„Mąż bił mnie i poniżał od wielu lat. Wmawiał mi, że bez niego jestem nikim i nie dam sobie rady. Mylił się”

Kobieta, którą bije mąż fot. Adobe Stock
Miłość przeplatana lękiem to zabójcza mieszanka. Pozwala znosić coraz gorsze upokorzenia. Gdy pozostał już tylko strach, zrozumiałam, że nie mam nic do stracenia. Zbuntowałam się.
/ 25.11.2020 13:37
Kobieta, którą bije mąż fot. Adobe Stock

Piękne – powiedziałam, kiedy Marek położył bukiet czerwonych róż na moich kolanach. Było ich dwanaście. Czerwień kontrastowała z niebieskim kolorem mojej sukienki, tak jak łagodny wyraz twarzy Marka był przeciwieństwem tego, co nosił w sobie.

Wstawiłam kwiaty do wazonu i ustawiłam je na stole.
– Jeszcze się gniewasz? – Marek wszedł do pokoju, niosąc na tacy dwie filiżanki kawy. – Usiądź, porozmawiajmy.

Koniec bajki.

Nie mogłam i nie chciałam nic mówić. Na twarzy czułam jeszcze piekący ból. Marek uderzył mnie rano, kiedy dowiedział się, że staram się zamienić moje pół etatu w pobliskim przedszkolu na pełny wymiar czasu pracy. Długie włosy maskowały ogromny krwiak na moim policzku. Który to już raz?
Popatrzyłam na kwiaty. Było ich tyle, ile lat trwało nasze małżeństwo. Jedna z róż była wyjątkowa – największa i ładniejsza niż inne. Po prostu cudowna… taka jak pierwszy rok po naszym  ślubie. Patrzyłam na nią i myślami wróciłam do tamtych chwil.

Byłam wtedy taka szczęśliwa. Starałam się bagatelizować ataki złości mojego męża i nawet nie zwracałam uwagi na to, że zdarzają się one coraz częściej i właściwie bez powodu. Uderzył mnie pierwszy raz trzy dni po pierwszej rocznicy naszego ślubu. Nawet nie pamiętam za co.
– Zdenerwowałaś mnie kochanie… – wyrwał mnie z zamyślenia głos Marka.
– To wystarczający powód, aby mnie bić? – przerwałam mu.
– Nie, nie – odpowiedział pospiesznie. – Przecież wiesz, że nie chciałem. Zwyczajnie troszczę się o ciebie i o nasze sprawy. Nie chcę, abyś była zmęczona i zaniedbywała sprawy związane z prowadzeniem domu.

Słyszałam każde jego słowo, ale już nie chciało mi się składać ich w logiczne zdania i komunikaty. Dwanaście długich lat z człowiekiem, który w ciągu kilku minut potrafił zmienić się z anioła w diabła. Uroczy i kochający – taką miał opinię wśród naszych znajomych i sąsiadów.
– Miałaś tyle szczęścia – powtarzała moja siostra. – Marek nieba by ci przychylił.
Dom, samochód, ciuchy, biżuteria. Wszyscy mi tego zazdrościli i byli przekonani, że te rzeczy czynią mnie szczęśliwą.

Kochałam Marka i na początku winiłam siebie za jego wybuchy złości. Potem myślałam, że się zmieni. A teraz próbuję zrobić wszystko, aby zacząć nowe życie. Najchętniej gdzieś daleko stąd.
– Uśmiechnij się już, proszę –  mówił cicho i łagodnie. Jego twarz wyglądała jak oaza ciepła.
– Przygotuję kolację – wstałam od stołu i poszłam do kuchni.
Nie byłam głodna, chciałam tylko przerwać tę rozmowę. Marek wyjął z szuflady kolorową kopertę.
– Co to? – zapytałam, choć wcale nie byłam ciekawa kolejnej drogiej niespodzianki.
– Jedziemy na krótkie wakacje –  zawołał entuzjastycznie. – Za tydzień o tej porze będziemy leżeć na hawajskiej plaży.
Próbował przytulić moją głowę do swojej piersi i pogłaskać.
– A moja praca? – wstałam i podeszłam do okna.
– Praca i praca. Opiekowanie się czyimiś usmarkanymi dzieciakami nazywasz pracą?! – krzyknął, lecz zaraz się zmitygował. – Nie psuj wszystkiego, kiedy tak bardzo się staram – znów mówił łagodnie.

Następnego dnia obudziłam się przed świtem. Siniak na policzku zmienił kolor. „Jak długo jeszcze” – zapytałam bezgłośnie. Myśl o odejściu tułała mi się w głowie już od kilku lat. Ale mąż tak często powtarzał mi, że bez niego nic nie znaczę i nie dam sobie rady, aż w końcu w to uwierzyłam. Ogarniał mnie lęk o przyszłość i rezygnowałam z walki. Ale teraz było inaczej. Jeżeli tym razem znowu ulegnę, stracę pracę. Moją jedyną wyspę szczęścia i spełnienia. „Teraz albo nigdy!” – postanowiłam.
Kawa stała już na stole. Smarowałam tosty dżemem, kiedy Marek wszedł do kuchni.
– Zapowiada się piękny dzień – odezwał się radośnie.
Popatrzył na mnie, pocałował w policzek. Wzdrygnęłam się. Czułam, że to niedzielne przedpołudnie będzie jednym z najważniejszych w moim życiu.
– Nie chcę tam jechać – powiedziałam cicho, kiedy Marek usiadł przy stole. – Wiesz, że nie planowałam teraz urlopu, a dodatkowo jeszcze zastępuję Halinę – dodałam szybko.
– Opowiadasz głupoty, kochanie. Każda twoja koleżanka rzuciłaby w ciągu minuty tę durną robotę za tydzień na Hawajach. A ty wymyślasz jakieś problemy – Marek pił powoli kawę i patrzył na mnie zimnym stalowym wzrokiem.
– Nie mogę… – powtórzyłam cicho.
– Co jest dla ciebie ważniejsze; nasze małżeństwo czy to obskurne przedszkole? – mówił już zdecydowanie głośniej, ale wciąż był opanowany i uśmiechnięty.
– Jesteś niesprawiedliwy. Wiele poświeciłam dla naszego małżeństwa, a teraz chcę robić również to, co doskonale potrafię i w dodatku daje mi ogromną radość. Nasz związek na pewno na tym nie ucierpi.
Nie pamiętam już, kiedy wypowiedziałam do Marka tyle słów. Zwykle ograniczałam się do krótkich odpowiedzi: „tak”, „nie”, „dziękuję” i najczęściej używanego – „przepraszam”. Tym zwrotem kupowałam sobie spokój, a czasem nietykalność. Choć nie zawsze to się udawało.
– No, nie! Mam dość twojego marudzenia! To ja utrzymuję ciebie i ten dom. I to ja zdecyduję, kiedy i gdzie wyjedziemy – rzucił na stół łyżeczkę, która brzęcząc odbiła się od blatu i boleśnie uderzyła mnie w dłoń.

Przez wiele lat znosiłam upokorzenie. Rezygnowałam ze wszystkiego, co nie podobało się Markowi. Nawet we własnej rodzinie nie znajdowałam wsparcia. Moja mama i siostra uważały, że wszystko można przykryć cukrem pudrem, tak jak nieudane ciasto. Nieważne, że warstwa pod nim jest brzydka i spalona…

Dlaczego zwlekałam tak długo? Boże, przecież to takie proste: na początku płaczesz, kiedy jest ci przykro i wszystko boli, próbujesz coś zmienić, potem powoli poddajesz się i tylko unikasz kolejnych ciosów. Ale kiedy wydawało mi się, że już do wszystkiego przywykłam i zaakceptowałam, jeden siarczysty policzek wymierzony bez powodu przepełnił czarę goryczy. Z pewnością nie chciałam też stracić ostatniego pomostu łączącego mnie z wolnością – mojej pracy.

Spakowanie rzeczy zajęło mi 15 minut. Marek myślał, że sprzątam i segreguję stare ubrania. Taksówka czekała pod domem. Stanęłam przy drzwiach, tak aby w razie niebezpieczeństwa otworzyć je i uciec.
Odchodzę, klucze zostawiam na komodzie – powiedziałam, trzymając torbę w dłoniach.
Marek nic nie mówił. Po prostu stał i patrzył.
– Znowu masz ochotę na awanturę? – po raz pierwszy zobaczyłam na jego twarzy bezradność.
– Ja odchodzę na zawsze, rozumiesz? Już nigdy z tobą nie będę – mówiłam, patrząc mu śmiało w oczy.
– Przecież ty nic nie masz –  zaśmiał się drwiąco.
– I niczego poza pracą nie potrzebuję – odparłam – zamieszkam u rodziców. Myślę, że jakoś dam sobie radę.
– Nie możesz – krzyknął. – Nie pozwalam.
– Już nie potrzebuję twojej zgody – dziwił mnie mój spokój i opanowanie.
– Jeżeli przekroczysz próg, nie będziesz już miała wstępu do tego domu. Ani po to, aby tu mieszkać, ani żeby cokolwiek stąd zabrać.
– Niczego bardziej nie pragnę jak tego, aby już nigdy nie otwierać tych drzwi – powiedziałam.

Marek stał z zaciśniętymi pięściami i patrzył na mnie dzikim wzrokiem. Czułam, że od wybuchu jego wściekłości dzielą mnie sekundy. Nacisnęłam klamkę i pospiesznie wyszłam. Nawet na chwilę nie odwróciłam głowy, aby spojrzeć na dom i ogród. Nie znaczyły dla mnie już nic. Miłość do Marka i strach odeszły razem, trzymając się za ręce.

Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA