„Mój dziadek całe życie kochał inną kobietę. Z babcią ożenił się z przymusu, bo nikt inny jej nie chciał”

Mój dziadek zawsze kochał inną kobietę fot. Adobe Stock, Lightfield Studios
„– Żeby taki chłystek, marny urzędniczyna bez grosza w kieszeni, miał czelność porwać mi córkę?! Takie zero! – krzyczał czerwony ze złości. Młodych odnaleziono i siłą rozdzielono. Mimo że wciąż nie mógł zapomnieć ukochanej, dla dobra rodziny pozwolił, by wyswatano go z moją babcią. Oboje nie byli sobą zachwyceni, lecz starali się żyć w zgodzie”.
/ 25.09.2022 12:30
Mój dziadek zawsze kochał inną kobietę fot. Adobe Stock, Lightfield Studios

W rodzinie o dziadku mówiło się różnie. Według jednych był niesłychanym egoistą, który kochał tylko siebie, żył dla siebie i nic poza własnymi sprawami oraz czytaniem książek go nie obchodziło. Według innych był szlachetnym, odważnym człowiekiem, który narażając na niebezpieczeństwo własne życie, bezinteresownie ratował obcych sobie ludzi przed zsyłką na Sybir. Jeszcze inni uważali go za niepoprawnego romantyka, zdolnego wszelkimi sposobami walczyć o miłość, której mu zakazano.

Mnie najbardziej urzekła jego historia miłosna

Uczucie, które dziadek pielęgnował w skrytości serca aż do ostatnich swoich chwil i o którym nigdy się w domu nie mówiło ze względu na babcię. Gdy dziadek umarł, w kieszonce jego koszuli znaleźliśmy pożółkłą ze starości fotografię ślicznej, młodej dziewczyny. Zdjęcie musiało być dla dziadka niczym relikwia, nigdy go bowiem nikomu nie pokazał. Prawdopodobnie nosił je na sercu przez całe życie…

Był rok 1912. Dwudziestojednoletni Piotr, podówczas urzędnik magistratu w niewielkim galicyjskim miasteczku, młodzieniec nader urodziwy, ale bez majątku i koneksji, pokochał – choć z racji pochodzenia nie miał do tego prawa – bogatą dziedziczkę rozległych dóbr ziemskich, młodziutką Anielę. Spotkawszy ją przypadkiem na spacerze, spojrzał Anieli w oczy i… przepadł. Traf chciał, że również ona, śliczna osiemnastolatka, namiętnie czytująca poezję, urzeczona ujmującą powierzchownością młodzieńca, zapałała doń uczuciem od pierwszego wejrzenia.

Spotykali się potajemnie, dopóki papcio panny nie odkrył ich haniebnego związku. Wściekły nakazał córce natychmiastowy wyjazd do ciotki do Krakowa w nadziei na naturalne wygaśnięcie uczucia, które nazwał niemoralnym. Ukształtowany przez szlachecką tradycję i obowiązujące zasady, nie mógł nawet znieść myśli o mezaliansie – małżeństwie córki z urzędniczyną, z pewnością czyhającym na rodowy majątek.

Młodzi obiecali sobie, że wyjazd niczego nie zmieni

W przekonaniu, iż nic nie może być przeszkodą na drodze do ich szczęścia, przyrzekli sobie, że po jej powrocie, gdy emocje nieco opadną, spróbują przekonać srogiego papę do zmiany zdania. Tęsknili za sobą. Wymieniali listy przepojone uczuciem i smutkiem z powodu rozstania. Ale przez to rozstanie dojrzeli.

Obudziła się w nich większa determinacja, odwaga, by się przeciwstawić, by walczyć o wspólną przyszłość. Gdy po wielu tygodniach znów się spotkali i Piotr przytulił do swej piersi ukochaną dziewczynę, postanowił, że żadna moc już ich nie rozdzieli. A jeśli ojciec pozostanie nieprzejednany, to pomimo niewątpliwego zgorszenia uciekną razem do Lwowa. Łatwo było przewidzieć, że żadna ze stron nie odpuści, i stało się to, czego papcio dziewczyny o mało nie przypłacił apopleksją. Bo też takiej hańby spokojnie znieść nie mógł.

– Żeby taki chłystek – krzyczał czerwony ze złości – marny urzędniczyna bez grosza w kieszeni, miał czelność porwać mi córkę?! Takie zero!

