„Rozstałyśmy się w gniewie. 20 lat później jej syn został dawcą organów dla mojej córki”

Przeszczep organów od syna przyjaciółki fot. Adobe Stock, Prostock-studio
Wielokrotnie sobie wyobrażałam, co powiem, kiedy znów ją zobaczę. Nie sądziłam, że ten moment będzie tak dramatyczny...
/ 28.06.2021 15:18
Przeszczep organów od syna przyjaciółki fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Ponad dwadzieścia lat temu rozstałyśmy się w gniewie. I żadna z nas nie spodziewała się, że największa próba przyjaźni dopiero przed nami. A wtedy poszło o głupotę. Pożyczyłam od niej na imprezę jedwabną sukienkę. Konkretnie na wesele mojego brata. Byłam świadkową, chciałam wyglądać świetnie.

Urszula zawsze miała lepsze ciuchy ode mnie, bo pochodziła z bogatszej rodziny

Dostawała paczki z zagranicy, jej matka miała prywatną krawcową. Ja czasem „donaszałam” po niej jakieś rzeczy, czasem mi coś pożyczała. Tak jak z tą sukienką.

Była naprawdę piękna, ale myślałam, że dla Ulki to tylko kolejna szmatka, którą po dwóch imprezach wrzuci na dno szafy. Dlatego kiedy jeden z gości wylał na mnie kieliszek czerwonego wina podczas wesela, nie wpadłam w panikę. Pomyślałam, że Ulka jak zwykle machnie ręką, gdy chodziło o materialne rzeczy i tyle. Najwyżej kupię jej jakieś pudełko czekoladek na przeprosimy i będzie po sprawie. Myliłam się. Albo nie znałam Ulki aż tak dobrze, albo trafiłam na jej bardzo zły dzień. 

– Ty chyba żartujesz! – krzyknęła, gdy zaczęłam jej tłumaczyć, skąd ta plama. – Przychodzisz tu po imprezie jakby nigdy nic i oddajesz mi taką szmatę? I co ja mam zrobić? Przecież to się nie spierze, sukienka jest do wyrzucenia! To prawdziwy jedwab! Myślisz, że jak ciebie stać tylko na powyciąganą bawełnę, to możesz czyjeś ubrania traktować jak ścierkę do podłogi?!

No to oddałam jej i tę poplamioną sukienkę i pieniądze za nią. Musiałam zapożyczyć się u rodziców i brata, bo inaczej wydałabym prawie całą moją ówczesną pensję. Urszuli przeszła już złość, nie chciała ode mnie pieniędzy, ale i tak zostawiłam kopertę na stole i wyszłam. Nigdy więcej nie pojawiłam się w domu Ulki, nie zgodziłam się na żadne spotkanie z nią, całkowicie zerwałam z nią kontakt. 

Chyba najbardziej dotknęło mnie to poniżenie. Upokorzyła mnie, gdy wspomniała, że jestem biedniejsza, gorsza od niej. Dotąd traktowała mnie jak siostrę, byłyśmy jak równa z równą, a nagle dowiedziałam się, że boli ją pożyczanie mi ubrań i w głębi duszy uznaje mnie za gorszy gatunek człowieka. Nie mogłam tego przełknąć.

Nasze drogi rozeszły się na ponad 20 lat. Ja wyszłam za mąż za chłopaka z Gdyni, marynarza. Przeprowadziłam się z Wejherowa do Trójmiasta, Ulka zaś wyjechała do Berlina za jakąś swoją miłością. Nie pisałyśmy do siebie, nie dzwoniłyśmy. Przez jakiś czas brakowało mi jej, lecz byłam zbyt dumna, żeby się odezwać.

O tym, że moja córka choruje, dowiedziałam się ostatnia

Mąż, syn i ona sama próbowali mnie chronić, trzymać jak najdłużej pod kloszem. Bali się, że się załamię, wpadnę w depresję, oszaleję z rozpaczy. Okazałam się silniejsza od wszystkich.

Moja córka była pielęgniarką. Pracowała na bloku operacyjnym, jeździła na misje humanitarne do Azji i Afryki. Podczas którejś z nich zaraziła się wirusem WZW. Nie wiedziała o tym. Po trzech latach okazało się, że ma nowotwór wątroby. Na szczęście pierwotny, w jeszcze nie najgorszym stadium. Jedyną szansą na uratowanie jej życia był przeszczep wątroby. 

Cała rodzina natychmiast stanęła do badań, każdy chciał być dawcą. Ja zostałam wykluczona od razu. Kilka lat wcześniej przyjmowałam chemioterapię, miałam złośliwego guza w piersi. Na szczęście wyzdrowiałam. Mąż i syn nie mieli zgodności tkankowej z Gosią, nie mogli zostać dawcami. Zaczęła się szaleńcza walka z czasem. Gosia była wysoko na liście oczekujących, ale w Polsce na zdrową wątrobę od nieżyjącego dawcy czeka się latami – rodziny takich osób rzadko zgadzają się na pobranie organów. Byłam tak zrozpaczona, że rozważałam nawet wyjazd za granicę, zdobycie wątroby na czarnym rynku, złamanie prawa, zapłacenie największych łapówek, żeby tylko ratować swoje dziecko. Dla mojej córki liczył się każdy dzień.

Ze szpitala w Warszawie zadzwonili w środku nocy

– Mamy dawcę – rzucił lekarz koordynujący przeszczep. – Wątroba już dziś będzie przetransportowana do Gdańska. Proszę powiedzieć córce. Zaraz zacznie się procedura przygotowująca do przeszczepu.

Odłożyłam słuchawkę drżącą ręką, szybko wskoczyłam w spodnie i kurtkę i pojechałam do szpitala. Gosia leżała już tam od trzech tygodni. Było z nią coraz gorzej i lekarze kazali mi przygotować się na najgorsze, bo dawcy wciąż nie było. Teraz stał się cud. Radość przeplatała się ze strachem, ale też i smutkiem. Wiedziałam, że ktoś musiał umrzeć, żeby moja córka mogła żyć.

Mniej więcej o ósmej rano w naszym szpitalu znów zadzwonił telefon. Zostałam poproszona do gabinetu ordynatora.

– Nie wiemy, jak to pani powiedzieć – zaczął profesor drżącym głosem – ale ten przeszczep się nie odbędzie… Rodzina zmarłego zmieniła zdanie. To młody chłopak, miał wypadek samochodowy. Matka nie chce zgodzić się ani na odłączenie go od aparatury podtrzymującej życie, ani tym bardziej na pobranie organów.

– Jak to? – struchlałam. – Przecież wszystko już gotowe… Nie można tak po prostu odwołać operacji i odebrać komuś szansy na życie! Niech pan sam tej matce to powie! – krzyknęłam do profesora, po czym wyszłam i trzasnęłam drzwiami.

Wezbrał we mnie taki gniew, taka złość, jak jeszcze nigdy dotąd. Wpadłam w amok. Ktoś właśnie dał szansę na życie mojemu dziecku i po prostu w jednej sekundzie ją odebrał! Nie myślałam długo. Byłam w jakimiś dziwnym transie, wciąż gotowa zrobić WSZYSTKO. Dlatego po prostu wsiadłam w auto i pojechałam do Warszawy. Znałam tamten szpital. Choćbym miała przekupić samego papieża, zrobiłabym to, żeby dotrzeć do rodziny dawcy.

Nie odezwała się do mnie ani słowem. Po prostu wyszła

Zobaczyłam ją na korytarzu. Chociaż minęły dwadzieścia cztery lata, niewiele się zmieniła. Te same długie rude włosy, szczupła twarz. Siedziała w kucki pod ścianą, obok jakiś mężczyzna, sporo od niej młodszy, gładził ją po ramieniu. Mogła tam być z tysiąca powodów. Odwiedzić matkę, odebrać wyniki badań, cokolwiek. Ale gdy tylko na nią spojrzałam, wiedziałam, że jest matką tego chłopaka z wypadku. Kucnęłam obok niej.

– Wiele razy wyobrażałam sobie jak będzie wyglądało nasze spotkanie – zaczęłam – bo to, że kiedyś ono nastąpi, było dla mnie oczywiste. Ale w najczarniejszym scenariuszu nie wyobrażałam sobie, że będzie to tak tragiczny moment. Nie mam czasu mówić więcej, tłumaczyć. Przyjechałam tu, żeby błagać cię o zgodę na pobranie wątroby od twojego syna. Nie potrafię wyobrazić sobie, co teraz czujesz, kiedy zmarło ci dziecko. Ale ja wiem, co czuje matka, która widzi, jak jej dziecko umiera na jej oczach, a ona nie może mu pomóc. Twój syn może choć częściowo żyć, jeśli się na to zgodzisz. Będzie żył w mojej córce. Ta wątroba nie uratuje mu życia, ale może uratować czyjeś życie. Mojej Gosi.

Przeszczep się udał. Nie obyło się bez komplikacji, ale koniec końców Gosia już od roku żyje jak dawniej, kiedy była zdrowa. Nie wróciła do pracy w szpitalu, uczy prywatnie angielskiego. Czuje się już naprawdę dobrze, choć cały czas bierze leki i jest pod stałą kontrolą lekarską.

Ulka odezwała się do mnie dopiero pół roku po tamtej operacji. Wtedy na szpitalnym korytarzu nie powiedziała nawet słowa. Patrzyła w podłogę z dobrych kilka minut, nieruchoma jak mumia. W końcu wstała i wyszła. Jej partner wrócił do mnie po pewnym czasie i powiedział, że Ulka podpisała zgodę na pobranie wątroby od syna. Ona do mnie nie zajrzała. Wyszła ze szpitala, zanim zdążyłam ją zobaczyć.

– Chcę, żebyś do mnie przyjechała, wypiła ze mną herbatę – usłyszałam po roku od operacji w słuchawce. – Już nie mieszkam w Berlinie, przeprowadziłam się do Warszawy.

– Przyjadę pierwszym pociągiem z Gdańska – odpowiedziałam krótko, czując, że zaraz rozpłaczę się jak dziecko.

Czytaj także:
„Helena po ponad 70 latach odnalazła przyjaciółkę, którą poznała w czasie wojny. Na starość zamieszkały razem”
„Przyjaciel z młodości okazał się miłością mojego życia. Musiałam wiele przejść, żeby się o tym dowiedzieć”
„Zerwałam kontakt z przyjaciółką, bo podróżowała i świetnie zarabiała. Potem zrozumiałam, że byłam zazdrosną jędzą”

Redakcja poleca

REKLAMA