„Rozwiodłam się z tyranem, który bił, poniżał i wyliczał mi każdą złotówkę. Drugi mąż był jeszcze gorszy”

kobieta w związku z tyranem fot. Adobe Stock
„– Może powinnaś iść do pracy, wtedy przestaniesz szastać. – Dobrze, poszukam sobie jakiejś roboty – powiedziałam i dostałam w twarz za niewdzięczność. Trzeba było wtedy wyjść z domu, tak jak stałam. Ale przemilczałam, a Adam… nawet mnie przeprosił. Za drugim razem o przeprosinach już nie było mowy. Poszturchiwania i wyzwiska stały się codziennością”.
/ 26.06.2022 17:34
kobieta w związku z tyranem fot. Adobe Stock

Ojciec należał do mężczyzn, o których mówi się „ciepłe kluchy”. W naszym domu to mama musiała zajmować się wszystkim i podejmować każdą decyzję. Widziałam, że czasami było jej ciężko, bo chociaż tata był dobrym człowiekiem, to jego wieczne: „Zrób, jak uważasz, Halinko”, mogło doprowadzać człowieka do szału. Nie miał swojego zdania właściwie w żadnej sprawie. I na mamę zrzucał całą odpowiedzialność za życie nas wszystkich. Także za swoje. Nieważne, czy chodziło o to, gdzie spędzimy wakacje, czy też o to, co zrobić z mieszkaniem babci po jej śmierci. Zawsze polegał na zdaniu swojej Halinki, sam zaś zakładał ciepłe kapcie i siadał przed telewizorem.

Przysięgłam sobie, że mój mąż taki nie będzie

Odkąd pamiętam, podobali mi się silni mężczyźni. Z zachwytem wpatrywałam się w bohaterów filmowych, facetów z charakterem. Moimi idolami byli Sean Connery i Clint Eastwood. Ach, to bezwzględne spojrzenie każdego z nich. Aż czułam ciarki. Adam wprawdzie z wyglądu w niczym nie przypominał Clinta, ale nie można mu było odmówić męskości. Zwłaszcza gdy chodzi o sposób bycia, nieco chłodny i nieustępliwy. Zakochałam się w nim bez pamięci, bo zawsze wiedział, gdzie tego wieczoru pójdziemy i co będziemy robić. Planował wszystko tak, żeby było jak w zegarku. Również nasz ślub.

Byłam zachwycona, że zorganizował całe przyjęcie, wybrał zespół, który miał grać, swój garnitur, a nawet moją sukienkę, bo przecież musiała pasować stylem do jego „ogólnej koncepcji”. Pławiłam się w takiej stanowczości jak truskawka w szampanie, upojona jego męskością. Każda z jego decyzji wydawała mi się bardzo mądra i przemyślana. Kiedy rzucał się do ludzi, wytykając im ich błędy, rozstawiał po kątach sprzedawców w sklepie, robotników w domu, a nawet osoby podróżujące z nami w jednym przedziale, ukrywałam się za jego plecami.

Byłam niczym mała dziewczynka pod opieką dorosłego i... podobało mi się to. Cieszyłam się, gdy zadecydował, że to on będzie od przynoszenia pieniędzy do domu, a ja od dmuchania w rodzinne ognisko. Bez żalu zrezygnowałam z pracy, której i tak przecież nie lubiłam. Wszystko, co robił Adam, było takie logiczne. Przecież skoro on był po studiach, a jak tylko po maturze, to które z nas miało szansę na lepszą pracę i perspektywy na wyższe zarobki? Oczywiście on. A z kolei, jak często mawiał mój mąż, „dziecka przecież nie urodzi”.

No to ja je urodziłam. Dwoje. Początkowo nie zwracałam uwagi na to, że mąż ani trochę się nimi nie zajmuje. I nie chodzi tutaj tylko o przewijanie czy karmienie. On się nawet z nimi nie bawił. Mówił, że po pracy jest zmęczony i nie ma na to siły. Za to dzieciaki bardzo pragnęły przyciągnąć uwagę taty. Niestety, nigdy nie kończyło się to dobrze… Już kilka miesięcy po ślubie zauważyłam, że Adam nie tylko jest stanowczy: on jest zwyczajnym tyranem! Kiedy nie podobało mu się to, co zrobiłam, natychmiast wpadał w szał. Jeżeli jego zdaniem nie zastosowałam się do polecenia, wybuchała karczemna awantura. Z równowagi mogło go wyprowadzić praktycznie wszystko, każda najdrobniejsza bzdura, a wtedy rzucał czym popadło. I grubym słowem, i szklanką. Talerze cały czas latały po naszej kuchni. Nieważne, czy z jedzeniem, czy bez. Makaron potrafił wylądować na suficie… A mój ślubny tylko patrzył potem na to z obrzydzeniem i nakazywał mi:
– Zrób coś z tym.
Kiedy wychodził do pracy, to ja myłam ściany bielinką, ciesząc się, że nie pomalowaliśmy ich na kolor, który mi się podobał. Cytrynowożółty, słoneczny… No bo jak bym je teraz doczyściła?

Większy problem był z tym, co mąż rozbił, zniszczył. Nawet kiedy potem się okazywało, że to nie on w jakiejś sprawie miał rację, tylko ja, nigdy nie przeprosił, że wszczął awanturę. Zawsze powtarzał, że nie mam prawa go denerwować, bo on w przeciwieństwie do mnie ciężko pracuje, więc zasługuje na święty spokój. Zresztą on nic nie zrobił: to ja poniszczyłam wszystko jego rękami, bo tak go wkurzyłam, że musiał się wyładować. Więc to moja wina… Oczywiście, kiedy przychodziło co do czego, na przykład w naszym domu mieli się pojawić na kolacji goście, dostawałam po głowie, że proszę o pieniądze na nowe talerze. No bo jak to?! Gdzie podziały się stare?! Pobiłam je przy myciu?! Mój mąż jakoś nie kojarzył, że sam nimi rzucał, a talerz nie guma...

I tak sobie zasłużyłam na zarzuty, że jestem niegospodarna. On się stara zarobić jak najwięcej, a ja sobie lekko traktuję pieniądze.
Może powinnaś iść do pracy, wtedy przestaniesz szastać – krzyczał.
– Dobrze, poszukam sobie jakiejś roboty – powiedziałam raz i dostałam w twarz za niewdzięczność.
Trzeba było wtedy wyjść z domu, tak jak stałam. Ale ja byłam głupia, zmilczałam dla dobra dzieci, a Adam… nawet mnie przeprosił. To był pierwszy raz. Za drugim razem o przeprosinach już nie było mowy. I się zaczęło. Poszturchiwania, bicie po głowie i wyzwiska stały się dla mnie codziennością. Mąż przestał owijać w bawełnę, co o mnie myśli. Słyszałam, że jestem głupia i na niczym się nie znam. Epitety takie jak „idiotka”, „garkotłuk” i „tłumok” padały każdego dnia.

W pewnym momencie Adam poszedł na kolejne studia. Nie mam pojęcia, czy faktycznie były mu potrzebne, ale uznał, że zaoczna psychologia przyda mu się w pracy z klientami. Nie podejrzewałam, jak te wykłady wpłyną na nasze życie... Mąż zaczął przynosić do domu jakieś testy psychologiczne, które z lubością na mnie wypróbowywał. Kazał mi je rozwiązywać, a potem brutalnie komentował wyniki. Oczywiście, zawsze były złe, zawsze wypadałam poniżej normy.
– Tobie się nie powinno powierzać wykonywania żadnych zadań, bo i tak niczego dobrze nie zrobisz. Masz wyniki pomiarów inteligencji jak troglodytka. Jesteś brakującym ogniwem w teorii Darwina. – słyszałam niemalże na okrągło.

Wtedy już doskonale rozumiałam, że wyszłam za nieodpowiedniego człowieka, ale co mogłam zrobić, będąc bez grosza przy duszy? Tylko mąż miał dostęp do konta. Wydzielał mi co tydzień pewną kwotę na życie i musiało wystarczyć. A to wcale nie było proste...Dwoiłam się i troiłam, oszczędzałam, na czym mogłam, aby dzieciom kupić np. nowe buty. Bo bywało, że mąż nie „zatwierdził” ich na liście naszych wydatków, uznając, że stare są jeszcze dobre. To samo było z innymi rzeczami. O tym, czy coś kupowaliśmy, czy nie, zawsze decydował on. Tym bardziej bolało mnie, gdy Adam nagle podjeżdżał pod dom nowym autem albo przynosił drogie gadżety, które miały służyć tylko jego przyjemności. Może powinnam była się cieszyć, bo na zewnątrz wyglądaliśmy na zamożną rodzinę. Żadna z sąsiadek by się nie domyśliła, że czasem nie mam czego do garnka włożyć, bo mąż akurat nie był zainteresowany obiadem.
– Zjadłem w pracy – mówił. – A ty się naucz gospodarować tym, co ci daję.
Kiedyś w markecie doszło do tego, że zaczął mi wypakowywać zakupy z wózka. Poszedł wtedy ze mną tylko dlatego, żeby zobaczyć, na co wydaję JEGO pieniądze. I doszedł do wniosku, że na bzdury, bo on na przykład nie lubi pomidorów i nie przepada za żółtym serem, więc powinnam była wziąć biały. I nieważne, że ja nie mogę go jeść, bo jestem uczulona…

