„Rozwiodłam się z mężem, ale nadal mieszkamy razem. Odkąd nie jestem jego żoną, nagle potrafi być dla mnie miły”

Zaczęłam tolerować męża dopiero po rozwodzie fot. Adobe Stock, JustLife
„Miałam dosyć życia z człowiekiem, który wiecznie miał do mnie pretensje, na wszystko narzekał i od czterdziestu lat nie kiwnął palcem, żeby mi w czymkolwiek pomóc. A kiedy śmiałam go o coś poprosić, wykrzykiwał, jaka to ja jestem niedojda i nie umiem sobie poradzić. A i tak nigdy nie pomagał, ani w domu, ani przy dzieciach, ani nawet w naprawach”.
/ 30.08.2022 07:15
Zaczęłam tolerować męża dopiero po rozwodzie fot. Adobe Stock, JustLife

Czterdzieści lat razem, dwoje dzieci, trójka wnucząt, spłacony dom. Taki był bilans naszego małżeństwa, kiedy podjęliśmy decyzję, że się rozwodzimy. 

Chcesz się rozwodzić, to proszę bardzo – Jurek wzruszył ramionami, przerzucając kanały na telewizorze. – Tylko nie myśl, że ja będę za tym latał! Bo jak cię znam, to zaraz będziesz chciała, żebym gdzieś pojechał, coś załatwił, zadzwonił, a ja nie mam najmniejszego zamiaru.

Właśnie dlatego chciałam rozwodu

Miałam dosyć życia z człowiekiem, który wiecznie miał do mnie pretensje, na wszystko narzekał i od czterdziestu lat nie kiwnął palcem, żeby mi w czymkolwiek pomóc. A kiedy śmiałam go o coś poprosić, wykrzykiwał, jaka to ja jestem niedojda i nie umiem sobie poradzić. A i tak nigdy nie pomagał, ani w domu, ani przy dzieciach, ani przy załatwianiu kredytu czy gdy trzeba było wezwać kogoś do ścięcia spróchniałego drzewa. Wszystko było na mojej głowie i w końcu uznałam, że skoro i tak robię wszystko sama, to nie potrzebuję w domu darmozjada, który nieustannie mnie krytykuje i chce, by go obsługiwać.

Zrobiłam tak, jak poradził mi małżonek, sama się wszystkim zajęłam. Znalazłam prawnika, który napisał mi pozew, wniosłam opłaty skarbowe i już czekałam tylko na termin rozprawy. Tylko jednego nie zrobiłam.

– Nie powiedziałam dzieciom ani nikomu z rodziny – wyznałam Beacie, koleżance, z którą przepracowałam dwadzieścia lat i której jako jedynej przyznałam się o sprawie rozwodowej.

Dlatego, że Rafał jest w zakonie? Boisz się, co sobie pomyśli? – zapytała.

– Nie, Rafał to nie problem! – machnęłam ręką. – Powiem mu, jak zadzwoni na święta. Chodzi o Agnieszkę. Nie wiem, jak ją poinformować. Wiesz, ona mieszka w Stanach, niby ma tam męża i dzieci, ale wiem, że brakuje jej rodziny. Kiedy do nas dzwoni, to zawsze o wszystko musi wypytać, wszystkim się przejmuje. Jak jej powiem, że się rozstajemy, to biedactwo się załamie…

Beata zrobiła uwagę, że Agnieszka ma trzydzieści pięć lat i chyba poradziłaby sobie z taką wiadomością, ale ja znałam lepiej własną córkę. Była bardzo wrażliwa, wszystko ogromnie przeżywała. Pewnie na taką wieść rzuciłaby wszystko i przyjechała ratować małżeństwo rodziców. Mogłaby znowu wpaść w taki dołek, w jakim była na studiach. Nie, zdecydowanie nie mogłam jej powiedzieć.

Wystarczyła jedna rozprawa

Mieliśmy w końcu dorosłe dzieci, a cały majątek zgodziliśmy się podzielić między siebie po równo. Oczywiście nie obeszło się bez klasycznego występu mojego eksmęża.

Ja niczego nie będę załatwiał – oznajmił. – Jak ona chce, to niech przeprowadzi podział domu na pół i sprzeda swoją połowę. Ja nigdzie się nie ruszam.

