„Przyjaciel z młodości okazał się miłością mojego życia. Musiałam wiele przejść, żeby się o tym dowiedzieć”

Kobieta wspomina miłość fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt
Kiedy człowiek jest młody i głupi, nie wie, co tak naprawdę jest ważne, i nie umie odczytać znaków dawanych przez los.
/ 25.06.2021 11:05
Kobieta wspomina miłość fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt

Gdy zdałam maturę i szykowałam się na studia, rodzice podjęli decyzję o budowie domu pod Poznaniem. Mama zawsze marzyła o takim z grubych drewnianych bali. Chciała, żeby wyglądał jak góralska chata. Ja i tata nie mieliśmy obiekcji, więc na początku lata, jak tylko zdałam z sukcesem egzaminy na uniwerek, przyjechała góralska ekipa budowlana.

Górale byli pracowici i sympatyczni, jednak podczas ustalania wynagrodzenia oznajmili rodzicom, że pieniądze to jedno, a warunki pracy to drugie. I oni sobie życzą codziennie domowy obiad – w domu gotowany, nie kupny. A że podobno budowanie świetnie im szło i nie byli przesadnie drodzy, to rodzice się zgodzili. Problem w tym, że mama gotować nie umiała, a tata pracował na etacie. Od początku więc było jasne, że skoro są wakacje, ten obowiązek spadnie na mnie.

Trudno. Czasem trzeba się poświęcić. I tak przez całe wakacje (aż trzy miesiące, bo jako studentka naukę zaczynałam dopiero w październiku) woziłam samochodem dwudaniowe obiady i kompot dla sześciu chłopa. Na początku nie byłam tym zachwycona, ale dość szybko przestałam narzekać, bo wśród górali był pewien młody chłopak, z którym bardzo dobrze się dogadywałamPiotrek, bratanek szefa budowniczych, Jóźwy.

– Bez rodziców się ostał i ze mną mieszka w chałupie – powiedział mi szef, kiedy pewnego pięknego dnia niby to mimochodem spytałam go o Piotrka. – To i mam tera obowiązek wprowadzić go między ludzi, coby na porządnego człeka wyrósł.
– Więc przywieźliście go do miasta?
On chce się uczyć w jakiejsik waszej szkole. Mówię mu, że durny. Snycerkę zna od dziecka, dobrą rękę ma i do ciesielki. Chaty by stawiał w naszych górach, że hej. Ale jemu te janiołki ino w głowie.
– Jakie janiołki? – nie zrozumiałam.
– Niebieskie stworzenia, co to Panu Bogu wokół głowy na skrzydłach furtają – wytłumaczył mi góral i machnął ręką, żebym szła za nim.

Niczym brat doradzał, jak mam traktować chłopców

Weszliśmy do jednego z pokoi, gdzie kwaterowali robotnicy. Na półce stały dwa śliczne, wyrzeźbione aniołki. Trzeci był rozpoczęty.
– Ładne – stwierdziłam z uznaniem.
– Jak wam się podoba, to weźcie sobie na pamiątkę jednego – nieoczekiwanie dobiegło zza moich pleców.

Za nami stał Piotrek i patrzył na mnie błyszczącymi oczami. Był w nich taki ogień, że aż mi ciarki po plecach przeszły… Chyba nawet się trochę zarumieniłam, bo kto by się nie zarumienił? Jego stryj roześmiał się, gdy dostrzegł moje zmieszanie. Zabrałam aniołka, którego Piotrek wystrugał z kawałka lipowego drewna. Chyba była w nim zaklęta jakaś magia, bo kiedy tylko brałam figurkę do ręki, przenikał mnie tamten dreszcz…

Byłam jednak pewna, że wynikało to z zaciekawienia drugim człowiekiem i jego odmiennością. Wkrótce usłyszałam, że Piotrek zostaje w Poznaniu. Mój ojciec zawarł umowę z jego stryjem. Za opuszczenie ceny przy budowie zgodził się wydzielić mu w naszym domu pokój na cztery lata nauki w szkole plastycznej, do której Piotrek się dostał.

Chłopak był mądry i nie w głowie mu były hulanki. Szybko też podbił serca moich rodziców, którzy zaczęli traktować go niemal jak własnego syna. A ja i Piotrek? Odnosiliśmy się do siebie jak rodzeństwo. On słuchał moich miłosnych zwierzeń i radził, w jaki sposób postępować z chłopakami. Ja zaś byłam pierwszą osobą, która widziała jego kolejne rzeźby. Miałam prawo krytykować je, ile wlezie, ale nigdy z tego przywileju nie korzystałam. Nie musiałam, bo Piotrek miał złote ręce i jego figurki od razu podbijały serca każdego z patrzących.

Na czwartym roku studiów pojechałam do Francji na winobranie. W trakcie zbiorów poznałam Jeana, syna miejscowego wytwórcy win. To było jak gwałtowny pożar – miłość od pierwszego wejrzenia, kilka tygodni randkowania, oświadczyny, moja zgoda i planowanie szybkiego ślubu.
– Życie jest takie krótkie – mruczał mi do ucha Jean. – Po co czekać, skoro jesteśmy siebie pewni?

Przyjechał ze mną do Polski, a pod koniec wakacji jego rodzice zjechali do nas z Francji na ślub i wesele. Nie ukrywam, było mi smutno, kiedy dowiedziałam się od mamy, że Piotrek wyjechał, jakby się paliło. Nawet się nie pożegnaliśmy.
– Coś się stało w jego rodzinie? – dopytywałam zasmucona.
– Kiedy powiedziałam mu o twoim szczęściu, prosił, żebym życzyła ci wszystkiego, co najlepsze – westchnęła mama. – Godzinę później oznajmił mi, że stryj bardzo źle się poczuł i on musi natychmiast wracać. Chyba nie do końca mówił prawdę…
– Zaprosiłaś go w moim imieniu na ślub? – chciałam wiedzieć. – Bardzo bym chciała, żeby na nim był…
Tak, oczywiście. Ale wiesz, on raczej nie wróci do tego czasu… – mama bezradnie rozłożyła ręce.

Było mi przykro, jednak miałam na głowie inne sprawy. Za parę dni miałam zostać żoną Jeana i tylko to zajmowało moje myśli. Cieszyłam się. Ktoś mógłby pomyśleć, że jestem w czepku urodzona. Córka wziętego chirurga, o którym piszą w zagranicznych periodykach, wychodzi za syna właściciela znanej we Francji marki win. Istna sielanka! I rzeczywiście na początku czułam się jak w bajce…

Po ślubie wyjechałam z mężem do Francji. Zamieszkaliśmy na plantacji. Jean pomagał ojcu w produkcji wina. Po roku urodziła się nam córeczka. Kiedy Nina miała 5 lat, zmarł mój teść. Do tego czasu mąż wydawał się obowiązkowy, sumienny i zadowolony z życia. Po śmierci ojca coś się w nim odmieniło. Zaczął grać rolę wielkiego właściciela winnic. Okazało się, że nie ma w nim nic ze skromności ojca. A najgorsze, że w sprawach biznesowych okazał się… nieodpowiedzialnym idiotą.

W trzy lata zniszczył dorobek 40 lat ciężkiej pracy ojca. Mniej więcej wtedy też wpadł w alkoholizm – chciał zapomnieć o swoich niepowodzeniach i upijał się do nieprzytomności. Słaby facet… W dodatku próbował zrzucić na mnie winę za swoje porażki. Wszyscy byli winni, tylko nie on. W końcu miałam tego dość.

Osiem lat po ślubie wystąpiłam o rozwód, wróciłam z córeczką do Polski i zaczęłam na nowo układać sobie życie. Gdy urządzałam się z Niną w domu rodziców, pewnego dnia znalazłam Piotrkowego aniołka. Ninka autentycznie się nim zachwyciła i poprosiła, żeby stale był przy jej łóżeczku.

Stary Jóźwa miał nakazane nas od siebie nie wypuścić

W następne wakacje pojechałam z małą w góry. Zatrzymałam się u Jóźwy, tego górala, który stawiał rodzicom dom. Zostałyśmy serdecznie wyściskane i równie od serca ugoszczone. Staremu szczególnie przypadła do gustu Ninka. Kiedy patrzył na nią, oczy mu się śmiały. Gadał z nią cały czas, opowiadał jej różne góralskie historie, wszędzie z nią chodził, a kiedy Ninka pewnego dnia stwierdziła, że ona już tu zostanie i będzie jego gaździną, był wniebowzięty.

Dwa tygodnie później trzeba było wracać do domu. Na dzień przed naszym wyjazdem Jóźwa zrobił się dziwnie smętny i nerwowy. Kiedy pytałam, co mu jest, tylko kręcił wąsa, a potem spoglądał na kalendarz i zegarek. Wreszcie wypalił wprost:
– Możecie na mnie zołzować i jak nic będę musiał się z tego spowiadać księdzu dobrodziejowi… Ale jutro nijak nie powiezę was do Zakopanego ani choćby do pobliskiego przysiółka.
– Coś się stało? – spytałam.
– Ano stało, tylko że nie mam pozwoleństwa wam o tym gadać.
– To jakaś tajemnica?
– Wszystko, kruca fuks, się pomataczyło – westchnął ciężko góral. – Tyle wam tylko oznajmuję, że do jutra musicie tu zostać kamieniem. Inaczej będzie tragedia i pójdę do piekła, że słowa nie dotrzymałem.
– Jakiego? Komu je daliście?
Jóźwa znowu stęknął boleśnie.
– Niech będzie, powiem więc prawdę, jak na spowiedzi. Pietrek dopiero jutro zjedzie z tej swojej Hameryki. Miał przylecieć aeroplanem wczoraj, ale cosik im się tam na lotnisku z pogodą popieprzyło, no i się spóźni.
– Piotrek? – poczułam, jak serce zaczyna walić mi w piersiach.
– Ano, ten nieszczęśnik. On was miłuje od, ho ho… – podrapał się w głowę. – Albo i jesce dłuzej. Jakem po waszym przyjeździe napisał mu, że wy męża ciepneliście precz, to kazał mi was trzymać, choćby nawet i harnasiowym sposobem.
– Czyli jak? – spytałam.
– Uwiązać i nie puścić – wyjaśnił zdziwiony, że nie wiem.

Józwa nie musiał mnie wiązać. Poczekałam i nie żałuję. Kiedy następnego dnia Piotr stanął w drzwiach, jego oczy znów błyszczały… Po moim ślubie wyjechał do USA do dalekich krewnych. Jakiś marszand z galerii sztuki zobaczył jego aniołki i się nimi zachwycił. Dziś Piotr jest znanym w Stanach rzeźbiarzem. A ja? Jego szczęśliwą żoną. Warto było spróbować po raz drugi…

Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć

Redakcja poleca

REKLAMA