Ludzie wlepiali w nas zdumione spojrzenia. Niektórzy byli rozbawieni, ale większość wyglądała tak, jakby mi współczuła. Kiedy mąż na mnie wrzeszczał, zrobiłam się czerwona jak burak. I chyba wtedy coś we mnie pękło. Uznałam, że nie będę już dłużej znosić upokorzeń.

Wkurzona wytoczyłam ciężki wózek na parking. Adam oczywiście nie zamierzał mi pomóc: szedł sobie spokojnie obok i popijał piwko. Sama załadowałam więc wszystko do samochodu, a potem… wzięłam torebkę i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego, nie zwracając uwagi na jego wrzaski, że mam wracać, bo przecież… pozwolił mi prowadzić!
– Ja piłem – darł się na cały głos.
„A guzik mnie to obchodzi – pomyślałam. – Trzeba było chociaż zapytać, czy mam ochotę siadać za kółkiem. Trzeba było to ze mną wcześniej ustalić”.

Tamtego dnia pierwszy raz odważyłam mu się sprzeciwić

Oczywiście, wiedziałam, że w domu będę musiała zmierzyć się z konsekwencjami… Adam „za karę” rozbił mi wargę, ale bardziej mnie nie uszkodził, bo zagroziłam, że tym razem pójdę na policję i zrobię obdukcję.
– To zrób, a ja powiem, że wpadłaś na drzwi od łazienki, idiotko – usłyszałam.
Ale wówczas obaj synowie stanęli za mną murem. Jeden miał już 15 lat, drugi 13, i obaj dobrze wiedzieli, co się dzieje w domu. Chyba właśnie dlatego Adam w końcu mi odpuścił.
– Dlaczego się nie rozwiedziesz? – zapytali wieczorem, kiedy mąż wyszedł.
– Boję się, że sobie sama nie poradzę – wyznałam szczerze, choć pewnie nie powinnam tego mówić dzieciom.

Jednak taka była prawda

Nie miałam pracy, nie miałam mieszkania… Co więcej, nie miałam także przyjaciół. Po ślubie przeprowadziliśmy się aż 400 kilometrów od domu, a potem robiliśmy to jeszcze dwa razy ze względu na awanse Adama. Jak tylko zdążyłam się zaprzyjaźnić z sąsiadami czy rodzicami kolegów synów, to zaraz wyjeżdżaliśmy. W rezultacie z nikim nie utrzymywałam kontaktów, tym bardziej że mąż nie życzył sobie gości.
– Przyjdą, wyjedzą wszystko z lodówki i pójdą – śmiał się z mojej gościnności. W ogóle nie wchodziło w grę, by przyjechała do nas np. jakaś moja przyjaciółka jeszcze ze szkoły. Uważał je wszystkie za idiotki, więc kontakty mi się pourywały.

Byłam w koszmarnej sytuacji, ale jednak dzięki dzieciom zrozumiałam, że to ostatni dzwonek, aby odejść o Adama. Z pomocą przyszła mi mama, bo tata już w tym czasie nie żył. Namówiła mnie, żebym z nią zamieszkała. Długo się wahałam, czy powinnam ją tak obciążać, lecz w końcu stwierdziłam, że nie mam wyjścia. Pewnego dnia, gdy Adam był w pracy, spakowałam nasze rzeczy, zabrałam synów i wyjechałam. Dzień wcześniej złożyłam w sądzie papiery rozwodowe.

Mąż oszalał z wściekłości

Oczywiście domyślił się, gdzie jestem, napuścił na mnie policję. Twierdził, że porwałam synów. Na szczęście były już wakacje, a ja jako matka miałam prawo wyjechać z nimi, gdzie tylko chciałam. W końcu zjawił się osobiście. Na przemian prośbą i groźbą usiłował mnie zmusić do powrotu. Nie uległam i byłam z siebie dumna. Jeszcze latem sądownie ustalono, że synowie mogą zamieszkać ze mną, więc od września poszli do szkoły, w której kiedyś sama się uczyłam. Jeden do podstawówki, drugi do liceum mieszczącego się w tym samym budynku.

Rozwód ciągnął się 2 lata, bo mąż co chwila wynajdował jakieś argumenty, że powinnam do niego wrócić. Usiłował udowodnić sądowi, że jestem nienormalna i trzeba mnie wreszcie ubezwłasnowolnić, bo się nie nadaję do samodzielnego życia. Aż w końcu usłyszał od sędziego, że jak się nie uspokoi, to dostanie rozwód z własnej winy. Walka o majątek trwała jeszcze dłużej i powiem szczerze, że w pewnym momencie odpuściłam. W tym czasie bowiem zmarła moja mama i odziedziczyłam po niej trzypokojowe mieszkanie. Po co więc miałam się szarpać z byłym mężem? Przystałam na nierówny podział dóbr, wzięłam 1/3 wspólnego majątku i postanowiłam zapomnieć o tym człowieku.

Synom nigdy nie broniłam kontaktów z ojcem, a nawet miałam nadzieję, że ułożą się one poprawnie. I tak się stało, bo najwyraźniej Adam w końcu zrozumiał, że jak nie przestanie zachowywać się jak palant, to straci ich bezpowrotnie. Złagodniał więc i nawet ze mną zaczął po czasie rozmawiać normalnie. Kiedy uciekałam do mamy, byłam niczym przerażona mała dziewczynka. Tylko dzięki jej pomocy znalazłam pracę i zaczęłam zarabiać pierwsze w życiu pieniądze. Marne, bo marne, ale zawsze jakieś. Dopiero rozwód dodał mi sił. Skończyłam kilka kursów dokształcających i wkrótce przeniesiono mnie na lepiej płatne stanowisko w innej dzielnicy.

Wtedy poznałam Arka

Był jednym z kierowników działów, facetem przed czterdziestką, bezdzietnym rozwodnikiem. W biurze plotkowano, że była żona przyprawiała mu rogi z jakimś poznanym w Niemczech facetem, a potem po prostu uciekła do kochanka. Ujął mnie tym, że mi wprost nadskakiwał. Strasznie mu zależało na zdobyciu mojej sympatii, ale też moich synów. Był bardzo męski, a jednak wydawał się tak inny od Adama. Prawił mi komplementy, nie szczędził czułości. Miałam wrażenie, że jest moją ostatnią szansą na normalne życie. Przecież skończyłam już 38 lat.

Wyszłam za Arka dość szybko, bo zaledwie po pół roku znajomości. Byłam już wtedy w trzecim miesiącu ciąży. Moim prawie dorosłym już synom urodziłam siostrzyczkę, śliczną Asię. Początkowo mieszkaliśmy u mnie i było nam wspaniale. Kiedy jednak córeczka zaczęła raczkować Arek powiedział, że chciałby jej zapewnić lepsze warunki.
– Rozmawiałem z ojcem, przepisze na mnie rodzinny dom i możemy od razu w nim zamieszkać. Problem tylko w tym, że musiałbym spłacić siostrę – wyznał mi Arek. – A to spora dość duża kwota i nie wiem, czy dostaniemy kredyt. Zaczęliśmy się zastanawiać, co robić, bo propozycja teścia wydawała się kusząca. Dom był spory, otaczał go naprawdę duży ogród. Po prostu sielanka.

W końcu wpadłam na pewien pomysł.
– Sprzedamy moje mieszkanie i będziemy mieli na spłatę – powiedziałam.
– Świetny pomysł – ucieszył się Arek. Załatwiliśmy wszystkie formalności i przeprowadziliśmy się za miasto. Zaczynało się akurat lato, w ogrodzie wszystko kwitło. Bardzo mi się tam spodobało. Nie sądziłam, że będę żałowała swojej decyzji. A pożałowałam jej, niestety, dość szybko. Arek bowiem, kiedy poszedł „na swoje”, zaczął się zmieniać. Nie wiem, co na niego tak podziałało… Czy to, że wrócił do rodzinnego domu i znowu poczuł się panem, czy może fakt, że moi chłopcy demonstrowali swoje niezadowolenie z przeprowadzki z dala od centrum. W każdym razie wszedł z nimi w konflikt. Nie podobały mi się ciągłe awantury i to, że musiałam się opowiadać po którejś stronie. A kogokolwiek poparłam, było źle. Arek dowodził, że podważam jego autorytet, a chłopcy, że ich nie kocham.

Byłam zdruzgotana faktem, że muszę bronić własnych dzieci przed swoim mężem. Nie był ich ojcem i najwyraźniej wcale nie zamierzał w tę rolę wchodzić, mimo że przed ślubem twierdził inaczej. Co gorsza, zauważyłam, że Arek przestaje liczyć się z moim zdaniem. I nie chodziło tylko o dzieci, ale o całokształt. Sam na przykład wybrał wzór kafelków do łazienki i kolory ścian, gdy zadecydowaliśmy, że zrobimy remont. Sugerowałam, żebyśmy nie kupowali farb w ciemnych odcieniach, bo w pokojach i tak jest dość mroczno. Usłyszałam:
– To mój dom i ja będę decydował.


Przyznam, że mnie zatkało. Sprzedałam przecież swoje mieszkanie, żeby mógł go dostać. Czy to się wcale nie liczyło? Najwyraźniej nie, bo Arek zaczął się szarogęsić. I, o zgrozo, nagle doszedł do wniosku, że nie mam prawa decydować w żadnej sprawie dotyczącej nie tylko nas obojga, ale nawet mnie samej. Zażądał, abym zrezygnowała z pracy, bo w domu jest bardzo dużo do zrobienia. Może bym mu nawet uległa, jednak zaraz potem oznajmił mi, że… nie zamierza utrzymywać moich chłopaków.
– Najlepiej, żebyś ich wysłała do ojca – usłyszałam ku swojemu zdumieniu.
– Co to, to nie – postawiłam się natychmiast. – Jeśli ich stąd wyrzucisz, wiedz, że jadę z nimi i zabieram małą.

Doszło między nami do straszliwej awantury

Arek mnie nie uderzył, ale z jego ust padły naprawdę bolesne słowa. Poniżające, okrutne, pełne nienawiści. I powiem szczerze, teraz już wcale nie jestem taka pewna, czy mój drugi mąż nie jest zdolny do rękoczynów. Kto wie, może okaże się nawet gorszy od Adama. Niestety, wiele na to wskazuje. Nic mi nie wolno. Muszę się spowiadać ze wszystkiego, co robię. Bo Arek ma obsesję, że go zdradzam. Zapewne z powodu pierwszej żony… Kontroluje mnie więc na każdym kroku, sprawdza komórkę i pocztę elektroniczną. Ostatnio zaś doszedł do wniosku, że za często rozmawiam ze swoim byłym.
– W sprawach dotyczących chłopców – wyjaśniłam, ale on mi wykrzyczał, że szukam sobie tylko pretekstów.

Nie wiem, jak długo wytrzymam. Mam wrażenie, że z deszczu trafiłam pod rynnę. W swoim pierwszym małżeństwie nie miałam prawa głosu, bo byłam „za głupia”. W drugim też nie mogę decydować i w dodatku awansowałam na „dziwkę”. Dlaczego przyciągam facetów pragnących mną rządzić? Może to przez ojca, który był taki nieporadny, że zraził mnie do normalnych, miłych, uczynnych mężczyzn? Nie mam pojęcia. Wiem jednak, że znów na własne życzenie napytałam sobie biedy. Nie mam już mieszkania, za to mam dwuletnie dziecko i jeśli dojdzie do rozwodu, to nie wiem, czym się to skończy. Z jednej strony chciałabym utrzymać nasze małżeństwo, lecz z drugiej wydaje mi się to coraz mniej realne.

Czytaj także:
„W ostatniej chwili uniknęłam ślubu z maminsynkiem. Po zerwaniu zabrał mi pierścionek i podarował go… własnej matce”
„Na każdym kroku podejrzewam żonę o zdradę. Może prosić i może grozić, ale muszę czasem przejrzeć jej telefon i torbę”
„Siostra mojej żony nie wie, kto jest ojcem jej dziecka. Możliwości są dwie - jej mąż i... ja”
„Od lat ukrywam, że mój mąż nie jest ojcem naszego dziecka. Prawda zniszczyłaby życie nam wszystkim…”

Redakcja poleca

REKLAMA