Byłam pewna, że już nic dobrego mnie w życiu nie spotka. Miałam czterdzieści pięć lat, dwoje dorosłych dzieci, a mój do niedawna ukochany mąż właśnie spędzał urlop na Rodos wraz ze swoją młodziutką kochanką. Ja nie wiedziałam nawet, jak będą wyglądać nasze wakacje. A w zasadzie moje, bo dzieciaki zaczynały już chodzić własnymi drogami.
I to było najgorsze. Że właśnie teraz, gdy mogliśmy wreszcie odetchnąć i zająć się sobą, a nie sprawdzianami, klasówkami, szkolnymi wywiadówkami i młodzieńczym buntem, mój mąż przyszedł do domu, i przy kawie, którą mu zrobiłam, powiedział:
– Aniu, musimy porozmawiać.
Zabrzmiało to bardzo oficjalnie. Ostatni raz tak ze mną rozmawiał, gdy naszego syna zastał całującego się namiętnie ze swoją dziewczyną w przejściu pomiędzy blokami. Tyle że wtedy rozmawialiśmy poważnie we trójkę. Teraz naszych dzieci nie było w domu, zatem sprawa najwyraźniej ich nie dotyczyła.
– Porozmawiajmy – uśmiechnęłam się, bo nie obawiałam się niczego.
Nie wierzyłam w to, co słyszę
Zawsze byłam zdania, że nawet najgorsze problemy można rozwiązać, jeśli usiądzie się i spokojnie przedyskutuje sprawę z kimś bliskim.
– Sama chyba czujesz, że między nami nie układa się najlepiej…
– Co ty mówisz? – zdziwiłam się.
Nie zauważyłam, żeby cokolwiek się psuło. Wszystko wydawało się być takie, jak zawsze. Marcin wychodził do pracy, wracał dość późno, ale zawsze tak wracał. Ja też byłam dużo poza domem. Pracowałam jako przedstawiciel farmaceutyczny w jednej z dużych korporacji, co wiązało się z częstymi wyjazdami. Oboje zarabialiśmy tyle, że mogliśmy spokojnie żyć. Nie mieliśmy żadnych trosk materialnych.
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi… – powiedziałam cicho.
– Nie? – zdziwił się Marcin. – No wiesz… Bo… Poznałem kogoś…
Wybałuszyłam na niego oczy.
– Jak to poznałeś kogoś?! – jęknęłam.
Serce podskoczyło mi do gardła, zrobiło mi się słabo i ledwo mogłam oddychać. Czułam się jak bohaterka jakiegoś nędznego melodramatu. Czasami lubiłam sobie taki obejrzeć. Wiele razy w tych filmach słyszałam podobne dialogi. Nie spodziewałam się jednak, że pewnego dnia sama doświadczę tego, co bohaterki filmów.
– Czy ty mi właśnie powiedziałeś, że masz kochankę? – zapytałam cicho.
Marcin w milczeniu skinął głową, po czym spokojnie wypił łyk kawy. Wyrwałam mu tę szklankę z dłoni i wylałam jej zawartość do zlewu. Może i było to głupie, ale nie mogłam patrzeć, jak pije kawę, którą wcześniej zrobiłam specjalnie dla niego. Nawet mleko spieniłam takim specjalnym mikserem. Ależ ze mnie idiotka…
Spojrzałam na jego dłonie. Na serdecznym palcu prawej widać było ślad po obrączce. Jak długo jej nie nosił? Zdjął ją dzisiaj, czy po prostu nie zauważyłam tego wcześniej? Dostrzegł chyba moje zdumienie, bo wyjął obrączkę z kieszeni.
– Ona wie, że jestem żonaty. Że nam się nie układa od dawna.
– Od dawna… – powtórzyłam.
Pomyślałam, że jeszcze tydzień temu, gdy wyszłam z łazienki pachnąca czekoladowym kremem, a potem zamknęliśmy się w sypialni, układało się nam bardzo dobrze. On w każdym razie wydawał się zadowolony. Bawiłam się swoją obrączką, w końcu zsunęłam ją z palca. Spadła na ziemię i potoczyła się głośno pod szafkę. Mój świat zniknął tak samo jak obrączka.
Wszystko przestało mieć znaczenie
– Proszę, nie utrudniaj mi tego…– westchnął Marcin.
– A czy ja ci coś utrudniam? Przecież nic nie mówię!
– No właśnie! – wykrzyknął.
– Próbuję sobie poukładać w głowie te dwadzieścia lat naszego wspólnego życia… I wiesz, co? Zaskoczona jestem, że tak mało cię znam…
– Wyprowadzam się. Dzisiaj – oznajmił. – Po rzeczy przyjdę jutro. Musimy pomyśleć nad rozwodem. Ty składasz pozew czy ja?
Nie rozumiałam, co do mnie mówi. Jeszcze rano dzwoniłam do niego z informacją, że jakby wcześniej wrócił z pracy, to obiad jest w lodówce, wystarczy tylko sobie odgrzać, a teraz on wymaga ode mnie, żebym się zastanowiła, czy to ja chcę wnieść pozew o rozwód. O rozwód, który jeszcze przed piętnastoma minutami wydawał mi się czystą abstrakcją!
– No to idę – powiedział Marcin, zupełnie jakby wybierał się do sklepu, czy na piwo z kolegami.
– No to idź – odparłam po prostu.
Paweł i Robert studiowali w Warszawie, mój mąż się wyprowadził, a ja zostałam sama w dużym trzypokojowym mieszkaniu w Elblągu. Pamiętam pierwszą samotną noc. Długo nie mogłam zasnąć. W mojej głowie, niczym w kalejdoskopie, przesuwały się obrazki z naszego wspólnego życia. To, jak się poznaliśmy, potem ślub, narodziny Roberta, a rok później Pawła… Wakacje, wyjazdy, wszystkie szczęśliwe dni. Przez dwadzieścia pięć lat znajomości trochę się tego nazbierało…
Po jego stronie łóżka leżała kołdra i poduszki. Wstałam. Była trzecia w nocy, ale zdjęłam całą pościel i wrzuciłam ją do pralki, jakbym chciała zatrzeć ślad, który po sobie zostawił. Zmieniłam na różową. Kiedyś dostałam ją w prezencie od przyjaciółek. Powiedziały, że to pościel do domku, o którym marzyłam. Do małego, białego domku, w którym kiedyś miałam zamieszkać z Marcinem, ale to się nigdy nie stało…
Ciężko mi było prowadzić samotne życie. Marcin szybko wniósł pozew o rozwód. Słyszałam plotki, że kolejne jego dziecko jest w drodze. Nie wiem, czy były prawdziwe. Ja coraz bardziej zamykałam się w sobie. Czułam się brzydka, stara i zaniedbana. I rzeczywiście się zaniedbałam, choć obiektywnie wciąż byłam atrakcyjną kobietą. Ale wygląd przestał mieć dla mnie znaczenie, kiedy Marcin mnie opuścił.
– Mamo. Masz dopiero czterdzieści pięć lat! – powiedział mi Robert.
– Dopiero? – dziwiłam się.
– To zaledwie połowa życia przy obecnych statystykach – wyjaśnił Paweł. – Nie rozpaczaj już, tylko pomyśl, jak przeżyjesz drugą połowę.
Nie miałam jednak ochoty o tym myśleć. Wszystkie moje marzenia przestały mieć znaczenie, kiedy moje małżeństwo się rozpadło. Te o małym, białym domku również.
Zobaczyłam... mały biały domek
Moim synom się to nie podobało. Na czterdzieste szóste urodziny dali mi nietypowy prezent.
– Rower? – zdziwiłam się. – Ale ja ostatni raz na rowerze jeździłam dwadzieścia lat temu!
– No właśnie. Czas to zmienić.
Obiecałam im, że spróbuję. Na początku jeździłam na krótkie przejażdżki, potem decydowałam się na coraz dłuższe wyprawy. Moją ulubioną trasą była ta, która przebiegająca obok ogródków działkowych. Lubiłam słuchać śmiechu ludzi spędzających czas przy grillu, szumu wody podlewającej nowalijki, uwielbiałam też patrzeć na kwiaty rosnące wzdłuż płotu. Z czasem zaczęłam rozpoznawać właścicieli ogródków, mówiliśmy sobie dzień dobry…
– Dzień dobry – usłyszałam głos mężczyzny. – Czekałem na panią!
– Na mnie? – zdziwiłam się i zatrzymałam rower.
– Truskawki mam swoje. Nie chce pani może? – zapytał.
– Chętnie kupię! – przytaknęłam.
– Nie, to prezent. Lubię ogród, ale potem nie ma tego kto jeść. Następnym razem też coś pani dam.
– Dziękuję – uśmiechnęłam się.
Następnego dnia dostałam kilka pęczków kopru i parę kalarepek.
– A tak właściwie, to Alek jestem – mężczyzna podał mi rękę.
– Ania – przedstawiłam się.
– Dobrze, że masz plecak, bo by ci się nie zmieściły. Koszyk ci muszę zamontować…
Spojrzałam na niego zaskoczona. Speszył się.
– Mam taki stary koszyk… – dodał.
Tydzień później, gdy mnie zobaczył, pomachał mi już z daleka.
– Aniu! Kwiatów mam mnóstwo! Nie chcesz sobie nazrywać?
Chciałam, bardzo chciałam!
Wziął mnie za rękę, mnie, panią przed pięćdziesiątką i poprowadził w stronę swojej działki.
– To tutaj – powiedział, wskazując na dom. Mały biały domek.
– Mały biały domek… – szepnęłam.
Nazrywałam sobie kwiatów… Alek zaprosił mnie też na grilla i śmialiśmy się tak samo, jak tamci, których jeszcze niedawno tylko podsłuchiwałam. Sezon działkowy się skończył, a my… Nadal się spotykaliśmy. I tak już minął rok.
Czytaj także:
„Koleżanki zaczęły ustawiać mi życie. Twierdziły, że po 50-tce nic już nie wypada, a ja mam wyglądać i zachowywać się jak babcia”
„Adoptowaliśmy niemowlę, które mój mąż znalazł... na śmietniku. Syn nigdy nie pozna prawdy, już ja się o to postaram”
„Wyszłam za tyrana i alkoholika, nie zaznałam szczęścia w miłości. Odnalazłam je po 25 latach u boku… dawnego przyjaciela”