Dla zachowania pozorów, że nic się nie stało, ukryto ten przykry fakt przed światem i w tajemnicy prowadzono poszukiwania, które dla ojca porwanej panny szybko zakończyły się sukcesem. Młodych odnaleziono i siłą rozdzielono. Ledwie tydzień później krewki rodzic wydał Anielę za mąż za dużo starszego od niej wdowca, który zgodził się ożenić ze zhańbioną panną i nigdy o tej hańbie wspominać.

Ożenek wbrew sercu, życie z pasją

Aniela wyjechała do majątku męża, Piotr zaś trwał w stanie kawalerskim aż do wybuchu wojny w 1914 roku, kiedy to, jako poddany cesarza Austrii, został wcielony do  armii. Nie walczył długo. Ciężko ranny trafił do lazaretu, skąd po leczeniu, jako niezdolny do pełnienia służby, został zwolniony do cywila.

Mimo że wciąż nie mógł zapomnieć ukochanej, dla dobra rodziny pozwolił, by wyswatano go z moją babcią. Cóż, oboje nie byli sobą zachwyceni, lecz starali się żyć w zgodzie. Babcia była w młodości piękną dziewczyną o nienagannej figurze, jednakże szanse na zamążpójście miała niewielkie, gdyż jej twarz szpeciły liczne bliznowate, ciemne plamy, które pozostawiła przebyta w dzieciństwie ospa. Oboje byli jak dwoje rozbitków, którym życie nie dało zbyt dużego wyboru.

Dziadek jednakże znalazł sobie ucieczkę od szarej codzienności, albowiem kochał literaturę i poświęcał czytaniu książek mnóstwo czasu, bez względu na okoliczności. Niekiedy było to powodem irytacji mojej zapracowanej i nerwowej babki, zwłaszcza kiedy urodziła im się trójka dzieci. Wybuch kolejnej wojny przerwał ustabilizowane życie na kresach południowo-wschodnich i sprowadził na wszystkich Polaków wiele nieszczęść. To wówczas właśnie mój dziadek, wciąż niewiele znaczący urzędnik magistratu miejskiego, narażając się na okrutne represje, ratował ludzi przed łagrami poprzez fałszowanie w dokumentach danych o ich stanie majątkowym.

Nie zdołał jednak uratować ukochanej

Aniela wraz ze swoją rodziną i z żyjącymi jeszcze, lecz już bardzo starymi rodzicami, podzieliła okrutny los zesłańców. Majątek, który dla jej ojca był tak bardzo ważny – ważniejszy od wszystkiego, nawet od szczęścia córki – został mu odebrany i zamieniony w kołchoz. Pierwszy raz usłyszeliśmy o Anieli jakiś czas po śmierci babci. Wówczas dziadek, wspominając młodość, napomknął coś o „mojej Anieli”. Tak to wszystkich zaciekawiło, że zaczęliśmy ciągnąć go za język i po nitce do kłębka…

Pamiętam, że na sam dźwięk tego imienia stara, pomarszczona twarz dziadka łagodniała, jaśniała, jakby ktoś zapalił w nim światło. To nic, że od tylu lat nie miał o niej żadnej informacji, a od dwudziestu nawet nie wiedział, czy żyje. Widać było, że wciąż o niej myślał. I któregoś dnia, a były to lata 70., ku zdumieniu rodziny, oznajmił:

– Jeśli moja Aniela żyje, muszę ją odnaleźć, muszę ją jeszcze raz w tym życiu zobaczyć.

– Ależ, tatku – zaprotestowała moja mama. – Masz ponad osiemdziesiąt lat, chore serce, nie dla ciebie wojaże po świecie.

Jednakże determinacja dziadka była tak wielka, iż żadne perswazje nie miały sensu. Należało po prostu pomóc mu w zrealizowaniu zamierzenia, i tyle. Teraz już mogę spokojnie umrzeć… Okazało się, że Aniela mieszka we Lwowie, dokąd w 1955 roku przyjechała z dziećmi po zwolnieniu z łagru. Tylko ona wróciła i jej córki, nikt inny z tej rodziny nie przetrwał w nieludzkich warunkach na syberyjskiej ziemi.

Dziadek wrócił z podróży odmieniony. Pogodzony z losem, uspokojony. I chyba szczęśliwy. Gdyż dzień, w którym znów spotkał Anielę – tę, o której przez całe życie tylko marzył – był jednym z niewielu szczęśliwych dni w jego życiu. Znów spojrzał w oczy koloru wieczornego nieba i zrozumiał, że tak naprawdę nigdy nic ich nie rozdzieliło. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA