącie sali migdaliła się jakaś para, a naprzeciw barmana, na wysokim barowym stołku, siedziała mocno umalowana kobieta w nieokreślonym, ale raczej zaawansowanym wieku, z niedbale przekrzywioną blond peruką. Przechodzona nocna ćma.
Zdążyłam zamówić colę z lodem, kiedy przyplątał się jeden z podpitych grubasów.
– Zapraszamy do naszego stolika, królowo! Co ci zamówić? Whisky z colą, dżin z tonikiem?
– Nie, dziękuję.
– Aaa, rozumiem! To ile bierzesz? Stówę? Sto pięćdziesiąt?
– Spadaj, facet!
Odszedł chwiejnym krokiem, cedząc pod moim adresem słowa, w które wolałam się nie wsłuchiwać. Barman spojrzał na mnie z uznaniem, a ja zastanowiłam się, co robię w tej norze. Odpowiedź mogła być tylko jedna – uciekam. Przed własnym wstydem, przed niezrozumiałą fascynacją facetem, który traktował mnie jak szmatę. Przed samą sobą.
– Kochaniutka, ty chyba nie jesteś dziwką? – aż podskoczyłam, kiedy tuż przy uchu zabrzmiał mi skrzekliwy głos.
Odwróciłam się i spostrzegłam, że na sąsiednim stołku przycupnęła kobieta w przekrzywionej peruce.
– Nie, chyba nie – odparłam, lekko się od niej odsuwając.
Zalatywało od niej papierosami i skwaśniałym winem. Tego zapachowego koktajlu nie była w stanie zagłuszyć nawet ostra woń tanich perfum.
– To dobrze – wyraźnie odetchnęła. – Bo to mój rewir.
– Nie wchodzę ci w paradę, chcę tylko w spokoju dopić swoją colę – powiedziałam w nadziei, że tamta się odczepi.
Faceci to zło
I początkowo wyglądało, że tak właśnie będzie. Prostytutka zamilkła, na migi zamówiła nawet coś u barmana. Nie przesiadła się jednak. Czułam też, że wciąż mi się przypatruje.
– Co cię gnębi, kochaniutka? – znów zaskrzeczała.
– Nic, o czym chciałabym rozmawiać z obcymi – odpowiedziałam niegrzecznie, ale naprawdę w tej chwili nie potrzebowałam jej zainteresowania.
Z namaszczeniem pokiwała głową, a jej peruka skrzywiła się jeszcze bardziej.
– To przez faceta?
– Nie twoja sprawa!
– A więc zranił cię facet – uśmiechnęła się niczym lekarz, którego diagnoza właśnie się potwierdziła.
Miałam nadzieję, że już da mi spokój, ale zawartość szklaneczki, którą postawił przed nią barman, miała chyba działanie słowotwórcze, bo oświadczyła:
– Faceci to zło. Pierwszym, który mnie skrzywdził, był mój własny tatuś – parsknęła ze złości.
Co to za kobieta? Czy ona nigdy się nie odczepi?
– Mój ojciec z kolei był bardzo porządnym mężczyzną – oznajmiłam z wyższością.– Nigdy nie podniósł na mnie nie tylko ręki, ale nawet głosu.
– Nie podniósł ręki… Ani głosu… – powtórzyła z namysłem. – A jak z przytulaniem? Pewnie często to robił. I jeszcze nazywał swoją księżniczką.
Najpierw zdrętwiałam. Potem zalała mnie fala złości na tę wścibską i głupią babę. Co ona sobie wyobraża?
– Ojciec był świetnym lekarzem. Chirurgiem. Dużo pracował, ratował ludziom życie… Nie miał czasu na jakieś głupie przytulanki!
Ostry ton głosu w ogóle jej nie zraził. Wyraźnie upatrzyła mnie sobie jako swojego rozmówcę:
– Mój stary po alkoholu lał nas wszystkich: mamę, mnie, młodsze rodzeństwo. Ale na trzeźwo przynajmniej próbował nam to wynagradzać. Zabierał nas na lody albo do wesołego miasteczka.
Ja się nie liczę
Zawrzałam gniewem. Co mi tu jakaś dziwka będzie pitolić?! Oszalała? Próbuje porównywać swojego ojca alkoholika z moim? Z człowiekiem zamożnym, szanowanym… No, fakt – trochę zimnym, wymagającym, stale nieobecnym. Ale taka jest przecież cena sukcesu!
Tylko czy ten sukces powinien odbijać się na dzieciach? Już miałam kazać jej iść do diabła, gdy sobie przypomniałam swoje dzieciństwo. Tata wiecznie w szpitalu. Pan ordynator. Mama, także lekarka, ale stomatolog, do wieczora przyjmująca pacjentów w prywatnym gabinecie. Ciągle ich nie było, stale za nimi tęskniłam.
Starałam się zwrócić ich uwagę. Przynosiłam ze szkoły piątki i świadectwa z czerwonym paskiem. Oni jednak uważali to za rzecz oczywistą. Bo niby jakim uczniem miałaby być ich jedyna córeczka? Uważali za oczywistość, a nawet mój święty obowiązek, że osiągnę w życiu co najmniej tyle co oni. Nie było więc pochwał, żadnego głaskania po główce.
Moje sukcesy przyjmowali w milczeniu. Nie komentowali. A kiedy próbowałam marudzić o swoich sprawach, bezwzględnie przywoływali mnie do porządku. Dlatego właśnie już jako mała dziewczynka zrozumiałam szybko, że ja się nie liczę. To ich kariery były najważniejsze i nie wolno mi było zaprzątać im głów swoimi małymi, żałosnymi, dziecięcymi problemami. A trochę ich się zebrało…
Przede wszystkim jeden – w szkole podstawowej nie byłam akceptowana przez klasę. Skąd się to wzięło? Może zaczęło się od tego, że mieszkałam w ogromnej willi, a do szkoły odwoził mnie szofer? A to bardzo wkurzało dzieciaki mieszkające w blokach… Byłam też prymuską, bardzo się starałam, co też nie przysparzało mi sympatii.
Najpierw czułam wokół siebie pustkę. Nikt nie chciał przyjść na moje urodziny, nie miałam z kim bawić się na przerwach. Potem, chyba już w szóstej klasie, zaczęło się dokuczanie. Doszło do tego, że bałam się wracać do domu, bo przed szkołą czekała już na mnie banda złożona z chłopców i dziewczynek.
Najpierw szli za mną, przedrzeźniając i przezywając, potem zaczęli popychać, podstawiać nogę. W końcu pojawiły się akty przemocy.
Byłam bita, dźgana cyrklami, obrzucana błotem. Co na to moi rodzice? Nic. Bo niczego im nie powiedziałam. Przecież nie wolno im było zawracać głowy nieważnymi, dziecięcymi problemami…
Aż strach pomyśleć, jak by się to skończyło, gdyby nie Henryk. Jak na dorosłego nie był zbyt wysoki. Ale w porównaniu z nawet najroślejszymi zakapiorami z mojej klasy wydawał się siłaczem. Zwłaszcza że był raczej gruby – taki okrąglutki, rumiany czterdziestolatek.
Co właściwie robił przed szkołą? Później powiedział mi, że akurat przechodził, kiedy zobaczył, że potrzebuję pomocy. Zdawało mi się jednak, że widywałam go tam już wcześniej. A nawet że próbował częstować cukierkami dzieci. Może pamięć płatała mi figle. W sumie to bez znaczenia.
Dziecko ze starszym panem
Najważniejsze było to, że kiedy po raz kolejny opadła mnie wściekła banda rówieśników, to ich przegonił. Byłam mu taka wdzięczna! A na dodatek tamtego popołudnia zaprosił mnie na lody! Jasne, rodzice dawali mi spore kieszonkowe, mogłam więc sobie pozwolić na słodycze. Tylko co z tego, skoro w sklepie, cukierni czy lodziarni zawsze siedziałam sama? A z Henrykiem poczułam się od razu taka jakby ważniejsza.
Zwłaszcza że on mnie traktował wręcz jak dorosłą kobietę – przepuszczał w drzwiach, odsuwał krzesło, a kiedy nikt nie patrzył – całował w dłoń.
Najlepsze jednak, że banda łobuzów natychmiast dała mi spokój. Od tamtej pory Henryk zawsze czekał na mnie przed szkołą i odwoził autem w pobliże domu. Nie tylko więc ci, którzy mnie prześladowali, nie mogli mnie już pobić, ale jeszcze… zyskałam w oczach koleżanek szacunek.
Szybko rozeszło się po szkole, że ta uczennica z kucykami z klasy VI B ma dorosłego faceta, który zaprasza ją do kawiarni, daje prezenty i wozi samochodem. To imponowało innym dziewczynom, przestały mnie więc zaczepiać, a niektóre nawet próbowały się zaprzyjaźnić.
Ta zmiana była tak nagła i niespodziewana, że patrzyłam na Henryka jak na anioła. I nie protestowałam, kiedy delikatnie zaczął mnie w tym swoim aucie całować, pieścić, dotykać w miejsca, których się wstydziłam.
Tak minął rok, potem drugi, w końcu nadeszła ósma klasa. Rosłam, rozumiałam coraz więcej, interesowali się mną chłopcy w moim wieku. I w końcu zaczęłam rozumieć, że to, co robimy z Henrykiem, nie jest wcale normą. Że jednak przeszło czterdziestoletni facet nie powinien obściskiwać czternastolatki.
Stopniowo zaczęłam się wstydzić swojej relacji z Heniem, szczególnie że koleżanki miały normalnych chłopaków – swoich równolatków. Jasne, tamci nie mieli samochodów, nie mogli też tak często zapraszać ich na zakazaną kawę i słodkie lody. Ale dziewczyny opowiadały o tych randkach z wypiekami na policzkach, wspominając pierwsze nieśmiałe pocałunki. Nieśmiałe pocałunki… Ja byłam już znacznie dalej w „tych sprawach”.
I nagle poczułam, że Henryk mi coś odebrał, ukradł, że jednak mnie wykorzystał. Zrozumiałam, że to, co nas łączyło, nie było dobre. Poczułam się wtedy taka jakaś zbrukana, grzeszna, jakby czemuś winna. Może nie powinnam była go tak do siebie dopuszczać? Zwłaszcza że on miał żonę i dzieci – starszego ode mnie syna i córkę w moim wieku. To wszystko było więc jakieś… sprzeczne z naturą. Złe.
Kiedy więc zdałam do liceum, nie powiedziałam mu, w jakiej jestem szkole. A on nie nalegał, tak jakby sam zaczął się mnie obawiać – bo byłam już mądrzejsza, sprytniejsza, bo zadawałam pytania. Nie potrzebowałam już jego ochrony, sama umiałam o siebie zadbać. Byłam od niego wyższa, bardziej energiczna. Henryk wyglądał przy mnie jak podstarzały tatuś. Bez szemrania zniknął więc z mojego życia, a ja za nim nie tęskniłam.
Ta rozmowa była mi potrzebna
Nagle poczułam na swojej dłoni ciepłą rękę. To ona, prostytutka w przekrzywionej peruce, pogłaskała mnie po palcach. I dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że od godziny cały czas mówię. Że po raz pierwszy w życiu opowiadam komuś całą prawdę o Heniu.
– Nie płacz, kochaniutka – usłyszałam jej głos. – Dobrze, że nareszcie to z siebie wyrzuciłaś. Dla nas, kobiet, te sprawy są jak kamienie u szyi. Niepostrzeżenie ciągną nas w dół, aż w pewnej chwili się spostrzegamy, że wylądowałyśmy na dnie. I wtedy nie ma już dla nas odwrotu.
Otarłam łzy spływające po policzkach i brodzie aż na kontuar. Co się ze mną działo? Dlaczego otworzyłam się tak bardzo przed obcą, do tego upadłą kobietą? Natychmiast jednak zrozumiałam, że to łatwiejsze. Wyrzucić z siebie długo skrywaną prawdę przed nieznajomą osobą, której więcej przecież nie spotkam.
– Myślisz, że to ciągnie mnie w przepaść? – spytałam.
Powoli pokiwała głową.
– Oczywiście. Bo niby z jakiego powodu znalazłaś się nocą w tej zakazanej norze? Tak samo było ze mną. Wspomnienie ojca i jego pięści zaprowadziło mnie tu, gdzie jestem teraz. Może gdybym wcześniej się przed kimś otworzyła, wyrzuciła to z siebie, nie byłabym teraz podstarzałą, gardzącą sobą dziwką?
Zachichotałyśmy, a potem się przytuliłyśmy. Woń papierosów, przetrawionego alkoholu i tanich perfum już mi zupełnie nie przeszkadzała.
– Uważaj na siebie – uśmiechnęła się do mnie. – Te głupki – nie oglądając się, wskazała kciukiem na pijących przy stoliku facetów – oceniają nas tylko tak, jak my same siebie. Jeśli sobą gardzimy, oni też to robią. Jeżeli jednak jesteśmy dumne i pewne swego, będą przed nami klęczeć. Niestety… ja za późno to zrozumiałam.
Wstałam spokojnie, położyłam na kontuarze sto złotych i niemal czule poprawiłam jej perukę.
– Dziękuję – szepnęłam, kierując się do drzwi.
Wychodząc, pomyślałam, że miała rację. Mój błąd polegał na tym, że nigdy wcześniej nie połączyłam teraźniejszości z przeszłością. Nie mogłam więc zrozumieć tego, że płaszczę się przed prymitywnym, niewartym mnie Bogdanem, bo wciąż czuję się odrzucona przez rodziców i winna temu, że dopuściłam do patologicznej relacji z Heniem.
Czy podświadomie sama siebie karzę za ten związek? I czy z tego powodu gdzieś w głębi serca noszę przekonanie, że nie jestem warta, by ktoś porządny mnie pokochał?
To już nieważne – uznałam, przekręcając kluczyk w stacyjce. Ważne, że nigdy już go nie wpuszczę do domu. Bo teraz wiem, że moja fascynacja tym gnojkiem brała się z pogardy do samej siebie. Pogardy, którą dzięki kobiecie w przekrzywionej peruce właśnie z siebie zrzuciłam.
Czytaj także:
„Nie mam szczęścia w miłości. Mikołaj miał być jurnym księciem z bajki, jednak okazał się bandyckim farbowanym lisem”
„Arek rozbudzał we mnie najgłębsze fantazje i pragnienia. Niemal się utopiłam w jego łobuzerskich oczach”
„Rwałem panny jak świeże czereśnie. Aż spotkałem Andżelikę, która opanowała moją ułańską fantazję”