„Rozkładała naczynia na podłodze, podlewała konewką... Cały dom płynął. Diagnoza mie przeraziła”

Kobieta chora na Alzheimera fot. Adobe Stock, FrameAngel
Przed moją matką było kilka, może kilkanaście lat powolnej, nieuchronnej utraty kontroli nad umysłem i ciałem. Bez odwołania, bez odwrotu, bez możliwości wyleczenia. Była zdana tylko na mnie. A ja? Na kogo ja mogłem liczyć?
/ 14.06.2021 08:20
Kobieta chora na Alzheimera fot. Adobe Stock, FrameAngel

Wchodzę, a tam cała podłoga zastawiona naczyniami, setkami naczyń! W każdym woda, a mama chodzi z konewką i wody dolewa… Co to jest?!

Zaczęło się niegroźnie – od rozkojarzenia i drobnych pomyłek. Matka zapominała o płaceniu rachunków, wyłączaniu telewizora, wyjmowaniu prania z pralki. Gdy pytałem, czy zapłaciła za telefon, bo z telekomunikacji grozili, że odłączą, zapewniała, że dziś zapłaci. Potem mijały dwa dni, była pewna, że zapłaciła, szukała nawet dowodu wpłaty, a po tygodniu telefon milkł, zgodnie z ostrzeżeniem odłączony.

– Starość nie radość – powtarzała, a ja potakiwałem ze zrozumieniem, bo jak ktoś ma 82 lata, to przecież może o różnych rzeczach zapominać. Nauczyliśmy się jakoś z tym żyć.

– Brałaś leki? – pytałem początkowo.

– Brałam – odpowiadała.

Tylko że gdy potem zaglądałem do jej apteczki, okazywało się, że liczba zażytych przez nią tabletek nie zgadza się z liczbą minionych dni. Czasami przez cały tydzień nie połknęła ani jednej. Widzieliśmy się raz w tygodniu, gdy przyjeżdżałem z Łodzi do Warszawy. Wtedy sprawdzałem te tabletki. Wiedziałem, że muszę jakoś inaczej sformułować pytanie.

– Nie brałaś jeszcze leków, prawda? – zapytałem, dzwoniąc następnym razem. Chwilę milczała, zastanawiając się.

– Zaraz wezmę – słyszałem potem. Odtąd zawsze pytałem w ten sposób i z tabletkami już wszystko się zgadzało. Mama miała silne nadciśnienie, nerwicę. Na tym nerwowym tle cierpiała na jadłowstręt. Cała szuflada pełna była leków. Poza tym mama trzymała się całkiem dobrze. W młodości była nauczycielką wychowania fizycznego, każdy dzień zaczynała od kwadransa ćwiczeń.

W sześć tygodni stała się inną osobą

Przed wakacjami w pracy prosili, żebyśmy wykorzystali zaległe urlopy, więc już w kwietniu na cały miesiąc wyjechałem w Bieszczady. Zasięg wież telekomunikacyjnych był tam fatalny, do mamy udało mi się dodzwonić zaledwie trzy razy. Po powrocie nie mogłem do niej od razu pojechać, bo okazało się, że w pracy zrobiły się potworne zaległości. Pojechałem dopiero po dwóch tygodniach.

Nie mogłem uwierzyć, że przez sześć tygodni lekko zapominalski człowiek może się przeistoczyć w istotę niemal zupełnie niepanującą nad tym, co robi. Całe mieszkanie – luksusowy apartament na Żoliborzu, kupiony przez ojca w lepszych czasach – zastawiony był naczyniami wypełnionymi wodą. Dziesiątki szklanek, półmisków, garnków, kubków, filiżanek, a nawet głębokich talerzy, stały na podłodze tak, że niemal nie można było przejść.

Były tu też przyniesione z piwnicy słoiki, gromadzone przez całe lata. Moja mama chodziła wśród tego dziwnego zbiorowiska z konewką do podlewania kwiatków i do już pełnych naczyń wciąż dolewała wody. W całym mieszkaniu dębowy parkiet był mokry, wręcz przesiąknięty, w wielu miejscach już wybrzuszony, poczerniały.

– Boże, co ty robisz, mamo? – zawołałem przerażony.

– Po południu nie będzie wody. Trzeba nabrać na zapas – rzekła spokojnie, wlewając wodę do porcelanowych sosjerek. Sosjerki z Miśni, jej ulubiona, bezcenna pamiątka ze starej manufaktury. Ślubny prezent od babci, którego nigdy nie pozwalała nikomu ruszać… Lekarz był zdumiony, że do tej pory nikt mi jeszcze nie powiedział, że matka ma początki alzheimera. Przez tych sześć tygodni, kiedy mnie nie było, w ogóle nie brała leków, więc objawy się nasiliły.

Po prostu pomóżmy sobie nawzajem

Po powrocie do domu zacząłem czytać o tej chorobie i ogarnęło mnie przerażenie. Przed moją matką było kilka, może kilkanaście lat powolnej, nieuchronnej utraty kontroli nad umysłem i ciałem. Bez odwołania, bez odwrotu, bez możliwości wyleczenia. Była zdana tylko na mnie. A ja? Na kogo ja mogłem liczyć?

Trzy lata temu rozwiodłem się z żoną, dzieci nie mam. Zostaliśmy więc z matką sami, w dodatku mieszkając w dwóch różnych miastach. Teraz, w obliczu tego, co miało nas czekać, byłem bliski załamania. Nieprawda. Byłem absolutnie załamany. Płakałbym, gdybym potrafił. Nie potrafię. Waliłem pięściami w ściany. Dużo szukałem w internecie. Nie wiem czego. Może liczyłem na cud?

Zauważyłem, że pewną ulgę zaczęły mi przynosić rozmowy z ludźmi znajdującymi się w podobnej sytuacji. Znalazłem ich na internetowym forum dla rodzin osób dotkniętych chorobą Alzheimera. Z czasem poznałem bliżej ich losy. Najbardziej ujęła mnie Kinga. Jej matka chorowała od 12 lat, potrzebowała ciągłej opieki. Kinga dzieliła swoje obowiązki między matkę, pracę, a ośmioletnią córeczkę, o czym opowiadała na forum zawsze z poczuciem humoru, nie skarżąc się jak inni, nie narzekając.

Zaimponowała mi, zacząłem do niej pisać, ona z chęcią mi odpowiadała, udzielając różnych porad. Dość szybko się zaprzyjaźniliśmy, jak to ludzie, którzy czują w stosunku do siebie pewną bliskość z powodu podobnie trudnej sytuacji. W pierwszym tygodniu lipca mama Kingi zmarła. Na domiar złego, okazało się, że ich wspólne mieszkanie jest tak zadłużone, że Kinga musi się wyprowadzić. Po raz pierwszy skarżyła się na forum. Poprosiłem ją o numer telefonu i natychmiast do niej zadzwoniłem.

W słuchawce usłyszałem płacz.

– Mam tylko córkę, nieślubną, więc wszyscy z naszej wsi się od nas odwrócili – mówiła. – Nie mam gdzie pójść, nie wiem, gdzie będziemy mieszkać. Po raz pierwszy w życiu nie wiem, co robić.

– Zamieszkaj z moją mamą na Żoliborzu – rzuciłem pod wpływem nagłego impulsu. – Ty jej pomożesz, a w zamian ona pozwoli wam u siebie zamieszkać. Powiedziałem to i od razu zrobiło mi się głupio. Poczułem się tak, jakbym wykorzystał nieszczęście Kingi do tego, by w jakiejś mierze pozbyć się swojego ciężaru. Na szczęście Kinga tak nie myślała. Kilka dni później mieszkała już z moją mamą. Matka zdawała sobie sprawę ze swojej choroby. Czasami próbowała nawet ją przechytrzyć. Wstawała rano, patrzyła na Kingę, na jej córeczkę, po czym mówiła:

– Myślicie, że tak źle jest ze mną i niczego nie pamiętam? Co to, to nie. Doskonale wszystko pamiętam i wiem, że ty jesteś moją synową, a ta śliczna dziewczynka to moja wnuczka, o! I w ten sposób matka nie tylko mnie ożeniła, ale i obdarowała dzieckiem. Leki, terapia, cudowna atmosfera, jaką Kinga potrafiła stworzyć w domu, sprawiły, że choroba mamy jakby się zatrzymała. Każdego ranka dziwiła się tylko, że ma już taką dużą wnuczkę, a potem pytała o jej imię.

Za każdym razem, gdy przyjeżdżałem, dziwiła się też, że ma takiego dorosłego syna i nie mogła zrozumieć, dlaczego nie mieszkam z żoną. Początkowo tłumaczyłem jej, że Kinga nie jest moją żoną. W końcu przestałem, bo najpierw robiła mi awantury, że mam nieślubne dziecko, a potem i tak wszystko zapominała, i trzeba jej było tłumaczyć od początku, i od nowa wysłuchiwać tej samej, niezasłużonej awantury. Jak teraz na to wszystko patrzę, to widzę, że zapominanie ma jednak dwie dobre strony. Co kilka godzin Kinga podsuwa jej coś do zjedzenia ze słowami:

– Niech mama zje, przecież nic dzisiaj mama jeszcze nie jadła. Z ociąganiem i niechętnie matka pokonywała swój jadłowstręt i sięgała kilka razy dziennie po ten – jak sądziła – jedyny posiłek. Z czasem nabrała rumieńców, a jej oczy przestały być takie zapadnięte jak kiedyś. W dodatku nie pamięta też, że się już gimnastykowała, a nawyk ten ma wpojony głęboko. Mniej więcej co dwie godziny staje więc przy otwartym oknie i uprawia poranną gimnastykę. Czasami zwraca się do córeczki Kingi:

– Wnusiu, czy ja się już dzisiaj gimnastykowałam?

– Ależ skąd, babciu! – kłamie smarkula, chichocząc pod nosem. Z czasem matka zaczęła wyglądać tak dobrze, jak nie wyglądała od lat.

Przejeżdżam na Żoliborz co tydzień. Jadę tam z radością, ciesząc się, że zobaczę Kingę. Ciągnie mnie do tej dziewczyny jak do nikogo dotąd. Ona o tym wie. A ja widzę, że też nie jestem jej obojętny. Zawsze mocno mnie całuje na powitanie, a potem robi wszystko, żebym jak najdłużej został. Ostatnio siedziałem z nimi od piątku do wtorku, aż zaczęli wydzwaniać z pracy. Coraz częściej myślę o tym, żebyśmy zamieszkali wszyscy razem. Sprzedamy mieszkanie w Warszawie, kupimy mały domek na peryferiach Łodzi. Cieszę się, że choroba matki ma tak łagodny przebieg. Wiem, że to wyłącznie zasługa Kingi. Jestem szczęśliwy, że ją poznałem.

Czytaj także:
„Mój poród był koszmarny. Dzieci wyciągano ze mnie kleszczami, odmówiono mi cesarki. Prawie tego nie przeżyliśmy”
„Od początku ukrywała, kto jest ojcem jej syna. Nie zdążyła zdradzić prawdy. Umarła tuż po porodzie”
„Przez 30 lat myślałam, że zostawił mnie, bo wylądowałam na wózku. Wszystko ukartowała moja wyrachowana matka”

Redakcja poleca

REKLAMA