„Mama wyklęła mnie, bo wyszłam za Araba. Gdy umarł tata, nie zaprosiła mnie na stypę. Zbliżyła nas dopiero... choroba”

kobieta, która zbliżyła się z matką fot. Adobe Stock, Rido
„Piotr nie może się nadziwić, jak ja daję radę, i że po tym wszystkim, co usłyszałam przed laty od mamy, dziś nie mam do niej żalu. Uśmiecham się tylko i mówię, że nie ma sensu wracać do przeszłości. Nie wyjaśniam mu tego, co czuję, bo tego chyba nikt by nie zrozumiał”.
/ 27.06.2022 13:30
kobieta, która zbliżyła się z matką fot. Adobe Stock, Rido

Mama spacerowała po parku domu opieki, co chwila zerkając w kierunku bramy. Zobaczyłam ją od razu, ona, ze swoim słabym wzrokiem, poznała mnie dopiero po pewnym czasie. Uśmiechnęłam się. Ważne, że czeka na mnie, pamiętała, że przyjdę. I że mnie poznaje. Chyba że po prostu odruchowo odpowiedziała na moje machanie ręką… 

Westchnęłam. Alzheimer jest dziwną chorobą, nie rozumiem jej do końca. Są dni, gdy mama całkiem dobrze funkcjonuje, a są takie, kiedy nie poznaje nikogo. Właściwie nigdy nie wiem, za kogo mnie weźmie podczas kolejnej wizyty. Raz jestem jej siostrą, raz znajomą, kilka razy zdarzyło się nawet, że wzięła mnie za swoją mamę.

– W mózgu chorego dzieją się różne rzeczy – powiedział lekarz. – Każdy zachowuje się inaczej. Mamy przypadki chorych bardzo dobrze funkcjonujących, ale zupełnie nieumiejących odnaleźć się w świecie. Radzą sobie w domu, wśród znajomych, sami prowadzą rachunki, ale gubią się na ulicy. Są i tacy, którzy wrócili jakby do czasów swojego dzieciństwa. Mylą swoje dzieci z własnymi rodzicami. Inni znów zapominają słów i prostych czynności. Nieprzewidywalna choroba. Dlatego nie można zostawiać pacjentów bez opieki.

To wtedy zasugerował, żeby umieścić mamę w domu pomocy społecznej, gdzie będzie pod stałą kontrolą lekarzy. Bo przecież ani ja, ani mój brat nie mogliśmy zabrać jej do siebie. Oboje pracowaliśmy, brat mieszkał nad morzem. A ja… Ja dla mojej mamy umarłam ponad 20 lat temu. Wtedy, gdy zdecydowałam się wyjść za mąż za Araba. Nie dość, że obcokrajowca, ciemnoskórego, to jeszcze wyznawcę islamu. 

Nie chcieli mnie więcej znać

Kiedy poznałam Galiba, wiedziałam, że życie z nim będzie dla mnie wielkim wyzwaniem. Moi konserwatywni rodzice, katolicy, nie uznawali żadnych odstępstw od wiary i byli mało tolerancyjni. W mojej rodzinie nie było mowy o seksie przed ślubem, a co dopiero o związku z kimś innej wiary!

Na początku ukrywałam więc naszą miłość oraz to, że mieszkamy razem. Ale mijały lata, ja i Galib cały czas się kochaliśmy, i wiedzieliśmy, że chcemy być razem, że chcemy wziąć ślub. Dla niego też nie było to łatwe, więc tak naprawdę nasza miłość od początku musiała pokonać mnóstwo przeciwności. Największą było nastawienie moich rodziców. Nie zaakceptowali wyboru córki. Kiedy pierwszy raz im powiedziałam, kogo kocham, mama się popłakała, a tata wpadł w szał. Nie było mowy o żadnej rozmowie czy próbie przekonywania.

Mama rozpaczała, że zmarnuję sobie życie, tata krzyczał, że przynoszę hańbę rodzinie. Nie chcieli nawet dać nam szansy, nie poznali Galiba. Nie miałam jak ich przekonać do tego, że to przecież jest dobry, wartościowy człowiek. No i że naprawdę się kochamy! O decyzji o ślubie zawiadomiłam ich telefonicznie. Nie miałam siły na osobistą konfrontację, nie wierzyłam zresztą, że cokolwiek zmieni ich nastawienie. Niestety, miałam rację.

Jeżeli to zrobisz, to nie będziesz już naszą córką, wyrzekniemy się ciebie – ostrzegł mnie tata. – Nie tak cię wychowaliśmy. Jesteś katoliczką, wychodząc za mąż za muzułmanina popełniasz grzech ciężki.

– Tato, ja nie zmieniam wiary – próbowałam mu tłumaczyć. – Nie przechodzę na islam.

– Ale ten ślub to hańba w naszej rodzinie – grzmiał mój tata, kompletnie mnie nie słuchając.

Córeczko, robisz straszny błąd – płakała do słuchawki mama. – Tyle się mówi, jak wyglądają takie małżeństwa, ile w nich przemocy i niewoli.

– Mamo, ale my będziemy mieszkać w Polsce, to cywilizowany kraj, tu nikt nie zamyka kobiet w domu – starałam się mówić spokojnie i rzeczowo. – Galib nie zabrania mi niczego. Wie, że chcę robić karierę w zawodzie menedżera, i bardzo mnie w tym popiera.

– Zniszczysz życie sobie i nam – orzekła mama.

Oczywiście, postawiłam na swoim. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym zostawić Galiba z powodu poglądów moich rodziców. Miałam nadzieję, że z czasem przekonam ich do niego, że przełamię te bezpodstawne uprzedzenia i niechęć. Niestety, w tym jednym myliłam się. Co do naszej miłości, mojej i Galiba, miałam rację: nasze małżeństwo było i jest cudowne. Pewnie, że przechodzimy drobne kryzysy, jak wszystkie związki, jednak żadne proroctwo mojej mamy się nie sprawdziło.

Natomiast rodzice po moim ślubie przestali się do mnie odzywać. O tym, co się u nich dzieje, wiedziałam od swojego brata, który jako jedyny w rodzinie zachował zdrowy rozsądek. Jako jedyny był też na moim ślubie. Niestety, chociaż świetnie się dogadujemy, to rzadko widujemy, bo Piotr mieszka na drugim końcu Polski. Dlatego nasze kontakty ograniczają się tylko do rozmów telefonicznych.

To właśnie Piotrek zawiadomił mnie o śmierci ojca. Biedak zmarł sześć lata temu, z powodu komplikacji po nieleczonej grypie. Pojechałam na pogrzeb, nie wyobrażałam sobie nie być w tej chwili przy jego trumnie! No i przy mamie… Liczyłam na to, że wreszcie zrozumie, że w tej sytuacji zapomni o rodzinnych waśniach i żalach. Nie doceniłam jej…

Owszem, pozwoliła mi siedzieć w rodzinnej ławce w kościele, nie przegoniła z cmentarza. Ale do domu nie zaprosiła, chociaż reszta rodziny, nawet tej dalszej, brała udział w rodzinnej stypie. Brat odprowadził mnie do samochodu, zakłopotany, próbował tłumaczyć mamę.

– Daj spokój – machnęłam ręką. – Nie zadręczaj się, ty akurat nie masz z tym nic wspólnego. Myślałam, że w takim dniu, podczas pogrzebu ojca, mama zrozumie, jak krótkie i kruche jest życie, że szkoda je marnować na obrażanie się. Dlatego zresztą przyjechałam sama, żeby nie denerwować jej widokiem Galiba czy naszych dzieci, tak podobnych do niego… No ale cóż, myliłam się, jak zwykle. Trudno. Ciężko mi, Piotr, naprawdę. Bo co ja takiego zrobiłam? Wyszłam za mąż za człowieka, którego kocham, i z którym mi jest dobrze. Czy to jest takie przestępstwo? Czy powinnam posłuchać rodziców i się unieszczęśliwić?

– Chyba sama sobie odpowiedziałaś na to pytanie – zauważył Piotr. – Ja cię rozumiem, ale i tak nic nie mogę zrobić. Ala, strasznie mi przykro.

– Wiem – kiwnęłam głową i otarłam łzy. – Dobra, idź na tę stypę. I odzywaj się do mnie, dobrze? No i teraz musisz bardziej pamiętać o mamie. Cholera, szkoda, że tak daleko mieszkasz. Sama tu zostanie.

– Ma swoje kochane sąsiadki – brat pocałował mnie w policzek na pożegnanie i mocno przytulił. – Zresztą, sama tak chciała. Jej wybór. Może gdy będzie sama, to przypomni sobie, że ma jeszcze córkę.

– Może – przytaknęłam z powątpiewaniem; szczerze mówiąc, nie wierzyłam w to.

Trzeba było coś zrobić...

Trzy lata temu, tuż po imieninach mamy, brat zadzwonił do mnie, zmartwiony.

– Słuchaj, Ala, wziąłem urlop, jestem u mamy, bo z nią niedobrze – powiedział. – Już podczas poprzedniej wizyty widziałem, że coś dzieje, ale teraz wyraźnie jej się pogorszyło. Jutro jedziemy do lekarza.

– Ale co się dzieje? – zawołałam, przejęta. – Co jej jest?

– Nie jestem lekarzem, nie wiem – wyznał. – Ale wygląda mi to na coś z pamięcią. Wiesz, zapomina wszystkiego, gubi się. Nawet w mieszkaniu. Idzie na przykład do kuchni i nie wie, po co tam poszła. Albo staje nagle pośrodku pokoju i rozgląda się, jakby nie wiedziała, gdzie jest i co tu robi. Kiedy opowiadałem jej o swoich dzieciach, to miałem wrażenie, że w ogóle nie wie, o czym mówię.

– Cholera, to dość poważnie wygląda – teraz ja się zmartwiłam. – Daj znać, jak już coś będziecie wiedzieli.

Czekałam na jego telefon z niecierpliwością. Podejrzewałam, że to poważna choroba. Szczerze mówiąc, alzheimer przyszedł mi od razu do głowy. Co prawda, nie znam się na medycynie, jednak tyle się o tym ostatnio mówi… Poczytałam w internecie, wszystkie objawy mi pasowały.

– To choroba Alzheimera  brat potwierdził moje obawy. – Naprawdę nie wiem, co robić. Ten lekarz powiedział, że mama nie może być sama. Wystąpiłem od razu o pielęgniarkę do domu, ale on powiedział, że to tylko tymczasowe rozwiązanie. I że choroba szybko postępuje. Nie mogę tu siedzieć, muszę wracać do roboty!

– No to co zrobimy? – zapytałam, załamana. – Przecież nie możemy mamy zostawić samej.

– Do siebie jej nie zabiorę – powiedział mój brat ponuro. – Wiesz, jaką mam pracę, ciągle jestem w rozjazdach. A moja żona… No, znasz Kaśkę, ona się naszą mamą nie zajmie.

Fakt, moja bratowa nie nadawała się na niańkę. Moim zdaniem, w ogóle się nie nadawała do niczego, ale się nie wtrącałam. Zresztą, brat też to widział, nieraz narzekał na swoje małżeństwo. Źle trafił, i tyle. Jednak teraz mieliśmy problem, bo coś trzeba było zdecydować. Miałam zabrać mamę do siebie? To też nie wchodziło w grę. Ja pracuję całymi dniami, a Galib jest przedstawicielem handlowym i podobnie jak mój brat, ciągle gdzieś jeździ. Ustaliliśmy, że Piotr na razie załatwi opiekę w domu, a potem zobaczymy. Mieliśmy być w stałym kontakcie.

Zadzwonił mniej więcej po dwóch miesiącach.

– Rozmawiałem z tą pielęgniarką – powiedział. – Nie jest dobrze. Twierdzi, że mamę trzeba zabrać pod stałą opiekę, na 24 godziny. Podobno ostatnio wyszła z domu w samej koszuli i chodziła w nocy po mieście. Dobrze, że spotkał ją Edek, wiesz, ten pijaczek z parteru. Wracał jak zwykle z jakiejś bibki. Na szczęście, nie był tak bardzo nawalony, zabrał mamę do domu i potem powiedział o wszystkim pielęgniarce.

– Matko jedyna – jęknęłam, przerażona. – No, przecież mogło jej się coś stać! A ty możesz teraz do niej jechać?

– No właśnie nie! – brat był wyraźnie rozdrażniony. – Dostałem kurs do Francji, nie ma mnie kto zastąpić. Słuchaj, może ty byś pojechała?

– Ja? – przeraziłam się. – Przecież ona mnie wyrzuci z domu! Co ja mogę?

– Nie wiem, czy wyrzuci, nie wiem, czy cię w ogóle pozna – brat był szczery do bólu. – Mama jest naprawdę w fatalnym stanie. Poza tym nie ma wyjścia. Dam ci namiary na pielęgniarkę i jej lekarza. Jak nie będzie innego rozwiązania, zapytaj, czy można mamę ubezwłasnowolnić…

– Co ty mówisz? – byłam wstrząśnięta; jak Piotr mógł w ogóle o tym pomyśleć!

– Słuchaj, teraz nie miejsce ani czas na fochy mamy – oznajmił. – Musi być pod opieką. Jak nie będzie chciała z tobą rozmawiać, to pogadaj z opieką społeczną. Opowiedz wszystko, powiedz, co i jak, wyjaśnij. Jakby co, to mogą zadzwonić do mnie, mają mój numer, ja wszystko potwierdzę.

 Zrozumiałam, że sprawa jest poważna

Jechałam do mamy z duszą na ramieniu. Nie wiedziałam, jak mnie przyjmie, no i bardzo się o nią martwiłam! Owszem, miałam do niej żal za to, co powiedziała, co zrobiła, ale przecież jest moją mamą! Na miejscu na szczęście zastałam pielęgniarkę. Mama akurat spała, więc mogłyśmy spokojnie porozmawiać. Nie ukrywała przede mną niczego.

– Dzwonił pani brat, więc chociaż nie jest pani upoważniona do uzyskania informacji o stanie mamy, to powiem pani wszystko, wiem, jaka jest sytuacja – oznajmiła od razu. – Pani Janina w tej chwili nie może pozostawać sama. Ma przebłyski świadomości, ale choroba postępuje w szalonym tempie. Są dni, kiedy nie wie, kim jest ani gdzie jest. Nie jest w stanie ugotować sobie obiadu ani zrobić zakupów. Przez ostatnie kilka nocy spała z nią sąsiadka, zresztą na moją prośbę.

– Pani Frania z dołu? – upewniłam się.

– Tak – przytaknęła pielęgniarka. – Ale to rozwiązanie tymczasowe, tak dalej być nie może. Moim zdaniem, najlepsze byłoby miejsce w domu opieki. W pobliżu mamy jeden, można zapytać o miejsca.

Zastanowiłam się. Oddać mamę do domu opieki? Rozumiem, że nie ma wyjścia, jednak mimo wszystko to była trudna decyzja. Powiedziałam pielęgniarce, że najpierw muszę porozmawiać z bratem. W tym momencie do kuchni weszła mama. Ledwie ją poznałam! Zawsze była zadbana, z modną fryzurą, a teraz wyglądała jak staruszka. Siwa, rozczochrana, w poplamionym szlafroku. Mrucząc coś pod nosem, podeszła do kuchenki i zaczęła przestawiać garnki.

– Pani Janeczko, gościa mamy – pielęgniarka mówiła do niej jak do dziecka. – Proszę zobaczyć… Przywita się pani?

Mama spojrzała na mnie. Postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę.

Dzień dobry, mamo – powiedziałam. – Jak się czujesz?

– Ala – wypowiedziała nagle moje imię, a ja zastygłam w oczekiwaniu, jak zareaguje, co zrobi. – Co tak późno, zaraz po rekolekcjach miałaś przyjść! Obiad wystygł…

Spojrzałam na pielęgniarkę, kobieta westchnęła. Podeszła do mojej mamy.

– Chodź, Janeczko, umyjemy się, zaraz ci zrobię podwieczorek – powiedziała, wyprowadzając mamę do łazienki. – A Ala zaraz do nas przyjdzie, wypijemy herbatkę.

Nie jestem w stanie opisać, co wtedy czułam. Ryczałam jak bóbr, ledwie dałam radę podpalić gaz pod czajnikiem. Dotarło do mnie, jak bardzo chora jest moja mama. I jednocześnie zrozumiałam, że już nie pora na tłumaczenia i wybaczanie. Ona już nic nie zrozumie! Straciłam nadzieję na pojednanie! Spędziłam wtedy z mamą ponad dwie godziny, potem ona się położyła, a ja wróciłam do rozmowy z pielęgniarką. Nie wstydziłam się łez.

– Wiem, jakie to trudne – powiedziała, trzymając mnie za rękę. – Moja babcia była chora. Niestety, tu poprawy nie należy się spodziewać. Musi się pani przygotować na to, że mama będzie myliła czas, miejsca, osoby… Dziś wróciła do czasów, kiedy była pani w szkole. A jutro może panią wziąć za swoją siostrę, kuzynkę, nawet mamę. Wiem, jak to boli, jednak musi być pani teraz silna, bo trzeba coś postanowić.

Dzięki chorobie odzyskałam mamę

Porozmawiałam z bratem, z Galibem, z lekarzem. Doszłam do wniosku, że powinnam umieścić mamę w domu opieki w swoim mieście. Będę mogła ją odwiedzać, a nie chciałam jej zostawiać teraz samej. Czułam, że w pewien sposób jestem jej to winna.

A drugiej strony – chciałam z nią być. Chciałam w jakiś sposób odzyskać te utracone lata, kiedy nie miałyśmy kontaktu. Wzięłam urlop i spędziłam z mamą dwa tygodnie, podczas których załatwiałam wszystkie formalności. Pod koniec tego czasu przyjechał Piotr. Mama wzięła go za swojego męża. Widziałam, jak bardzo to nim wstrząsnęło.

– Straszne to jest – powiedział. – Nie mogę się z tym pogodzić. Wiesz, podziwiam cię, że jesteś w stanie przy niej być. Przecież ona zachowuje się jak obca osoba, nie jak mama.

Może to dziwne albo nawet głupie, lecz mi to nie przeszkadzało. I może to zabrzmi okrutnie, lecz dzięki tej chorobie odzyskałam mamę. Zdaję sobie sprawę, że gdyby nie straciła pamięci, gdyby jej się tak wszystko nie mieszało, nie chciałaby się ze mną widzieć. To prawda, że czasem jestem kimś innym. Jednak ani razu w naszej rozmowie nie powrócił temat mojego ślubu. O nic nie miała do mnie żalu, niczego mi nie wypominała.

Mama mieszka w domu opieki prawie trzy lata. Bywam u niej kilka razy w tygodniu. Czasem bierze mnie za swoją siostrę, która zginęła w młodości, utopiła się w jeziorze. Przestrzega mnie przed kąpielą i martwi się, że mam złe stopnie w szkole. Bywa, że jestem jej córką, ale zazwyczaj cofa się pamięcią do czasów, gdy chodziłam do liceum. Może dla niej były to najpiękniejsze lata życia? Może dlatego w jej wspomnieniach i umyśle nigdy nie dorosłam? A może, kto wie, po prostu wyparła z pamięci fakt mojego ślubu, i w jej obecnym życiu nigdy nie miał on miejsca?

Po konsultacji z lekarzem odważyłam się z jakiś czas przyprowadzić do niej Galiba. Ja bałam się, jak mama zareaguje, za to lekarz stwierdził, że takie posunięcie być może odświeży chorej pamięć.

– Wie pani, tak na zasadzie wstrząsu – tłumaczył. – Nie jestem oczywiście za tym, żeby denerwować pacjentów. Ale nie wiemy, jak mama zareaguje. Czy w ogóle skojarzy fakty.

Nie skojarzyła. Wzięła Galiba za jakiegoś Sandora i bez przerwy wypytywała go, jak sobie radzi teraz w mieście, gdy ludzie już nie kupują od nich patelni. Zrozumiałam, że pomyliła mojego męża z Cyganem. W dzieciństwie mieszkała na wsi, gdzie w pobliżu było osiedle Romów. Już osiadłych, mieszkali w barakach i zajmowali się handlem. Jak byłam mała, to mama mi o nich opowiadała… Galib nie był dla niej moim mężem, tylko znajomym z młodości.

Czasem mam wyrzuty sumienia. Bo ja naprawdę jestem wdzięczna losowi za chorobę mamy. Co prawda, niewiele przypomina tę energiczną osobę sprzed lat, z czasów, gdy jeszcze uznawali mnie z tatą za swoją córkę. Ale przynajmniej mogę przy niej być, zajmować się nią, rozmawiać z nią. Nawet jeżeli te nasze rozmowy to dziwna mieszanina wspomnień i nie zawsze zrozumiałych dialogów. Jednak znowu mam mamę! Tak bardzo za nią tęskniłam…

Nigdy się już nie dowiem, czy kiedykolwiek by mi wybaczyła, czy przekonałaby się do Galiba. Mimo wszystko udało mi się znów do niej zbliżyć. Piotr nie może się nadziwić, jak ja daję radę, i że po tym wszystkim, co usłyszałam przed laty od mamy, dziś nie mam do niej żalu. Uśmiecham się tylko i mówię, że nie ma sensu wracać do przeszłości. Nie wyjaśniam mu tego, co czuję, bo tego chyba nikt by nie zrozumiał. Bo jak mam komukolwiek wytłumaczyć, że choroba mamy okazała się dla mnie największą szansą na pojednanie z nią?

Czytaj także:
„Narzeczony trzymał się spódnicy swojej matki, jak jakiś smarkacz. W porę opamiętałam się, do jakiego bagna wchodzę”
„Ojciec twierdził, że kobieta, którą kocham jest moją siostrą. Byłem pewien, że kłamie, by rozbić mój związek”
„Zawistni urzędnicy zrobili z nas przestępców, bo za dobrze nam się wiodło. Zniszczyli to, na co pracowaliśmy pół życia”

Redakcja poleca

REKLAMA