„Rozbiłam małżeństwo, choć tak naprawdę Baśka nie zasługiwała na Jurka. Musiałam się jej pozbyć”

Kobieta rozbiła małżeństwo fot. Adobe Stock
„Uśmiechałam się sztucznie, odrabiałam lekcje z Szymkiem i chodziłam do pracy, ale tak naprawdę nic mnie nie obchodziło. Odliczałam jedynie czas do powrotu Jurka. Basia niczego się nie domyślała. Całymi dniami była w pracy, a w weekendy jeździła do miasta, na zakupy”.
/ 05.03.2021 08:53
Kobieta rozbiła małżeństwo fot. Adobe Stock

Od razu wiedziałam, że ona tu nie pasuje. Zresztą sama to przyznała. Przeprowadzili się na wieś, bo tego chciał jej mąż. Podobno po to, żeby ratować małżeństwo. Plotki i zawiść mogą zatruć życie każdemu. A ja nie potrafię nie przejmować się tym, co myślą o mnie ludzie. Kiedy ujrzałam go po raz pierwszy, poczułam, że to właśnie… ten jedyny!

Pojawił się we wsi osiem lat temu. To była prawdziwa sensacja, bo wraz z żoną i dziesięcioletnim wówczas synkiem przyjechał do nas z miasta. Ze wsi ludzie raczej uciekają, a nie się tu osiedlają, więc nowi sąsiedzi od razu stali się głównym obiektem obserwacji i plotek. No i oczywiście zawiści. Wszystko, co robili, było odpowiednio komentowane. Dobrze wiedziałam, że gdy zacznę z nimi rozmawiać, ja też zostanę wzięta przez naszą społeczność pod lupę. Zresztą, jako nauczycielkę, w dodatku starą pannę – i tak mnie we wsi obnosili na językach.

Ale traf chciał, że miastowi kupili dom i działkę obok mnie. A że byłam też wychowawczynią ich dziecka, więc siłą rzeczy to ze mną widywali się najczęściej. Zaprosiłam ją.

Przyszła z ciastem i jakimś winem

To znaczy najpierw spotykała się ona, pani Basia. Pierwszy raz rozmawiałam z nią, kiedy przyszła do szkoły z synem. Powiedziała, jakie Szymek ma kłopoty, jakie zdolności. Znałam ją z widzenia, w końcu już od dwóch tygodni mieszkali koło mnie. Trochę wstyd się przyznać, ale podglądałam przez firanki, jak wnosili rzeczy do domu. Chociaż dużo nie zobaczyłam – sprowadzili się jesienią, kiedy było już szaro i padały deszcze, więc poza rozmazanymi sylwetkami i toną rzeczy nic ciekawego nie wypatrzyłam.

Potem w ciągu kolejnych kilku dni widywałam panią Basię na podwórku. Dlatego wtedy, w szkole, rozmawiałam z nią życzliwie. Zaproponowałam, żeby wpadła do mnie po sąsiedzku.

– Koło czwartej będę już po lekcjach – powiedziałam. – Proszę zajrzeć, porozmawiamy sobie spokojnie.

Podziękowała serdecznie i rzeczywiście przyszła. Przyniosła kruche ciasto z jabłkami i jakieś czerwone wino.

– Sama zrobiłam – powiedziała z dumą, podając mi blachę. – Gotować co prawda nie umiem, ale za to pieczenie mi podobno wychodzi. I uśmiechnęła się do mnie.

– Proszę, woda się już gotuje – wpuściłam ją do kuchni. – Można do pokoju, ale tu chyba cieplej, przytulniej.

– Pewnie – przytaknęła, rozglądają się ciekawie. – Dziękuję, że mnie pani zaprosiła. To miło z pani strony.

– Jesteśmy sąsiadkami, a poza tym wiem, jak ciężko jest na wsi, kiedy się nikogo nie zna – odparłam ostrożnie. Już wtedy się przede mną otworzyła. Powiedziała, że ona się tej wsi obawia i wcale nie chciała tu przyjeżdżać.

– Ja jestem miastowa, ale mąż się uparł – wzruszyła ramionami. – Fakt, tu tańsze życie, jednak wszędzie daleko. A ja w mieście pracuję, będę musiała dojeżdżać. Teraz wzięłam urlop, żeby wszystko pozałatwiać, ale od przyszłego tygodnia wracam do roboty. Aż strach pomyśleć – wstawanie skoro świt, wieczorne powroty…

– Może nie będzie tak źle – rzuciłam na pocieszenie, zastanawiając się przy tym, jak ona tu sobie da radę. Wieś to nie sielanka. Nawet jak się pola nie ma, to i ogród jest do obrobienia, i o dom trzeba zadbać. A ta kobieta jeszcze pracuje zawodowo.

Oj, od początku czarno to widziałam…

Przez pierwszy tydzień przychodziła codziennie i mówiła o ich sprawach coraz więcej. Dowiedziałam się, że z mężem nie najlepiej jej się układa, a ten wyjazd na wieś to w zasadzie próba ratowania małżeństwa.

– Z rozsądku chyba bardziej niż z miłości – wzruszyła ramionami i westchnęła ciężko. – Jurek twierdzi, że tu będziemy bliżej siebie i odnajdziemy wreszcie spokój. A tymczasem on, jak wyjechał w trasę zaraz po przeprowadzce, to dopiero na niedzielę wróci! A ja tu sama siedzę i się nudzę. Do niczego to wszystko.

– Mąż jest kierowcą? – zapytałam.

– Akwizytorem – skrzywiła się pogardliwie. – On o sobie mówi „handlowiec”, ale to jest akwizycja. Jeździ po całej Polsce, jakieś oferty sprzedaży rozwozi. Tygodniami go nie ma. A jak wróci, to oczekuje, że będę cały czas dla niego. A ja przecież też mam swoją pracę, swoje sprawy… Nic dziwnego, że nasz związek się rozpada.

Pokiwałam głową, bo co tu mówić? Obiecałam jej tylko, że jak ona wróci do pracy, to na początku ja będę odprowadzać Szymka do szkoły. Wieś co prawda niewielka, nie sposób zabłądzić, jednak na pewno będzie się czuł pewniej, dopóki kogoś nie pozna.

– A i po szkole może do mnie wpaść, jak was nie będzie – powiedziałam. – Własnych dzieci nie mam, ale cudze lubię. Dlatego jestem nauczycielką.

Gapiłam się na niego jako to cielę na wrota

Tamtej niedzieli na ich podwórku pojawił się drugi samochód. Domyśliłam się, że mąż pani Basi wreszcie wrócił, jednak go nie widziałam. Następnego dnia Szymek przybiegł do mnie przed lekcjami. – Pójdziemy razem? – zapytał nieśmiało. – Tata wrócił, ale dziś musiał pojechać do miasta na cały dzień.

No więc poszliśmy, a po południu zabrałam Szymka do siebie, żeby zjadł obiad i odrobił lekcje. Tak jakoś po szóstej usłyszałam pukanie do drzwi.

– Dzień dobry, ja po Szymka, jestem jego ojcem, podobno jest u pani? – usłyszałam sympatyczny, męski głos, a gdy zapaliłam światło na ganku, zobaczyłam też jego właściciela. Zamurowało mnie. Dosłownie. Nie umiem powiedzieć, czym mnie tak zauroczył, ale jak tylko spojrzałam w jego oczy, wiedziałam, że to właśnie TEN. Jeden jedyny. Wybranek.

Nigdy mężczyzna nie zrobił na mnie takiego wrażenia

Gapiłam się na niego w milczeniu i on też patrzył na mnie, nic nie mówiąc. Lecz jestem pewna, że i w jego oczach zobaczyłam zachwyt… Ocknęłam się pierwsza i zaprosiłam go do środka. Wszedł. Napięcie między nami było wprost namacalne. Niemal czułam, jak fruwają w powietrzu te tajemnicze feromony, czy jak to nazwać. I wtedy Szymek wpadł do korytarza, a my oprzytomnieliśmy. Nie zdążyliśmy wtedy porozmawiać.

Właściwie Jurek nawet mi się nie przedstawił, choć oczywiście od jego żony wiedziałam, jak mu na imię. Tak czy owak, zabrał syna i szybko poszedł, a ja, gdy tylko zamknęłam za nimi drzwi, opadłam na fotel. Cała się trzęsłam. Nie do końca wiedziałam, co się ze mną dzieje. Coś takiego czułam po raz pierwszy. Czyżbym się zakochała?! Zaraz jednak zbesztam się w myślach. Ja, taka rozsądna? Mama zawsze śmiała się ze mnie, że zamiast serca mam kawałek rozumu, i że w życiu kieruję się nie uczuciem, a wyrachowaniem.

– Czekasz, dziecko, na księcia na białym koniu, wybrzydzasz, bo kiedyś musi przyjść… I przyjdzie, ale nie książę, tylko śmierć, i nie na białym, tylko na czarnym koniu – ostrzegała. – Starą panną zostaniesz, a to łatwe nie jest. I jeszcze nauczycielką!

Nie wiem, co ta nauczycielka miała do tego, ale moja mama nigdy nie pochwalała mojego wyboru. Uważała, że to przez studia dostałam bzika i na zwykłego faceta spojrzeć nie chciałam. A co ja na to poradzę, że oczekuję od partnera czegoś więcej, niż tylko tego, żeby był? Że nie chcę, by po powrocie do domu zapadał się w wersalkę i czekał, aż mu obiad pod nos podstawię, a w soboty siedział w knajpie z innymi chłopami?!

Na wsi wszyscy tak robili, to było normalne. Wolałam więc spędzić życie w samotności, niż się na to godzić. Bo wtedy też byłabym właściwie sama, tyle że z mężem „w papierach”. Na co mi to? Mama się nie myliła, miałam 35 lat na karku i wciąż byłam panną. Rodzice tego nie doczekali. Oboje zmarli kilka lat wcześniej, na raka.

Wieś najpierw mnie obgadywała, palcami wytykała. Za plecami mi się śmiali, że wybredna księżniczka. Ale z czasem im się znudziło i nikt mi już samotności nie wytykał. A mnie było dobrze i pogodziłam się z losem.

Boże, on też?… I co teraz? Przecież ma żonę!

Dopiero tamtego wieczoru, kiedy poznałam Jurka, mój spokój gdzieś zniknął, a mur, którym otaczałam się przez te wszystkie lata, runął. Zakochałam się – wbrew własnej woli i wbrew rozsądkowi. Beznadziejnie. No bo przecież Jurek miał żonę…

Następnego dnia poszłam do szkoły nieprzytomna. Przechodząc obok sąsiedniej posesji, starałam się nie patrzeć na dom. Ale czułam, po prostu czułam na sobie Jurka wzrok. Przyszedł tuż po południu, gdy tylko wróciłam do domu. Usłyszałam pukanie i już wiedziałam, że to on.

– Dzień dobry – powiedział zachrypniętym głosem. – Przepraszam, że nachodzę, ale uświadomiłem sobie, że wczoraj nawet się nie przedstawiłem. Mam na imię Jurek.

– Jola – odparłam, przełamując nieśmiałość. – Proszę, niech pan wejdzie. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, o czym wtedy rozmawialiśmy i czy w ogóle coś mówiliśmy. Czymś go chyba poczęstowałam, ale czym? Nic nie było ważne, tylko jego oczy. Następnego dnia też przyszedł. Bez żadnego konkretnego powodu. Po prostu – żeby być blisko.