Zgodziłam się na ten warunek. Mieszkaliśmy w dużym domu z dwoma wejściami. Uznałam, że jak się wybuduje ścianę przez środek, to da się zbyć nawet połowę. Gdybym wzięła ułamek ceny rynkowej, i tak byłoby mnie stać na małe, przytulne mieszkanko w mieście. Fakt, nie miałabym wielkiego salonu, tarasu ani ogrodu, ale przynajmniej miałabym święty spokój, a na tym zależało mi najbardziej! Po rozprawie już jako eksmałżonkowie wróciliśmy do naszego wciąż niepodzielonego domu i przez moment było niezręcznie.

Jurek był na mnie obrażony, uważał, że jestem histeryczką i piorę nasze brudy publicznie. Usiłował robić mi o to dalej wymówki, ale oświadczyłam, że jako obca osoba wcale nie muszę tego wysłuchiwać i proszę, żeby się wyniósł do swojej połowy. Miał tam sypialnię, pracownię i łazienkę, tak samo jak ja po swojej stronie. Co do salonu i kuchni przedstawiłam mu grafik godzin, w jakich będziemy korzystać z tych pomieszczeń, żeby nie wpadać na siebie. Oczywiście do czasu sprzedaży mojej połowy domu i wyprowadzki do mieszkania.

Podzieliliśmy się domem

Czasami natura mojego byłego męża miała swoje plusy. Na przykład to, że się obrażał i potrafił minimum przez tydzień skutecznie mnie unikać. Wchodziłam do domu tylnymi drzwiami i nawet nie sprawdzałam, czy on jest w swoim pokoju. Kiedy Jurek korzystał z kuchni, to ja albo wychodziłam, albo oglądałam telewizję u siebie. Salon pozostał czymś na kształt ziemi niczyjej i żadne z nas nie paliło się, żeby w nim spędzać czas. Po tygodniu nabraliśmy jeszcze większej wprawy w dzieleniu przestrzeni. Na lodówce znalazłam kartkę, że Jurek bierze górne półki, a mnie zostawia dolne. Ja z kolei podzieliłam szafki. Wyniosłam też z salonu do swoich dwóch pokoi to, na czym mi zależało.

Zauważyłam, że Jurek zrobił to samo. Z przedpokoju zniknęły jego buty i płaszcze, za to znalazłam przy drzwiach do mojej garderoby trzy pudła z książkami, albumami fotograficznymi i bibelotami z jego strony domu.

Robiłam, co chciałam i kiedy chciałam. Nie musiałam się zastanawiać, czy Jurkowi będzie smakować mój gulasz ani znosić jego gderania. Kiedy pękła noga w jednym z krzeseł, zamiast tygodniami prosić go o naprawę mebli, po prostu kupiłam nowe. Tak samo zrobiłam ze starym zepsutym budzikiem. Za to kiedy wysiadła lodówka… Akurat wtedy nie zrobiłam nic. Oczywiście rano zastałam kartkę od Jurka: „Zepsuła się lodówka”. Odpisałam poniżej: „To kup nową. Oddam połowę kosztów.” Tak naprawdę nie potrzebowałam lodówki. W przeciwieństwie do Jurka. To on jadł mięso, no i musiał gdzieś przecież chłodzić swoje piwo.

Gdybym wciąż była jego żoną, moje życie byłoby udręką. Mąż robiłby mi codziennie awantury, że lodówka jest zepsuta, ale nic by z tym nie zrobił. A kiedy wreszcie bym ją zamówiła, wydarłby się na mnie, że każę mu się z nią szarpać i że wydałam za dużo pieniędzy, bo przecież są o wiele tańsze.

Z niecierpliwością czekałam więc, jak rozwinie się sytuacja. I właśnie wtedy zadzwoniła Agnieszka z wieściami.

– Mamo, pamiętasz Jolę? – miała na myśli przyjaciółkę z liceum. – Bierze ślub i poprosiła mnie na świadka. Za miesiąc przyjeżdżam do Polski! Zabieram Szymona, musi poznać dziadków! Co w ogóle u was? Jak tata? Nie mogę się doczekać, kiedy was zobaczę! Zrobimy pierogi, prawda? Może tata zagra na harmonijce? – zasypała mnie pytaniami.

Odegramy zgodne małżeństwo

Nawet nie pamiętam, co jej odpowiedziałam. Wiedziałam tylko, że zaczynam panikować. Po raz pierwszy od kilku tygodni poszłam na stronę Jurka i zapukałam do drzwi naszej dawnej sypialni.

– Agnieszka przyjeżdża z Szymonem – oznajmiłam, zanim zdążył coś do mnie krzyknąć. – Nie może się dowiedzieć, że się rozwiedliśmy! – zastrzegłam.

O dziwo, mój były mąż zgodził się ze mną. Obyło się nawet bez złośliwości. Szymon był naszym najmłodszym, obecnie czteroletnim wnukiem, którego jeszcze nie widzieliśmy. Wiedziałam, że pomimo trudnego charakteru, Jurkowi bardzo zależało na wnukach. Bardzo tęsknił za tymi starszymi i nie mógł się doczekać spotkania z najmłodszym. Ustaliliśmy, że będziemy odgrywać zgodne małżeństwo.

– No to ustalone. Trzeba poprzenosić rzeczy z powrotem, żeby Aga się nie zorientowała. I kup lodówkę – rzuciłam.

Lodówka pojawiła się w kuchni dwa dni później. Srebrna, cicha, o wiele pojemniejsza od poprzedniej.

– Normalnie cud – mruknęłam do siebie. – W życiu by nie kupił sam lodówki, gdybym się z nim nie rozwiodła.

Do czasu przyjazdu gości z Ameryki wydarzyło się też kilka innych niezwykłych rzeczy. Jurek posprzątał taras, wezwał fachowca do psującego się pieca i rozwiązał umowę z operatorem telefonii stacjonarnej, ponieważ numer był na jego nazwisko, a ja przestałam z niego korzystać oraz za niego płacić. Kiedy przyleciała Agnieszka, eksmąż bez słowa wymówki pojechał po nią na lotnisko, chociaż za każdym poprzednim razem twierdził, że on nie będzie szukał odpowiedniego wyjścia, parkował samochodu i w ogóle plątał się po jakichś terminalach, w efekcie czego zawsze to ja jechałam, płacąc krocie za taksówkę.

– Mamuś! – córka rzuciła się do kuchni biegiem już od progu. – To jest Szymon. Szymciu, to twoja babcia.

Kiedy przytuliłam najmłodszego wnuka, aż się popłakałam ze wzruszenia. Chwilę później Jurek porwał go na barana i poszli oglądać ptaszki przy karmniku. Agnieszka usiadła przy kuchennym stole i opowiadała, co u niej. Na pytanie, co u nas, odpowiedziałam, że wszystko wspaniale, i szybko odwróciłam się, żeby zamieszać sos. Na przyjazd rodziny dom wrócił do poprzedniego stanu. Ustaliliśmy także, że będziemy grać zgodne małżeństwo, więc Jurek co chwila chwalił przy Agnieszce moje jedzenie, wstawał od stołu, żeby coś podać, a na koniec sam z siebie zajął się myciem naczyń. Ja z kolei nic od niego nie chciałam, nie wypominałam mu, że nie spełnił jakiejś mojej prośby i ogólnie byłam dla niego przemiła. Co ciekawe, nawet się specjalnie do tego nie zmuszałam.

Od kiedy się rozwiedliśmy i w zasadzie nie widywaliśmy, Jurek przestał mnie denerwować. Naprawdę zupełnie bez wysiłku zwracałam się do niego z czułością, aż spostrzegłam wyraz zastanowienia na twarzy Agnieszki. Jednak pytanie zadała dopiero wieczorem.

– Co jest z tobą i tatą? – zmrużyła czujnie oczy. – Zachowujecie się zupełnie inaczej niż zwykle.

– Co? Nieee… wydaje ci się! – wystraszyłam się, że coś podejrzewa. – Wszystko między nami jest po staremu. A czemu pytasz? – odbiłam piłeczkę, by zyskać nieco na czasie.

– Bo wygląda, jakbyście przeszli poważną rozmowę czy coś – zrobiła zamyśloną minę. – Jesteście, nie wiem, jak ja i Paweł po terapii dla par. Dogadujecie się bez złośliwości i krytyki. Po prostu jestem mile zaskoczona – wyjaśniła.

Wtedy nie miałam pojęcia, że Jurek słyszał tę rozmowę. Chciał wrócić po coś do kuchni i usłyszał, jak mówię do córki, że naprawdę dobrze się między nami ostatnio układa.

– Ta nowa lodówka, widzisz? Ojciec sam ją wybrał, kupił i kazał przywieźć. Żywopłot też przyciął, nie musiałam szukać ogrodnika. I załatwił faceta, który naprawił piec – chwaliłam byłego męża, żeby córka myślała, że naprawdę wszystko jest u nas w porządku.

I co? Już się nie kłócicie o wszystko? – zapytała, a ja zdałam sobie sprawę, że ona przez całe swoje życie wiedziała, jak toksyczne jest nasze małżeństwo.

– Nie – przyznałam całkowicie zgodnie z prawdą, ciesząc się, że nie muszę kłamać. – Ojciec sam po sobie zmywa, robi zakupy. Ja teraz mam dużo czasu dla siebie, wreszcie mam hobby, spotykam się z ciocią Beatą.

– To fajnie – córka mnie przytuliła. – Wiesz, ja przez całe dzieciństwo bałam się, że się rozwiedziecie… A nawet potem, jak już wyjechałam z Polski. Cieszę się, że tak dobrze wam się układa – powiedziała.

Spędziliśmy we czwórkę tydzień

Chodziliśmy na spacery i na lody, ulepiliśmy prawie setkę pierogów. Szymek z dziadkiem zbudowali dwie kolejne budki dla ptaków. Przez cały ten czas Jurek i ja staraliśmy się być dla siebie jak najżyczliwsi, on nawet raz wymasował mi kark, a ja przyniosłam mu najnowszy numer jego ulubionego kwartalnika. A potem odwieźliśmy razem Agnieszkę i Szymona na lotnisko, i…

– I co teraz? – zapytał mój eksmąż. – Wracamy do domu, przenosimy wszystko na swoje połowy i robimy podział lodówki? – upewnił się.

– Chyba tak – odparłam, chociaż wcale mi się to nie uśmiechało. – Miałam ci powiedzieć, dzwonił facet od budowy tej ścianki działowej. Chcą zacząć w przyszłym tygodniu. Potem od razu wystawię swoją połowę domu na sprzedaż.

– Jasne – mruknął, patrząc na drogę. – Trzeba to zakończyć. Jak będziesz potrzebowała, żeby ci pomóc w pakowaniu, to mnie zawołaj. Nie mam nic lepszego do roboty – zaoferował się.

– Dobrze, dzięki – odpowiedziałam i aż do samego domu w samochodzie panowała przygnębiająca cisza.

Nazajutrz spotkałam Jurka w kuchni w moich godzinach. Nie zamierzałam go wyganiać. Pasowało mi, że on tam był.

– Zrobiłem za dużo jajecznicy. Chcesz trochę? – zapytał, unikając mojego wzroku. – Tylko zjem, pozmywam i idę.

Ale nie poszedł. Zjedliśmy razem śniadanie, potem zaczęliśmy rozmowę o tej ściance, z czego ma być i jak to będzie, kiedy sprzedam swoją połowę.

Chyba będziesz musiał sobie jakąś kuchnię urządzić – zasugerowałam. – Może przerobisz schowek? Tam się zmieści lodówka i mała kuchenka…

– A może po prostu nie sprzedawaj swojej części? – wypalił nagle. – Po co sprzedawać, skoro w sumie jesteśmy dobrymi współlokatorami? Możemy ustalić jakiś grafik prac. Ja będę dbał o wszystkie urządzenia, załatwiał sprawy z fachowcami. Ty możesz wybrać nowy stół do salonu, bo ten to już jest strasznie rozchwiany i porysowany. Ja go mogę przywieźć, nie ma problemu. Widzisz? Możemy razem mieszkać, chociaż nie jesteśmy małżeństwem, to się sprawdza!

Dla obcych Jurek zawsze był miły

Patrzyłam na niego jak zaczarowana. On naprawdę się zmienił. Agnieszka miała rację. Dogadywaliśmy się jak nigdy wcześniej. Może to, że oficjalnie od niego odeszłam, coś zmieniło. Stałam się „obcą” osobą, a dla obcych Jurek zawsze potrafił być miły i pomocny. Ostatecznie odłożyłam decyzję o budowie ścianki i sprzedaży swojej połowy. Przecież to zawsze można załatwić w każdym momencie. Na razie mieszkamy razem, chociaż niby osobno. Wciąż mamy grafik korzystania z kuchni, ale żadne z nas go nie przestrzega. To samo z salonem. Ciągle coś tu razem oglądamy albo jemy.

O rozwodzie wie tylko Beata. I zgodziliśmy się, że nie czujemy potrzeby informowania o tym nikogo więcej. Ostatnio jesteśmy bardzo zgodnym nie-małżeństwem. I wszystko wskazuje na to, że pozostaniemy nim jeszcze długo, może nawet „dopóki śmierć nas nie rozłączy”.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA