„Rozwodzić się, bo nie ma już motyli w brzuchu? Młodzi zachowują się jak dzieciaki i kompletnie nie rozumieją, czym jest miłość”

Chcieli się rozwieść, mimo że byli idealną parą fot. Adobe Stock, terovesalainen
„Odkryliśmy, że w nasz związek wkradła się rutyna, po prostu nuda. Stał się zbyt przewidywalny, to już nie jest miłość, brakuje elementu oczekiwania, drżenia, uniesień, motyli w brzuchu. Z roku na rok jesteśmy coraz bardziej zgrani, zaprzyjaźnieni, ale to już nie to. Przypominamy bardziej parę bliźniaków niż kochanków”.
/ 24.10.2022 13:15
Chcieli się rozwieść, mimo że byli idealną parą fot. Adobe Stock, terovesalainen

O rozmowę z „dwojgiem dzieciaków” poprosiła moja przyjaciółka Klaudia.

– Musisz wybić im z głowy rozwód, sprawa jest pilna, bo dotyczy córki mojej szefowej – powiedziała stanowczo. – Nie baw się w terapię, tylko ustaw smarkaczy, bo inaczej ta harpia urwie mi głowę. Wysyłam ich do ciebie, znajdziesz dla nich czas w przyszłym tygodniu? Błagam!

– Hola, ja się nie bawię w terapię, to mój zawód – oburzyłam się. – Nie zajmuję się ustawianiem ludzi do pionu i ty o tym doskonale wiesz.

Ale Klaudia nie słuchała

– Zrób, co mówię, chyba nie proszę cię często o przysługę? Mówiłam, że chodzi o moją szefową.

Była tak zdeterminowana, że poddałam się i spytałam o szczegóły. Co to za „dzieciaki” i dlaczego mam je ustawić.

To córka mojej szefowej i jej mąż, pobrali się trzy lata temu, a teraz wymyślili, że się rozstaną. Sami nie wiedzą, czego chcą, afera jest straszna, obie rodziny się zaangażowały i obie zgodnie są przeciw. Wszyscy uważają, że to bzdura, ale dzieciaki się uparły. Nie chcą być razem i koniec.

– Jeśli już podjęli decyzję, terapia jest im niepotrzebna – powiedziałam.

Klaudia była w takim stanie, że rozsądne argumenty do niej nie trafiały.

Oni powinni być razem, zresztą sama zobaczysz. A poza tym kończą budować dom, bardzo wiele ich łączy.

– Nie kupuję tego wyjaśnienia – oznajmiłam stanowczo.

– Tak tylko powiedziałam o domu, jak ich bliżej poznasz, zmienisz zdanie. Oni naprawdę nie powinni się rozwodzić – powiedziała tajemniczo Klaudia. – Wpisz do swojego kalendarza Mateusza i Basię, to wszystko, o co cię proszę.

Zrobiłam to, czy miałam inne wyjście? A poza tym zdjęło mnie współczucie dla „dzieciaków”. Wszyscy dookoła lepiej wiedzieli, co jest dla nich dobre, nie biorąc pod uwagę zdania zainteresowanych. Mateusz i Basia chcieli się rozstać, więc pewnie mieli ku temu powód. Zamierzałam go poznać. Tego dnia odrobinę się spóźniłam, pośpiesznie szłam długim korytarzem, widząc ich w perspektywie. Czekali. Nie nudzili się, siedzieli głowa przy głowie, wpatrując się zgodnie w jeden telefon.

Zauważyli mnie dopiero, gdy się przywitałam

– Oglądamy nasz ulubiony serial – Mateusz błysnął przepraszającym uśmiechem, wyłączając film.

Zaprosiłam ich na kozetkę, zastanawiając się, dlaczego Klaudia mówiła o nich „dzieciaki”. Byli na oko po trzydziestce, nadal młodzi, ale zdecydowanie dorośli. Poczekałam, aż się usadowią, i spytałam, co ich do mnie sprowadza.

– Skuteczny szantaż zastosowany przez rodziców Mateusza – uśmiechnęła się Basia. – Zagrozili, że jeśli nie pójdziemy na terapię, nie przekażą nam ziemi, na której budujemy dom.

