Podobno do wszystkiego można się przyzwyczaić. Do więzienia też. Nie wiem, czy ja się kiedyś przyzwyczaję. Na razie jest mi to obojętne. Wszystko jest mi obojętne. Robię, co każą; staram się za bardzo nie myśleć i nie rozpamiętywać. Na spotkaniach z psychologiem odpowiadam na wszystkie pytania. Mówię prawdę, niczego nie ukrywam.
Ostatnio zapytała, czy mam wyrzuty sumienia. Czy żałuję tego, co zrobiłam. Nie wiem. Chyba nie. Gdybym ja nie zabiła, on zabiłby mnie. W świetle prawa. Owszem, potem by poszedł siedzieć, ale mnie by już nie było. Więc czy żałuję? Czy można żałować, że broniło się własnego życia? Mogę żałować, że byłam na tyle głupia, żeby za niego wyjść. I że żyję w państwie, które nie jest w stanie przeciwdziałać przemocy i pomóc maltretowanej kobiecie. Tu prawo jest bezduszne i nie ma nic wspólnego z prawdziwym życiem.
Był zazdrosny nawet o dozorcę i listonosza
Mój mąż mnie bił. Zaczął dopiero po ślubie. Może gdybym wcześniej nie była taka głupia i zakochana, tobym zauważyła, że jest agresywny. Zwłaszcza jak wypije. Ale na mnie nigdy ręki nie podniósł, chociaż nie wiem, czy to usprawiedliwia moją naiwność. Za to bez pardonu tłukł każdego faceta, który ośmielił się na mnie spojrzeć czy poprosić do tańca. Zazdrosny był okropnie, a mnie, idiotce, to pochlebiało.
Wydawało mi się, że to jest dowód jego miłości. I do głowy mi nie przyszło, że ta zazdrość będzie mnie ograniczała i doprowadzi do tragedii. Wcale nie dawałam mu do niej powodu. Przynajmniej tak mi się wydaje. Owszem, zdarzało mi się uśmiechnąć do sprzedawcy, który był miły; pogadać z kolegą z pracy czy zatańczyć na imprezie z jakimś kumplem. Czy to jest przestępstwo? Czy można to nazwać zdradą? Chyba nie! Ale dla Radka był to wystarczający powód, żeby mnie zrobić awanturę, a facetowi jednoznacznie dać do zrozumienia, że ja jestem nietykalna.
Po ślubie było jeszcze gorzej. Pierwszy raz mnie uderzył, gdy zobaczył, jak wracam z pracy ze swoim znajomym. Zazwyczaj od razu jechałam do domu, ale tego dnia musiałam iść do lekarza, i Radek o tym wiedział. Ten kumpel z pracy szedł w tym samym kierunku, więc wędrowaliśmy razem. Pech chciał, że mój mąż akurat miał kurs w tamte okolice – jest taksówkarzem – no i zobaczył, że idę z jakimś mężczyzną i się śmieję.
Zarobiłam policzek, ledwo weszłam do domu. Gdy wreszcie dowiedziałam się za co i próbowałam wyjaśnić nieporozumienie, dostałam drugi raz. Dziś wiem, że to był przełomowy moment. Gdybym wtedy jakoś zareagowała – zagroziła mu, wyprowadziła się, zrobiła cokolwiek – może byłoby inaczej. Ale ja się po prostu rozpłakałam. Było mi tak strasznie źle! Czułam się nieszczęśliwa, niesprawiedliwie oskarżona. Nie pomyślałam o działaniu. A on, gdy ochłonął, przeprosił. Powiedział też, że nie życzy sobie koło mnie żadnych facetów.
– Jestem nerwowy, ale to dlatego, że cię kocham – tłumaczył się. – Nie wyobrażam sobie, żebym mógł cię stracić. Więc nie dawaj mi powodów, dobrze?
Nie dawałam. Tylko że naprawdę nie byłam w stanie przewidzieć, co mu się spodoba, a co nie. Dla Radka podejrzany był nawet fakt, że pod jego nieobecność przyszedł kurier czy listonosz. Za nich też parę razy dostałam. Doszło do tego, że bałam się otwierać komukolwiek drzwi, gdy byłam sama. Nawet dozorcy, chociaż to dużo starszy i wyjątkowo mało przystojny facet. Ale o niego Radek też był zazdrosny!
Do męża nie docierały żadne rozsądne tłumaczenia, że przecież muszę przyjmować pisma z administracji albo wpuszczać człowieka, żeby spisał liczniki. Oczywiście ukrywałam, że dozorca był, lecz kilka razy zdarzyło się, że Radek akurat wrócił do domu podczas jego wizyty. Poczekał, aż dozorca wyjdzie, a potem zrobił swoje.
Trzy lata się łudziłam, że Radek wreszcie się opamięta, że zaufa mi na tyle, aby nie podejrzewać zdrady za każdym razem, gdy na kogoś spojrzę lub się do kogoś uśmiechnę. Zwłaszcza że chciał mieć dzieci. Oponowałam.
– Nie będzie żadnych dzieci, dopóki nie zaczniesz naprawdę panować nad sobą – tłumaczyłam mu. – Nie wyobrażam sobie, żeby w takich warunkach wychowywać dziecko.
Mimo rozwodu nadal musiałam z nim mieszkać
Radek mówił, że nie potrafi kontrolować swojej zazdrości. Kajał się i powtarzał, że wszystko dlatego, że tak bardzo mnie kocha. Nie przekonywało mnie to. Zapisałam się do psychologa, ten zalecił terapię małżeńską. Radek był ze mną na dwóch spotkaniach, a potem stwierdził, że to nie dla niego.
– Ja wiem, co robię źle. Nie muszę tego słuchać od jakichś obcych ludzi! – złościł się.
– Te spotkania ci pomogą, to jest terapia – przekonywałam.
– Na razie to tylko mnie wkurza, że ci faceci na tej całej terapii tak się na ciebie gapią!
No i to było tyle, jeżeli chodzi o próbę resocjalizacji mojego męża. Z czasem zresztą dostało mi się i za te spotkania. Radek znienacka doszedł do wniosku, że za często biegam do psychologa, że to podejrzane. Kiedy pewnego dnia wróciłam po kolejnej sesji, wpadł w szał. Krzyczał, że dobrze wie, co my wyprawiamy na tej kozetce, i że dłużej nie da się tak wodzić za nos. I oczywiście mnie sprał.
Następnego dnia oznajmiłam Radkowi, że mam tego dość, idę do sądu i składam papiery o rozwód. Miałam zrobione obdukcje, zresztą kilka razy wzywałam policję, kiedy był wyjątkowo pijany i agresywny. Z udowodnieniem jego winy nie miałabym problemu. Radek najpierw błagał, żebym tego nie robiła, po czym wpadł w szał i zagroził, że prędzej mnie zabije, niż dopuści do tego rozwodu. Potem przez kilka tygodni na przemian mnie przepraszał i prosił o jeszcze jedną szansę albo groził, że on mi jeszcze pokaże. Ja jednak byłam nieugięta.
Na pierwszej rozprawie okazało się, że mój mąż przyszedł z adwokatem. Widocznie jednak ta miłość do mnie wcale go nie zaślepiła, bo wynajęty prawnik wcale nie miał bronić naszego małżeństwa, tylko Radka. Na szczęście zebrane przeze mnie dowody na agresję męża okazały się wystarczająco obciążające. Zasądzono jedyny możliwy w tej sytuacji wyrok – rozwód z winy Radka.
Jeżeli jednak sądziłam, że wraz z końcem małżeństwa skończą się też moje kłopoty, to grubo się myliłam. Rozwód dostaliśmy, ale do czasu sfinalizowania podziału majątku – czyli sprzedaży mieszkania – Radek miał nadal mieszkać pod jednym dachem ze mną.
– Przecież on mnie zabije… – żaliłam się prawnikowi, do którego poszłam szukać pomocy. – Musi być jakieś rozwiązanie! On jest agresywny. Sąd musi nakazać eksmisję!
– To wcale nie takie proste – prawnik tylko pokręcił głową. – Nie można nikogo wyrzucić na bruk. Najpierw państwo muszą sprzedać mieszkanie.
Nie rozumiałam tego prawa, ale co miałam robić? Założyłam zamek w drzwiach do swojego pokoju i zaczęłam szukać kupca na mieszkanie. Oczywiście Radek nie tylko mi w tym nie pomagał, a wręcz wszystko utrudniał. Raz, kiedy byłam umówiona z klientami, zdemolował kuchnię. Ci ludzie nawet nie chcieli rozmawiać, widząc taki bałagan i zapijaczonego właściciela. Wezwałam wówczas policję. Spisali Radka, zagrozili, że następnym razem zabiorą go do izby wytrzeźwień – i na tym się skończyła ich interwencja.
Nie zdążyłam już uciec z mieszkania
Nigdy nie wiedziałam, co zastanę w domu po powrocie z pracy. Czasem siedział w swoim pokoju i cały wieczór z niego nie wychodził. Ale bywało i tak, że bałam się wyjść do kuchni, bo czyhał na mnie w przedpokoju, podpity. Kupiłam sobie nawet czajnik elektryczny i zainstalowałam w swoim pokoju, gdyż bywały takie wieczory, że nie miałam jak zrobić sobie herbaty.
Tamten dzień pamiętam bardzo dobrze. Kiedy wróciłam do domu, Radka nie było. Przyszedł dwie godziny później, pijany. Od razu zaczął się do mnie dobijać. Prosiłam, żeby się uspokoił. Potem zagroziłam, że wezwę policję. Jednak tym razem wcale to mojego byłego nie przystopowało, tylko mocno wkurzyło. Nagle usłyszałam brzęk szkła tłuczonego w drzwiach do pokoju i zobaczyłam, jak Radek ładuje się do środka przez stłuczoną szybę. Odepchnęłam go i wybiegałam do przedpokoju. Chciałam od razu uciec z mieszkania, ale nie zdążyłam.
Popchnął mnie tak, że się przewróciłam. Uderzyłam się o framugę i to mnie na chwilę zamroczyło. Gdy się ocknęłam, zobaczyłam, że Radek grzebie w skrzynce z narzędziami, a obok mnie leży sznurek. Obolała, zerwałam się, lecz nie miałam gdzie uciekać. Radek zagradzał mi drogę na klatkę schodową. Pobiegłam do kuchni, nie wiem po co. Chyba tylko dlatego, że nigdzie indziej nie mogłam się schować.
Gdy wbiegł za mną z młotkiem w ręce, chwyciłam czajnik. Z całej siły grzmotnęłam nim Radka w głowę. To go zamroczyło, ale nie stracił przytomności. I wtedy zobaczyłam ten nóż. Zostawił go na wierzchu, widocznie kroił mięso. Złapałam trzonek i skierowałam ostrze w stronę Radka. Pamiętam, że miałam nadzieję, że to go zatrzyma, że oprzytomnieje.
A kiedy ruszył na mnie, już się nie zastanawiałam. Zamknęłam oczy i waliłam na oślep, oczekując ciosu z jego strony. Dziś wiem, że już za pierwszym razem trafiłam idealnie. Gdyby nie to, pewnie Radek by mnie uderzył. Ale nie miał szans – ostrze przeszyło serce, a za drugim razem tętnicę.
Pamiętam też tę chwilę po, gdy nieco oprzytomniałam. Wszędzie pełno krwi. Chyba byłam w szoku, bo ani się nie przestraszyłam, ani nic. Nawet nie pomyślałam, żeby wezwać karetkę, tylko najpierw zaczęłam sprzątać. Umyłam ręce, potem włożyłam nóż do zlewu i patrzyłam, jak czerwona ciecz spływa do rur. Automatycznie wzięłam ścierkę i zaczęłam wycierać szafki. I dopiero wówczas przyszło opamiętanie. Usiadłam na stołku i patrzyłam na Radka.
Od razu zawieźli mnie na komisariat
Dziwne, ale wcale nie docierało do mnie, co zrobiłam. Patrzyłam na niego tępo, zastanawiając się, co on tu robi i dlaczego tak dziwnie wygląda. Był cały zakrwawiony, leżał w czerwonej kałuży. Obok niego – na podłodze – młotek. Podniosłam ten młotek automatycznie i położyłam na stole.
