Czytam wiadomość od Andrzeja i oczom nie mogę uwierzyć. Przyjeżdża na święta do Polski, chce się spotkać. Czuję, jak gorąco oblewa mnie od stóp do głów. Skąd zna mój nowy adres mailowy? Na co liczy? I przede wszystkim – czy się domyśla?
Siedzę jak zahipnotyzowana, wpatrując się w ekran laptopa. Kto by przypuszczał, że kilka zdań od dawno niewidzianego przyjaciela może wywołać takie wzburzenie… Ile to już lat? To akurat łatwo policzyć. Prawie dwanaście. Dawid ma niecały rok mniej.
To jest jego syn
Co powinnam teraz zrobić? Najchętniej zapadłabym się pod ziemię razem Jurkiem i Dawidem i przeczekała świąteczny czas w ukryciu. Potem Andrzej wyjedzie i nie będzie nas niepokoił. Nie mogę się z nim spotkać! Nie potrafiłabym beztrosko gawędzić, wspominając stare dzieje. On pewnie oczekuje zaproszenia na święta. Chciałby, jak pisze, poznać moją rodzinę, spędzić choć kilka godzin przy polskiej choince, powspominać…
O nie, to się nie może wydarzyć. Nawet jeżeli Andrzej nie wie – domyśli się, patrząc na Dawida. Syn jest do niego taki podobny! Zawsze się dziwiłam, że mąż tego nie zauważył. Przecież widział różne zdjęcia z moich czasów licealnych… To ja jestem wszystkiemu winna. Chciałam jak najlepiej, a wyszło…
Długo czekaliśmy na dziecko. Lekarze mówili, żeby nie tracić nadziei, bo wyniki badań mieliśmy doskonałe. Podobno za bardzo chciałam. Rzeczywiście, po pięciu latach bezowocnych starań nie byłam w stanie myśleć o niczym innym. Tak bardzo chciałam być matką! To pragnienie przysłoniło mi świat. Zaniedbałam pracę, zaniedbałam małżeństwo, wszystko w moim życiu obracało się wokół tematu ciąży. Jurek, z początku cierpliwy i wyrozumiały, w końcu machnął ręką na kobiece humory i zajął się własnymi sprawami. Jako zapalony żeglarz kupił do spółki z przyjacielem starą kabinówkę i każdą wolną chwilę poświęcał remontowaniu tego wraku.
Kiedyś weekendy zawsze spędzaliśmy razem. We dwoje wybieraliśmy filmy, które koniecznie należało obejrzeć, po czym otwieraliśmy wino i szykowaliśmy obiad czy kolację. Dobrze nam było w swoim towarzystwie.
Brakowało mi potem tych chwil. Czułam się samotna, pusta, wyprana z wszelkiej nadziei. Dziś myślę, że to były początki depresji. Zdesperowana napisałam list do Andrzeja.
Nigdy nie miałam przyjaciółek, zawsze lepiej rozumiałam się z chłopakami, a najlepiej – z Andrzejem właśnie, kolegą jeszcze z podstawówki. Na niego zawsze mogłam liczyć – i w dobrych, i w złych chwilach. Dlatego gdy po maturze postanowił wyjechać do Londynu, byłam wściekła.
– Emigrant z bożej łaski! – sarkałam. – Już tam na ciebie czekają, czerwony dywan rozkładają! Człowieku, co ty tam będziesz robił? Nie masz zawodu, języka dobrze nie znasz...
– Nie złość się – łagodził. – Londyn to tylko przystanek. Moim celem jest Australia. Cudowny kontynent! Brytania była i jest morską potęgą, na pewno uda mi się zamustrować na jakąś łajbę. Byle do przodu!
Szaleńcowi trudno przemówić do rozumu, więc i mnie się nie udało. Dawno nie widziano na lotnisku tak hucznego pożegnania, jakie cała bandą wyprawiliśmy Andrzejowi. Jeszcze samolot nie oderwał się od ziemi, a mnie już zrobiło się smutno. Z czego przed chwilą się tak cieszyłam? „Wyjechał mój najlepszy kumpel, pewnie już nigdy się nie zobaczymy” – myślałam. Nie miałam racji.