Wtedy zrozumiałam, że to się stało. Nie tylko ja czuję coś czuję, ale on też. Szybko poszło, błyskawicznie, zbyt szybko…

Wszystko, co wtedy przeżywałam, było mi całkiem obce. Ale cudowne! Musiało się w końcu wydać.

No i się wydało

Od tamtej pory Jurek przychodził codziennie, gdy tylko wracałam ze szkoły. A kiedy po dwóch tygodniach wyjechał w delegację, czułam się tak samotna i nieszczęśliwa jak nigdy. Uśmiechałam się sztucznie, odrabiałam lekcje z Szymkiem i chodziłam do pracy, ale tak naprawdę nic mnie nie obchodziło. Odliczałam jedynie czas do powrotu Jurka. Basia niczego się nie domyślała. Całymi dniami była w pracy, a w weekendy jeździła do miasta, na zakupy.

– Ja nie jestem wsiowa – powiedziała mi kiedyś, gdy wpadła do mnie na kawę w niedzielę. – Moje miejsce to miasto. I albo Jurek to zrozumie, albo przyjdzie nam się rozstać. Trudno…

Nic wtedy nie powiedziałam, ale serce aż podskoczyło mi z radości. To była nasza szansa! Zanim jednak doszło między nimi do jakiejkolwiek rozmowy, Baśka dowiedziała się o mnie i Jurku. Niby zdawałam sobie sprawę z tego, że na wsi nie utrzymamy swojego uczucia w tajemnicy, ale to się wydało naprawdę bardzo szybko.

Owszem, baby u nas plotkują jak szalone, lecz przecież Baśka prawie z nikim się nie widywała, bo i kiedy miała to robić? A mimo to znalazła się jakaś „życzliwa” dusza. Nie wiem jakim cudem, jednak do Baśki dotarła informacja, że gdy ona jest w pracy, to Jurek przesiaduje u mnie. I oczywiście, nie obyło się bez aluzji, co my w tym czasie robimy…

Pewnego dnia wpadła do mnie bez zapowiedzi, wkurzona jak diabli.

– Wszystkiego mogłam się spodziewać, ale nie tego – powiedziała, stając w korytarzu. – I to ty! Nauczycielka! Wykształcona, rozsądna, i niby taka dla mnie życzliwa! Po co udawałaś?!

– Nie udawałam – odparłam, z trudem przełykając ślinę. – To nie tak…

– Daj spokój – powiedziała. Stała oparta o ścianę i wyglądała, jakby uszło z niej całe powietrze. – Nieważne, że między mną a Jurkiem od dawna nie jest dobrze – dodała. – Ale tak się po prostu nie robi… Wyszła.

Nie biegłam za nią, nie tłumaczyłam, nie przepraszałam. Zza firanki patrzyłam, jak godzinę później wychodzi z domu z walizką. Wiedziałam, że wróci do miasta. Do ich mieszkania. Komuś je wynajmowali, ale to kwestia czasu.

Ona tu nie pasowała. Ani do wsi, ani do Jurka

Oczywiście następnego dnia cała wieś już wiedziała, że Baśka się wyprowadziła. Przeze mnie, przez mój i Jurka romans. I jak to na wsi – zawsze baba jest winna. Nagle cała ludzka złość skupiła się na mnie. W sklepie wszyscy patrzyli na mnie wilkiem. Wiedziałam, że o mnie plotkują, że obgadują mnie za plecami. Zresztą widziałam na własne oczy, jak dwie kobiety, gdy je mijałam, splunęły na ziemię. To był prawdziwy ostracyzm. Co gorsza, wzięli w tym udział wszyscy, nawet dyrektorka szkoły.

– Pani Jolu, czy zdaje sobie pani sprawę, że szarga dobre imię nauczyciela? – zapytała kilka dni później, kiedy wezwała mnie do gabinetu. – Rodzicom nie podoba się pani postępowanie. Nic dziwnego, bo to zły przykład dla dzieci. Sugerują, żeby panią zwolnić. Nie mam nikogo na pani miejsce, ale chyba sama pani rozumie, że nauczyciel powinien cieszyć się szacunkiem. A pani…

– A ja się zakochałam – powiedziałam, patrząc na nią hardo. – Tak, to prawda. I można powiedzieć, że rozbiłam małżeństwo, chociaż ono i tak było na granicy rozpadu. O czym zresztą sama pani dobrze wie. Prędzej czy później Basia i tak by wyjechała…

– Więc trzeba było poczekać – westchnęła dyrektorka. – Nie wiem, ja tylko panią uprzedzam. Po prostu rada rodziców na mnie naciska… Jurkowi też się dostało. Wprawdzie on i tak z tutejszymi chłopami niewiele miał do czynienia, ale ludzkie gadanie nigdy nie jest przyjemne. Poszła po wsi opinia, że obce baby wyrywa i trzeba by mu miastowe piórka przykrócić…

– Dobrze, że chociaż Szymka zostawili w spokoju – stwierdził załamany. – Dzieciak niczemu nie jest winien. Bo Szymek został z nim.

Baśka doszła do wniosku, że nie ma sensu go znów przenosić. Mały zdążył się tu zaadaptować, poznał kolegów. Już raz zmieniał szkołę, postanowiła więc, że podstawówkę skończy na wsi. Jurek mieszkał z Szymkiem i gdy tylko był w domu, przychodził do mnie. Ale kiedy znowu miał jechać w delegację, poprosił, żeby Szymek zamieszkał na ten czas ze mną.

– Albo ty u nas – powiedział. – On na szczęście bardzo cię lubi…

W tym wszystkim był to jedyny jasny promyk. Szymek, choć wiedział, że tata jest ze mną, nigdy mi tego nie wypomniał. Po latach wyznał dlaczego. Miał tylko 10 lat, ale widział, jak jest między rodzicami. A przede wszystkim słyszał ich kłótnie. Jednak ja wtedy myślałam, że to cud. I za nic nie chciałam tego zepsuć. Niestety, wieś nie dawała nam spokoju.

Codziennie słyszałam, jaka to ze mnie k… i d… Na każdy kroku wytykano mi, że rozbiłam małżeństwo. Wprawdzie dyrektorka mnie nie zwolniła – bo i nikogo chętnego na moje miejsce nie było – ale stale dawała mi do zrozumienia, że jestem zakałą tej szkoły, czarną owcą pośród wspaniałej nauczycielskiej rodziny. Zacisnęłam zęby i postanowiłam to przeczekać. Przecież wreszcie ludziom się znudzi i dadzą mi spokój. Niestety, myliłam się. Mijały kolejne miesiące, a ten temat im nie obrzydł.

Po dwóch latach doszliśmy do wniosku, że to bez sensu

– Szymek za rok idzie do gimnazjum, ja mogę mieszkać gdziekolwiek – powiedział Marek. – Poszukaj pracy gdzieś indziej. We wsi, w mieście, wszystko jedno… Sprzedamy te dwie chałupy, przeprowadzimy się.

– Szymek może chcieć mieszkać z mamą – zauważyłam ostrożnie.

– Może – Jurek skinął głową. – Wiem, że to rozważa, bo woli być w mieście. Ale to nie ma nic do rzeczy. Musimy się stąd wynieść.

No i tak zrobiliśmy. Miałam rok na znalezienie nowej pracy – i znalazłam. 100 kilometrów dalej, ale za to bliżej miasta, w którym mieszkała Basia.

– To świetnie! – ucieszył się Jurek. – Będę bliżej Szymka. Ostatnio zdecydował, że chce wrócić do miasta. Jeszcze zimą poszłam do dyrektorki i uprzedziłam, że będę chciała złożyć wypowiedzenie. Przepracowałam tam tyle lat, chciałam być w porządku.

– Od września idę do nowej pracy – powiedziałam. – Uprzedzam, żeby pani miała czas na znalezienie kogoś.

– A gdzie pani idzie? – zapytała z ciekawością, ale nie zamierzałam udzielać jej na to odpowiedzi.

– To moja sprawa – odparłam.

Odzyskałam spokój i poczucie bezpieczeństwa

We wsi zawrzało. Myślałam, że kiedy ludzie dowiedzą się o naszej wyprowadzce, ucichną albo nawet będzie im wstyd, że nas wyganiają. Ale gdzie tam! Nadal byliśmy na cenzurowanym. Co więcej, teraz już nikt nie miał obiekcji, żeby mówić nam prosto w oczy, co sądzi o naszym związku.

– Przed sumieniem nie uciekniesz – usłyszałam pewnego dnia od koleżanki – byłej koleżanki – gdy spotkała mnie na drodze. – Myślisz, że tam znajdziesz szczęście? Na gruzach nie da się zbudować domu. Nie chciało mi się tłumaczyć po raz setny, że tak naprawdę nie rozbiłam związku, bo nie było w nim żadnej miłości. Po co? Kto by mi uwierzył?!

Te pół roku było chyba najcięższe. Ludzie wręcz nas omijali na drodze. W sklepie zawsze dostawałam najgorsze kawałki mięsa, zawsze dla mnie akurat brakowało wołowiny, która w naszym wiejskim sklepiku pojawiała się bardzo rzadko. Rodzice przestali przychodzić do mnie na wywiadówki, choć przecież zbliżał się koniec roku szkolnego!

A na rozdaniu świadectw byłam jedyną nauczycielką, która nie dostała ani jednego kwiatka. Było mi przykro. Co ja im zrobiłam? Urodziłam się w tej wsi, wychowałam, dałam z siebie wszystko, całe serce włożyłam w to, żeby uczyć ich dzieciaki.

Fakt, może nasza miłość z Jurkiem nie była całkiem niewinna, ale czy naprawdę skrzywdziliśmy Baśkę? – Daj spokój, nie rozpamiętuj tego. Nie ma sensu – pocieszał mnie Jurek, gdy pakowaliśmy manatki. Cieszyliśmy, że udało nam się sprzedać nasze chałupy. Bo oczywiście każdy, kto mógł, odstraszał potencjalnych nabywców, opowiadając niestworzone historie.

Na szczęście, akurat młodzi z sąsiedniej wsi szukali domu i było im wszystko jedno, kto w nim mieszkał. A ja swoją chałupkę sprzedałam młodej parze z miasta, która marzyła o domku letniskowym.

Po wyjeździe zaczęliśmy nowe życie. W nowym miejscu, z dala od wszystkiego. Na początku bałam się, jak to będzie, czy dam radę. Jednak szybko się przekonałam, że choć porzuciłam rodzinną wieś, to zyskałam coś znacznie ważniejszego – spokój, poczucie bezpieczeństwa, szczęście.

Teraz Jurek i ja jesteśmy już po czterdziestce. Nie mamy dzieci, nie odważyliśmy się w tym wieku. Ale to nieważne, bo mamy siebie. I Szymka, który nadal jest do nas przywiązany. Odwiedza nas w weekendy. Czasem zdarza się nam oglądać za siebie. Zwłaszcza ja wciąż rozmyślam, czy ludzka zawiść nas tu nie dopadnie, czy nie trafi się ktoś, kto dowie się o naszym związku, czy jakaś „życzliwa” dusza nie zatruje nam życia. Już nie boję się, że nas zniszczy, bo takiej miłości zniszczyć się nie da. Jednak czy dane nam będziecie beztrosko się nią cieszyć? Mam nadzieję, że tak, choć na pewno długo jeszcze nie zapomnę tamtej nienawiści.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mój mąż miał raka płuc, więc zostałam z nim z obowiązku
Dobrze nam się układało, ale po 15 latach małżeństwa stałam się nagle tylko... kumplem
Zabiłam męża dla pieniędzy z ubezpieczenia, bo chciałam opłacać młodego kochanka

Redakcja poleca

REKLAMA