„Romans pochłonął mnie w całości, myślałam już tylko o dotyku kochanka. Gdyby nie wypadek męża, już dawno byłabym z Mirkiem”

Kobieta, która ma romans fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Rzuciłam się w ten romans jak nastolatka, która poczuła motyle w brzuchu. Moje małżeństwo dawno stało się grą pozorów i udawaniem, że wszystko jest w porządku. Czas na nowy etap, taki, w którym >>miłość<< przestanie być pustym słowem”.
/ 02.07.2022 18:30
Kobieta, która ma romans fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Pobraliśmy się za szybko. Ja miałam dwadzieścia lat, Adrian dwadzieścia trzy. Dwa lata później na świat przyszła Julka, po kolejnym roku Natasza. Kończyłam studia zaocznie i zajmowałam się dziećmi, a on pracował w urzędzie i nie szukał niczego lepszego, bo to była spokojna i pewna robota.

Jeśli nie narozrabiasz, doczekasz w niej emerytury. Kiedy dziewczynki poszły do przedszkola, ja też poszukałam pracy. Nic specjalnego, zatrudniłam się w sklepie z garniturami w centrum handlowym, co pozwalało mi dołożyć się do budżetu, opłacać własne przyjemności i pobyć wśród ludzi.

Przykrył moją dłoń swoją, ścisnął moje palce…

Tam poznałam Mirka. Był naszym klientem. I jak twierdziły starsze stażem koleżanki, od kiedy zaczęłam tam pracować, zdecydowanie częściej wpadał po koszulę albo krawat. Pewnego dnia, gdy pakowałam do pudełka skórzany pasek, który właśnie kupował, spojrzał mi głęboko w oczy.

– A może wybrałaby się pani ze mną na kawę? – spytał.

– Dziękuję, ale jestem mężatką – odparłam automatycznie.

– W tym kraju jeszcze nie kamienują za wypicie kawy z nie mężem – uśmiechnął  się czarująco. – Przynajmniej na razie, więc warto skorzystać.

Nie zgodziłam się na kawę ani na kolację, którą zaproponował innego dnia. Ale kiedyś, gdy po skończonym remanencie odkryłam, że uciekł mi ostatni autobus, a on zaproponował mi podwózkę, nie odmówiłam. Była jedenasta wieczorem, tkwiłam samotnie na przystanku, wykończona, po dziewiętnastu godzinach na nogach, i marzyłam tylko o łóżku.

Zatrzymał się niedaleko mojego bloku. Podziękowałam i chciałam wysiąść. Przykrył moją dłoń swoją, ścisnął moje palce… Nie pamiętam, co działo się potem, ale ocknęłam się, gdy obydwoje nie mogliśmy złapać tchu po gwałtownym pocałunku.

To było coś zupełnie innego niż całusy mojego męża, który cmokał mnie w policzek jak brat siostrę. Czasem nie miałam pojęcia, jakim cudem spłodziliśmy dzieci. Chyba przez przypadek. Z Mirkiem chciałam więcej i więcej, najlepiej, żeby w ogóle nie przestawał. Nigdy wcześniej się tak nie czułam, nigdy nie pożądałam mężczyzny tak bardzo. Przepadłam, wciągnął mnie ten romans, jakbym wdepnęła w ruchome piaski…

Zaczęliśmy się spotykać...

Do dziś tego nie rozumiem tego, co ze mną robił. Zaczynałam płonąć od samego spojrzenia, byłam wiecznie głodna jego dotyku. On też czuł niedosyt.

– Chcę cię tu mieć codziennie – mówił. – Nie chcę, żebyś wychodziła. Kocham cię i boli mnie, że wykradamy dla siebie chwile jak złodzieje. Zabierz córki i zamieszkajmy razem.

Łatwo mu było mówić. On nie miał żadnych zobowiązań ani rodziny. Dla mnie to nie była kwestia spakowania walizek. Podczas rozwodu orzeczono by moją winę, a córki pewnie trafiłyby pod opiekę ojca, jako tego bardziej odpowiedzialnego i z lepszymi dochodami. A jednak marzyłam każdego dnia, żeby zrobić tak, jak chciał Mirek. Rzucić w diabły stare życie, jałowe, bez polotu, i zamieszkać z nim. Oczywiście, że się zastanawiałam, jak to zrobić. Powoli i z namysłem. Inaczej się nie uda.

Przygotowałam pozew o rozwód i zamierzałam poznać Mirka z dziewczynkami, szykując je na to, co może niebawem nastąpić. Nowy etap w moim życiu, taki, w którym będę szczęśliwa. W którym „miłość” przestanie być pustym słowem. W którym rozmawia się o czymś więcej niż rachunkach do zapłacenia, butach, z których wyrosła młodsza córka, i o załatwieniu wizyty u ortodonty dla starszej. Będzie pięknie…

Nie wiedziałam, czy mój mąż przeżyje

I wtedy zadzwonili ze szpitala. Adrian miał wypadek. Jego samochód został staranowany, a on w stanie krytycznym zabrany śmigłowcem do szpitala. W jednej chwili poczułam, jak odpływa mi cała krew z twarzy, a w głowie wiruje. Spojrzałam na Mirka z przerażeniem w oczach. Zawiózł mnie do szpitala, obiecując, że zadzwoni.

Lekarze nie umieli powiedzieć, czy Adrian przeżyje. Przechodził właśnie skomplikowaną operację, bo miał poważne obrażenia wewnętrzne i zmiażdżone nogi. Krążyłam po szpitalnym korytarzu, co chwilę odbierając telefony od rodziny. Wszystko trwało wiele godzin, ciągnących się w nieskończoność. Dobrze, że rodzice zajęli się dziewczynkami.

W końcu przewieziono Adriana na OIOM, a mnie odprawiono do domu z informacją, że mąż przeżył. Co dalej? Czekać. Musieli amputować mu obie nogi nad kolanami. Obrażenia wewnętrzne były rozległe, obrzęk mózgu duży, więc wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej. I teraz naprawdę pozostawało tylko czekanie.

Mirek przyjechał wieczorem, gdy położyłam dziewczynki spać, i długo tulił mnie, głaszcząc po plecach, uspokajając i pocieszając. Obydwoje wiedzieliśmy, że ten dzień zmienił wiele, jeśli nie wszystko.

– Ochłoń. Wiesz, że jestem obok i nie zostawię cię z tym samej – powiedział, gdy żegnał mnie tego wieczoru.

Nie mogłam złożyć pozwu, gdy Adrian był w szpitalu. A jego pobyt tam się przedłużał. Tydzień, dwa, miesiąc, trzy miesiące… Ja czekałam, a jego organizm się nie poddawał.

Gdy w końcu wybudzono go ze śpiączki, za wielki sukces odnotowano, że powrócił do świadomości. Co nie zmieniało faktu, że mój mąż stracił nogi i miał mocno ograniczoną możliwość używania lewej ręki, która też ucierpiała w wypadku.

Nie patrzył na mnie, jakby wstydził się swojego stanu, który przecież nie wynikał z jego winy – on jechał prawidłowo. To tamten kierowca miał we krwi prawie dwa promile i cudem nikogo po drodze nie zabił. Skrzywdził „tylko” moją rodzinę.

Musiałam podjąć decyzję teraz

– Masz wolną rękę – powiedział któregoś dnia Adrian, gdy przyszłam do niego, jak każdego popołudnia. – Możesz odejść. Nie będę ci utrudniał…

– Słucham? – otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.

– Chyba nie sądzisz, że będę cię zmuszał do życia z kaleką. Jesteś młoda, zdrowa, znajdziesz sobie kogoś dużo lepszego. Nie będę robił żadnych problemów z rozwodem. Wiem, że tego nie okazywałem, jak powinienem, ale cię kocham. Tak ci to mogę udowodnić. I kocham dziewczynki. Zasługują na sprawnego ojca. Ten wypadek… Już wiem, ile mogłem stracić, ale wiem też, że nie mam prawa zmuszać cię do patrzenia na to… na mnie… do końca życia.

Wybiegłam z sali, płacząc. Nie pamiętam, jak dotarłam do domu. Przepłakałam całą noc. Nie sądziłam, że Adrian mnie kocha, że jest ze mną z miłości, a nie z przyzwyczajenia. Może kłamał, może brał mnie na litość, udając, że się poświęca dla mojego szczęścia.

A może naprawdę trzeba było takiej tragedii, by wydusił z siebie to wyznanie, zaraz potem wspaniałomyślnie pozwalając mi odejść. Mogłabym teraz złożyć pozew o rozwód, nie obawiając się orzeczenia o winie.

Teraz dziewczynki na pewno zostałyby ze mną. Mogłam wreszcie kochać i być kochaną przez mężczyznę, który za mną szalał, który chciał dać mi szczęście, bezpieczeństwo, oparcie…

Tylko czy mogłam to zrobić? Czy mogłam odejść, zostawić Adriana samemu sobie, i dalej patrzeć sobie w oczy w lustrze? Być wzorem dla dzieci, nazywać się człowiekiem? Wiedziałam, że nie.

Tej nocy podarłam pozew o rozwód. Wiedziałam, że nie znajdę w sobie odwagi, by go wysłać. Wiedziałam, że nie znajdę w sobie odwagi, by odejść od męża i zostawić go samego w takim stanie. Potrzebował mnie.

Nie mogłam stać na rozdrożu

– Nie mogę – powiedziałam po prostu.

Milczał. Słyszałam jego oddech, wreszcie błagalne:

– Nie zamykaj tych drzwi.

– Mirek…

– Posłuchaj. Daj sobie czas. Nie wymagam od ciebie, żebyś teraz decydowała się na odejście od Adriana. To oczywiste. To ojciec twoich dzieci. I jest kaleką. Możesz mu pomóc, ja mogę mu pomóc. Ale nie zamykaj za nami drzwi, proszę….

Musiałam je zamknąć. Nie mogłam stać na rozdrożu. Nie chciałam oszukiwać jednego ani dawać złudnej nadziei drugiemu.

– Nie mogę – powtórzyłam tylko i rozłączyłam się.

Od wypadku minęło sześć lat. Adrian dalej pracuje w urzędzie. Codziennie zawożę go do pracy i zabieram potem do domu. Stara się być na tyle sprawny, na ile pozwala mu jego ciało. Często sfrustrowany chce się poddać, ale potem mówi, że ze względu na mnie i dziewczynki musi i chce walczyć.

Jestem codziennie dla niego. Pomagam mu się poruszać, pilnuję rehabilitacji i terminów konsultacji lekarskich. Tak wygląda moje życie. Takie wybrałam, choć chciałam zupełnie innego. Los miał dla mnie swój plan. Pogodziłam się z tym, mimo złamanego serca. Czy jestem szczęśliwa? Jestem spokojna. To wszystko, na co w tej chwili mnie stać.

Czytaj także:
„Nakryłam męża, jak zabawiał się z kochanką. Puściłabym go z torbami, gdybym nie odkryła, że noszę jego dziecko”
„Mama wyklęła mnie, bo wyszłam za Araba. Gdy umarł tata, nie zaprosiła mnie na stypę. Zbliżyła nas dopiero... choroba”
„2 miesiące po ślubie do mojego mieszkania wprowadził się kochanek żony. Od tej pory robili wszystko, by się mnie pozbyć”

Redakcja poleca

REKLAMA