– To by nas pogrążyło, dom już prawie stoi, a grunt wciąż nie jest nasz – zawtórował jej Mateusz. – Starzy się uparli, więc…

– …nie chcieliśmy się kłócić, przyszliśmy dla świętego spokoju – wpadła mu w słowo Basia. – A właściwie po to, żeby utwierdzić obie rodziny w przekonaniu, że podjęliśmy słuszną decyzję.

– O rozwodzie – uzupełnił Mateusz.

Aż się zdziwiłam, że nie mówią chórem, zachowywali się jak połączeni jedną nicią. Rzadko można spotkać tak zgrany duet, zaczynałam rozumieć, co miała na myśli Klaudia, mówiąc, że „sama zobaczę”. Oni powinni być razem.

Jesteście pewni, że chcecie się rozstać? – spytałam z mimowolnym zdziwieniem.

– Wszyscy nas o to pytają, a my chyba wiemy najlepiej, co jest dla nas dobre – westchnęła ze znużeniem Basia. – Wolałabym, żeby nasza rodzina nie wtrącała się w nasze sprawy.

– Nie mamy już siły im tego tłumaczyć i wyjaśniać – przyświadczył jej Mateusz. – Zgodziliśmy się na terapię, ale ona nie jest dla nas. To ustępstwo z naszej strony, gest dobrej woli, który wykonujemy w stronę rodziców.

Terapia jest ostatnią deską ratunku, może nam się bardzo przydać – mruknęła Basia pod nosem.

– Myślisz? – Mateusz zwrócił się do niej z zainteresowaniem.

– A ty nie? Pomyśl, zyskujemy potężnego sojusznika – spojrzała na mnie wymownie. – Dostaniemy zaświadczenie, że naszego małżeństwa nie da się uratować, wtedy nikt nie będzie nam zadawał głupich pytań.

Bingo, ty masz głowę! – Mateusz położył rękę na udzie Basi.

– Spadaj – odpędziła go wesoło.

Obserwowałam ich, zastanawiając się, do czego jestem im potrzebna. Świetnie się dogadywali, rozumieli i byli bardzo zżyci. Dlaczego chcieli się rozstać, o co naprawdę im chodziło?

Nie wydaję zaświadczeń i chciałabym wreszcie poznać prawdę – przerwałam im przepychanki na kozetce. – Dlaczego chcecie się rozwieść?

– Bo tak – powiedziała krnąbrnie Basia. – Chyba mamy do tego prawo?

Pomyślałam, że tak niczego się nie dowiem, trzeba ich zajść z innej strony.

– A co was łączy? – spytałam zachęcająco. – Musi być coś, co macie wspólnego.

– Owszem, kredyt – odparł wesoło Mateusz, a Basia roześmiała się. – A poza tym niedokończony dom, przyjaciół.

– To fakt, jest ich całkiem sporo – przytaknęła mu żona.

– Pies – wyliczał dalej Mateusz.

– Tu będzie poważny problem, oboje chcemy go zatrzymać – przerwała mu Basia. – Już się umówiliśmy, że dopóki nie uzgodnimy tej kwestii…

– …czyli nigdy, bo ja nie ustąpię – mruknął Mateusz.

…to zamieszkamy razem w domu, który budujemy. Jest piętro i parter, podzielimy się, a pies będzie wspólny.

Oparłam głowę na rękach, coraz lepiej rozumiałam każde słowo Klaudii. Małżonkowie zachowywali się tak nieprzewidywalnie, że robili wrażenie nieodpowiedzialnych dzieciaków.

Rozwodzili się, ale zamieszkają razem?

Jedno na górze, drugie na dole. Rzekomo przez psa, ale czy rzeczywiście chodziło tylko o przywiązanie do zwierzaka?

– Mamy też wspólne zainteresowania, latem pływamy na kajcie – ciągnął Mateusz. – A także komodę z kornikami, o którą się strasznie pokłóciliśmy. Basia przytargała ją z targu, uparła się, że ją odnowi, ale ja znam jej słomiany zapał, więc chciałem wyrzucić robaczywy mebel.

– A ja go obroniłam – dokończyła Basia.

To była prawdziwa wojna – przyświadczył bez urazy Mateusz.

Słuchając ich, nabierałam nieodpartego wrażenia, że dobrze się bawią i nie traktują terapii poważnie. Zostali do niej zmuszeni szantażem, więc przyszli, ale nie zamierzali się zwierzać, wszystko obracali w żart. Wygłupiali się jak para dzieciaków. Owszem, byli sympatyczni, chętnie odpowiadali na pytania, a mimo to nie mogłam przeniknąć przez pole siłowe, które wokół siebie stworzyli.

– Sporo was łączy, to są dobre podstawy, na których można budować – powiedziałam zachęcająco, udając, że nie widzę, jak błaznują.

Ale my się już nie kochamy – nie wytrzymała Basia.

No! Nareszcie padł strzał i to od razu z grubej rury. Wiedziałam, że w końcu się dowiem. Argument był poważny, ale wcale nie wykluczał dalszej rozmowy. Przynajmniej ja tak uważałam.

– Kiedy to odkryliście? – spytałam.

Zburzyłam ich pewność siebie, wymienili spojrzenia, wyraźnie zastanawiając się, co powiedzieć, i czy ma to być prawda.

Dobra, miejmy to już za sobą – zdecydował się Mateusz. – Jesteśmy parą od tak dawna, że żadne z nas nie pamięta, kiedy zaczęliśmy ze sobą chodzić.

– W szkole średniej – skarciła go Basia.

– Czyli sto lat temu – podsumował. – Ale nie narzekam, było nam ze sobą idealnie. Tylko wie pani, to już szmat czasu, jesteśmy jak stare małżeństwo, chociaż pobraliśmy się dopiero przed trzema laty. Latem zeszłego roku przeszliśmy kryzys, który nie minął bez echa. Jak zwykle pojechaliśmy polatać na kajcie, to taka deska z latawcem, gna się na niej po falach, skacze, kreci piruety, o ile się umie… Fajna sprawa, oboje to lubimy. To nie był nasz pierwszy wyjazd, ale tym razem było inaczej. Słońce, wakacje, wiatr we włosach, całkowity luz, wokół pełno ludzi, takich samych wariatów jak my. Nagle coś między nami się popsuło, zaczęło nam czegoś brakować, nie było już nam tak dobrze razem. Poczuliśmy dreszcz pożądania, uświadomiliśmy sobie, że chcemy czegoś więcej od życia.

– Konkretnie, to Mateusz poczuł dreszcz do pewnej blondynki i wcale tego nie ukrywał – uzupełniła Basia.

– A tobie podobał się instruktor, nie jestem ślepy – odparował Mateusz.

– Chodzi o to, że nie byliśmy już zajęci sobą, zaczęliśmy zwracać uwagę na innych potencjalnych partnerów. Żadne z nas nie zdradziło, ale chętnie flirtowaliśmy, a wieczorami kłóciliśmy się o to. Po powrocie było między nami tak sobie, nie mogliśmy zapomnieć tego, co się stało. Zaczęliśmy o tym rozmawiać, to zawsze nam dobrze wychodziło, cokolwiek by mówić, naprawdę świetnie się rozumiemy. Chcieliśmy znaleźć wyjaśnienie, co jest z nami nie tak, co się zmieniło, że już sobie nie wystarczamy. I odkryliśmy, że w nasz związek wkradła się rutyna, po prostu nuda. Stał się zbyt przewidywalny, to już nie jest miłość, brakuje elementu oczekiwania, drżenia, uniesień, motyli w brzuchu. Z roku na rok jesteśmy coraz bardziej zgrani, zaprzyjaźnieni, ale to już nie to. Przypominamy parę bliźniaków, nie kochanków. Kiepsko, prawda? Oboje chcemy czegoś więcej i chyba na to zasługujemy, jesteśmy zbyt młodzi, by się poddać, zadowolić małżeństwem bez miłości. Jeśli teraz się rozstaniemy, będziemy mieli szansę na szczęście w innych związkach. Tak będzie uczciwie.

Lepsze to niż wzajemne oskarżenia – powiedział poważnie Mateusz. – Po powrocie z wakacji zrzucaliśmy winę jedno na drugie, nie chciałbym powtórzyć tego doświadczenia. Spędziliśmy z Basią szmat czasu razem, mamy piękne wspomnienia, lubimy się, nie chcemy tego zepsuć. Małżonkowie, którzy zostają ze sobą z rozsądku, potrafią się znienawidzić, my chcemy tego uniknąć. Basia zawsze będzie mi bliska, nawet jeśli miłość, jaka między nami była, wypaliła się.

