Moi rodzice mieli wobec mnie konkretne oczekiwania. Dobre studia, porządna praca, akceptowany przez nich mąż i urocza parka wnucząt. Proste? Proste. Jak pstryknięcie palcami. No więc zdałam ładnie maturę, potem poszłam na studia i zostałam urzędnikiem po skończeniu wydziału administracji i zarządzania.
Na trzecim roku poznałam młodego adiunkta, za którego wyszłam za mąż, dokładnie miesiąc po obronie magisterki. Cztery lata później urodził się Wojtek, a dwa lata po nim Ania. Odhaczone, zaliczone. Mój mąż też zaliczał. Kolejne studentki. W efekcie jego zwolniono, a ja zostałam rozwódką.
Rodzice byli wściekli
I to na mnie, nie na mojego byłego męża. Ich zdaniem wykazałam się kiepskimi zdolnościami poznawczymi, skoro nie zorientowałam się, że Andrzej będzie mnie zdradzał. Jasne, miał na czole neon z napisem: „niewierny”, który przeoczyłam. Głupia. Ślepa. Rodzice stwierdzili, że tym razem oni znajdą mi męża.
Nieważne, że nie chciałam nikogo szukać – tym bardziej na siłę i przez rodziców. Chciałam pobyć sama, uspokoić nerwy zszargane rozwodem i całym tym skandalem na uczelni, a dopiero potem, być może, poznać kogoś miłego, komu zaufam na tyle, by dać mu szansę. Poza tym liczyły się dla mnie głównie dzieciaki, które też swoje przeżyły. Zamierzałam główne im poświęcać czas i uwagę, zapewniać, że są kochane, mimo że tatuś się wymeldował z ich domu i życia.
Rodzice nie ustawali jednak w wysiłkach i zapraszali na jakieś dziwne kolacje synów swoich znajomych albo wręcz swoich znajomych, bo ponoć dużo starszy facet to gwarancja szczęścia dla partnerki. Po kilku takich „przypadkowych randkach” zagroziłam, że więcej się u nich nie pojawię, zwłaszcza z dziećmi, które nie powinny być świadkami takiego upokarzającego dla ich matki swatania.
Obrazili się, ale szantaż wnukami podziałał i odpuścili. Odetchnęłam. I wtedy poznałam Sebastiana. Zepsuło mi się auto, a on pracował w warsztacie, do którego oddałam wóz do naprawy. Pojechałam odebrać samochód razem z dzieciakami. Formalności trochę trwały i o ile ośmioletnia Ania siedziała grzecznie na krzesełku, czekając, aż wszystko załatwię, o tyle dziesięcioletniego Wojtka interesowało dosłownie wszystko. Oczywiście prosiłam, żeby nigdzie nie zaglądał, niczego nie dotykał, bo jeszcze coś zepsuje albo zrobi sobie krzywdę, ale to było jak rzucanie grochem o ścianę…
– Młody, chcesz zobaczyć, jak naprawiamy samochody? – usłyszałam sympatyczny głos, gdy już byłam bliska wejścia w tryb groźnej matki. – Może twoja siostra też ma ochotę? Jeśli mama pozwoli…
– Dziękuję, ale za chwilę…
– To potrwa dłużej niż chwilę. Dzieciaki się wynudzą.
– Oj… Nie chcę sprawiać kłopotu.
– Żaden kłopot. To jak?
Wojtek oczywiście pobiegł, Ania została ze mną. Nie lubiła się brudzić, za to Wojtek mógłby się wytarzać w smarze jak psiak. Po powrocie do domu buzia mu się nie zamykała, jaki to pan Sebastian fajny i super, jak mu wszystko pokazał, pozwolił dotykać, a nawet dokręcali razem jakieś śrubki. No, zafascynowało mi się dziecko. Chłopcy tak mają – „zakochują się” w mężczyznach, których podziwiają i biorą za wzór.
Kiedy następnym razem znowu coś zaczęło podejrzanie stukać w samochodzie, nie było opcji, żebyśmy pojechali do innego warsztatu. Pan Sebastian z uśmiechem nas przywitał i znowu pozwolił Wojtkowi zajrzeć pod maskę naprawianego wozu. Tym razem przekonał do siebie nawet Anię, która z bezpiecznej odległości słuchała o tajnikach mechaniki samochodowej. Młody mężczyzna z cierpliwością, której się po nim nie spodziewałam, tłumaczył wszystko w przystępny dla dzieciaków sposób.
– A mama nie ma żadnych pytań? – zapytał i spojrzał na mnie uważnie, a ja odkryłam, że ma piękne brązowe oczy i wyjątkowo długie, gęste rzęsy. Niejedna dziewczyna mogłaby mu pozazdrościć.
Odchrząknęłam i ratowałam się żartem:
– Tylko jedno. Czy mogę podrzucać panu moje dzieci na wykłady raz w tygodniu? Nie pamiętam, by kiedykolwiek były takie skupione przez tak długi czas.
– Zapraszam! Wychowam sobie pomocników! – zaśmiał się głośno.
Byłam mu autentycznie wdzięczna za poświęcenie czasu moim dzieciom i za zainteresowanie ich tematem. Wojtek kazał sobie kupić książkę o samochodach – byle były obrazki – i niemal zadręczał mnie szczegółami ich budowy. Nawet Ania czytała razem z nim, zupełnie wbrew stereotypom, i podobno pochwaliła się w szkole, że ma znajomego, który wie wszystko o samochodach i każdy potrafi naprawić. Proszę, kolejna zauroczona.
Czyli było nas… troje
Niemniej zdziwił mnie telefon od Sebastiana, który zadzwonił kilka dni później i zapytał, czy nie wybrałabym się z nim na kolację albo chociaż na kawę. Zamurowało mnie. Autentycznie, dłuższą chwilę nie wiedziałam, jak zareagować.
Nie chodziłam na randki i było mi z tym dobrze. A Sebastiana nie traktowałam nawet jak potencjalnego kandydata do randek, bo było sporo młodszy ode mnie. Ale zgodziłam się, tłumacząc sobie, że nie chcę stracić dobrego mechanika. Pójdziemy na tę kawę, porozmawiamy, oboje dojdziemy do wniosku, że z tej mąki chleba nie będzie.
Tyle że kiedy usiedliśmy w kawiarni i zaczęliśmy rozmawiać, wcale nie miałam ochoty szybko kończyć tego spotkania i bezwzględnie tłamsić zaczątków tej niby krępująco-niestosownej relacji. Sebastian był zabawny, inteligentny i zainteresowany tym, co mówiłam. Niestety, wyraźnie młodszy, co musiało się rzucać się w oczy, bo ludzie się gapili. Też to zauważył.
– Czym się tak przejmujesz?
– Że wezmą mnie za twoją matkę…
Parsknął śmiechem.
– Przestań, mam dwadzieścia dziewięć lat, nie dziewiętnaście.
– Boże! Myślałam, że choć po trzydziestce jesteś. Ja mam trzydzieści dziewięć… Cała dekada nas dzieli. To przepaść!
– Znowu przesadzasz. I tylko to masz mi do zarzucenia? Mój wiek? Czy to kwestia mojego zawodu, wykształcenia?
– Nie, nigdy bym…
– To dobrze, bo jestem dokładnie tu, gdzie chciałem być. Od dziecka interesowały mnie samochody, chciałem je rozbierać na części i składać. I właśnie to robię, pracując we własnej firmie, z której jestem dumny. Choćby dlatego, że dzięki niej się poznaliśmy…
Nie potrafiłam mu się oprzeć, jego logice, jego adoracji, jego pięknym oczom, którymi patrzył tak, jakby mnie obejmował. A kiedy mnie przytulał, chciałam zostać w tych objęciach na zawsze. A gdy mnie pocałował, jakby położył na mnie pieczęć: jesteś moja. Nie miałam szansy na opór, na rozsądek.
Zaczęliśmy się spotykać. Trochę po kryjomu, bo zanim wplączę w tę relację dzieci, chciałam się upewnić – co do Sebastiana i co do własnych uczuć. Na tyle nie oszalałam, by rzucić w romans na łeb, na szyję. Nie mogłam pozwolić, żeby dzieciaki uznały za członka rodziny kogoś, kto zaraz zniknie z ich życia. Wystarczy, że ich ojciec to zrobił. Poza tym bałam się, że to tymczasowe, że niedługo Sebastian się rozmyśli, przejrzy na oczy i będę musiała wmawiać sobie, że tak właśnie miało być. Byłam w nim zakochana i angażowałam się coraz bardziej, zarazem bałam się uwierzyć, że to coś trwałego. Przecież życie mi już pokazało, że nie istnieje żadne „na zawsze”, a obietnice są po to, by je łamać.
Dlatego byłam ostrożna
– Wiem, że mam czas, bo wciąż mi to powtarzasz, ale jak długo każesz mi udowadniać, że cię kocham i ciebie wybieram?
– Teraz tak mówisz, ale potem może ci się odmienić. Będziesz wolał młodszą…
– Tobie też się może odmienić. Możesz zakochać się w starszym, bogatszym…
– Nie kpij. Wiesz, o co mi chodzi. Wiesz, czego się boję. I nie chcę cię ograniczać. Kiedyś będziesz chciał założyć rodzinę…
– Już chcę. Bardzo chcę. Masz dwójkę cudnych dzieciaków, możemy być rodziną, jeśli tylko się zgodzisz, odważysz.
– A twoje własne dzieci? Ja ci ich raczej nie urodzę…
– Bardziej zależy mi na tobie, głuptasie. Ty już istniejesz, w przeciwieństwie do jakichś wyimaginowanych dzieci.
W końcu też miałam dosyć tego ukrywania się jak nastolatka. Miłość pokazała, że naprawdę nie wybiera. Ja się zakochałam w dużo młodszym mężczyźnie, a Sebastian traktował mnie jak księżniczkę, choć byłam zwykłą kobietą, samotną matką, która czasem musiała urabiać sobie ręce po łokcie, żeby jej dzieci miały to, czego potrzebują.
Gdy im powiedziałam, autentycznie się ucieszyły. Wojtek był wręcz zachwycony, że jego matce udało się zdobyć „taaakiego” chłopaka. Wiedziałam, że ten zapał trochę mu minie, kiedy się okaże, że ów wspaniały Sebastian jest takim samym człowiekiem jak ich czepialska, marudna matka.
Zamieszkaliśmy razem. To był test dla nas wszystkich. Dla Sebastiana nieprzyzwyczajonego do dzieci, do ich humorów i wybryków, do migania się od obowiązków szkolnych i domowych. Dla moich dzieciaków, którym przybyła kolejna dorosła osoba do pomocy, do polegania na niej, ale też do zwracania im uwagi. I dla mnie, gdy musiałam łagodzić konflikty oraz znosić fakt, że „obcy facet” ustawia do pionu moje skarby. A ustawiał, i to skutecznie. Już nie musiałam używać nieśmiertelnego: „liczę do trzech”.
Nasza czwórka zdała ten test śpiewająco, ale na gratulacje ze strony swoich rodziców nie miałam co liczyć. Nie mogli uwierzyć, że „sięgnęłam dna”. Nie wybrałam żadnego z kandydatów, których mi podsuwali, znowu zdałam się na własny, felerny osąd, narażając siebie i, co gorsza, dzieci na kolejną katastrofę. Oni nie mieli wątpliwości, że postąpiłam źle, wybierając mężczyznę, który nie miał ani wykształcenia, ani żadnej pozycji – bo mechanik samochodowy to przecież nikt, choćby był właścicielem własnej firmy – a na dokładkę nawet wiekiem stosownym nie dysponował.
Dziesięć lat różnicy! Sam ledwie co przestał być dzieckiem. Czy ja coś sobie kompensuję? Przechodzę kryzys wieku średniego? Może jeszcze kupię samochód bez dachu? Nie mogłam ich przekonać w żaden sposób. Odmawiali spotkań z nami, nawet nie przyszli na urodziny Ani, tłumacząc się złym samopoczuciem.
Wiedziałam, że to z powodu Sebastiana, z którym nie chcieli mieć nic wspólnego. Nie obchodziło ich, że był z nami, kiedy go potrzebowaliśmy. Kiedy dzieciaki chorowały. Kiedy ja się źle czułam. Robił śniadania i kolacje, pomagał Ani w matematyce, a Wojtka uczył grać w kosza. Pocieszał mnie, kiedy skończyłam czterdzieści lat i byłam załamana. Czułam się okropnie stara, zwłaszcza w porównaniu z moim młodym, przystojnym ukochanym, który już jutro może poznać kogoś dużo lepszego ode mnie…
– Kochanie, to niemożliwe. Jesteś doskonała. Żadna inna nie ma z tobą szans. Prawdziwi mężczyźni ideałów nie zmieniają, tylko przy nich trwają do śmierci.
– Właśnie! Tak tak! Coraz bliżej mi do śmierci! Boże… jestem taaaaka staaaraaa… – zawodziłam.
– Chyba nie mam wyjścia i muszę ci zamknąć usta pocałunkiem.
Spełnił swoją groźbę, a potem wyciągnął z szuflady pudełeczko z prześlicznym pierścionkiem i podsunął mi go pod nos. Zamarłam.
– Taki dowód miłości ci wystarczy czy muszę kupić większy brylant?
No i znowu się rozpłakałam, tym razem ze szczęścia. Kiedy zadzwoniłam do rodziców, mama też zalała się łzami, ale bynajmniej nie z radości. Krzyczała, że uparłam się, by zmarnować sobie życie, zaprzepaścić ich starania, bo przecież zawsze chcieli dla mnie jak najlepiej.
– I dlatego próbowaliście go przekupić? – wytknęłam jej.
Nie zaprotestowała
Ojciec zjawił się w warsztacie Sebastiana z grubą kopertą i zażądał, by zniknął z mojego życia na zawsze. Gdyby nie to, że Wojtek też tam wtedy był – bo często wpadał do zakładu Seby po szkole – pewnie o niczym bym się nie dowiedziała. Sebastian nie zwykł mnie martwić. Mój syn już nie miał takich oporów, zwłaszcza że był zażenowany zachowaniem dziadka. Boże, nawet dziecko widziało, jakie to było „słabe”!
Pobraliśmy się, a teściowie nie są postrachem dla mojego męża, bo nie ma ich w naszym życiu. Tak zdecydowali. Nie przyszli na ślub. Nie kontaktują się i nie życzą sobie kontaktów z mojej strony. Nie widzieli swojego najmłodszego wnuka, który teraz ma dwa lata. Bałam się późnego macierzyństwa, ale niepotrzebnie, w końcu moje najmłodsze dziecko ma młodego tatę i dwójkę starszego rodzeństwa, więc nie zostanie samo w razie czego.
Żałuję, że pewnie nigdy nie pozna swoich dziadków, ale to ich decyzja, ich odpowiedzialność oraz ich strata. Oczywiście tęsknię za nimi jak każde dziecko za swoimi rodzicami. Chciałabym móc po prostu wpaść do rodzinnego domu, z mężem i dzieciakami albo sama, żeby pozwierzać się matce przy kawie i cieście, że choć bywa ciężko, to jestem szczęśliwa. Nie mogę. Bo nie przyjmują mojego szczęścia do wiadomości. A ja mimo początkowych wątpliwości już wiem, że tym razem dokonałam słusznego wyboru.
Są dużo gorsze przeszkody niż różnica wieku. Najważniejsze, że kochamy siebie i nasze dzieci. Idziemy ramię w ramię, a ja wiem, że mogę na niego liczyć. Każdego dnia mi udowadnia, że dobrze zrobiłam, dając mu szasnę. Gdybym nie poszła wtedy na tę randkę, popełniłabym największy błąd mojego życia, tym większy, że nawet bym nie wiedziała, co straciłam.
Czytaj także:
„Miał wyleczyć moje serce, a okazał się trucizną. Odkryłam, że kochanek, który rozpalał mnie do czerwoności to... mój kuzyn”
„Andrzej nakrył żonę z kochankiem i zapragnął zemsty. Nie tylko uwiódł żonę sąsiada, ale też machnął jej dzidziusia”
„Zięć i teść… wymieniali się kochankami! Szukali ich wśród swoich pracownic, a gdy się znudzili, oferowali im wypowiedzenia”