„Maż dał mi dzieci i piękny dom, a ja miałam być gosposią. Gdy niedokładnie posprzątałam, bił mnie bez opamiętania”

Kobieta, którą bije mąż fot. Adobe Stock, alfa27
„Karol codziennie robił obchód po mieszkaniu i sprawdzał każdy kąt w poszukiwaniu, choć najmniejszego mojego błędu. Gdy taki znalazł, bił mnie do nieprzytomności. Nie miało znaczenia czy patrzą na to dzieci, czy nie. Byłam jego własnością, kucharką i sprzątaczką”.
/ 03.11.2021 08:34
Kobieta, którą bije mąż fot. Adobe Stock, alfa27

Tych kilka albumów już parę lat temu zaniosłam na strych i kompletnie o nich zapomniałam. Teraz pudełko, do którego je włożyłam, pokrywała gruba warstwa kurzu, a wokół niego pająki utkały swoje sieci. Spojrzałam na nie niepewnie. Czy naprawdę chcę tam zaglądać?

Jednym zdecydowanym ruchem odgarnęłam pajęczyny i otworzyłam pudło. W środku leżały poukładane jeden na drugim stare albumy z fotografiami. Garść wspomnień zatrzymanych w kadrze.
Wzięłam do ręki pierwszy z brzegu i powoli zaczęłam go przeglądać. Mój wzrok zatrzymał się na wyblakłym zdjęciu opatrzonym podpisem: „Przyjęcie urodzinowe Ali, 1987 rok”. Pamiętam dobrze ten dzień, mimo że miałam wówczas tylko siedem lat.

A to dlatego, że właśnie wtedy dostałam upragnioną lalkę Barbie. A właściwie jej ruską podróbkę. Na zdjęciu uśmiecham się promiennie i z dumą prezentuję prezent – śliczną lalę ubraną w różową suknię balową. Wyglądam uroczo: mała czarnulka z dwoma warkoczykami i piegami jak u Pippi Langstrumpf.
Uśmiechnęłam się do własnych wspomnień. Tą lalką bawiłam się potem przez długie lata.

Przerzucałam kolejne karty albumu. Przy każdym zdjęciu zatrzymywałam się chwilę i cofałam w myślach do momentu, w którym zostało zrobione. To było jak podróż w czasie. Ile rzeczy człowiek może sobie przypomnieć, patrząc na stare fotografie! W końcu dotarłam do zdjęć z okresu studiów. Ponieważ zawsze kochałam język polski i literaturę, postanowiłam iść na polonistykę. Chciałam zostać pisarką.

Zatrzymałam się dłużej nad jedną z fotografii…

Jest słoneczny poranek, a ja stoję przed bramą uniwersytetu i macham w stronę obiektywu. Radosna i pełna życia studentka. Obok Karol obejmujący mnie ramieniem i strojący głupie miny. Kiedyś zawsze rozśmieszał mnie w ten sposób. To były nasze pierwsze wspólne miesiące. Poznałam go tydzień po tym, jak wprowadziłam się do akademika. Nie mieszkał tam, przyszedł do kolegi. Skończył już studia, miał własne mieszkanie i dobrze zarabiał. Był pewny siebie, zaradny, przedsiębiorczy. Właśnie rozkręcał firmę i sprawiał wrażenie, że to dla niego bułka z masłem. Imponowało mi to, bo sama czułam się nieco zagubiona w tym wielkim mieście.

W latach dziewięćdziesiątych, kiedy miałam kilkanaście lat, nadeszła w Polsce era zachodnich filmów romantycznych. Pamiętam, jak z zapartym tchem wpatrywałam się w ekran telewizora, oglądając Meg Ryan w kolejnych wcieleniach. Na „Bezsenności w Seattle” płakałam jak bóbr.

Wzruszałam się, gdy dwoje zagubionych, spragnionych miłości ludzi odnajdywało się w końcu jak dwie połówki jabłka, które ktoś kiedyś przeciął. Marzyłam o tym, że i mnie kiedyś spotka wielka miłość. Taka jak w tych amerykańskich produkcjach. Nie wiem, dlaczego akurat patrząc na zdjęcie ze studiów, przypomniałam sobie o tych filmach i moich ówczesnych wyobrażeniach miłości. Może dlatego, że to jedna z ostatnich fotografii, na której jestem sobą.

Traktował mnie jak służącą, a nie żonę

Bo wkrótce potem wszystko się kompletnie zmieniło. Zaszłam w ciążę i porzuciłam wymarzone studia… Z początku nie chciałam tego robić, ale Karol przekonywał mnie, że nie dam rady pogodzić nauki z opieką nad maluchem, więc w końcu niechętnie przyznałam mu rację. Zamieszkaliśmy razem. Wzięliśmy ślub, urodził się Michaś, rok później Basia. Potem przeprowadziliśmy się na przedmieścia do pięknego, dużego domu, a jeszcze później…

Aż podskoczyłam na dźwięk otwieranych na dole drzwi. Karol wrócił z pracy. Zerwałam się z miejsca, pospiesznie wkładając albumy z powrotem do pudła, i zbiegłam po schodach. Nie chciałam, żeby mnie zastał, jak przeglądam na strychu stare fotografie. Oczywiście by powiedział, że zajmuję się bzdurami, zamiast zrobić coś pożytecznego. Wystarczyło jedno spojrzenie na twarz męża i już wiedziałam, że jest w złym nastroju. Ostatnio często przychodził z pracy zdenerwowany. Interesy szły kiepsko. Wiedziałam to, choć nie wtajemniczał mnie w problemy firmy. Uważał, że to nie sprawa dla kobiety.

– Po co masz zaprzątać tym sobie swoją śliczną główkę? – odparł kiedyś, gdy poprosiłam, żeby opowiedział mi o swojej pracy.

W gruncie rzeczy uważa mnie po prostu za zbyt głupią, bym mogła pojąć tak skomplikowane kwestie. Zresztą miał rację. W końcu skończyłam jedynie liceum ogólnokształcące i nigdy nie pracowałam inaczej jak tylko w domu. Co ja mogłam wiedzieć o prawdziwym życiu?

Nie zdążyłam, przepraszam!

Teraz bez słowa chodził po pokojach i oglądał każdy kąt. Zawsze tak robił, gdy wracał do domu. Sprawdzał, czy dokładnie posprzątałam. Karol zarabiał wystarczająco dużo, by stać nas było na sprzątaczkę, jednak gdy któregoś razu zaczęłam z nim rozmowę na temat zatrudnienia kogoś do pomocy, stanowczo odmówił. Próbowałam go przekonać, że dom jest zbyt duży i samej mi ciężko to wszystko ogarnąć, lecz nie chciał mnie słuchać.

– Nie po to mam żonę, żeby wydawać pieniądze na sprzątaczkę! – powiedział.

Gdy Karol skończył przegląd pokoi, ruszył w stronę kuchni, a ja zamarłam z przerażenia. Uświadomiłam sobie, że siedząc na górze zagrzebana we wspomnieniach, kompletnie straciłam poczucie czasu i nie zdążyłam ugotować obiadu! Weszłam na strych po spinacze do prania, zakładając, że spędzę tam tylko chwilę, ale potem zobaczyłam to pudło i… Nawet nie zauważyłam, kiedy minęły dwie godziny!

Karol wyszedł z kuchni, a ja już wiedziałam, co się zaraz stanie.

– Gdzie obiad? – spytał zimnym tonem.

Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, a głos był spokojny, jednak ja przeżyłam z nim już dwanaście lat i znałam go na wylot…

– Kochanie, przepraszam, ale byłam zmęczona, przysiadłam na chwilę i przysnęłam, a potem zrobiła się szesnasta i nie zdążyłam nic przygotować – kłamałam, choć wiedziałam, że nic mi to nie da. – Może po prostu zamówimy coś z dostawą do domu?

– Żartujesz sobie? – spytał i choć nadal wydawał się spokojny, miałam świadomość, że powoli narasta w nim wściekłość. – Ciężko pracuję, żeby zarobić na ciebie i dzieci – zaczął. – Bardzo, bardzo ciężko… Mam problemy, których nawet nie potrafiłabyś sobie wyobrazić. I gdy wracam do domu głodny i zmęczony, mam zamawiać żarcie przez telefon, bo moja cholerna, leniwa żona ZASNĘŁA! – ostatnie słowo wypowiedział tak głośno i dobitnie, że aż zaświdrowało mi w uszach.

Skuliłam się jak myszka. Nie patrzyłam na niego, wiedząc, że to go jeszcze bardziej rozjuszy. Spoglądanie prosto w oczy, z podniesioną głową, to przecież zuchwalstwo.

– Powiedz mi – wysyczał, zbliżając się do mnie – co robiłaś przez cały dzień, kiedy ja zaharowywałem się na śmierć? Czy to siedzenie na tyłku tak cię zmęczyło, że aż zasnęłaś?

– Sprzątałam – pisnęłam drżącym głosem, wiedząc, że to już… zaraz…

Dał mi piękny dom, dwoje dzieci…

Ciosy zaczęły spadać na mnie jeden po drugim. Najpierw dostałam na odlew w twarz, potem w ramię i bark. Upadłam na podłogę i zwinęłam się w kłębek, zasłaniając nogami brzuch, a rękami głowę. Karol bił mnie, kopał i obrzucał wyzwiskami przez kilka minut, aż nieco osłabła jego wściekłość. Wtedy wyszedł, trzaskając drzwiami. Ja jednak nie poruszyłam się nawet o milimetr. Zupełnie jak gdyby jeden mały ruch miał sprawić, że on wróci i dokończy to, co zaczął.

Wiedziałam, co będzie dalej. W przeszłości przerabiałam to wielokrotnie. Odczekam jeszcze z pięć minut, a kiedy uznam, że już jest bezpiecznie, zacznę płakać. Popłaczę sobie trochę, następnie pójdę do łazienki umyć twarz i opatrzyć wszystkie nowe rany. Wieczorem on wróci, przyniesie kwiaty i zacznie mnie przepraszać. A potem będziemy się kochać. Scenariusz zawsze był dokładnie ten sam…

Czasem gdy tak leżałam, płacząc, przychodziły do mnie dzieci, które na czas awantury chowały się w swoich pokojach.

– Mamuś, może chcesz wody? – pytała Basia, kucając u mojego boku.

– Jak dorosnę, to go zabiję, zobacys! – zapowiedział mi kiedyś Michaś, mocno zaciskając malutkie piąstki.

Jednak tamtego dnia dzieci na szczęście nie było w domu. Pojechały do babci na majowy weekend. I Bogu dzięki! Chyba najgorsze było właśnie to, że oglądały mnie w takim stanie. Bo co to za widok dla malca – sponiewierana i upokorzona matka leżąca na podłodze w salonie i pochlipująca jak małe dziecko. Matka powinna być silna, dawać swoim pociechom poczucie bezpieczeństwa, wspierać je i pomagać im.

Tyle razy oberwałam za nic, a jednak nie myślałam o sobie jak o więźniu czy niewolnicy. W końcu mój mąż dał mi duży, piękny dom, a potem dwoje cudownych dzieci… Kiedy tylko chciałam, kupował mi drogie sukienki i biżuterię. Wielokrotnie powtarzał też, jakim to przywilejem jest to, że nie muszę pracować  – nie wszystkie kobiety mają taką możliwość.

Czasem wychodziliśmy na przyjęcia do znajomych. Co prawda, to byli jego znajomi, ale te wieczory wspominam bardzo dobrze. Karol brylował w towarzystwie, śmiał się, żartował – inne kobiety zazdrościły mi, że mam takiego faceta. Tak… przypominam sobie wiele dobrych chwil. A te złe? Cóż, każdy niesie przez życie jakiś krzyż, prawda? O tym, co dzieje się u nas w domu, nie wiedział nikt poza moją siostrą. Wielokrotnie powtarzała mi, że powinnam jak najszybciej odejść od męża.

– Dziewczyno, on cię wykończy – mówiła ze zgrozą Amelia. – Uciekaj jak najprędzej!

Tylko dokąd bym poszła? Nie miałam pieniędzy, wykształcenia, żadnego doświadczenia zawodowego… Ani nawet przyjaciół, którzy mogliby mi pomóc! Cały mój świat kręcił się wokół domu i dzieci. Mój Boże, nigdy nawet nie załatwiałam sama spraw urzędowych! Nie nadałam przesyłki na poczcie, nie miałam konta w banku! Byłam jak dziecko w tym wielkim świecie pełnym skomplikowanych spraw. Jak poradziłabym sobie bez Karola?

To były argumenty, którymi zawsze skutecznie odganiałam myśli o ucieczce.

Na razie strach jest silniejszy od nadziei

Jednak tamtego dnia poczułam się inaczej… To chyba przez fotografie, zapisane na papierze cząsteczki mnie samej, które dawno temu zamknęłam w pudełku na strychu. Kiedy ponownie do nich zajrzałam, przypomniałam sobie o tamtej Alicji sprzed lat, o jej marzeniach, planach, ambicjach – i wy-
obrażeniach o miłości.

Leżąc na podłodze, miałam przed oczami roześmianą siedmioletnią dziewczynkę trzymającą w ręku lalkę księżniczkę. Ja też, podobnie jak moja lalka, nigdy nie doczekałam się przybycia księcia… Co było potem, pamiętam jak przez mgłę. Wiem tylko, że strach walczył we mnie z nadzieją. Nie miał jednak szansy wygrać, bo już podjęłam decyzję. Podniosłam się, wytarłam twarz i po prostu wyszłam z domu – tak jak stałam…

Pojechałam do mamy po dzieci. Mieszka niedaleko, więc nie zajęło mi to dużo czasu. Nikomu nie tłumaczyłam się ze swojej nagłej wizyty ani z tego, co zamierzam. Zresztą wtedy jeszcze sama tego nie wiedziałam. Jestem w trakcie rozwodu, który pomógł mi załatwić Janusz, prawnik z domu samotnej matki.

Od paru miesięcy mieszkam tu i uczę się życia na nowo. Rozmawiam z psychologami, chodzę na zajęcia edukacyjne. Mam wrażenie, że powoli staję się taka jak dawniej – pełna zapału, energii i ambicji.
Nie mogłam zatrzymać się u rodziny, bo wiedziałam, że Karol od razu by mnie znalazł. Utrzymuję kontakt jedynie z siostrą i od niej wiem, że wielokrotnie ją nachodził, próbując wyciągnąć informacje na mój temat. Nie mam pojęcia, co by było, gdyby mu się to udało, i wolę o tym nie myśleć. Amelia obiecała, że załatwi mi pracę, a Janusz twierdzi, że dzięki rozwodowi stanę się niezależna finansowo.
Wierzę, że wszystko się ułoży i zacznę żyć naprawdę.

Czytaj także:
„Była miłością mego życia, ale wzbraniała się przed dziećmi i małżeństwem. Po rozstaniu zostawiła mi list”
„Narzeczony zerwał ze mną SMS-em dzień przed naszym ślubem. Drań nawet się tym nie przejął, a ja cierpiałam”
„Edzio ma 70 lat, ale postanowił znowu wziąć ślub. Jest jeden problem. Brak kandydatki na żonę”

Redakcja poleca

REKLAMA