„Rozpuściliśmy syna jak dziadowski bicz, a on zrobił z naszego domu zwierzyniec. Nie sądziłem, że kiedyś uratuje mi to skórę”

Mężczyzna, który kocha zwierzęta fot. Adobe Stock, goodluz
„Syn nauczył się, że jak zwierzak mu się znudzi, my go przygarniemy. I tak przez następne 20 lat przez nasz dom przewinął się cały zwierzyniec. Kot, żółw, papuga, kanarek, słowik i znowu papuga. Wszystkie stworzenia najpierw były przyjaciółmi mojego syna, a potem ja musiałem go karmić i po nim sprzątać”.
/ 29.09.2022 21:30
Mężczyzna, który kocha zwierzęta fot. Adobe Stock, goodluz

Kiedy ktoś mnie pyta czy lubię zwierzęta, odpowiadam, że muszę je lubić, inaczej już dawno skończyłbym w domu wariatów. A wszystko przez mojego syna, Piotra, który od dziecka uwielbia zwierzaki, lecz jego fascynacja jest raczej niestała.

Jako pięciolatek nieoczekiwanie zapragnął mieć białą myszkę. Łaził za nami, błagał, niemal zalewał się łzami, że taki jest samotny i nieszczęśliwy, a myszka przecież jest taka mała i niekłopotliwa. W końcu Grażynka miała dość marudzenia i kupiła tę myszkę.

Poprosiła małego, żeby trzymał swoją ulubienicę u siebie i nie wypuszczał jej z klatki. Dzieci mają jednak to do siebie, że często nie słuchają próśb rodziców. I tak pewnego dnia z kuchni doleciał mnie rozdzierający krzyk Grażynki. Zszedłem na dół. Moja połowica stała na stole, pod którym buszowała mysz zajęta zbieraniem okruszków po niedawnym śniadaniu.

Po 2 tygodniach Piotrusiowi znudził się gryzoń

Moja żona odetchnęła z ulgą, a ja odniosłem klatkę i gryzonia do sklepu zoologicznego. Rok później syn przyniósł do domu chomika. Gapcio podbił serce moje i Grażynki do tego stopnia, że gdy po dwóch miesiącach Piotrusiowi znudziła się opieka nad przyjacielem, my przejęliśmy jego obowiązki. Od tej pory dbaliśmy o Gapcia, a nasz syn od czasu do czasu porywał chomika i bawił się z nim w swoim pokoju.

Niestety, dając Gapciowi schronienie w naszej sypialni, popełniliśmy kolosalny błąd pedagogiczny, przed którym ostrzegamy wszystkich rodziców. Wasze dziecko chce zwierzaka? Niech się nim zajmuje, a jeśli ochota mu przejdzie, nie przejmujcie jego obowiązków! Chciałeś, bracie, zwierzę, to teraz się nim zajmuj. Wiem, wiem. Gadać łatwo, zrobić trudniej.

W naszym przypadku konsekwencje kapitulacji są długotrwałe. Syn nauczył się, że jak zwierzak mu się znudzi, my go przygarniemy. I tak przez następne dwadzieścia lat przez nasz dom przewinął się cały zwierzyniec. Kot, żółw, papuga, kanarek, słowik i znowu papuga. Wszystkie stworzenia najpierw były przyjaciółmi mojego syna, a potem ja musiałem się z nimi zaprzyjaźnić, gdyż trafiały do mojego gabinetu lub małżeńskiej sypialni.

Gwoli uczciwości muszę przyznać, że każdy kolejny kumpel syna był nim przez coraz dłuższy okres. Żółw zabawił u Piotrusia przez cztery miesiące, kot zagrzał u niego w pokoju miejsce przez pół roku, papuga zajmowała klatkę niemal osiem miesięcy, a pies przykuł uwagę małego na cały rok.

A my nigdy nie mieliśmy sumienia powiedzieć: „Nie chcesz go już? To oddaj do schroniska”. Niestety, kiedy patrzyliśmy na zwierzaka, w jego szczere oczy, po prostu nie potrafiliśmy pozbyć się go z domu. Zwierzaki mieszkały z nami do samego końca. Rok temu z bólem serca pożegnaliśmy psa, Assasyna, który spędził w naszym domu prawie piętnaście lat. A potem pojawił się Franek.

Piękny ptak, gwarek, o lśniącym, czarnym upierzeniu był ostatnim nabytkiem naszego dwudziestoośmioletniego już syna. Prócz białych plam na skrzydłach miał żółte wyrostki skórne na szyi oraz pomarańczowe nogi i dziób. Był gadatliwy jak miejska przekupka.

Niezorientowanym wyjaśniam, że gwarki to ptaki niezwykłe. Pochodzą z okolic Indii i mają niesamowite zdolności naśladowania dźwięków. Pod tym względem są lepsze od papug. Gadają tak dobrze, że niekiedy wydaje się, że wiedzą, co gadają. Cóż, z pewnością mają swój rozum. Odczułem to osobiście. Otóż pewnego dnia syn zjawił się w domu z Frankiem w wielkiej klatce. Od razu wiedziałem, co się święci.

Wydawał dźwięki niemalże ludzkie!

– Muszę na pół roku jechać do Francji, do pracy – wypalił Piotr już od progu. – I strasznie was proszę o przygarnięcie tego cudownego ptaka.

Chcąc nie chcąc, zgodziliśmy się. Już miałem wziąć klatkę i zabrać ją do gabinetu, gdy ptak nieoczekiwanie wrzasnął: „Zabieraj łapy!”.

– On to powiedział? – Grażynka niemal podskoczyła na krześle.

– Czasami bywa trochę kapryśny – zażartował syn – ale tata na pewno da sobie z nim radę. Ma doświadczenie.

Te słowa były nawiązaniem do wydarzeń sprzed ośmiu lat. Wtedy to mój syn kupił sobie papugę. Po siedmiu miesiącach ptak zmienił właściciela, czyli ja przejąłem nad nim opiekę. Pewnego dnia żona i syn zaskoczyli mnie w chwili, jak kłóciłem się z kolorowym ptakiem, a robiłem to podobno z autentycznym zacietrzewieniem. Stałem na wprost klatki i raz ja krzyczałem na ptaka, raz ptak krzyczał na mnie. Ostatecznie papuga uznała wyższość moich argumentów i zostaliśmy serdecznymi przyjaciółmi.

Ale wracając do Franka… Kiedy ptak na mnie krzyknął, zbliżyłem twarz do klatki i tym samym tonem odpowiedziałem:

– Zabieraj łapy? Jak będę chciał! – po czym wziąłem klatkę i zaniosłem ją do swojego gabinetu.

Nie miałem wówczas pojęcia, że biorę do swojego domu nicponia, który całkowicie zmieni moje życie. Kiedy bowiem wróciłem do saloniku, z gabinetu dobiegł mnie wrzask Franka: „Duszę się. Duszę!”. Spojrzałem pytająco na Piotra. Skrzywił się. 

– Franek nie znosi zatrutego powietrza. Spaliny, smog, dym z ogniska… rozumiecie. Wszelkie zanieczyszczenia powietrza wywołują u niego lęk, który objawia się wołaniem o ratunek. Tak przynajmniej wytłumaczył mi to weterynarz. A najbardziej nie znosi dymu z papierosów – spojrzał wymownie na mnie, starego palacza.

– Jak to się objawia? Naprawdę się dusi? – zaciekawiła się żona.

– Nie, ale potrafi godzinami wrzeszczeć: „Pali się. Pali!”.

– Cudownie – Grażynka klasnęła zachwycona w dłonie i popatrzyła na mnie. – Może Franek oduczy cię kopcenia tych wstrętnych papierochów.

I tak jak wcześniej Grażynka była sceptycznie nastawiona do zaopiekowania się gwarkiem, tak teraz straciłem sojusznika. Patrząc na żonę, byłem pewien, że Franek zostanie u nas, chociaż jeszcze niedawno daliśmy sobie uroczyste słowo, że żaden Piotrusiowy zwierzak nie wśliźnie się już nigdy do naszego domu.

To zasługa naszego skrzydlatego kolegi

Co ciekawe, Franek rzeczywiście sprawił, że przestałem palić. Nie ukrywam, w początkowej fazie bitwy miałem ochotę ukatrupić skrzydlatego gościa. W końcu to ja byłem panem we własnym domu, prawda? Ale szybko poszedłem po rozum do głowy. Wreszcie znalazłem pretekst, którego tak długo szukałem, żeby rzucić papierosowy nałóg. Drań Franek najwyraźniej pojął w czym rzecz i zaczął aktywnie wspierać mnie w mojej decyzji.

Następnego dnia po tym, jak zamieszkał w moim gabinecie, po godzinie pracy zamierzałem zejść do piwnicy na „dymka”, żeby mu tam nie smrodzić, skoro taki wrażliwy. Nie wiem, jakim sposobem to wyczuł, ale kiedy tylko doszedłem do drzwi i już miałem złapać za klamkę, usłyszałem: „zabieraj łapy”. Oczywiście zignorowałem to i wyszedłem na korytarz. Wtedy Franek rozdarł się jak stare prześcieradło: „Pali się. Pali!”.

Wróciłem szybko i zamknąłem za sobą drzwi. Gwarek zamilkł i tylko łypał na mnie oczami. Zastanawiałem się, co tym razem knuje w swojej pierzastej łepetynie. Spróbowałem wyjść pół godziny później – skutek był podobny. Ale gdy żona zawołała mnie na obiad i wyszedłem, drań milczał.

Dwa miesiące później z dumą odpowiadałem kolegom, którzy wyciągali w moją stronę paczki papierosów:

– Dziękuję, nie palę.

– Zacząłeś żuć Nicorette? – zapytał jeden z nich zdumiony.

– Mam coś lepszego – odparłem.

Zgodnie z moimi przewidywaniami, kiedy Piotr wrócił do domu pół roku później, nie wziął już do siebie Franka. W sumie to nawet cieszyliśmy się z tego, bo przyznaję, polubiłem tego ptasiego drania. Poza tym uratował nasz dom przed złodziejami.

A było to tak… Pewnej soboty zabrałem żonę do teatru. Kiedy my oglądaliśmy sztukę, włamali się do nas złodzieje. Z pewnością obserwowali nasz dom od dłuższego czasu i czekali, aż oboje go opuścimy. A że obok sąsiedzi urządzili w ogródku dość głośną imprezę przy grillu, to byli pewni, że nikt nie zwróci na nich uwagi. I mieli rację.

Splądrowali dom, pakując do wora co cenniejsze fanty, aż weszli do mojego gabinetu. I trafili na Franka. On nie lubi obcych, boi się ich, a kiedy się boi, zaczyna się robić bardzo gadatliwy. Co chwilę rzuca teksty w stylu: „Zabieraj łapy”, „Oddaj moje rzeczy” czy „Zaraz zatkam ci dziób” (tego akurat nauczył się ode mnie).

Sąsiedzi usłyszeli wołanie

Potrafi to powtarzać do znudzenia przez godzinę, a głos ma raczej donośny. Złodzieje uznali, że mają dosyć kłótliwego ptaka i wystawili go na balkon, żeby nie słuchać jego krzyków. Mieli pecha. Otóż tamtego wieczoru było ciepło i bezwietrznie. Weekend, ogródki, wolny dzień, grill… Dym z grilla rozszedł się w powietrzu i mój pierzasty detektor, jak tylko go wyczuł, rozdarł się: „Pali się. Pali!”.

Ktoś zadzwonił po straż pożarną, ktoś inny wykręcił numer policji. Część ruszyła przez płot, sprawdzić, co się dzieje. Zaaferowani plądrowaniem domu złodzieje zlekceważyli wołanie ptaka i wpadli na gorącym uczynku, osaczeni przez sąsiada i jego gości. Wszystko dzięki Frankowi.

Jak napisałem na początku, gdy ktoś mnie pyta czy lubię zwierzęta, odpowiadam, że muszę je lubić, inaczej już dawno skończyłbym w domu wariatów. Z drugiej strony… Chociaż ciągle narzekaliśmy na syna, że podrzuca nam coraz to nowych lokatorów, to gdy się tak zastanowić, dzięki nim nasze życie było o wiele ciekawsze i… zdrowsze. Więc może nadszedł czas, by Piotrowi za to podziękować?

Czytaj także:
„Wyprowadziłem się z domu przez młodszego brata. Okłamywał rodziców, że go dręczę, a to on nie dawał mi żyć”
„Mój tata wyparł, że mama nie żyje. Dzień po jej pogrzebie rzucał żartami i flirtował z samotnymi kobietami w sklepach”
„Mój dziadek całe życie kochał inną kobietę. Z babcią ożenił się z przymusu, bo nikt inny jej nie chciał”

Redakcja poleca

REKLAMA