Wieści przychodziły ze zmienną częstotliwością
Albo głucha cisza, albo SMS-y zapychały telefon. Wiódł życie wagabundy. Nie na morzu, o czym marzył, ale i tak jego przygody przyprawiały mnie o wypieki. Przemierzył stopem całą Europę, wynajmując się po drodze do najrozmaitszych prac. W końcu jego pragnienie spełniło się. W Marsylii zaokrętował się na jacht jakiegoś milionera i popłynął jako prosty majtek, czyli człowiek do wszystkiego, w daleki rejs. Zamilkł na prawie rok. Ponownie odezwał się z Francji z wiadomością, że właśnie zamienił chybotliwy pokład na stabilny, wapienny grunt winnicy. Pracował tam jakiś czas najpierw przy zbiorze winogron, potem awansował na pomocnika w cave, czyli piwnicy służącej do przechowywania beczek z leżakującym winem. W końcu znalazł swoją przystań i ożenił się z córką właściciela winnicy. Z początku jako zięć, a przy tym przybłęda nie wiadomo skąd, wzbudził gwałtowny sprzeciw jej rodziny. Czas jednak leczy rany, więc w końcu teść zaakceptował Andrzeja, tym bardziej że na świat zawitał wnuk winiarza.
Ja mniej więcej w tym samym czasie wyszłam za mąż. Zajęta budowaniem rodzinnego gniazdka, zaniedbałam nieco starego przyjaciela i naszą korespondencję.
On jednak pierwszy przyszedł mi do głowy, kiedy po kilku latach siedziałam w domu sama, ze wzrokiem wbitym w ścianę. Napisałam do niego długi list i wysłałam pocztą. Nie chciałam korzystać z maila. Papier jest cierpliwy; przelałam na niego cały żal o to, że nie mogę być matką, mąż oddalił się ode mnie, a ja nie wiem, jak dalej żyć. Nie czekałam na odpowiedź, bo co można odpisać zdesperowanej kobiecie? Toteż Andrzej, zaalarmowany tonem listu, po prostu przyjechał.
– Luśka, co z tobą? – usłyszałam któregoś dnia w telefonie. – Za pół godziny czekam na ciebie przed szkołą. Pakuj tyłek w troki i przychodź albo sam cię przywlokę za te kasztanowe włosiska!
Pobiegłam na to spotkanie jak na skrzydłach. W dobrze znanym mi miejscu stał postawny mężczyzna, który z daleka w ogóle nie przypominał szczupłego chłopca, jakiego pamiętałam.
– Luśka! – krzyknął i rozłożył szeroko ramiona. – Nic się nie zmieniłaś!
– A ty, owszem, zmężniałeś – zauważyłam.
Zakłopotany przeciągnął ręką po włosach.
– Tak jojczyłaś w liście, że musiałem przyjechać. Co z tobą?
Opowiedziałam mu wszystko jeszcze raz, starając się przy tym zachować spokój, chociaż głos lekko mi się łamał. Andrzej dobrze mnie znał. Wiedział, że pod moją maską spokoju szaleje burza uczuć.
– Nie umiem ci nic poradzić, ale mogę cię pocieszyć. Zapraszam na obiad. Spędzimy ten dzień możliwie beztrosko, o niczym nie myśląc. Niech liczy się tylko tu i teraz.
Andrzej zatrzymał się w hotelu.
– Tu na dole jest całkiem niezła restauracja. Usiądziemy, pogadamy, przypomnimy sobie stare dobre czasy – zaproponował.
Taki był plan i wydarzenia potoczyłyby się pewnie zgodnie z nim, gdybym wszystkiego nie zepsuła. Kończyliśmy przystawki, kiedy do restauracji weszła młoda para z niemowlęciem w nosidełku. Od razu straciłam humor. Starałam się nie patrzeć w ich stronę, ale uszu nie mogłam zatkać. Nie byłam przygotowana na płacz dziecka. Łzy stanęły mi w oczach. Tak bardzo chciałam, żeby ten mały był mój. Za chwilę szlochałam, jakby właśnie spotkała mnie życiowa tragedia.
– Lusia, daj spokój – mitygował Andrzej.
– Zaraz mnie ludzie zlinczują, myśląc, że cię skrzywdziłem. Lepiej stąd chodźmy.
Pomógł mi wstać i poprowadził na górę, do pokoju
Posadził mnie na łóżku i mocno objął, starając się przelać we mnie swoją siłę i spokój. W ramionach przyjaciela odtajałam. Powoli uniosłam twarz i poczułam ciepło jego oddechu. Za chwilę kochaliśmy się z taką pasją, jakby świat miał się skończyć.
Naprawdę nie wiem, jak to się stało. Gdy oprzytomniałam, zrobiło mi się niewymownie głupio. Nie wiedziałam, jak się zachować, więc po prostu wstałam, ubrałam się i uciekłam, zostawiając równie jak ja zdezorientowanego Andrzeja. Wtedy widziałam go ostatni raz.
Niedługo potem odkryłam, że jestem w ciąży. Wprost szalałam ze szczęścia, zarażając swoim nastrojem męża i całą rodzinę. Czas oczekiwania na dzidziusia był cudowny. O niefortunnej przygodzie prawie zapomniałam. Do głowy mi nie przyszło, że dziecko może mieć innego ojca niż Jurek.
Zaniepokoiłam się, kiedy Dawid skończył dwa latka. Wmawiałam sobie, że to, co dostrzegam, to wytwór mojej wyobraźni. Oczy, układ twarzy, a nawet zaraźliwy śmiech – to przecież cały Andrzej! Syn dorastał i robił się coraz bardziej podobny do swojego biologicznego ojca. Nie mogłam mieć już wątpliwości, Dawid był dzieckiem Andrzeja. Modliłam się, żeby mąż niczego nie zauważył. Na szczęście obaj mężczyźni mojego życia nigdy się nie poznali, a moim zadaniem było dopilnowanie, aby nigdy to nie nastąpiło.
Dlatego teraz ta wiadomość od Andrzeja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. On nie może zobaczyć Dawida! Nie dopuszczę do tego! Nie pozwolę mu zniszczyć naszego rodzinnego szczęścia… Komu przyniosłoby to pożytek? Jerzy dowiedziałby się, że syn, którego kocha i wychowuje od jedenastu lat, tak naprawdę wcale nie jest jego. Co by wtedy zrobił? Czy wolno mi go ranić?
A Dawid? Jakie szkody w psychice nastolatka spowodowałaby taka wiadomość?
Usłyszałam, jak drzwi się otwierają. Mój syn i mąż wtarabanili się do przedpokoju, pokrzykując do siebie i taszcząc ogromne drzewko. To była nasza rodzinna tradycja, choinka musiała sięgać sufitu.
– Tata, ciągnij do środka, a ja zamknę drzwi – zarządził Dawid.
Mocowali się z oporną materią, nie zwracając na mnie uwagi. W ogóle nie zauważyli mojego wzburzenia.
– Mama, patrz. Większej choinki nigdzie nie było! Zdobyliśmy prawdziwy okaz! – pochwalił się syn.
– Oby zmieściła się na balkonie! – Jurek patrzył na ogromne drzewko z powątpiewaniem. – Postoi tam sobie kilka dni. Ubierzemy ją dopiero w Wigilię, jak co roku.
Dawid przeciągnął dłonią po włosach – gestem, który znałam aż za dobrze.
– Damy radę, tato! Jak zawsze!
Jerzy otulił mnie ramionami, wionęło od niego zimnem i zapachem igliwia.
– Siła tkwi w rodzinie, co, żono? Nie jesteś z nas dumna?
Byłam. Nikt inny się nie liczy. Będę broniła ich szczęścia i spokoju jak lwica.
Czytaj także:
„Moja matka musi mi pomóc przy dziecku! Przecież jest na emeryturze, więc czasu ma pod dostatkiem”
„Kupiłam magiczne tabletki na odchudzanie, bo chciałam zrzucić parę kilo. Zamiast tego musiałam walczyć o życie...”
„Mój syn prawie stracił rękę przez durną zabawę z fajerwerkami. Nie mogłam wybaczyć mężowi, że na to pozwolił...”
„Mam stanąć przed ołtarzem z mężczyzną, którego nie kocham. A nagle odezwała się do mnie moja pierwsza miłość...”