– Dokładnie – przyświadczyła mu żona. – Czuję to samo.

No to wszystko jasne

O mało się nie załamałam, już widziałam minę Klaudii, jak jej powiem, że terapię zakończyłam po pierwszym spotkaniu. Byli zdecydowani się rozstać, ale czy wiedzieli, czym jest miłość? Uniesienia nie trwają wiecznie, bywa jednak, że pozostaje po nich coś nieprzemijającego. Postanowiłam zaryzykować i spróbować ich o tym przekonać. Muszę powiedzieć, że to była istna orka na ugorze. Małżonkowie stawiali się karnie na sesje, ale swoje wiedzieli, nie umiałam do nich dotrzeć. Terapia była dla rodziny, rozwód dla nich, tego przekonania nie pozwalali podważyć. Na jedno ze spotkań Basia przyszła sama, tłumacząc, że nieobecność Mateusza w niczym nie przeszkadza, bo ona zrobi dla niego notatki. Wyciągnęła nawet brulion, gotowa do zapisywania moich światłych rad.

Opadły mi ręce, traktowali terapię jak obowiązkowe zajęcia, które trzeba odbębnić, podkładkę dla rodziców, usprawiedliwienie kroku, jaki zamierzali zrobić. Nie przeszkadzałabym im w tym, chcą rozwodu, ich sprawa, gdyby nie byli tak doskonale dopasowani, jak jedno istnienie! Szkoda było ten dar marnować, niestety, tylko ja byłam tego zdania, oni tego nie widzieli. Innym razem spotkałam ich przypadkowo w sklepie meblowym, w największej zgodzie wybierali sofę. Widząc moją minę, wybuchnęli śmiechem, a ja poczułam się jak skostniała drobnomieszczanka, hołdująca przestarzałym stereotypom.

– Starą sofę wykończył pies, rozwód rozwodem, ale na czymś trzeba siedzieć – wyjaśnił mi pobłażliwie Mateusz. – Uważa pani, że wyglądamy jak szczęśliwe małżeństwo? Zapewniam, że to tylko pozory, prawda wygląda inaczej. Nadal się lubimy, ale to dla nas za mało.

Ciągnęliśmy mozolnie terapię, na której zależało tylko mnie. Oni już postanowili, że będą szukać szczęścia, którego im zabrakło, a na które oboje zasługują. To było ich życie, nie miałam nic do powiedzenia. Klaudia miała do mnie żal, że nie wyperswadowałam im rozwodu, wybaczyła mi dopiero z czasem. Basia i Mateusz zrobili, jak postanowili: rozwiedli się, a potem dokończyli budowę domu, i tak jak zapowiadali, zamieszkali w nim oboje. Jedno na górze, drugie na dole. Klaudia doniosła mi, że w planach mają budowę osobnego, niekrępującego wejścia na piętro.

Żyli osobno, ale zgodnie, lepiej małżeństwo

Przyjaźnili się ze sobą, przyjmowali znajomych, których przecież mieli wspólnych. Wspólnie spłacali kredyt w banku, ale nie byłam przekonana, że to on trzyma ich razem. Łączyło ich więcej, niż myśleli, więc mimo rozwodu żadne nie próbowało układać sobie życia z dala od drugiego. Czy było to przyzwyczajenie, czy coś więcej? Byłam pewna, że nie mogli bez siebie żyć, tylko nie potrafili tego zauważyć. Zamieszkali osobno, czekając na miłość, życzyłam im jak najlepiej, ale nie podobał mi się ten stan zawieszenia. Nie wróżył nic dobrego. Czekanie może potrwać, a czas w ich przypadku nie działał na korzyść. Co będzie, gdy jedno z nich poczuje chemię do kogoś trzeciego?

Może się to skończyć tragedią, wtedy naprawdę będą potrzebować dobrej porady i obawiam się, że znów usiądą na mojej kozetce. Nie, żebym nie chciała im pomóc, ja po prostu nie wiem, czy będę potrafiła wytłumaczyć im, czym jest miłość.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA