Wyszłam za mąż młodo, bo już na pierwszym roku studiów. Huberta i mnie połączyła prawdziwa miłość. Spędziliśmy razem wiele pięknych chwil, choć już wtedy lubił sobie wypić. Nie zwracałam na to specjalnej uwagi. Myślałam, że z czasem się zmieni...
Najpierw wszystko w naszym małżeństwie układało się dobrze. Szybko zaszłam w ciążę i urodziłam Piotrka, dwa lata później Zuzię. Dzieci wniosły w nasze życie wiele radości. Byliśmy młodzi, zakochani i pełni entuzjazmu, choć niezbyt bogaci. Paradoksalnie kłopoty zaczęły się, gdy mąż dostał lepszą pracę. Zaczął też lepiej zarabiać i wkrótce przenieśliśmy się do dużego mieszkania pod Warszawą.
Nowa praca Huberta wiązała się z większą odpowiedzialnością, a co za tym idzie, większym stresem. Dlatego coraz częściej zdarzało się, że mąż po powrocie do domu wypijał kilka piw, niekiedy nawet pozwalał sobie na wódkę. „Popija, bo ma zmartwienia. To normalne” – tłumaczyłam sobie, nawet gdy wszczynał burdy o byle co i straszył mnie i dzieci.
Kilka razy zdarzyło się, że mnie uderzył, lecz nawet to nie sprowadziło mnie na ziemię. Długo usprawiedliwiałam męża i próbowałam mu pomóc. W końcu to on zapewnił mi bezpieczeństwo finansowe. Poza tym wciąż go kochałam. Jednak życie z Hubertem stało się naprawdę nie do zniesienia.
Nagle przestały przychodzić alimenty
Gdy dzieci weszły w wiek nastoletni i zaczęły mieć swoje życie, nie mogłam już nawet mówić, że tkwiąc w tym związku, „robię to dla nich”. Po kolejnej awanturze córka powiedziała:
– Mamo, bywam u koleżanek w domach i zapewniam cię, że u nas nie jest normalnie. Kocham ojca, ale nie mogę już patrzeć, jak cię krzywdzi.
Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że jedynym sposobem, by zapewnić dzieciom i sobie spokój, jest rozwód. Gdy poinformowałam je o mojej decyzji, usłyszałam tylko:
– Dobrze robisz, mamo.
Jeszcze w tym samym tygodniu spotkałam się z adwokatem, po czym złożyłam pozew. Sąd przyznał mi dzieci i pół mieszkania, a także alimenty. Hubert dostał drugą połowę mieszkania i samochód. Było oczywiste, że musi się od nas wyprowadzić. Bałam się tylko, że kiedy przyjdzie po swoje rzeczy, zacznie się awanturować. Dlatego poprosiłam męża siostry, by mu towarzyszył, a dzieci wysłałam na noc do mamy. Nie było jednak źle. Grzecznie się spakował, powiedział: „To do zobaczenia”, po czym uścisnął mi dłoń i zniknął z naszego życia. Wtedy myślałam, że na zawsze.
W pierwszych tygodniach po rozwodzie czułam się jak więzień skazany na dożywocie, który nagle został wypuszczony na wolność. Zrobiłam przemeblowanie, w domu nareszcie było słychać dziecięcy śmiech. Przestaliśmy się bać. Oczywiście jeszcze na razie nie myślałam, żeby się z kimś związać, lecz wierzyłam, że moje życie wyjdzie w końcu na prostą.
Po jakimś czasie przestały przychodzić alimenty. Nasze mieszkanie jest duże i drogie w utrzymaniu, natomiast moja pensja – niewielka. Nie dałabym rady płacić za wszystko. Zadzwoniłam więc do eksmęża, żeby zapytać, co się dzieje, i porozmawiać o ewentualnej sprzedaży naszego mieszkania.
– Dostałbyś połowę pieniędzy i też mógłbyś sobie coś kupić – przekonywałam go, bo z tego, co wiedziałam, dotychczas wynajmował jakąś obskurną klitkę.
– Zapomnij! To moje mieszkanie i chcę je mieć! – zaśmiał się.
Nie chciał również powiedzieć, dlaczego przestał przysyłać mi pieniądze. Zadzwoniłam więc do mojej byłej teściowej. Usłyszałam od niej, że Hubert nie płaci alimentów, bo stracił pracę.
– To jest chory człowiek – powiedziała ze smutkiem. – Pod koniec miesiąca wyrzucą go z tej jego kawalerki. Mogłabyś go wziąć do siebie. Należy mu się chyba jakaś pomoc od rodziny, a nie same żądania...
– To może niech mama sama spróbuje z nim pomieszkać – wycedziłam przez zęby, wściekła jak jeszcze nigdy dotąd.
Zupełnie jakbym przeniosła się w czasie
Przez kilka następnych dni głowę zajmowały mi głównie problemy z rachunkami. Aż do tamtej feralnej soboty... Właśnie miałam się położyć spać, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam dwóch policjantów, podtrzymujących brudnego, obszarpanego i pijanego w trupa Huberta.
– Co to ma znaczyć? – wyjąkałam oszołomiona.
– Ten pan twierdzi, że jest tu zameldowany – usłyszałam.
– Może i tak, ale... – zaczęłam.
– Spędził noc na izbie wytrzeźwień – przerwał mi policjant.
– Dziś znów go spotkaliśmy na ulicy i okazało się, że jest tu zameldowany. Mówił, że go wyrzucili z wynajętego mieszkania i nie ma gdzie się podziać.
Byłam przerażona. Z uchylonych drzwi mieszkań zaczęli wyglądać zaciekawieni sąsiedzi. Wyszeptałam więc ze wstydem:
– Jesteśmy po rozwodzie...
– Przypominam ci, że to moje mieszkanie – wybełkotał Hubert. – Znaczy w połowie.
– To przesądza sprawę – uznał jeden z policjantów, wprowadzając Huberta do przedpokoju.
Nie protestowałam. „Może szybko zaśnie, a rano sobie pójdzie” – pomyślałam z nadzieją. I pościeliłam eksmężowi na kanapie w dużym pokoju.
Następnego dnia, gdy wróciłam z pracy, on oczywiście wciąż był w domu. I wcale nie wyglądał, jakby się dokądś wybierał.
– Masz dokąd pójść? – zaczęłam. – Bo tu nie możesz zostać.
– Jakbym miał, tobym poszedł – odparł niechętnie. – Straciłem robotę, matka mieszka w kawalerce. A to jest w końcu moje mieszkanie, prawda?
– I dlatego chciałam je zamienić na dwa mniejsze – wtrąciłam. – Albo sprzedać. Wtedy...
– Nie zgadzam się – przerwał mi. – Lubię to mieszkanie. Jak tylko stanę na nogi, to odkupię waszą część i będę tutaj mieszkać – dorzucił beztrosko.
– Ale mnie nie stać na czynsz! – jęknęłam. – Już mam okropne długi! Za chwilę możemy mieć na głowie komornika!
– Spokojnie, będziesz miała te swoje alimenty – wycedził. – Muszę tylko iść do jakiejś roboty. Przecież niczego nie znajdę, jak będę mieszkać pod mostem, nie?
Nadeszła wiosna, a Hubert wciąż z nami mieszka. Niby szuka pracy, ale też zdarza mu się wypić. Raz nawet wezwałam policję. Zabrali go na izbę wytrzeźwień, lecz następnego dnia wrócił. Piotrek wyprowadził się z domu, choć ma zaledwie 18 lat. Twierdzi, że nie zniesie mieszkania z ojcem pod jednym dachem. No i zaczął chodzić na spotkania dla rodzin alkoholików. Boję się, że będę skazana na Huberta do końca życia...
Czytaj także:
„Dzieci miały mnie gdzieś, a wnuki wolały fast foody niż babciny rosołek. Niewdzięcznicy tak mi się odpłacają za lata troski?”
„Mężczyźni tak wstydzą się siwych włosów, że każą się farbować po kryjomu. Jednemu tak uraziłam ego, że zrobił mi awanturę!”
„Dom po dziadkach to skarbonka bez dna, a mama pcha w niego oszczędności życia. Uparła się, że zrobi tam... pensjonat”