Zawsze miałam słabość do łobuzów. W podstawówce mój pierwszy chłopak kradł dla mnie spinki i gumki do włosów. Drugi, którego poznałam w liceum, miał słabość do szybkiej jazdy i nocnych wyścigów po mieście. Jeden z takich rajdów zakończył się policyjną obławą, zgarnęli nas wszystkich na posterunek, a Marcin stracił prawo jazdy.
Po mnie przyjechała mama. Do dzisiaj pamiętam jej spojrzenie, pełne lęku, żalu i rozczarowania.
– Znajdź sobie, córeczko, jakiegoś miłego, dobrego chłopaka – poradziła, gdy wracałyśmy do domu. – Przez takich jak ten Marcin są tylko problemy.
Obruszyłam się, ponieważ na myśli miała pewnie kogoś pokroju mojego ojca. Szkopuł w tym, że chociaż bardzo kochałam tatę, uważałam go za totalnego nudziarza. Matka też wydawała mi się za spokojna, prawie nijaka.
Ja potrzebowałam adrenaliny, chciałam czuć, że żyję, tak na maksa, i najlepiej balansując na krawędzi. Kiedy siedziałam obok Marcina w pędzącym samochodzie, tak właśnie się czułam.
Kiedy mojemu wybrankowi zabrali prawko, od razu stracił też dla mnie cały swój powab.
Potem byli różni inni, ale szybko mi się sprzykrzyli. Żaden nie miał tego czegoś. Aż pewnego dnia pojawił się on, łobuz nad łobuzy.
Miał niezwykły dar
Poznałam go w pubie. Był wielki jak trzydrzwiowa szafa, łysy i wydziarany. Wbił się bezczelnie między mnie a chłopaczka, który niewprawnie próbował mnie poderwać.
– Przepraszam… – próbował zagadać do mnie speszony studencik.
Wielkolud tylko na niego spojrzał i mój niewczesny amant zniknął.
– Nie ma za co – powiedział osiłek, odwracając się do mnie z uśmiechem od ucha do ucha.
– Nie bardzo rozumiem… – próbowałam coś powiedzieć w obronie chłopaczka.
– Nie musisz mi dziękować, że cię uwolniłem od tego gamonia. Kimkolwiek był. Ja jestem Arek, Arkadiusz, ty jesteś piękna i możesz do mnie mówić Bestia.
Roześmiałam się. Oprócz góry mięśni i pewności siebie miał też niewątpliwy dar do rozśmieszania mnie. Przynajmniej na początku, gdy jeszcze chciało mu się starać.
– Chodźmy stąd – powiedział, chwytając mnie za ramię i pociągając za sobą.
Poszłam. Bezwolnie, bez pytań, bez żadnego oporu. To też mi się podobało. Wsadził mnie do bmw i zawiózł do swojego domu. Tam otworzył wino. Po trzecim kieliszku chwycił mnie na ręce i zaniósł do łóżka.
Czułam, trudno to opisać, mieszaninę pożądania, ciekawości i strachu. Niesamowite. Kochaliśmy się dziko przez pół nocy, aż wreszcie Bestia padł wyczerpany. Ja nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit, oszołomiona.
To nie łobuz. Może on naprawdę jest bestią?
Rano przygotował pyszne śniadanie. Był czuły i opiekuńczy, chociaż w jego oczach cały czas igrał szelmowski błysk. Potem odwiózł mnie do centrum, ale pozwolił mi wysiąść z wozu dopiero wtedy, gdy dałam mu swój numer telefonu, a on sprawdził, że jest prawdziwy. Lubił mieć kontrolę. Zaczęłam się tym martwić, kiedy było już zdecydowanie za późno.
Nie odzywał się przez kolejne trzy dni. Pomyślałam, że potraktował mnie jak jednorazową przygodę i nawet nie byłam specjalnie zła. Łobuzy tak mają. Poza tym, co by nie powiedzieć, dobrze się bawiłam; był naprawdę dobry w łóżku. Trochę szkoda, że nie wykroi się z tego dłuższa znajomość, bo zapowiadała się ciekawie.
Zadzwonił w czwartek po południu.
– Cześć, piękna. Tu twoja Bestia.
– Arek? Cześć – starałam się, by mój głos brzmiał obojętnie, choć serce waliło mi jak szalone.
– Zabieram cię w góry na weekend – oznajmił. – Gdzie mam podjechać?
Nie pytał, czy się zgadzam, a mnie nie przyszło do głowy, by odmówić. Arek zafundował mi bardzo intensywny fizycznie weekend, chociaż góry oglądałam tylko przez okno, no i na obrazkach w pokoju. Prawie nie wychodziliśmy z łóżka. Arek był władczy, nawet trochę brutalny, ale właśnie tak mi się podobało, tego potrzebowałam.
– Słuchaj, piękna. Chciałbym, żebyś mi coś przechowała – powiedział poważnie, gdy wracaliśmy do domu.
– Co to takiego? – zapytałam.
– Mała paczuszka dla kolegi. Tylko przez parę dni.
– Dlaczego nie możesz jej trzymać u siebie? – zapytałam.
– Po prostu nie mogę i już – przez twarz przebiegł mu grymas, którego wkrótce miałam tak się bać.
– Jasne. Nie ma sprawy – odparłam.
– Dzięki, piękna – zły grymas zniknął, a pojawił się szelmowski uśmiech.
Tajemniczą paczkę miał przez cały czas w samochodzie i wręczył mi ją przed moim blokiem.
– Tylko przez kilka dni – powtórzył. – Niedługo po nią przyjdę – dodał.
Paczuszka była spora, ale niezbyt ciężka. Jakieś dwa kilo. W domu schowałam ją do szafy w przedpokoju. Potem siedząc na kanapie przed telewizorem, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Arek tak nalegał, żebym przechowała tę paczkę u siebie. Nie była duża, nie zajmowała wiele miejsca, na pewno gdzieś by ją wcisnął.
Ciekawe, co powie, jak będą się na mnie gapić i ślinić?
Hm, podejrzana sprawa, pomyślałam. Wróciłam do przedpokoju, wyciągnęłam pakunek i obejrzałam dokładnie z każdej strony. Potrząsnęłam. Nic się w środku nie przesuwało, ale doszedł mnie słodkawy zapach, jaki często czułam na dyskotekach czy koncertach. Marihuana. Chyba wtedy zaczęło do mnie docierać, że nie zadałam się z łobuzem, a z naprawdę niebezpiecznym człowiekiem. Może rzeczywiście był Bestią?
Nie wystraszyłam się. Jeszcze nie wtedy. Byłam raczej podekscytowana.
Arek zjawił się po kilku dniach, zabrał paczkę i zniknął na tydzień. Ale wrócił. Zawsze wracał.
– Wprowadź się do mnie – rzucił pewnego dnia, gdy leżeliśmy wyczerpani w jego wielkim łóżku. – Chcę, żebyś się do mnie wprowadziła – powtórzył i podał mi skręta.
Tak, nauczył mnie palić zioło.
– Przecież ledwo się znamy – zaprotestowałam niezbyt przekonana.
– Bzdura – skwitował.
Właściwie dlaczego nie, pomyślałam. Nie wiem, czy na moją decyzję nie wpłynęła maryśka, moja chęć bycia z Arkiem na co dzień, czy obawa przed jego gniewem, jeśli się nie zgodzę. Tak czy inaczej, zamieszkałam z Bestią, mimo oporów i ostrzeżeń rodziców. Ale ja już od dawna nie liczyłam się z ich zdaniem. Dobrowolnie weszłam do jaskini lwa, godząc się na panujące w niej zasady i spełniając życzenia Bestii, które nie były prośbami.
Któregoś popołudnia Arek zaprowadził mnie do sypialni i powiedział:
– Idziemy na imprezę. Włóż to.
Na łóżku leżały mała czarna i szpilki z absurdalnie wysokimi obcasami.
– Przecież ja się zabiję w tych butach! – jęknęłam.
– Nie dyskutuj.
Grymas na jego twarzy ostrzegał, że lepiej będzie, jeśli go posłucham. Włożyłam sukienkę, która ledwie zasłaniała mi pośladki.
– Arek… – zawahałam się. – Mogę tak ubrać się dla ciebie, ale żeby półgoła wyjść do ludzi?
– Powiedziałem, nie dyskutuj – wycedził powoli przez zaciśnięte zęby.
Westchnęłam. No cóż, zobaczymy, jak zareaguje, gdy wszyscy będą się na mnie gapić i ślinić.
Impreza odbywała się w willi za miastem. Uczestniczyło w niej kilkunastu mężczyzn w średnim wieku, którym towarzyszyły młode kobiety, niemalże dziewczęta. Wszystkie były ubrane tak samo jak ja.
Trzymałam się blisko Arka, gdy szliśmy przez zatłoczony salon. Czułam na sobie lepkie spojrzenia facetów. Arkowi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, wydawał się zadowolony, że zrobiłam wrażenie. Witał się serdecznie z niektórymi gośćmi, innych pozdrawiał skłonieniem głowy. Na kobiety nie zwracał uwagi. Zrozumiałam, że wszystkie służymy tu za ozdobę.
– Muszę pogadać z kilkoma osobami – powiedział. – Weź sobie szampana i poczekaj. Niedługo wrócę.
Zamknął się z trójką mężczyzn w innym pokoju, a ja została sama.
Wzięłam ze stolika kieliszek i usiadłam na skórzanej kanapie. Czułam się osaczona, wszyscy na mnie patrzyli i dwuznacznie się uśmiechali.
Wszyscy się na mnie gapili i dziwnie uśmiechali
Po chwili przysiadła się do mnie jakaś młoda szczupła brunetka w błękitnej sukience bez pleców.
– Jesteś nowa, prawda? – zagadnęła. – Kobieta Bestii?
Przyjrzałam się jej uważniej. Mimo grubej warstwy makijażu widać było, że ma zniszczoną twarz. Alkohol? Narkotyki? Strach?
– Należysz do niego, co? – otaksowała mnie spojrzeniem. – Dziewczyno, dobrze ci radzę, uciekaj, póki jeszcze możesz… – ale nie dokończyła.
– O czym to tak sobie szepczecie, gołąbeczki? – ciężka dłoń opadła na moje odsłonięte ramię.
Odwróciłyśmy się gwałtownie. Za nami stał Arek, uśmiechając się drapieżnie. Moja rozmówczyni natychmiast zebrała się spłoszona.
– Mam nadzieję, że nie naopowiadała ci jakichś pierdół. Nie słuchaj takich lasek, zazdroszczą ci.
Poza tym nic specjalnego się nie wydarzyło. Ot, grupa facetów załatwiających interesy i ich partnerki. Atmosfera panująca w willi, przerażenie tamtej kobiety, gdy zorientowała się, że Arek za nią stoi, i jego zachowanie sprawiły, że poczułam się dziwnie.
Przestałam czuć się bezpiecznie przy Arku, wręcz zaczęłam się go bać. W końcu doszłam do wniosku, że to nie ma sensu. I powiedziałam mu to.
– Sądzę, że powinniśmy się rozstać.
Jego wzrok był lodowaty. Skrzywił się w charakterystyczny sposób i nawet nie wiem, kiedy dostałam w twarz. Nie wiem, co stało się potem. Pamiętam tylko, jak ocknęłam się na podłodze, a policzek palił mnie żywym ogniem. Nie płakałam, byłam w ciężkim szoku.
– Nie myśl sobie, że tak po prostu się wyprowadzisz – wysyczał wściekły, podchodząc z zaciśniętymi pięściami.
Skuliłam się przerażona.
– Jesteś moja. Rozumiesz? I zrobię z tobą, co mi się spodoba!
Następnego ranka musiałam nałożyć do pracy grubą warstwę makijażu, żeby ukryć sińca pod okiem. Ale koleżanka i tak go zauważyła.
– Elka, co ci się stało? – zapytała.
– Zderzyłam się po ciemku z framugą – uśmiechnęłam się sztucznie.
– Aha, a opowiedziałaś policji o tej framudze? – zapytała.
– To nic takiego – ucięłam temat.
Po tym pierwszym razie były następne, gdy ośmieliłam się z nim nie zgodzić albo gdy mu się zdawało, że zamierzam zaprotestować. Wtedy jego twarz krzywiła się w ten sam sposób, mnie paraliżował strach, a potem czułam ból.
Zdarzały się dni, gdy Arek był taki jak kiedyś, czuły, romantyczny, dowcipny, uroczy. W te dni wierzyłam, że będzie dobrze. Aż znowu lądowałam na podłodze, ukarana za jedno nieopatrzne słowo, gest, nawet spojrzenie.
W końcu musiałam zrezygnować z pracy. Arek mnie do tego namówił, a właściwie zmusił. Po prostu zabrał klucze do mojego mieszkania i odtąd byłam skazana tylko na niego.
Trwało to wszystko kilka miesięcy. Byłam na skraju załamania. Znalazłam się w potrzasku. Nie miałam gdzie się schować. Dobrnęłam do ściany, do momentu przełomowego. Zrozumiałam, że albo się totalnie poddam, albo ucieknę, bez względu na koszty.
Wyczuli to idealnie
Któregoś dnia, gdy byłam na zakupach w centrum handlowym, podszedł do mnie jakiś mężczyzna. Zauważyłam go już wcześniej, jak kręcił się po sklepie. W końcu mnie zaczepił, kiedy zmierzałam do przymierzalni.
– Pani pozwoli… – pokazał mi legitymację policyjną. – Czy możemy gdzieś porozmawiać? – zapytał, a pode mną ugięły się nogi.
– Muszę iść – bąknęłam spanikowana i chciałam go wyminąć, ale złapał mnie za ramię.
– To ważne – powiedział z naciskiem. – Dla pani również.
Zwiotczałam pod wpływem tych słów i jego uścisku.
Usiedliśmy w kawiarence nieopodal. Z daleka wyglądaliśmy jak para znajomych gawędzących przy ciastku i mrożonej kawie.
– Prowadzimy dochodzenie przeciwko Arkadiuszowi… – zaczął.
– Świetnie. Gdyby się dowiedział, że gadam z glinami, chyba by mnie zabił – mruknęłam.
– Nie dowie się. Nie ma pani żadnej obstawy, nikt za panią nie chodzi ani nie śledzi. Chyba nie uważa, by mogła mu pani w jakikolwiek sposób zaszkodzić. A może tak pani ufa? – zapytał.
Uśmiechnęłam się ponuro.
– Raczej sądzi, że za bardzo się boję. Dlatego mnie lekceważy.
– To może niech mu pani pokaże, jak bardzo się myli.
Pojęłam aluzję. Albo rekin, albo zadowolą się… mną
Zaczął opowiadać o Arku, jakiego nie znałam, czy raczej nie chciałam znać. Członek gangu, wysoko postawiony w hierarchii. Miał na koncie liczne przestępstwa: rozboje, wymuszenia, handel narkotykami, a nawet żywym towarem. Nie słyszeli o morderstwach, ale byli przekonani, że nie zawahałby się zabić.
– Niby sporo wiemy, ale brakuje nam dowodów – przeszedł w końcu do sedna. – Dlatego muszę panią prosić o pomoc – przyznał.
– W zdobyciu tych dowodów? Oszalał pan?! – szybko przejrzałam jego plan. – Mowy nie ma! Zabije mnie. Sam pan tak przed chwilą powiedział, że się nie zawaha – przypomniałam mu.
– Doświadczyła już pani przemocy z jego ręki, prawda?
Skinęłam głową. Skoro mnie obserwowali, powinien wiedzieć.
– Będzie tylko gorzej. To się nie skończy – ciągnął. – A nawet jeśli tak by się stało, to pani poniesie najgorsze konsekwencje – ostrzegł mnie.
– Ja… nie mogę – mój strach okazał się jednak większy niż desperacja. Arek miał rację, lekceważąc mnie. – Niech pan poszuka kogoś innego – poderwałam się gwałtownie, niemal przewracając krzesło.
– Czy wie pani, do czego jest wykorzystywane pani mieszkanie?
Zastygłam w pół kroku.
– Arek urządził w nim burdel. Pracują w nim głównie dziewczyny ze Wschodu, ale nie tylko. Sprzedają tam też narkotyki – powiedział, wbijając we mnie spojrzenie.
– To dlaczego go nie aresztujecie?
– Już mówiłem: brak twardych dowodów. A bez takich się wykręci. Mieszkanie jest na panią. Nie możemy powiązać Arka ani z nim, ani z dziewczynami, ani z narkotykami. Nigdy osobiście się tam nie pojawia. Załatwia wszystko przez pośredników. Zależy nam na złapaniu Arka i jego kolesi, ale jeśli się nie uda, zadowolimy się płotką, czyli aresztujemy panią za sutenerstwo i handel narkotykami, które znajdziemy w mieszkaniu.
– Szantażuje mnie pan? Jak tak można?! – byłam przerażona.
– Związała się pani z gangsterem i takie są tego konsekwencje. Proszę przemyśleć moją propozycję.
Straszył mnie czy naprawdę byliby do tego zdolni? Cudowny miałam wybór! Mogłam dać się zamknąć w więzieniu za coś, czego nie zrobiłam, albo pozwolić, żeby Arek pobił mnie na śmierć, gdy się dowie, że spiskowałam przeciw niemu. Znalazłam się między młotem a kowadłem.
– Będziemy pani pilnować – powiedział na pociechę policjant. – Nic złego nie powinno się pani stać.
Bałam się wszystkiego
Przez kilka dni biłam się z myślami. Nie miałam pojęcia, co zrobić. Zanim podjęłam decyzję, dorobiłam się kilku siwych włosów, ale ostatecznie zaryzykowałam i zostałam szpiegiem.
Kiedy spotkaliśmy się ponownie, mój oficer prowadzący wręczył mi małe urządzenie. Pluskwę.
– To do nagrywania rozmów. Uruchamia się automatycznie, więc nie musisz niczego włączać. Wystarczy je umieścić w pobliżu rozmawiających. Jest bardzo czułe – poinstruował.
Następne tygodnie były dla mnie koszmarem, postarzałam się o dziesięć lat. Do codziennego lęku i niepewności, co zrobi Arek, w jakim będzie nastroju, dołączył strach, że wszystko wyjdzie na jaw. Za każdym razem, gdy na mnie patrzył, serce podchodziło mi do gardła, ale starałam się zachowywać w miarę normalnie.
Powtarzałam sobie jak mantrę, że przecież o nic mnie nie podejrzewa, bo uważa mnie za naiwną idiotkę, wciąż w nim zakochaną, spragnioną jego dotyku, mimo bicia i zastraszania.
Sądził, że nadal mi imponuje: charyzmą, siłą, pieniędzmi, których nigdy mi nie skąpił. Był tak arogancki i pewny siebie, że nawet nie zauważył, kiedy moja miłość wyparowała, a seks z nim zaczęłam traktować jak obowiązek. Jeśli czasem zareagowałam nerwowo, kładł to na karb moich babskich fochów i tego, że się go bałam.
Raz w tygodniu spotykałam się z policjantem, za każdym razem w innym miejscu, a on wciąż mi powtarzał, że na przekazanych mu nagraniach nie ma nic istotnego.
Gdy wyznałam mu, że zbliża się duża impreza, jedna z tych, na których faceci chwalą się swoimi kobietami, wyraźnie się ożywił.
– Zapewne wtedy właśnie omawiają interesy. To twoja szansa.
– Moja? – zdziwiłam się, nie wiedząc za bardzo, czego ode mnie oczekuje.
– Tak. Na zdobycie tych cholernych dowodów – wyjaśnił. – Moi przełożeni tracą już cierpliwość – dodał.
Zrozumiałam aluzję. Albo rekin, albo zadowolą się płotką.
Zamierzam zniknąć, tak na wszelki wypadek…
Uczestniczyłam już w kilku takich imprezach i nigdy nie czułam się na nich swobodnie. Ale gdy raz odmówiłam pójścia, oberwałam tak, że przez tydzień nie mogłam wyjść z domu. Teraz miałam podwójną motywację.
Mężczyźni zawsze zamykali się w tym samym pokoju. Zanim zaczęli spotkanie, zajrzałam tam niby z ciekawości i przypadkiem zostawiłam na parapecie swoją torebkę z mikrofonem w środku.
Później dotrzymywałam towarzystwa kilku dziewczynom, które poznałam tu wcześniej. Jednak brunetki, z którą rozmawiałam na pierwszej imprezie, nigdy więcej nie spotkałam.
Po skończonej nasiadówce za zamkniętymi drzwiami Arek przyszedł prosto do mnie.
– Znalazłem twoją torebkę – powiedział, a pode mną ugięły się nogi i prawie dostałam zawału. Ale on tylko się uśmiechnął, niemal czule, wziął mnie pod ramię i odprowadził do stołu.
Nalot na dom Arka miał miejsce trzy dni po tym, jak przekazałam policji nagrania. Zgarnęli niemal cały gang. Mnie też aresztowano, ale szybko oczyszczono z zarzutów. Musiałam jednak wystąpić jako świadek, choć moje zeznania nie wniosły absolutnie nic. Naprawdę nic nie wiedziałam.
Fakt, że to moje nagrania przyczyniły się do zatrzymania grupy, pozostał tajemnicą, ale chyba już zawsze będę się oglądać za siebie. Sprzedałam mieszkanie, przeprowadziłam się do innego miasta, staram się o zmianę nazwiska. Zamierzam zniknąć, tak na wszelki wypadek.
Z plusów – na dobre wyleczyłam się z fascynacji łobuzami, niegrzecznymi chłopcami i niebezpiecznymi mężczyznami. Może kiedyś znajdę jakiegoś miłego nudziarza, z którym będę czuła się bezpiecznie, który da mi szczęście. Być może kiedyś. Ale na pewno jeszcze nie teraz.
Czytaj także:
„Rwałem panny jak świeże czereśnie. Aż spotkałem Andżelikę, która opanowała moją ułańską fantazję”
„Chciałam harców na leśnej polanie, a nie starego grzyba w fotelu. No i stało się, mąż harcował, ale nie ze mną, tylko z Dianą”
„Przyjaciółka zostawiła mi w spadku męża. Wolałam tego interesującego wdowca, niż własnego lenia leżącego na kanapie”