Dziś, gdy przypominam sobie tamten dzień, odtwarzam swoje ruchy i myśli, to dochodzę do wniosku, że wiem, dlaczego mordercy próbują zatrzeć ślady i pozbyć się zwłok, chociaż przecież wiadomo, że zbrodnia i tak wyjdzie na jaw. To jest jakiś odruch, automatyczne działanie. Ja też w pierwszej chwili pomyślałam, że przecież coś muszę z nim zrobić. Znaczy z Radkiem. Że on przecież nie może tak leżeć.
Nie mam pojęcia, ile czasu upłynęło od kiedy to się stało. Siedziałam, rozmyślałam, zastanawiałam się, co zrobić. W pewnym momencie pomyślałam nawet, że nie mam tylu ścierek i nie będę mogła posprzątać. Krew była wszędzie. Potem szok minął. Najpierw zwymiotowałam. Nie wiem czy dlatego, że dotarło do mnie, co się stało, czy to zapach krwi spowodował ten odruch.
Potem w łazience umyłam twarz i spojrzałam w lustro. Byłam blada, na włosach miałam resztki krzepnącej krwi. Wzdrygnęłam się. Uświadomiłam sobie, że przecież Radek może jeszcze żyć. Poszłam do pokoju i sięgnęłam po telefon. Pamiętam, co powiedziałam, gdy dodzwoniłam się na pogotowie:
– Dzień dobry, może mój mąż jeszcze żyje, proszę przyjechać.
Dyspozytorka zapytała, co się stało. Poprosiła o adres. Pewnie ona wezwała policję, bo przyjechali w tym samym czasie co pogotowie. Lekarz od razu stwierdził zgon. A policjanci zabrali mnie na posterunek. Nie wróciłam już do domu.
Nie wiem, kto powiadomił o wszystkim moich rodziców, bo przyjechali do mnie. Mogłam się z nimi zobaczyć. Mama przywiozła mi szczotkę do zębów i bieliznę. Wszystko nowe, pewnie nie wpuścili ich do mieszkania. Nie wiem, bo właściwie niewiele pamiętam z tych pierwszych dni. Przesłuchiwali mnie, ktoś coś mówił o kaucji i wyjściu do czasu rozprawy. Ale mnie było wszystko jedno.
Mój prawnik patrzył na mnie z niesmakiem. Pytał o badania psychiatryczne, o leki, czy jakieś biorę. Podejrzewam, że informacji w większości udzielali mu moi rodzice, bo ja w tamtym czasie nie bardzo byłam w stanie myśleć. Nie docierało do mnie, że powinnam walczyć o swoje prawa, że zabiłam w obronie własnej i mam szansę na uniewinnienie. Już wtedy czułam zobojętnienie. Zabiłam człowieka, więc musiałam zostać ukarana. Proste.
Adwokat mówił coś o zbrodni w afekcie, o obronie koniecznej, o wyroku w zawieszeniu. Patrzyłam na niego i nie rozumiałam, o co mu chodzi. Był bardzo dobry i pewnie dlatego dostałam tylko trzy lata. Nie wiem, co to oznacza. Dla mnie i tak życie się skończyło. Jestem morderczynią. Zabiłam męża. Byłego, ale jednak człowieka, z którym żyłam przez kilka lat, i którego kiedyś kochałam. Zabiłam, bo nasze prawo nie przewiduje ochrony osób bitych. Bo po rozwodzie nadal musiałam mieszkać ze swoim oprawcą.
Więc nie żałuję, że broniłam własnego życia. Ale to nie zmienia faktu, że zabiłam człowieka. I z tym muszę żyć. Dlatego jest mi obojętne, czy wyjdę z więzienia za trzy lata, czy za dziesięć. Czy przyzwyczaję się do życia w zamknięciu. Chyba nawet wolę tu być jak najdłużej. Bo co potem? Jak mam zacząć wszystko od nowa? Czy w ogóle mam jakieś szanse na życie od nowa? Przecież nigdy nie wymażę z pamięci tego, co zrobiłam.
Czytaj także:
„Mąż bił mnie tak, by nie było widać. Bałam się odejść lub komukolwiek o tym powiedzieć”
„Maż dał mi dzieci i piękny dom, a ja miałam być gosposią. Gdy niedokładnie posprzątałam, bił mnie bez opamiętania”
„Mąż bił mnie i poniżał od wielu lat. Wmawiał mi, że bez niego jestem nikim i nie dam sobie rady. Mylił się”